Читать книгу Zakręty losu. Tom 3. Historia Lukasa - Agnieszka Lingas-Łoniewska - Страница 9

Rozdział 3

Оглавление

Łukasz zamyślił się na chwilę, a Krzysiek przetrawiał informacje, którymi uraczył go brat. Pamiętał tamten okres niezbyt dobrze, jedyne, co utkwiło mu w głowie, to to, że z jego starszym bratem był jakiś kłopot. Ojciec wieszał na nim psy, mama płakała, a on sam tęsknił. I cieszył się każdą chwilą, jaką udało mu się z nim spędzić. A było ich coraz mniej, w miarę jak Krzysiek rósł, a Łukasz coraz głębiej i głębiej wchodził w ten swój nowy świat. A potem… poznał Gośkę i wszystko całkiem się spieprzyło.

– Zamyśliłeś się. – Łukasz spojrzał na młodszego brata.

– Jak poznałeś Gośkę? – spytał Krzysiek nieoczekiwanie.

Łukasz drgnął na sam dźwięk jej imienia. Wiedział, że nigdy nie będzie w stanie spokojnie myśleć o dziewczynie, która była jego pierwszą miłością. Pokręcił głową.

– Opowiem ci. Ale później. Zanim ją poznałem, w moim życiu działo się wiele chorych, dziwnych, a czasami – szalonych rzeczy.

***

Gdy przyjąłem propozycję Wasyla, bo osobom takim jak Wasyl się nie odmawia, moja pozycja się umocniła. Miałem zapewnione wejście do niemal każdego klubu, coraz więcej wolnych strzelców chciało się do nas przyłączyć, a moi szefowie szykowali się do rozszerzenia zarówno naszego zasięgu, jak i rodzaju świadczonych usług. Choć i tak mieliśmy niewąski wachlarz, dla każdego coś dobrego. Oczywiście, rozrastająca się paleta przyjemności powiększała naszą sferę wpływów, a na to miałem bezpośredni wpływ. Dlatego też, zanim ukończyłem dwudziesty pierwszy rok życia, jeździłem już najnowszym modelem BMW, który kupiłem sobie sam, bez pomocy ojca. Kupiłem też w śródmieściu mieszkanie, które wyremontowałem i urządziłem wedle własnego pomysłu. Pod moim kierownictwem działało już sześć klubów we Wrocławiu. W jednym z nich urządziłem swoje biuro i generalnie byłem cholernie zadowolony z życia. Kasa nie stanowiła problemu. Fazi został moją prawą ręką i dowodził grupką zaufanych żołnierzy. Fazi nie był głupi, o nie. Ale znał hierarchię i podporządkował się jej bez szemrania. Za to naszymi ludźmi od czarnej roboty zarządzał naprawdę doskonale. Można by powiedzieć, urodzony kierownik. A chociaż byłem dyrektorem działu, Wasyl zaś – dyrektorem departamentu, to nadal nie znałem prezesa. Ale bardzo chciałem go poznać. I z tego, co wiedziałem, on coraz bardziej chciał poznać mnie. Jaro przestał się liczyć i widziałem, że czasami miał do mnie o to pretensje, ale nigdy nie zrobił nic, co spowodowałoby jakąkolwiek reakcję z mojej strony. Lubiłem gościa i wolałem nie psuć układów między nami. Lepiej, żeby on także tego nie chciał. Bo nie byłem już człowiekiem, który by się kierował sentymentami. Nie w tym życiu i nie w tym biznesie. Czy byłem zimnym draniem? Wtedy byłem pewien, że tak. Z czasem wiele się zmieniło, ale wówczas, na początku mojej drogi… Tak. Byłem świetnym kumplem, szczerym aż do bólu, zawsze można było na mnie liczyć. Potrafiłem wszystko załatwić i szybko budowałem sobie szacunek. Ale gdy ktoś mnie wkurwił… Nie było zmiłuj. I tak zostało do dzisiaj. Oczywiście, nie wszystko szło jak po maśle. Takie życie było niezwykle ryzykowne. I nie chodziło tylko ze strony stróżów prawa, z którymi, jak na razie, nie miałem na szczęście do czynienia. Wiedziałem jednak, że już wkrótce znajdę się na ich liście i stanę się obiektem może nie tyle zainteresowania, ile obserwacji. Wiedziałem o tym i pogodziłem się z tym. Można by powiedzieć: efekt uboczny albo, jak kto woli, ryzyko zawodowe. Ale oprócz oczywistego ryzyka wiążącego się z życiem na granicy prawa pojawiały się również inne zagrożenia. Tak jak w normalnej organizacji: kiedy pniesz się w górę, musisz uważać na zazdrosnych konkurentów. Podobnie było i w naszej zorganizowanej grupie, przez niektórych zwanej przestępczą. Zupełnie niesprawiedliwie. Przecież my tylko dawaliśmy ludziom to, czego chcieli. Zapewnialiśmy im rozrywkę i przyjemności. Ochronę i bezpieczeństwo. Byliśmy polisą ubezpieczeniową, czasem nawet nie trzeba było płacić składek. Wystarczyło, że właściciel klubu zgodził się zatrudnić naszych chłopców do ochrony, a nasze dziewczyny do towarzystwa. I tak się właśnie zarabiało. Dziewczyny sprzedawały przyjemności, chłopcy umożliwiali handel rozmaitościami, a zyski z tego wpadały do naszych kieszeni. Udoskonaliłem tę działalność, a najwyższym szefom spodobało się to tak bardzo, że zaczęli wprowadzać podobny system u siebie na Wschodzie i Południu. Gdybym pracował w normalnej firmie, na normalnym stanowisku, dostałbym pewnie awans i jakąś podwyżkę. A w naszej organizacji otrzymałem w sumie to samo. Tylko o wiele większej wartości. Bo kasa na pewno była o niebo lepsza, a i stanowisko wyższe. No i jeszcze te wartości dodane. Imprezy integracyjne, na których integrowałem się z żeńską częścią personelu wielokrotnie i w różnorakich konfiguracjach. A niekiedy nawet robiłem sesje grupowe, bo uważałem, że skoro amatorek integracji jest tak wiele, to należy uwzględnić je wszystkie, i to nawet w tym samym czasie. Tak. Byłem naprawdę hojnym i otwartym szefem.

