Читать книгу Zakręty losu. Tom 3. Historia Lukasa - Agnieszka Lingas-Łoniewska - Страница 8
Rozdział 2
ОглавлениеW Drakonie było tak, jak się spodziewałem, że będzie. Nie, żebym znał tę knajpę. Stroniłem od knajp, nawet nie dlatego, że byłem jakimś odludkiem czy nie lubiłem się zabawić. Miałem kumpli, na brak zainteresowania ze strony dziewczyn też nie narzekałem, chociaż nie z żadną nie byłem na stałe. Zwyczajnie nie miałem czasu, by tracić go na knajpy lub dziewczyny: nauka, ćwiczenia i próby zabierały mi niemal całe dnie.
Usiadłem przy barze, muzyka dudniła mi w uszach, dym dusił płuca, a barman obrzucił mnie uważnym spojrzeniem. Zamówiłem piwo, nie miałem z tym problemu, bo wyglądałem dosyć poważnie. Zresztą w tamtych czasach nie było takich nacisków jak teraz, więc nieletniemu łatwo było kupić alkohol. I pierwszy raz skorzystałem z tego dobrodziejstwa. Nagle poczułem klepnięcie w plecy.
– Borowski? Co ty tutaj robisz?
Odwróciłem się i spojrzałem w twarz Jarka Maślickiego, zwanego Maślakiem lub po prostu Jarem. Jarek był dwa lata starszy ode mnie i w zeszłym roku został wyrzucony z naszego liceum. Generalnie sam się wyrzucił, nie chodząc w ogóle do szkoły i doprowadzając tym nauczycieli do szału. Szczególnie że był zdolnym chłopakiem, w pierwszej klasie wygrał olimpiadę matematyczną, a potem jakby coś w niego wstąpiło. Chodziły słuchy, że Maślak często był widziany pod hotelem Monopol, gdzie zaczepiał zagranicznych turystów, i generalnie wszedł w jakieś mało ciekawe klimaty. Osobiście lubiłem się z Maślakiem, choć niewiele nas łączyło.
– Piję. – Wzruszyłem ramionami.
Spojrzałem na towarzyszącego mu mężczyznę. Facet miał około trzydziestki, krótkie, obcięte na jeża włosy i był nawet nieźle ubrany. Maślak też wyglądał całkiem przyzwoicie, a na jego nadgarstku połyskiwał gruby złoty łańcuch.
– Możemy się przyłączyć? – spytał Jarek, patrząc na mnie z uśmiechem.
– Jasne. – Kiwnąłem głową i nawet nie wiedziałem, że tym samym przypieczętowałem swój los na najbliższe lata.
***
Krzysiek wpatrywał się w trzymaną w ręku szklankę z whisky i usilnie nad czymś rozmyślał.
– O czym myślisz? – spytał Łukasz.
– Myślę… Przypominam sobie. Wiesz… Coś kojarzę z tamtego okresu. Pamiętam ojca, jak się na ciebie wydzierał, ty trzaskałeś drzwiami, wychodziłeś z domu i nie wracałeś. Pamiętam też, że mama z ojcem się kłócili, oskarżali wzajemnie. A potem…
– Potem odpuścili. Zajęli się tobą, bo na mnie nie mieli już siły – dokończył Łukasz obojętnym tonem. – Wiem, że zachowywałem się jak skurwiel. Ale wtedy… czułem się bardzo dobrze, czułem się wreszcie dostrzegany. I potrzebny.
– Pamiętam, jak przerwałeś naukę.
– Tak, na drugim roku studiów. Nie było mi to potrzebne. Maślak wciągnął mnie w swój biznes, wyprowadziłem się, handlowałem walutą, złotem, czym się dało. Potem doszły prochy. A gdy zdałem maturę, na imprezie w klubie Maślaka, bo on już wtedy miał swój klub, poznałem kogoś, kogo dobrze znasz. – Łukasz uśmiechnął się, patrząc w pochmurne oczy brata.
