Читать книгу Noc sztyletników - Adam Węgłowski - Страница 8
ROZDZIAŁ TRZECI Klątwa
ОглавлениеLondyn, Whitechapel, 6 listopada 1888 roku
Czekając na spotkanie z inspektorem, Kord przypomniał sobie o listownej prośbie od Ernesta Ochorowicza – przyjaciela jeszcze jego przedwcześnie zmarłego ojca. Ów z wykształcenia historyk sztuki, będący jednak kopalnią wiedzy (i plotek) na wszelkie tematy, pisał w liście z Paryża:
Nie wiem czy wiesz, ale mój kuzyn-wynalazca Julian Ochorowicz pojawia się epizodycznie w powieści pisarza z Warszawy Bolesława Prusa. Autor postanowił zmienić jego nazwisko 4 dla niepoznaki, ale i tak to bardzo miłe, nie uważasz? Poznali się jakiś czas temu, mieli wspólne zainteresowania: psychologia, hipnoza, technika… Mam nadzieję, że gdy ty zaczniesz pisać, też znajdziesz jakiś zaciszny kącik, żeby unieśmiertelnić swojego przyjaciela starego Ochorowicza!
Wróćmy jednak do mojego kuzyna. Otóż wspomniany pisarz Prus snuje też plany napisania powieści rozgrywającej się w Egipcie faraonów. Jak dla mnie pachnie to trochę kartagińską „Salambo” Flauberta, ale może ów warszawski autor ma coś więcej do powiedzenia. Tak czy owak, przy tej książce mój Julian ma zostać konsultantem Prusa. Bardzo się bowiem interesuje mitologią, tajemnicami kapłanów i cudami Egiptu. Wie dosłownie wszystko – począwszy od tego, jak Egipcjanie uśmierzali ból za pomocą opium i siły sugestii, a skończywszy na tym, co wiedzieli o ciałach niebieskich.
I tu dochodzę do sedna. Julian zapoznał mnie z jednym z kierowników Luwru, nazwiskiem Florian Trawiński. Co za postać! To syn powstańca styczniowego, wychowany i wyedukowany na emigracji, uczestnik rewolucyjnych wydarzeń Komuny Paryskiej w roku 1871. Jako że przed nią pracował w ministerstwie oświaty w departamencie sztuk pięknych, komunardzi zaproponowali mu kierowanie resortem kultury i sztuki w swoich władzach. Jak wiesz, darzyli Polaków wielkim zaufaniem i w najwyższym dowództwie byli nasi bohaterowie z powstania styczniowego – jak Dąbrowski czy Wróblewski – więc wybór ten niespecjalnie dziwi. Ale co działo się potem, posłuchaj tylko!
Kiedy Komuna padała pod ciosami wojsk konserwatystów-Wersalczyków, robotnicy paryscy postanowili uczynić ostatni mur obrony z podpalonych znienawidzonych pałaców i urzędów. Na tej liście znalazł się także Luwr. W muzealnych salach komunardzi rozstawili beczki wypełnione naftą. Czekali tylko na sygnał, aby puścić z dymem skarby ludzkości, które im kojarzyły się jedynie z wyzyskiwaczami, władcami i bogaczami.
Mnie, jako historykowi sztuki, rzecz ta wydaje się barbarzyństwem. Jestem jednakowoż w stanie pojąć, że niewyedukowani i zdesperowani proletariusze mogli uważać swój plan za słuszny. Całe szczęście Trawiński był człowiekiem bardziej świadomym znaczenia zbiorów Luwru. Wraz z kilkoma wspólnikami pozamieniał beczki z naftą na inne – z wodą. I tak, kiedy wokół buchały płomienie, Luwr ocalał, a bratobójcze walki się skończyły.
Nawet bezwzględni Wersalczycy, którzy nie patyczkowali się z komunardami i rozstrzeliwali ich na lewo i prawo, docenili gest Trawińskiego. Nie tylko darowali mu życie, ale jeszcze mianowali jednym z kierowników muzeum5. Chociaż tyle zrobili dobrego.
I tak miałem teraz okazję owego bohatera poznać…
Kamil przerwał na chwilę czytanie. Historia wydała mu się ciekawa, i owszem, ale gdzie tu wspomniane sedno sprawy? Ernest Ochorowicz zmierzał do niego zawsze naokoło!