Lecz gdy ja rosłem w siłę i cieszyłem się poważaniem u szefów, rosła także grupa osób, która życzyła mi źle i która chętnie widziałaby mnie na dnie rzeki. Zdawałem sobie z tego sprawę i mocno pilnowałem tyłów. Dbanie o dupsko to była podstawa w tym biznesie.

Wprowadzaliśmy właśnie nową partię towaru: trawa, koka, LSD. Nie bawiłem się w szkolnych detalistów, bo może nie byłem mistrzem moralności, ale uważałem, że dilowanie pod szkołami to kurewstwo. I zabraniałem tego moim ludziom. Ale jeszcze nie miałem aż tak wielkiej władzy, żeby łudzić się, że wszyscy byli bezwzględnie posłuszni. A poza tym nasi ludzie też korzystali z usług płotek, często uczniów szkół średnich, którzy starali się podnieść nieco swoje kieszonkowe. Na to też nie pozwalałem, moi najbliżsi współpracownicy doskonale o tym wiedzieli. Wasyl śmiał się z tego mojego „dziwactwa”, ale nie starał się jakoś specjalnie na mnie wpłynąć, wiedząc, że i tak nic by nie wskórał. A na zyski z tego, co mu dostarczałem, narzekać nie mógł. Ale nie wszystkim się to podobało. I pewnego pięknego dnia, wracając do swojego mieszkania w śródmieściu, mijałem sąsiadujące z moją ulicą liceum. Zobaczyłem jednego z ludzi Buźki, który przechadzał się przed szkołą tam i z powrotem. Wkurwiłem się, zatrzymałem gwałtownie samochód, wyskoczyłem z niego i podbiegłem do kolesia. Nawet nie wiedziałem, jak go nazywają, ale nie to było teraz ważne. Gdy mnie zobaczył, ujrzałem w jego oczach strach. Wiedział, kim jestem. Chciał uciec, ale dopadłem go w pół sekundy i wrzuciłem do auta. Nie chciałem robić przedstawienia na ulicy. Usiadłem za kierownicą i spojrzałem na chłopaka. Mógł mieć góra dziewiętnaście lat.

– Dla kogo pracujesz? – spytałem cicho. Ci, którzy mnie znali, wiedzieli, że gdy mówię cicho, nie jest dobrze.

– Dla Buźki.

Czyli i tym razem się nie pomyliłem.

– Sam to wymyśliłeś?

– Nie, skąd, Lukas, on mi kazał. Zawsze tutaj diluję. – Chłopak się trząsł.

– Buźka ci zlecił ten teren? – upewniłem się.

– Tak, Lukas, przysięgam…

Czy drżały mu ręce?

– Dobra, wierzę ci. Oddawaj towar i spierdalaj!