***
Odebrałem świadectwo dojrzałości i od razu ze szkoły pojechałem do „U Jara”. To była knajpa Maślaka, mojego dobrego kumpla, dzięki któremu od niemal dwóch lat byłem znany na mieście. Jako człowiek, u którego można kupić niemal wszystko. Jako człowiek, któremu można zaufać. Jako człowiek, który nie lubi przemocy, ale nie waha się, gdy trzeba jej użyć. Jako Lukasa, człowieka Jara. Jaro wprawdzie podlegał Wasylowi, ale nie przeszkadzało mi to, nawet mi to pochlebiało. Zmieniłem się i moje podejście do życia też się zmieniło. Kiedyś aprobata ojca była najważniejsza, teraz… Nie zliczyłbym, ile razy od tamtej pamiętnej nocy próbował ze mną porozmawiać. Ale ja… Oddalałem się coraz bardziej. Od niego. Od matki. Nawet od brata, chociaż z tym miałem największy problem. Ale wszelkie zdradzieckie sentymenty dusiłem w zarodku, nie pozwalając im się wydostać i nade mną zapanować. Bo życie to była walka. Nie było miejsca na uczucia, na przemyślenia, na zastanawianie się nad tym, co będzie. Bo co miałoby być? Gówniane życie, a potem śmierć. Liczyło się tu i teraz. A tu i teraz… zaczynałem się coraz lepiej bawić. Wtedy… ojciec odjechał spod domu nie tylko z moim saksofonem. O nie. Wraz z czarnym futerałem zabrał całą dobroć, jaką w sobie miałem, moje serce, moją pasję, moje życie. Mój zespół się rozpadł, zerwałem kontakt z Sebą i resztą grupy i wcale nie było mi z tego powodu przykro. Teraz miałem inne priorytety.
W knajpie Jara było już trochę ludzi, przywitałem się ze wszystkimi, byłem tutaj dobrze znany. Na pewno w przełamaniu pierwszych lodów pomógł mi mój wygląd, gdyż wszyscy raczej ostrożnie podchodzili do kogoś mojej postury. A poza tym byłem człowiekiem Jara, jego prawą ręką, a on naprawdę wiele znaczył na mieście.
Poszedłem do loży, w której siedział Jaro, Buźka, ten sam, którego spotkałem tamtej pierwszej nocy w Drakonie, Wasyl i jeszcze jakiś facet, którego nie znałem. Koleś był pewnie niewiele starszy ode mnie, ostrzyżony na jeża i przypakowany. I prawie tak wysoki jak ja. Kiwnąłem na powitanie głową, a gdy Jaro mnie zobaczył, uśmiechnął się szeroko i zawołał:
– Lukas, gdzie byłeś, sukinsynu?
– Świadectwo odbierałem – mruknąłem.
– Co, kurwa? – Jaro parsknął śmiechem.
– Nieważne. Jakieś plany? – Zerknąłem na wielkoluda, który gapił się na mnie, co trochę mnie wkurzało.
– Jest taka mała dyskoteka. Niedaleko rynku. Pan właściciel nie chce współpracować. Zaproponowaliśmy mu ochronę, dziewczyny, pewność, że klub nie spłonie od przypadkowo zaprószonego ognia, ale frajer jest strasznie uparty.
– No i?
Kiwnąłem głową kelnerce, która przyniosła mi whisky, wiedząc, że to mój ulubiony trunek. Gdy stawiała przede mną szklankę, otarła się biustem o moje ramię. Uśmiechnąłem się i wsunąłem jej banknot do kieszonki fartuszka.
– No, Lukas, Ewa na ciebie leci. – Buźka uniósł brwi, a ja zmierzyłem go zimnym spojrzeniem.
– Dobra, Ewą Lukas zajmie się później, teraz słuchajcie. – Wasyl przejął pałeczkę i zaczął wyjaśniać cel spotkania.