Podczas rozmowy wspomniałem Trawińskiemu, że pewien mój młody przyjaciel jest właśnie w Londynie i podziwia British Museum, wielkiego konkurenta Luwru.
Wtedy on przedstawił mi pewną prośbę. Otóż dowiedział się, że w brytyjskiej stolicy znajduje się niezwykły starożytny eksponat. Skarb ten trafi pewnie do British Museum, chyba że Luwr okaże się szybszy i sprytnie przekona oferenta, żeby ów przedmiot sprzedał stronie francuskiej.
A jest to rzecz niezwykła: wieko od sarkofagu mumii ze starożytnych Teb. Pewnie zaczniesz sarkać, że artefaktów takich są setki, ale zapewniam cię, że jesteś w błędzie. Nie chodzi o to, że wieko jest pięknie zachowane i przedstawia intrygującą kobietę o niejasnej tożsamości, zapewne kapłankę. Przede wszystkim jest ono wyzwaniem dla nauki! Wyzwaniem, bo – jak mówi kuzyn Julian – przekracza znane jej dotychczas horyzonty. Jak bowiem wytłumaczyć następujące fakty, które łączy się z tym znaleziskiem?
Mianowicie odkryte zostało przez czterech Brytyjczyków, którzy potem źle skończyli. Pierwszy z nich został przypadkowo postrzelony, co zakończyło się amputacją ramienia. Drugi poszedł na pustynię i zginął bez wieści. Trzeci rozchorował się, stracił pracę i popadł w nędzę. Ostatni zaś splajtował i zmarł na ulicy.
Mało tego. Przejdźmy do konkretniejszych informacji. Pechowy zabytek odkupił i sprowadził do Anglii pewien bogaty dżentelmen. Podczas transportu jeden z tragarzy złamał nogę, a drugi zginął w niejasnych okolicznościach. W domu, gdzie ulokowano wieko sarkofagu, zaczęło straszyć. Potem doszło tam do groźnego pożaru, a rodzina właściciela omal nie zginęła w wypadku. Pewne znane medium poradziło owemu dżentelmenowi, aby lepiej natychmiast pozbył się pechowego artefaktu, bo bije od niego zła siła. Nie przyjął tego do wiadomości. Mimo to zaczął rozglądać się za muzeum, do którego mógłby przekazać cenny eksponat. Zainteresowanie wyraziło British Museum. Wysłało fotografa, aby wykonał dokumentację zdjęciową zabytku. Ten zaś dzień później strzelił sobie w głowę. Na fotografii wieka, którą po sobie zostawił, widać było twarz egipskiej kapłanki, żywą i złowieszczą!
Ciekawe? Oczywiście ja, stary lis Ochorowicz, nie wierzę w ani jedno słowo z tych bzdur. Chętnie sam pojechałbym do Londynu i zaśmiał się tej kapłance w twarz. Lecz plotki robią swoje, eksponat jest piękny, może będzie kiedyś o nim głośno? Takie rzeczy, przyciągające tłumy, liczą się dla muzealników nie mniej niż dzieła naprawdę wyjątkowe.
Prośba do ciebie, drogi Kamilu, jest taka, abyś skontaktował się ze znanym i wpływowym londyńskim dziennikarzem, panem Williamem Thomasem Steadem, redaktorem naczelnym „Pall Mall Gazette”. Zna on właściciela owej „przeklętej mumii” czy raczej „przeklętego wieka”. Poproś Steada o jego adres i następnie wysonduj, czy jest sens, aby Luwr wysłał rzeczonemu dżentelmenowi oficjalną propozycję finansową. Jeśli byłby zainteresowany, Trawiński zapewne nie omieszka tego uczynić i przekona odpowiednich ludzi, aby rozpoczęli negocjacje.
Kamil uśmiechnął się. A już bał się, że Ochorowicz porzucił swój racjonalny, zdroworozsądkowy sposób myślenia! Pisał w taki sposób, że Kordowi wydawało się, jakby Ernesta przekonywał ten egipski hokus-pokus. Całe szczęście stary lis miał w nosie duchy, klątwy i inne gusła.
