Читать книгу Noc sztyletników - Adam Węgłowski - Страница 6

ROZDZIAŁ PIERWSZY Lokator

Оглавление

Londyn, Whitechapel, 5 listopada 1888 roku

Przez nieszczelne, brudne okna pokoju numer dziewiętnaście wdzierał się hałas z ulicy, która z powodzeniem mogła uchodzić za ściek wszechświata. Za dnia dominował tu pisk pozostawionych samopas dzieci ubranych w łachmany, krzykliwe rozmowy bezrobotnych ojców rozglądających się bardziej za tanimi używkami niż za pracą i pochlipywanie matek z posiniaczonymi twarzami, marzących beznadziejnie o jakimś zarobku.

Było tu bez liku śniących o lepszym życiu imigrantów. Jak też miejscowej biedoty, narzekającej na obcokrajowców, że zabierają jej pracę. Nieliczni tu lepiej sytuowani mieszkańcy ubolewali, że świat schodzi na psy, i bali się, co będzie z nimi dalej, jeśli nie wyprowadzą się z tego rynsztoka.

Podobnie jak oni myślało wielu poddanych królowej Wiktorii. Irlandczyków uważali oni za potencjalnych terrorystów, którzy tylko czekają, żeby znów spróbować wysadzić parlament, kolumnę Nelsona albo jakiś most. Każdy skośnooki wydawał im się Chińczykiem, tak jak człowiek w turbanie – Hindusem. Obcych z Europy Wschodniej też nie odróżniali. Polak papista, Rosjanin ortodoks, polski Żyd, rosyjski Żyd – to było dla nich jedno tałatajstwo.

Istny cyrk, można by powiedzieć. Jednak Whitechapel nie było rewią osobliwości. Tu nie trwała zabawa, lecz toczyło się normalne życie. Chociaż „normalne” to za dużo powiedziane. Zbyt wiele było lewych interesów, przestępców i ich ofiar, by mówić o normalności. Lepiej powiedzieć: tu toczyło się tanie życie. Pozbawione perspektyw, a w najlepszym razie nieznośnie banalne i przede wszystkim mało kosztowne. Tani alkohol, tanie usługi, bardzo tanie ludzkie życie.

Gdy zapadał zmierzch, brud nie znikał: część mętów dopiero wtedy wychodziła, a księżyc, latarnie i policyjne latarenki podkreślały groteskowość, wręcz nierzeczywistość tego świata.

Oto prostytutka, która zgubiła już połowę zębów, raz dwa zarabiała na łóżko w noclegowni, po czym przepijała zdobyte pieniądze i cuchnąca tanim alkoholem szła szukać na ulicy kolejnego klienta.

Fryzjer, który przyjechał tu z Europy Wschodniej – gdzie kształcił się na lekarza – przeliczał zarobione liche pieniądze i stwierdzał, że trzeba będzie ruszyć jeszcze dalej. Najlepiej do Ameryki! Byle tylko jakiś niedobity Indianin nie zdjął skalpu z jego zatraconej głowy.

Rzeźnik, który w swoim sztetlu od czasu do czasu ubijał zwierzęta i wiedział, jak robić to zgodnie z wymogami religii mojżeszowej, po przyjeździe do Londynu zarzynał zwierzęta taśmowo. Odpinając zakrwawiony fartuch, zastanawiał się potem, czy aby na pewno Jahwe o to chodziło.

Dżentelmen z West Endu obłapiał w zaułku młodą dziewczynę. Wprawdzie wybrał się do tej dzielnicy nędzy jako filantrop, ale skończył jako stały klient.

Oczywiście wszyscy oni mieli swoje marzenia i szlachetne strony. Prostytutka nie przestawała snuć planów, że kiedyś wróci do męża i dzieci – jak tylko odbije się od dna, a oni z tęsknoty nauczą się ją szanować. Fryzjer pilnie uczył się angielskiego, pożyczał nieaktualne londyńskie gazety i w przyszłości widział się w roli człowieka światowego. Rzeźnik liczył, że królowa Wiktoria zapewni mu spokojne życie bez szykan – w końcu brytyjskim premierem był niedawno Disraeli, a wielu Żydów dorobiło się tu majątku. Dżentelmen zaś święcie wierzył, że tylko on i jemu podobni mogą zbawić świat – jeśli nie pieniędzmi, to elektrycznością, szybkostrzelnymi karabinami i innymi wynalazkami, które czyniły Anglosasów lepszymi od „dzikusów”.

To wszystko kotłowało się w głowie lokatora pokoju numer dziewiętnaście. Choć był tu nowy, szybko zorientował się, jak wygląda życie w Whitechapel. Uchodził za bystrego obserwatora – zawsze mu to powtarzano. Może nawet aż za dobrego. Czasem lepiej nie wiedzieć, nie widzieć i nie słyszeć. To bardzo ułatwia życie. Ale nie wziął sobie tego do serca, nie potrafił. Poza tym musiał zachować ostrożność. Tropili go, bez wątpienia.

Zatrzymał się w Whitechapel, bo tu mógł wtopić się w tłum. I dlatego, że życie było tu tanie. A kiedy wypełni, co zaplanował, ruszy dalej. Chyba że wcześniej go złapią… Przeżyje.

Według dokumentów miał pięćdziesiąt trzy lata. Wysoki, szczupły, wciąż miał sprężysty krok, gęste brązowe włosy i bystre spojrzenie. Jednak poorana zmarszczkami twarz, podkrążone oczy i niezbyt zadbana, krótka i szczecinowata broda dodawały mu lat. Gdyby chociaż się uśmiechnął… Lecz uśmiech od dawna nie gościł już na jego ustach.

Za to pojawił się na twarzy mężczyzny jakiś trudny do zidentyfikowania grymas, gdy przeczytał w „Pall Mall Gazette” o pokłosiu kolejowej katastrofy w Rosji dwudziestego dziewiątego października. Car tylko cudem wyszedł z niej cało. Czy to był zamach, nie wiadomo. Za to doszło już do pierwszych aresztowań – wśród rewolucyjnie nastawionych studentów.

Przed oczami czytającego przemknęło wspomnienie pociągu pędzącego przez Rosję na Zachód. Przecinającego ośnieżone bezdroża jak nóż.

Noc sztyletników

Подняться наверх