Zadanie było proste. Miałem pojechać do tej dyskoteki i wytłumaczyć właścicielowi w klarowny sposób, na czym polega współpraca z grupą Wasyla. Że się nie odmawia i że się jest przyjaźnie nastawionym. Nie stanowiło to dla mnie większego problemu, już kilka razy byłem na takich „rozmowach”, więc i tym razem wiedziałem, jak zakończą się nasze negocjacje.
– Nie ma problemu, pojadę z Buźką. – Skrzyżowałem ramiona i patrzyłem na mojego szefa.
– Nie. Pojedziesz z nim. – Jaro kiwnął głową w kierunku nieznajomego kolesia, który siedział cicho i gapił się na mnie z zainteresowaniem.
– A kto to, kurwa, jest?
– Tomek, przedstaw się. – Jaro spojrzał na chłopaka, na co ten się podniósł.
Stwierdziłem, że chyba jednak jesteśmy równego wzrostu.
– Tomek Misiak jestem. – Podał mi rękę.
– Lukas – mruknąłem i uścisnąłem mu dłoń. Odwróciłem się i spojrzałem na Jara. – Wolę jechać z Buźką. A nie z jakimś żółtodziobem.
– Tomek daje radę. Niech się wykaże. Ty też kiedyś byłeś żółtodziobem. Zajmij się nim, Lukas, wytrenuj go, to będzie twój człowiek. Mam wobec ciebie plany. – Wasyl spojrzał na mnie i wiedziałem, że będzie tak, jak on chce.
– Dobra. To posłuchaj mnie… Fazi – zwróciłem się do tego całego Misiaka, który drgnął na dźwięk ksywki, jaką właśnie mu nadałem, ale nic nie powiedział, tylko nie spuszczał ze mnie wzroku. – Robisz, co ci mówię, i nie wychylasz się. Kumasz? – Uniosłem brew.
Wielkolud kiwnął głową i powiedział niskim, dudniącym głosem:
– Kumam, szefie.
Spojrzałem na Wasyla, a ten uśmiechnął się szeroko.
– I czy nie jest idealny?
***
Krzysiek przewrócił oczami.
– Taa, Fazi, mój ulubieniec. Można powiedzieć, że własną piersią go wykarmiłeś.
– Chyba pięścią. – Uśmiechnął się Łukasz. – Ale mimo wszystko Fazi był naprawdę dobrym żołnierzem. W sumie nie tylko. To był naprawdę… dobry kumpel.
– Wiesz, co teraz się z nim dzieje?
– Pewnie, że wiem. Zajęliśmy się nim z Ratajczakiem. Nie mogłem go przecież zostawić. Ma dziewczynę, dziecko. Czasami nawet nam pomaga. Fazi kochał ryzyko i szybkie życie. Ale pod warunkiem, że ja też tam byłem. Teraz zmieniły mu się priorytety. I bardzo dobrze. Kiedyś musiały. – Łukasz pokiwał głową, jakby do siebie.
– Szkoda, że ty tak wcześniej nie myślałeś.
– Bracie, wcześniej to ja myślałem o milionie różnych rzeczy, ale na pewno nie o przyszłości. Wcześniej myślałem, na ten przykład, o dziewczynach. Taaak. O nich myślałem naprawdę dużo. – Łukasz pokręcił głową i Krzysiek uśmiechnął się powściągliwie, bo pod tym względem to akurat z przeszłości pamiętał aż zbyt wiele.