Chłopak bez słowa oddał torbę i uciekł tak szybko, że przez chwilę zastanawiałem się, czy nie ma jakichś nadprzyrodzonych mocy. Pojechałem do domu, a wieczorem miałem zamiar podjechać do kasyna, które należało do Buźki. Stwierdziłem, że najwyższy czas obić mu jego śliczną buźkę. Wiedziałem, że Wasyl wkurzy się na mnie o taką samowolną akcję, ale miałem to w dupie. Byłem szefem Buźki, a ten wyraźnie nie przestrzegał zasad, które wprowadziłem. I musiał ponieść karę. Nie mogłem przecież mu dać, kurwa, nagany!

Wieczorem umówiłem się z Fazim, który, oczywiście, o nic nie pytał. Powiedziałem mu, że jedziemy do Marka, bo muszę z nim pogadać. Fazi dobrze mnie znał i domyślał się, jakiego rodzaju rozmowę mam na myśli. Był naprawdę doskonałym żołnierzem. Przyjechaliśmy do klubu, gruby ochroniarz wpuścił nas bez szemrania. Jeśli nawet ktoś jeszcze nie wiedział, jak wyglądam, wystarczyło, że usłyszał moją ksywkę, a od razu drzwi stawały przede mną otworem. Coś jak baśniowe „Sezamie, otwórz się”. Udaliśmy się na górę, do kanciapy, w której urzędował szef tego gównianego kasynka. W środku był Buźka i jego trzech przydupasów. W jednym z nich rozpoznałem dilera spod szkoły.

– Lukas, stało się coś? – Marek uśmiechał się niewyraźnie, a w jego oczach zobaczyłem wrogość.

– Dobrze wiesz – odparłem cicho, nie spuszczając z niego wzroku. – Chyba się trochę zgubiłeś.

– Nie wiem, o czym mówisz. – Buźka skrzyżował ramiona na piersi i patrzył na mnie już bez uśmiechu.

– Mam ci wyjaśnić? – Uniosłem brew. – Naprawdę tego chcesz?

– Lukas, przychodzisz do mojego klubu i od wejścia się przypierdalasz. Robię, co do mnie należy.

– Łamiesz zasady – powiedziałem, obserwując jego ludzi, którzy spoglądali na mnie niepewnie.

– Weź wyluzuj, Lukas. Świata nie zbawisz. Dzieciaki i tak kupią towar, jak nie od nas, to od ludzi Myszaka. Tego chcesz? Nie wiem, czy Wasylowi by się to spodobało.

– Wasyla zostaw mnie. Ty masz wykonywać moje polecenia, rozumiesz? Czy naprawdę chcesz, żebym się poważnie wkurwił? – Oparłem się dłońmi na jego biurku i patrzyłem na niego z góry. Zauważyłem, że zaczął się pocić.

– Lukas, daj spokój. Chłopak się zapędził pod szkołę. – Buźka uderzył w miękkie tony.

Widziałem, jak chłopaczek, któremu zabrałem towar, popatrzył na mnie z autentycznym przerażeniem.

Uśmiechnąłem się.

– Buźka, czy to znaczy, że nie miałeś pojęcia, że twój leszcz diluje pod szkołą?

– Oczywiście, że nie. Przecież wiem, że masz na tym punkcie zajoba. No co ty, Lukas… – Marek wyszczerzył zęby, wstał i wyciągnął do mnie rękę.

Zignorowałem go. Zmierzyłem chłopaka wzrokiem, widząc, jak jego przerażone oczy patrzą to na mnie, to na Buźkę.

– Znaczy, że mogę go teraz zapakować do bagażnika i wywieźć? – spytałem cicho, wpatrując się w Marka.

Ten spojrzał na mnie szybko, zacisnął zęby i wzruszył ramionami.

– Lukas, to nie mój biznes. Jeśli gówniarz złamał zasady, ukarz go.

Widziałem, jak chłopaczyna prawie się posikał w gacie. Kiwnąłem w stronę Faziego, a ten wziął gówniarza za ramię i pokierował go w stronę wyjścia. Spojrzałem jeszcze na Buźkę i powiedziałem cicho:

– Pilnuj się.

I wyszedłem.

W samochodzie chłopak próbował coś tłumaczyć Faziemu. Ten siedział nieruchomo na swoim miejscu i zachowywał się, jakby w aucie poza nim nie było nikogo. Usiadłem z tyłu, koło chłopaka. Spojrzał na mnie szeroko otwartymi oczami. Mimo że był niewiele młodszy ode mnie, wyglądał bardzo dziecinnie, jak uczniak z podstawówki.

Zakręty losu. Tom 3. Historia Lukasa

Подняться наверх