Читать книгу Myśli o Rosji… i nie tylko - Adam Daniel Rotfeld - Страница 6

Na rozdrożu...

Оглавление

Jan Ordyński i Robert Walenciak: Panie Profesorze, chyba nie jest łatwo rozmawiać z Rosjanami, jeżeli ich prezydent mówi, że największą katastrofą XX wieku był rozpad Związku Radzieckiego...

Adam Rotfeld: To powiedział prezydent Władimir Putin w kwietniu 2005 roku. Pamiętam, byłem wtedy w Brukseli. Jeden z dziennikarzy podszedł do mnie i zapytał, co myślę na ten temat. Powiedziałem, że prezydent zapewne się przejęzyczył: miał na myśli chyba, że to właśnie rewolucja bolszewicka i powstanie ZSRR były katastrofą i zakłóciły normalny proces historyczny. Upadek Związku Radzieckiego był powrotem do normalności. Otworzył wielką szansę dla samej Rosji i dla świata.

Przywódcy zasiadający na Kremlu pewnie patrzą na Rosję jako na imperium...

Tak się złożyło, że jako młody człowiek, po ukończeniu studiów, tłumaczyłem ujawnione z archiwów radzieckich dokumenty z Teheranu, Jałty i Poczdamu. Zastanowiło mnie wówczas to, że na tych spotkaniach na szczycie Stalin był jedynym przedstawicielem Związku Radzieckiego, który z rzadka posługiwał się tą nazwą, a z reguły używał terminu Rosja: „Rosja zgodzi się na to, na tamto, a że rosyjskie wojska podejmą ofensywę...”. Wtedy pomyślałem, że tylko on mógł sobie na to pozwolić. Mówił językiem, który przemawiał do Churchilla i Roosevelta. Stalin uważał, że Związek Radziecki jest dekoracją ideologiczną, a tak naprawdę miał poczucie, że reprezentuje imperium, którego czuł się kontynuatorem.

Jak by nie patrzeć – miał rację...

Kiedy żywot ZSRR dobiegał końca, wśród jego przywódców pojawiły się dwie szkoły myślenia. Pierwsza, którą reprezentował Gorbaczow, wychodziła z założenia, że Związek Radziecki można było zachować. Rozmawiałem z nim kilka razy na ten temat. Prosiłem, by z perspektywy 10 lat ocenił, jakie błędy popełnił w czasie swoich rządów. Dość naiwnie powiedział mi wtedy, że popełnił trzy błędy. Pierwszy – że należało dać ziemię chłopom: było to nawiązanie do dekretu leninowskiego ziemlia kriestianam. Po drugie, że należało dokonać radykalnej wymiany kadry kierowniczej w republikach, gdyż często najwyższe funkcje pełnili tam ludzie, którzy mieli mentalność dyrektorów kołchozów lub sowchozów. Wreszcie po trzecie, jak stwierdził z melancholią, wydawało mu się, że przyjaźń między narodami w ZSRR jest prawdziwa. Nie zdawał sobie sprawy, jakie – pod przykrywką frazesów o niewzruszonym sojuszu – potężne są siły dezintegracyjne. Na zakończenie rozmowy podarował mi wydaną przez siebie „białą księgę”, Sojuz możno było sochranit’ (Związek można było utrzymać). Gorbaczow nadal w to wierzył. Nie – ten Związek nie był do utrzymania!

To było naiwne?

Naiwność polegała na tym, że Gorbaczow nie uświadomił sobie, że stał się swego rodzaju egzekutorem wyroku historii. Tak się złożyło, że w roku 1999 miałem blisko godzinną rozmowę z papieżem. Jan Paweł II z ogromnym uznaniem wyrażał się o Michaile Gorbaczowie: „Przecież ten człowiek tak wiele uczynił, by wyprowadzić ten kraj z nieludzkiego reżimu” – mówił. Po tej opinii pozwoliłem sobie wtrącić uwagę: „To prawda. Ale też prawdą jest to, że jego intencją było uratowanie tego reżimu. Najwyraźniej kierowała nim ręka Opatrzności”. Na to papież: „Gorbaczow chciał ten reżim ucywilizować – budować socjalizm z «ludzką twarzą»”. Jednak od czasu, gdy program taki podjął Dubczek, minęło 20 lat. Wtedy, w 1967 roku, miało to jeszcze jakieś uzasadnienie. Od tamtego czasu wyrosła w Rosji i w całej Europie Środkowej i Wschodniej nowa generacja, która miała już pełną świadomość, że bolszewicki system nie funkcjonuje. Czas na zmianę. Wielka historyczna zasługa Gorbaczowa sprowadza się do tego, że nie użył siły w obronie upadającego systemu. Jak sam twierdził – nie zrobił tego, ponieważ był z zasady przeciwnikiem użycia siły. Dodam: nie zrobił tego również dlatego, że miał taki charakter, był człowiekiem rozdartym.

