Читать книгу Mogłam sobie pozwolić - Anna Binkowska - Страница 11
Koniec dzieciństwa
ОглавлениеMama dziewczynek już w Bełczącu usłyszała od lekarzy okrutną diagnozę – rak. Bardzo przeżyła klęskę wrześniową i zdradę sowiecką. Zdaniem jej siostry Julii rozwój choroby przyśpieszył stres związany z okupacją niemiecką. Czuła się źle. Coraz częściej jeździła do Warszawy na naświetlania. Czy dziewięcioletnie dziecko ma świadomość śmierci najbliższej osoby?
– Myśmy to wszystko wiedziały. Mama przecież wyjeżdżała. Całymi tygodniami nie było jej w domu. Wracała okaleczona – wspomina Anna. – Pamiętam taką scenę. Mama siedzi przed lustrem etażerki. Ogląda szyję i ramię. Ma bardzo zmienioną skórę, popaloną. Naświetlania ją wyniszczały. „Popatrz, jak mnie tutaj uszkodzili”, powiedziała. Nie pamiętam dokładnie słów, ale wciąż mam przed oczami obraz mamy, która oglądała swoje ciało. To było straszne. Oniemiałam, zaciskając usta. „Tak, dziecko. Ratują mnie, nie płacz”. Potem się okazało, że nastąpił przerzut na wątrobę.
„Kochana Mamuniu
Pogoda sprzyja nam dotąd, lecz dziś bardzo brzydko jest na dworze. Gdy było ładnie, chodziłyśmy pod kasztan na ROBAKOWĄ koło warzywniaka, bo tam tyle pękałek leży. A dzieci porobiły dziury w płocie pod każdym kasztanem. Słoneczników nocą ubyło, bo przyjechał pan Konrad. Śpią obydwaj z Kurkiewiczem na górze. Dla zabawy rysuję dwór. Całuję i ściskam Mamunię. Córka Hanka. Dn. 29.09.1940”.
Dziewczynki opisywały w listach codzienne życie. Tak zbliżały się do mamy, która była daleko od ich sielskiego dzieciństwa. Nad wiejskim rajem zawisły czarne chmury. Z chorobą mamy wiązał się splot równie dramatycznych, tragicznych okoliczności i wypadków wojennych.
W kościele niedaleko plebanii dziewczynki modliły się o wyzdrowienie mamy. Ich prośby nie zostały wysłuchane.
Osiemnasty marca 1943 roku, ten dzień Anna pamięta, jakby to było dziś. Panowała sroga, długa zima, leżał śnieg. Była z nimi ukochana ciotka Julia. Tej nocy mama odeszła na zawsze. Ojciec Ziemowit został sam z trójką dzieci. Anna pamięta, jak ciocia zareagowała na ich kolorowe ubrania.
– Trzeba się ubrać na czarno! – zarządziła.
Dziewczynki nie miały czarnych ubranek. Na ostatnią drogę mamy sprawiono im czarno-białe płaszczyki i białe sukienki w czarne ciapki.
– Radosne dzieciństwo, które było dobrodziejstwem, zostało przecięte dramatem. To było absolutne cięcie naszej rodzinnej historii. Niedługo po śmierci mamy musieliśmy opuścić plebanię, ponieważ zbliżał się front wschodni. Wszystko diametralnie się zmieniło. Załamało się życie rodzinne i socjalne. Już nigdy nie wróciliśmy na wieś. Rozdzielono nas. Niemniej moje dzieciństwo sielskie, anielskie pozostało w mojej pamięci z obrazem promiennej mamy w ogrodzie – wspomina Anna.
– Po śmierci mamy nigdy się nie kłóciłyśmy – mówi Teresa Butkiewicz.
Drogi dziewczynek po raz pierwszy się rozeszły. Jagoda pojechała do Kielc, pod kuratelę ciotki Julii, która była długoletnią profesorką w gimnazjum Sióstr Nazaretanek im. Królowej Jadwigi. Uczyła tam języka polskiego. Hanka była już u Sióstr Nazaretanek, tyle że w Warszawie, przy ulicy Czerniakowskiej. Terenia została z ojcem w miasteczku. Uczyła ją guwernantka, która z nimi mieszkała.
– Na początku bardzo chciałam mieszkać w Warszawie. Stolica była dla mnie egzotyczna. Wyjeżdżałam z całą wyprawką. Miałam sześć powłoczek, tyle samo prześcieradeł, ręczniki, koszulki dzienne, nocne. Wszystko znakowane monogramami. To było coś, co mnie wyróżniało. Czułam się wyposażana na podróż życia. Zamieszkałam w internacie. Mentalnie długi czas byłam dzieckiem – opowiada Anna.
Lubiła stać w oknie i patrzeć w dal. To był początek jej nowej drogi, skierowanej ku wolności. Tu, gdzie dzisiaj jest ulica Bartycka, aż do rozlewisk Wisły ciągnęły się pola ziemniaczane. Warszawę znała trochę z dzieciństwa. Przyjeżdżała tu z mamą do jej teściowej Jadwigi Milewskiej. Mieszkała na Tamce ze swoim synem Jerzym, starszym bratem ojca, kawalerem. Hanka pamięta, jak przed wojną bywała z mamą w domu towarowym braci Jabłkowskich na Brackiej. Tam zobaczyła śliczny japoński ogródek w płytkiej doniczce. Była nim zafascynowana! Nie zajmowały jej stroje mamy, garsonki, sukienki kupowane u Hersego ani buty z legendarnego sklepu Jana Kielmana na Chmielnej. Mama nosiła zwykle szyte na miarę modne buty. Nie miała dużo ubrań, ale wszystko w najlepszym gatunku. Miała śliczne, malutkie stopy w rozmiarze zwanym wtedy trójką. I piękne ręce, długie palce.
Hanka poznawała Warszawę w towarzystwie stryja Jerzego. Tylko on był upoważniony do zabierania jej z internatu, na pół soboty i niedzielę. Odbierał Hankę przy furcie klasztoru. Pensjonarki były pilnie strzeżone. Okupowaną Warszawę dręczyły łapanki i represje. Stryj był varsavianistą z krwi i kości, mimo że urodzony w Rembówku, w rodzinnym majątku, w Ciechanowskiem. Kochał stolicę, był bardzo bogaty. Obawiał się tylko jednego… ubóstwa. Znał zabytkową architekturę miasta. Zabierał Hankę do kawiarni U Aktorek przy Mazowieckiej. Lody podawała tam Janina Romanówna1. Po drodze chronili się w bramach przed patrolami żandarmów.
Stryj Jerzy uwielbiał kobiety. Adorował mamę Hanki, krewne, kuzynki. Został starym kawalerem. Szeptano o powodach zdrowotnych, intymnych.
– Zdaje się, że podczas studiów na politechnice w Tuluzie załapał francuską chorobę. Nie mówiło się o tym głośno, ale takie były pogłoski.
1 Janina Romanówna – aktorka, reżyserka, pedagog, córka znanego lwowskiego aktora Władysława Romana. [wróć]
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki