Читать книгу Mogłam sobie pozwolić - Anna Binkowska - Страница 9
I tęsknić już będziesz…
ОглавлениеCzy miłość bezwarunkowa jest możliwa? Nie matki i dziecka, ale kobiety i mężczyzny? Ta historia mogłaby stać się kanwą filmu o niezwykłej miłości. Nie jest to melodramat z happy endem ani dramat zatopiony we łzach. Ta narracja nie ma ani scenarzysty, ani reżysera. Zdarzyła się naprawdę. Nie przerwała jej śmierć. Nie wchłonęły góry na skraju świata, nie odebrały inne kobiety. Ta miłość nie ma cezury – przed i po. Toczy się nieustannie, płynnie. Żyje własnym życiem. Anna jest jej stuprocentową, realną bohaterką…
***
Od razu wiedziała, że to ten. Dojmująca drętwota ogarnęła jej ciało. Siedziała, dlatego nie upadła. Zobaczyła go na spotkaniu Klubu Wysokogórskiego, w piwnicy U Fukiera na Starym Mieście w Warszawie.
Nie bardzo miała w co się ubrać. Na początku lat pięćdziesiątych w kraju panowała bieda. Skąpe możliwości finansowe nie pozwalały na drogie stroje. Ona zresztą nigdy nie przywiązywała wagi do ubioru. Koleżanka z Biura Wystaw Muzeum Narodowego, gdzie wówczas pracowała, dostała paczkę z zagranicy, a w niej między innymi płaszcz. Inny od podgumowanego prochowca, który Anna nosiła na co dzień. Z grubej wełny, w czarno-czerwoną pepitkę, przewiązany w pasie.
– Wszystkie go przymierzałyśmy, wyglądałam świetnie – wspomina.
W tym płaszczu wystąpi wieczorem U Fukiera. I poczuje się jak królowa wieczoru, swobodna, elegancka. Tym razem członkowie klubu omawiają wyniki kursu dla zaawansowanych, który właśnie ukończyła.
Zanim strzała Amora przeszyje serce Anny, najpierw zafascynują ją góry i środowisko młodych taterników, tym bardziej że dzieciństwo spędziła na terenie nizinnym. Zamiłowanie do gór zawdzięcza koleżance, z którą studiowała historię sztuki. Jej pierwsze narty można dziś zobaczyć już tylko w Muzeum Narciarstwa, w Cieklinie koło Jasła. Drewniane, sztywne, z czubkami, wiązadła na paski, pięta pozostawała ruchoma. Pierwszy zjazd Anny z Kasprowego Wierchu kończy się lądowaniem w drewnianych saniach, które wtedy były wyciągiem. Nikomu się jeszcze nie śnią orczyki czy inne kanapy. Anna zaczyna dopiero szlifowanie narciarstwa. Ma adoratora, Andrzeja, zwanego Kicią. „Najlepszy narciarz wśród taterników i najlepszy taternik wśród narciarzy”, tak o nim mówią w środowisku.
– Był dziennikarzem sportowym, intelektualistą, interesowała go filozofia sportu. Bardzo miły człowiek i sympatyczny kolega, no i nie tylko. Przez pewien czas był moim partnerem, całkiem poważnym. Proponował nawet małżeństwo. Między nami było dobrze, lubiłam go. Ale wiedziałam, że to jeszcze nie ten – opowiada.
Do Fukiera Anna idzie sama. Ten, na którego podświadomie czeka, właśnie się pojawił:
– To było jak rażenie piorunem. Schodził po schodach. Od razu zwróciłam uwagę na jego długie uda w obcisłych spodniach, lekki krok. Sądzę, że w każdym miejscu zauważyłabym Andrzeja. Był czarujący, brylował w towarzystwie. Opowiadał z pasją, oczy mu błyszczały, słuchaczki chłonęły jego słowa. Nic o nim nie wiedziałam – czy ma żonę, dzieci. Zresztą nie interesowało mnie to. Wiedziałam, że musi być mój. Podszedł do grupy, z którą siedziałam. „Andrzej Zawada”, przedstawił się. „O, będę się nazywać Zawada”, przemknęło mi przez myśl.
