Читать книгу Jak przechytrzyć nieboszczyka - Agnieszka Jeż - Страница 6

Rozdział 2. Sześć miesięcy wcześniej

Оглавление

Rozdział 2

Sześć miesięcy wcześniej

– Zawsze w niedzielę robi mi się niedobrze. Już od południa boli mnie głowa i żołądek. Gdy tylko pomyślę, że za kilkanaście godzin muszę znowu iść do pracy, to aż mnie mdli.

– Wiąże pan te dolegliwości z pracą? Na pewno nie kryje się pod nimi nic innego?

– Nie, na pewno nie. Ja po prostu nie znoszę mojego szefa. Tępy, nadęty głupek. Typ spadochroniarza, którego koledzy zawsze podniosą po nieudanym skoku i usadzą za innym wygodnym biurkiem. A potem inni muszą się z tym kretynem męczyć. Nie dość, że się nie zna, to jeszcze dręczy wszystkich, psychopata jeden.

– Rozumiem, że te cechy są nieusuwalne i nie ma szans, by on się zmienił?

– A skąd! Sama pani najlepiej wie, że psychopaci są niereformowalni. Chore głowy po prostu.

– Taaak… Wydaje się zatem, że jedyne rozwiązanie w pańskiej sytuacji to odejście z pracy.

– Ale dlaczego ja mam odchodzić? To on jest szurnięty! Poza tym mam niezłą pensję, kredyt i nie chcę szukać czegoś innego!

– Rozumiem, ustaliliśmy już jednak, że aby dana sytuacja nie wpływała na życie destrukcyjnie, należy ją zaakceptować lub zmienić. Innej drogi nie ma. W pana przypadku akceptacja nie jest możliwa, zatem pozostaje zmiana. Nasz czas dobiegł końca, proszę wykonać zadanie domowe: na kartce u góry napisze pan „zmiana pracy”, w kolumnie po lewej minusy, w kolumnie po prawej plusy. Porozmawiamy o tym za tydzień.

Elwira była wykończona. Po czterech sesjach marzyła już tylko o kieliszku wina. Byle jakiego, grunt, że z procentami. Skończyła psychologię, bo chciała pomagać ludziom. Bardzo chciała i nadal chce, ale jak pomóc komuś, kto się przed tą pomocą wzbrania ze wszystkich sił? Chociażby ten ostatni facet, analityk Piotr. Co tydzień do niej przyłazi, siada w fotelu i w kółko opowiada o swoim szefie. Jasne, szef to świr, należałoby go odizolować od społeczeństwa, ale jeśli się nie da, to społeczeństwo powinno się odizolować od niego. No czego tu nie rozumieć? A ten Piotr siedzi, dzieli włos na czworo i stęka. Jezu, jak ją to wkurza. Potrząsnęłaby nim, szarpnęła za tę markową koszulę, no ale nie może, po prostu nie może. Raz, że etyka, dwa, że kasa. Albo w odwrotnej kolejności. O, to samo z tą Beatą. Mąż ją zdradza, a ta płaci co tydzień sto dwadzieścia złotych, żeby się głośno pozastanawiać, co z tym zrobić. Elwira z solidarności jajników za free by jej powiedziała, że zrzucić ze schodów. Ale ona się upiera, hamletyzuje, że druga szansa, że może to jej wina, że ma już czterdzieści jeden lat i na pewno zostanie sama. To czterdzieści jeden lat szczególnie Elwirę ubodło. Sama miała trzydzieści pięć i uważała, że wszystko przed nią. O ile, oczywiście, przeżyje te sesje coachingowe. Przydałaby się jej superwizja, oczyszczające wsparcie. Luśka nada się znakomicie.

– Hej, to ja. Co robisz?

– Przygotowuję kartki świąteczne.

– A nie można jakichś kupić? Chyba nie brakuje? Nawet u mnie pod domem w kiosku widziałam całkiem ładne.

– Nie, nie. One mają być takie bardziej spersonalizowane. Oddające ducha firmy, poczekaj, mam tu napisane wytyczne: „życzenia kojarzące się klientowi z firmą i jej asortymentem; przez dobre świąteczne konotacje wzmocnimy przywiązanie klienta do marki”.

– Rany, ale bełkot.

– No, może tak. Ale pomysł chyba nie taki zły? Żeby się wyróżnić. Tylko jak? Siedzę i nic nie mogę wymodzić, jakoś mi brak inwencji. Myślami jestem już w Lublinie, u mamy.

– Jedziesz jutro?

– Jadę. Są imieniny ciotki, mamie zależy, żebym też przyjechała. I fajnie, bo nawet to lubię, w Lublinie można odpocząć, złapać trochę oddechu od tego warszawskiego pędu.

Elwira za nic by nie chciała wyhamować. Myśl o weekendzie w Lublinie przyprawiła ją o gęsią skórkę. Co tam robić? Pół godziny na Starówkę i tyle. Reszta to jakieś rudery albo bloki. I nuda.

– To w czym rzecz?

– Bo będzie jak zawsze. Najpierw mama zapyta o faceta, a potem ciotka, babcia, sąsiadka i poleci. Że wiek Chrystusowy, a ja sama. I żebym wracała do Lublina, bo widać w stolicy mi mąż niepisany.

Elwira, której stan posiadania faceta był taki sam jak Lusi, czyli zerowy, nic sobie z tego nie robiła. Na pewno nie doszukiwała się winy w sobie, tylko w mężczyznach. To raz. Dwa – nie miał jej specjalnie kto dręczyć, bo mama, pielęgniarka, pracowała w Szwecji i widywały się na tyle rzadko, że nie było sensu psuć tych spotkań jakimiś przesłuchaniami. No i w Skandynawii obyczajowość inna niż w takim Lublinie – dopuszcza singielstwo i nakazuje tolerancję.

– To może wymyśl jakiegoś chłopaka na potrzeby wizyt w domu?

– E, no coś ty. Przecież się wyda.

– Niekoniecznie. Możesz go potem wysłać do pracy za granicę. Albo na misję. O, jeszcze lepiej – uśmiercić. Pogrążysz się wtedy w żałobie i będziesz mieć spokój na jakiś rok.

Lusia westchnęła. Życie w wykonaniu Elwiry było takie proste. Szast-prast i już. Każdy problem się rozwiązywało, o powodzeniach nie pamiętało, a przyszłością nie zadręczało. Niby takie proste, ale Lusi jakoś nie szło. Zresztą ona nie chciała mieć spokoju, chciała mieć faceta.

– Nie potrafiłabym. Na kilometr po mnie widać, że zmyślam.

– To fakt. No to cierp. Znaczy akceptuj.

– Ta… A coś ci przychodzi do głowy z tymi życzeniami?

– Nie. Chociaż poczekaj, mam! „Radości i czystości w bród”. I narysowany brodzik. Bo rozumiesz – bród – brodzik. Albo tak: „Dobrego jak z rogu obfitości”. A zamiast tego rogu prysznic, taki pod sufitem, z którego, jak woda, płyną te dobre życzenia. O, i jeszcze: „Nie zakręcaj kurka z dobrymi myślami”. To już bardziej na Nowy Rok.

– Fantastycznie! Tradycyjne życzenia, ale forma nowoczesna. I pomysł jest. I kojarzy się z łazienką i naszą firmą. Jesteś świetna, mogłabyś pracować w reklamie.

– Jeśli mnie ten coaching wkurzy, to rozważę. Na razie jednak nie będę zmieniać bebechów na armaturę. À propos właściwie to dzwoniłam, bo chciałam odreagować. To ja szukałam pociechy.

– Ty? Elwira, ty nigdy nie szukasz pociechy. Ty organicznie nie lubisz, gdy ktoś się nad tobą użala.

– Fakt. Ale jestem zmęczona. Początek grudnia, chłodno, ponuro, wieje, szaro. Ludzie marudzą, słońca nie ma, wino wszystkiego nie załatwi. Wakacje by się przydały.

– No! Wpisałam sobie w kalendarz, pod datą piętnastego czerwca – Jurata, domek na wydmie, ulica Morska trzy. Nawet go narysowałam. I sobie wizualizuję. Pomaga, mówię ci.

Elwira się uśmiechnęła. Pocieszna ta Lusia. Już ma kalendarz na przyszły rok. Zapisała datę i adres. Zaraz pewnie ją zapyta o bilety.

– A, i wiesz co? Pomyślałam sobie, że mogłybyśmy już kupić bilety. W promocji „wcześniej – taniej”.

– Pół roku wcześniej?

– Na pewno mają. Może nawet na pendolino by nas było stać? Dobra, to ja ogarnę te kartki i sprawdzę połączenia. Słuchaj, kończę, żeby tu nie utkwić do dwudziestej. Pa!

– Pa! – powiedziała Elwira.

Czekał ją samotny weekend z kocem, winem i książką. Zapowiadało się całkiem przyjemnie. W końcu po całym tygodniu wypełnionym spotkaniami z ludźmi trochę ciszy i spokoju jest nieodzowne.

Jak przechytrzyć nieboszczyka

Подняться наверх