***
Takie akcje, jak tamta w dyskotece koło Rynku, zdarzały nam się coraz częściej. Zgraliśmy się z Fazim, ja mówiłem, on wykonywał moje polecenia, a bił się równie dobrze. Często był z nami Buźka i w krótkim czasie rozeszła się po mieście wieść, że Lukas zaczyna mieć coraz większy zasięg. I tak właśnie było. Byłem wtedy chyba na drugim roku prawa, na które dostałem się bez problemu. I bez przekonania. Nie zrobiłem tego dla ojca. Zrobiłem to dla mamy, która, widziałem i doceniałem jej starania, próbowała do mnie dotrzeć, przekonać, pogodzić mnie z ojcem, ale na próżno. Może gdyby on wykazał chociaż śladowy entuzjazm lub odrobinę dobrej woli, może. Kto wie. Nie ma co gdybać. Marzenia ściętej głowy. Ale moja władza rosła i rosło poważanie wśród kumpli. I u kierownictwa. Jeśli można tak nazwać naszych bossów.
Gdy w krótkim czasie udało mi się przejąć dla naszej grupy trzy kolejne kluby, dostałem ekstrapremię od Wasyla. W jednym z tych klubów zorganizował takie party, że przez dwa dni dochodziliśmy do siebie. Dla mnie to było niesamowite. Wkręcałem się w ten świat coraz bardziej. Jeździłem niezłym samochodem, wszyscy mnie znali, a przynajmniej o mnie słyszeli. No i dziewczyny. O ile wcześniej nie korzystałem z tego dobrodziejstwa, o tyle teraz miałem go w nadmiarze. Laski były chętne, wodziły za mną oczami i zrobiłyby wszystko, żebym tylko przewiózł je moją bryką. I robiły. Co chciałem.
Na jednej z imprez Wasyl zawołał mnie do swojego gabinetu i poczęstował alkoholem.
– Siadaj, Lukas. Chciałem z tobą spokojnie pogadać, z dala od tego całego burdelu.
– Jasne, szefie. – Wziąłem od niego szklankę i usiadłem w skórzanym fotelu.
– Doceniamy twój wkład i starania. Jesteś zdolny, cholernie zdolny – zaczął Wasyl, patrząc na mnie uważnie.
Taaak. Zdolny. Po prostu byłem szybki, wielki i wkurwiony. Ale to akurat zatrzymałem dla siebie. Pokiwałem głową i mruknąłem:
– Dzięki.
– Koledzy ze Wschodu zaczynają o ciebie pytać. Wiesz, że to dobrze?
– Jeśli tak twierdzisz. – Wzruszyłem ramionami.
Mój szef i pozostali już mnie znali. Nie mówiłem wiele, robiłem dużo. Może i sprawiałem wrażenie odludka, ale potrafiłem podporządkowywać sobie ludzi. Kiedy trzeba było mówić, mówiłem, a oni słuchali; kiedy słowa zawodziły i trzeba było bić, biłem, a oni krwawili.
Byłem idealny. Dla nich, dla ludzi pokroju Wasyla. I w sumie… Kręciło mnie to. Cholernie.
– Oj, Lukas, ty skurwysynu. – W ustach Wasyla był to największy komplement. – Mamy dla ciebie propozycję.
– To znaczy?
– Chcemy, żebyś zajął się prowadzeniem trzech nowo przejętych klubów.
– Czyli?
– Proste. Potrzebujemy szefa. Takie teraz modne słowo z Zachodu jest – menadżera. Będziesz idealny. Zbierz sobie zespół. Wiem, że na pewno weźmiesz ze sobą Faziego. – Wasyl popatrzył na mnie ze zrozumieniem.
– No, nie ma innej opcji – odparłem.
– Tak myślałem. Będzie nam lepiej kontrolować to, co się tam dzieje, jeśli ty się tym zajmiesz. Poza tym szykuje się nowa partia towaru, trzeba to jakoś rozprowadzić.
Wziąłem głęboki wdech. Narkotyki. Jasne, w taki świat wchodzisz z otwartą głową, to nie jest szwedzki stół. Albo wszystko, albo wycieczka za miasto w bagażniku. Ale i tak były rzeczy, które nawet wtedy trudno mi było zaakceptować.
– Jasne, szefie. Zajmę się tym. – Kiwnąłem głową.