Słabym?

Są momenty w historii, które promują postacie silne, arbitralne, zdecydowane. Na przykład wojna wymaga, aby na czele państwa stawiać ludzi mocnych. Są też w historii takie momenty, które stwarzają potrzebę, aby narodami kierowały osoby koncyliacyjne. Zaletą Gorbaczowa było to, że w Biurze Politycznym był akceptowany. Gdy w drugiej połowie lat dziewięćdziesiątych byłem dyrektorem Międzynarodowego Instytutu Badań nad Pokojem w Sztokholmie (Stockholm International Peace Research Institute, SIPRI) – Gorbaczow, który nie pełnił już wtedy żadnych funkcji państwowych ani partyjnych, zaprosił mnie na uroczystą konferencję poświęconą stuleciu urodzin Nikity Chruszczowa. W przerwie, gdy zaprosił mnie do swego gabinetu na kawę, zapytałem go, czym się kierował, organizując tę debatę. Na co Gorbaczow odpowiedział: „Bez Chruszczowa nie byłoby Gorbaczowa”. Też tak uważałem i postawiłem kolejne pytanie: „Proszę mi wytłumaczyć, dlaczego Chruszczow zatrzymał zapoczątkowany przez siebie proces destalinizacji?”. Na to Gorbaczow: „Zapewne dlatego, że gdyby Chruszczow poszedł dalej, to zostałby postawiony przed trybunałem jako odpowiedzialny za przelew krwi. Miał świadomość współodpowiedzialności – jego ręce umaczane były we krwi. A ja mam ręce czyste”. I pokazał mi na dowód swoje ręce...

Jest wielką zasługą Gorbaczowa, że nie dopuścił do przelewu krwi. Jednak w procesie destrukcji tej machiny gwałtu, jaką był Związek Radziecki, znaki czasu lepiej rozumiał Borys Jelcyn. Intuicja mówiła mu, że ten system się wyczerpał. Dążył do wyrwania korzeni zła.

Jelcyn reprezentował tę drugą szkołę myślenia, uważał, że systemu nie da się utrzymać...

I odrzucił go jak starą skorupę. W Puszczy Białowieskiej zdecydował o rozwiązaniu ZSRR. Od Rosji odpadły republiki... Byliśmy świadkami niezwykłego procesu. Następowała pokojowa dekolonizacja imperium. Proces ten zakończył się przed blisko 20 laty. Dzisiejsza poimperialna Rosja nie jest ani prostą kontynuacją ZSRR, ani nowym wydaniem carskiej Rosji, choć z natury rzeczy nosi w sobie elementy obu tych systemów imperialnych. Dla rosyjskich przywódców sprawą numer jeden jest zapobieżenie procesom dezintegracyjnym w Federacji Rosyjskiej, by nie podzieliła losu Związku Radzieckiego. Tak więc priorytetem jest utrzymanie integralności terytorialnej. A potem utworzenie wokół Rosji swoistej – jak wokół lasu – otuliny...

„Bliskiej zagranicy”?

Strategia wobec „bliskiej zagranicy” zmierza do tego, by państwa te, podporządkowane rosyjskim interesom, miały formalną niepodległość, ale były wobec Rosji posłuszne. A mówiąc wprost, by były na wpół zależne. I by nie wiązały się z „przeciwnikiem”, którym jest – tak tradycyjnie prezentowany w Rosji – Sojusz Północnoatlantycki.

Czyli by nie wiązały się z Zachodem...