Kord wspomniał o prośbie Ochorowicza Ponarowi. Ten zaś obiecał, że sprawdzi dojścia do osławionego redaktora. Myśl, że mógłby po prostu czatować na niego pod siedzibą „Pall Mall Gazette”, Kord odrzucił. Uznał bowiem, że takich petentów z różnymi sprawami ma Stead bez liku.
Jak się okazało, opłacało się zdać na Ponara. Znał kogoś, kto wiedział, w które drzwi zapukać.
* * *
Wierni chcieli mięsa. „Kozła bez rogów!” – skandowali. – „Więcej niż zwykłego kozła. I zaszlachtujemy go!”. Z boku egzotyczna piękność czule głaskała i pieściła smagłego mężczyznę. Wtem wyszarpnęła zza stanika pętlę z łyka i zacisnęła na gardle ofiary. Zaraz potem dwaj wierni złapali mężczyznę za nogi. Inni sięgnęli po żelazne szczypce i zbliżyli się do ognia. Rozsypując węgle, wyciągnęli z paleniska rozżarzony do czerwoności garnek. Zbliżali się z nim do półżywej ze strachu, wierzgającej ofiary. Zbliżali się… by założyć mu rozpalone naczynie na głowę!
Tak wyglądała scena, przy której pacjent w London Hospital odłożył książkę, okrzykniętą nad Tamizą bestsellerem. Pomyślał, że musi napisać na jej temat krytyczny artykuł. Ponieważ Ona Henry’ego Ridera Haggarda tylko bujała publiczność, że opowiada o czarnej magii z Czarnej Afryki. Pacjent wiedział o tym dużo więcej. O czarownicach z Kamerunu, o wywoływaniu deszczu, o ofiarach z ludzi i tak dalej.
Uważał, że Afryka zachowała w sobie grozę, którą Europa dopiero na nowo odkryje. Znał relacje brytyjskich żołnierzy, roztrzęsionych okrucieństwami wojen z Zulusami. Anglicy zakłuwali rannych tubylców bagnetami. Natomiast Zulusi rozpruwali swym wrogom brzuchy, aby wysyłać ich duchy do innego świata, skąd nie mogli już krzywdzić żywych.
To było na porządku dziennym. Jednak zdarzały się też opowieści gorsze. Bywało, że znajdowano martwych Brytyjczyków wiszących na hakach. Albo z obciętymi genitaliami, tudzież odrąbanymi głowami i kończynami, które „pobrano” do przerobienia na leki i magiczne amulety. Pacjent znał takie praktyki. Sam miał świecę z ludzkiego tłuszczu.
Zulusi mówili, że kiedy zadali Brytyjczykom klęskę pod Isandlwaną, zielona trawa zrobiła się czerwona od krwi i śliska od rozbryzganych mózgów i wnętrzności6. Dziewięć lat później ulice miejskiej dżungli londyńskiego Whitechapel też stały się krwawe. Ktoś zabijał kobiety i wycinał im narządy. Potrzebował tego. Mało kto jednak skojarzył to z przerażającymi magicznymi praktykami z Afryki.
Pacjent ZNAŁ mroki Czarnego Kontynentu – od Kamerunu przez Kongo po Zululand. WIDZIAŁ tamtejszych szamanów i wyznawców obeah. Śmiał się więc z tych, których zafascynowała Ona, ta próżna pisarska dziecinada. I śmiał się również z tych, którzy widzieli w nim samym tylko ofiarę cygańskiego trybu życia, pogrążonego w depresji pijaka, męża opłakującego zaginioną żonę. Pacjenta. Robiło się ciemno. Sięgnął po świecę.
4 W Lalce pojawia się Julian Ochocki.
5 Ten fascynujący epizod opisany został tylko w zarysie, wspomina o nim między innymi zbiór Polska – Francja: więzi odległe i bliskie U. Kozierowskiej i S. Kocika.
6 O okrucieństwach wojny wspominali brytyjscy żołnierze w listach, a w ocenzurowanej formie – prasa. Więcej o przebiegu walk można przeczytać między innymi w książkach historyka Iana Kinga, w tym w dostępnym w języku polskim opracowaniu Bitwa z Zulusami pod Isandlwaną (1879).