– Wiedziałem, że możemy na ciebie liczyć. – Wasyl uśmiechnął się i rzucił w moim kierunku klucze. – To teraz twoje mieszkanie. Tu masz adres. – Podał mi zapisaną kartkę.
Zerknąłem na nią.
– Przy samym rynku. – Pokiwałem głową z uznaniem.
– Będziesz miał blisko do pracy – zarechotał. – Możesz jechać już dzisiaj. Jest w pełni umeblowane.
– Dzięki – mruknąłem, podałem mu rękę i wyszedłem.
Na zewnątrz czekała już Anka czy Anita, sam nie wiedziałem, jak ona właściwie ma na imię.
– Lukas, szukałam cię. – Uśmiechnęła się i przylgnęła do mojego ramienia.
Była szczupłą szatynką z niezłymi cyckami. Przeleciałem ją już dwa razy, raz na zapleczu klubu, a raz w moim samochodzie. Nie była zbyt lotna, ale umiała się pieprzyć.
– No to znalazłaś. Jedziemy do mnie. – Objąłem ją, a ona, uszczęśliwiona, nie mogła uwierzyć, że spojrzałem na nią łaskawszym okiem i w dodatku zabierałem ją do siebie.
– Do ciebie? – pisnęła i wtuliła się we mnie bardziej.
Zacisnąłem dłoń na jej pośladku i popchnąłem ją w kierunku wyjścia.
I jak kurwa miałem z tego zrezygnować? Jak? I w sumie… po co mi były te studia?
***
– O kurczę… – Krzysiek odstawił pustą butelkę, ale Łukasz skoczył szybko na dół i zaraz pojawiła się następna.
– No, takie były początki. Podobało mi się takie życie. Nie będę cię okłamywał, Krzysiek. Ale tak przecież było. Wiesz, nienawidziłem narkotyków, uzależnienia. Od czegokolwiek. Ale… – Łukasz uśmiechnął się z przekąsem i spojrzał bratu prosto w oczy. – Przecież ja sam byłem doskonałym przykładem uzależnienia. Od tego całego bagna, w którym spędziłem kilkanaście ładnych lat.
– Gdy zrezygnowałeś ze studiów…
– No właśnie, à propos… Studia. Z tym też było wesoło. – Łukasz uśmiechnął się swoim dawnym, Lukasowym uśmiechem i zapatrzył w przybrudzoną ścianę.
***
Ojciec chciał mnie widzieć. Odkąd Wasyl dał mi to mieszkanie na mieście, nie mieszkałem już w domu. Wpadałem od czasu do czasu pogadać z Krzyśkiem i z mamą. Z ojcem niekoniecznie. A teraz on chciał znowu porozmawiać. No dobrze. Przyjechałem, ciekawy, co tym razem wymyślił, jak tym razem będzie mnie przekonywał do powrotu.
Najpierw poszedłem do brata, który właśnie wrócił z przejażdżki rowerowej. Krzysiek nauczył się jeździć na rowerze, gdy miał cztery lata, i od tamtego czasu to była jego ulubiona zabawa. W sumie to ja nauczyłem go jeździć. Kiedyś spędzaliśmy dużo czasu razem, teraz, oddalając się od tego domu, oddaliłem się też od mojego młodszego brata, i to mnie bardzo martwiło. Porozmawiałem z Krzysiem, przejrzałem jego zeszyty, zostawiłem mu trochę ekstrakasy i obiecałem, że przyjadę za tydzień i pojedziemy na wycieczkę. Zszedłem na dół, wiedząc, że w gabinecie czeka na mnie ojciec. Wziąłem głęboki wdech i wszedłem do środka.
– Witaj – powiedziałem, siadając na wskazanym przez ojca krześle po drugiej stronie dębowego biurka.
A więc byłem nikim więcej jak tylko petentem. Klientem.
– Widzę, że w końcu znalazłeś czas, żeby się ze mną spotkać. To dobrze.