Na czym polega specyfika polityki bezpieczeństwa w naszych czasach? Dawniej bezpieczeństwo opierało się na stabilności. Terminy „stabilizacja” i „bezpieczeństwo” były niemal równoznaczne. Zmiany zapoczątkowane rozpadem ZSRR naruszyły tak pojmowaną stabilność. Po jego upadku głównym zadaniem było zapewnienie sterowalności procesu zmian, a w tym procesie zapewnienie bezpieczeństwa. Najważniejsze pytanie brzmiało: w jaki sposób poddać zmiany kontroli i jak nimi sterować? Jak – bez naruszania interesów bezpieczeństwa uczestników systemu – umożliwić jego fundamentalną przebudowę. Nastąpiło rozszerzenie dwóch wielkich struktur – Unii Europejskiej i NATO. W Rosji ta zmiana jest odbierana jako osłabienie jej pozycji w świecie, jako wejście Zachodu na obszar, na którym Rosjanie dominowali. Subiektywnie Rosja postrzega ten proces jako próbę spychania jej na margines głównego nurtu światowego procesu zmian.

Mamy więc zarysowane pierwsze źródło polsko-rosyjskiego konfliktu – jest to polityczna rywalizacja na obszarach tak zwanej bliskiej zagranicy. Polska jeszcze w czasie, gdy ministrem spraw zagranicznych był Krzysztof Skubiszewski, wyznawała koncepcję promowania demokracji na Ukrainie i Białorusi. A także w innych republikach poradzieckich.

Była to w istocie realizacja strategii wytyczonej przez Giedroycia i Mieroszewskiego, którzy 50 lat wcześniej mieli taki program. Zaangażowanie Polski w przemiany demokratyczne na obszarze poradzieckim, w szczególności na Ukrainie, nie polegało na tym, że Polska chciała uzyskać tam wpływy i zepchnąć Rosję. Zmiany na Ukrainie miały źródła wewnętrzne. To miliony Ukraińców pragnęły zmiany. Rola Polski polegała na tym, żeby nie odbierać im tego prawa, pozwolić na swobodę wyboru i nie zafałszować obrazu tego wyboru. Aleksander Kwaśniewski nie opowiedział się za Wiktorem Juszczenką, Wiktorem Janukowyczem czy Julią Tymoszenko. Siła i skuteczność jego działania polegały na tym, że był zaprzyjaźniony ze wszystkimi. I otrzymał zaproszenie od wszystkich, by się zaangażował w roli pośrednika świadczącego dobre usługi. I Aleksander Kwaśniewski rzeczywiście Ukrainie pomógł. Miał kilka dobrych pomysłów: była to jego osobista myśl, by w poszukiwaniu formuły, jak mają być przywrócone prawdziwe wyniki wyborów, Ukraiński Sąd Najwyższy orzekał w świetle jupiterów, a nie przy drzwiach zamkniętych. Proces przywracania prawdy miał odbywać się na oczach milionów, żeby społeczeństwo widziało, że nie jest przedmiotem manipulacji.

Tym samym zyskaliśmy sojusznika...

Z ukraińskimi elitami politycznymi jest pewien kłopot. One uważają, że poparcie Polski mają jak w banku. Że nie muszą o nic zabiegać, bo Polska będzie ich zawsze popierać. Podam przykład: gdy prezydent Juszczenko powoływał doradcę do spraw europejskich, wydawało się, że będzie to Polak. Jednak tę rolę prezydent Ukrainy powierzył ambasadorowi Niemiec. Byłoby oczywiście zręczniej, gdyby powołano dwóch doradców – Niemca i Polaka. Gdy zostałem ministrem spraw zagranicznych, doprowadziłem do pierwszej wspólnej wizyty w Kijowie z niemieckim ministrem Joschką Fischerem...

A na czym w tym czasie polegała rola Ukrainy w stosunku do Rosji?

Gdyby na Ukrainie powiódł się proces demokratyzacji, wywarłby znacznie większy wpływ na rozwój sytuacji w Rosji niż przemiany w Europie Środkowej. Zbliżona mentalność, wspólne tradycje są naturalnym podłożem bliskich stosunków między Kijowem a Moskwą.

Ciąg dalszy w wersji pełnej

Myśli o Rosji… i nie tylko

Подняться наверх