– O co chodzi?
– Załatwiłem ci przeniesienie na Uniwersytet Warszawski. Wyjedziesz do Warszawy, mój kolega, mecenas Żak, zgodził się wziąć cię pod swoje skrzydła. Trzeci rok zaczniesz tam.
Patrzyłem na niego ze zdumieniem, które odbierało mojej twarzy wszelkie ślady inteligencji.
– Potem będziesz mógł u mecenasa Żaka robić aplikację.
– To też już załatwiłeś? – Odzyskałem wreszcie głos.
– Oczywiście.
– Super. Egzamin na aplikację też już za mnie zdałeś?
– Nie musisz silić się na złośliwość. Daję ci szansę.
– Na co?
– Na wyrwanie się stąd, z tego środowiska, w jakim się teraz obracasz. Myślisz, że nie wiem, czym się zajmujesz, gdzie bywasz i z kim?
– Myślę, że doskonale wiesz, ale średnio mnie to obchodzi. – W kłamstwach byłem jednak mistrzem.
– Po raz kolejny udowadniasz, że się co do ciebie nie myliłem. – Ojciec zmierzył mnie surowym wzrokiem.
– To znaczy?
– Jesteś głupi i nieodpowiedzialny. Marnujesz sobie życie, zachowując się jak szczeniak.
– Jasne. Wiesz, że w życiu musi być równowaga? – Pochyliłem się w jego stronę i oparłem łokcie na kosztownym dębowym biurku. – Przez dwadzieścia lat zachowywałem się jak dorosły, teraz czas na trochę zabawy.
– Łukasz, daj spokój. – Ojciec zorientował się chyba, że uderzył w złą strunę, bo teraz, dla odmiany, postanowił zagrać dobrego glinę.
– Tobie? Nawet od zaraz. Tylko czy ty dasz spokój mnie?
– Łukasz, kupiłem ci nowe auto, kluczyki leżą w twoim pokoju. Jest tam też coś specjalnego. Idź i zobacz. Zrób to. Jeśli nie dla mnie, to dla matki – dodał szybko, widząc moją zaciśniętą szczękę.
Jak zawsze wykorzystywał moją słabość. Matkę. Krzyśka. Zerwałem się z krzesła i pobiegłem do pokoju. Najchętniej wybiegłbym z tego domu, wsiadł do auta i odjechał w cholerę, ale nie chciałem robić przykrości bratu. Otworzyłem drzwi i spojrzałem na łóżko. Widok, jaki ukazał się mym oczom, sprawił, że ogarnęła mnie tak wielka wściekłość, tak ogromny, obezwładniający żal i gniew tak potężny, że jednocześnie pragnąłem osunąć się na podłogę i płakać oraz stanąć na środku i rozwalić wszystko w drobny mak. Bo na łóżku oprócz kluczyków do bmw leżał nowiutki, błyszczący saksofon.
– Kurwa… – szepnąłem, szarpnąłem się w tył, o włos unikając zderzenia z framugą, i przeskakując po trzy schody naraz, zbiegłem na dół. Wpadłem do gabinetu ojca, oparłem się na jego biurku i powiedziałem głosem zbyt spokojnym jak na emocje, które wciąż mną targały:
– A więc na tyle mnie wyceniasz. Samochód i saksofon? Myślisz, że to wystarczająca zapłata za to, co spierdoliłeś trzy lata temu? Gdy zostawiłeś mnie na tej ciemnej ulicy, odjeżdżając z moimi marzeniami? Mnie się nie da kupić, mecenasie Borowski. Ja jestem Lukas, chłopak z miasta, a na mieście zasady są proste – oko za oko, ząb za ząb. I bądź pewien, że jeszcze ci się nie odpłaciłem. A te dwie łapówki – wskazałem palcem w górę – przekaż biednym. Albo jakiemuś innemu obiecującemu studentowi prawa, bo ja już nim nie jestem. Tato!