Serce Anny biło inaczej niż zwykle. A winien temu nieznajomy Zawada uśmiechał się. Niestety nie tylko do niej. Do koleżanki, z którą rozmawiał. „Dam sobie radę. Jestem lepsza od niej. Mam ten płaszcz!”, pomyślała.
W sympatycznej, swobodnej atmosferze wyszli na Rynek Starego Miasta. Tajemniczy, przystojny taternik zatrzymał się przed księgarnią, Anna też stanęła. Rozmawiali o książkach. I nagle wskoczył do autobusu… Była bliska płaczu. Nie zaprosił do kawiarni, nie odprowadził do domu!
Niecierpliwie czekała do następnego czwartku, potem do kolejnych spotkań klubowych. A on, jak zwykle, znikał. „Dlaczego jest taki powściągliwy? Nie dołącza do nas? Nie chodzi z nami na wino i rozmowy?”, zastanawiała się. Napięcie rosło podczas klubowych spotkań. Może tym razem zaprosi do kawiarni, odprowadzi do domu? Może wreszcie porozmawiają sami, tête-à-tête? Ale on posyłał jej tylko głębokie, taksujące spojrzenia. I ten tajemniczy uśmiech, który w połączeniu z całą sylwetką zniewolił ją od pierwszego spojrzenia:
– Zakochałam się, znalazłam swój ideał.
Tylko jej najbliższa przyjaciółka, Maria Szarłatówna, była wtajemniczona w sercowe rozterki Anny.
A ona czekała na najbliższy czwartek, każdego dnia tracąc radość i energię. Czuła wewnętrzne rozproszenie, nie mogła skupić się na pracy. I znów podczas spotkania rozmawiał z koleżanką, z którą wspinał się w górach. Musiał jednak wyczuć jej uczucie. Po kolejnym spotkaniu wyszli razem.
– Z Andrzejem nie zaczęło się od razu. Dopiero po jakimś czasie zostaliśmy kochankami – opowiada Anna.
Klub Wysokogórski nie był już jej potrzebny, zwłaszcza że nie traktowała serio wspinania. W przeciwieństwie do Andrzeja, asystenta w Zakładzie Fizyki Uniwersytetu Warszawskiego, który chciał żyć aktywnie. Ukończył kurs szybownictwa. Po drodze do taternictwa, które stanie się jego życiową pasją, lubił skakać ze spadochronem.
Ich pierwszy raz zastał ich w Radości pod Warszawą, gdzie pomieszkiwał przyszły pionier, a potem lider wspinaczki wysokogórskiej.
– Ku mojemu zaskoczeniu zaprosił mnie do siebie i zostałam na noc – wspomina Anna.
W miłosnych uniesieniach wyznała mu spontanicznie swoje „grzechy”:
– Wszyscy chcieli się ze mną żenić, od razu! A mnie to ani w głowie nie było. Skutecznie się oganiałam – opowiada.
Jednym z potencjalnych kandydatów na męża był Wiktor, starszy od Anny adiunkt na wydziale prawa. Andrzej w milczeniu słuchał wyznań swojej dziewczyny. Studiowała wtedy historię sztuki na Uniwersytecie Warszawskim. W budynku instytutu mieścił się też wydział prawa, gdzie pracował Wiktor. Koledzy z roku Anny zastanawiali się głośno, dlaczego do nich ciągle zaglądał.
– Wiktor miał siostrę, skrzypaczkę. U niego w domu, na placu Zbawiciela, stały bukiety pięknych świeżych kwiatów, poprzewiązywane kolorowymi wstążkami. Był rok 1951, głęboki PRL, stalinizm w czystej formie. Bukiety budziły moje zdziwienie i fascynację.
Anna bez wahania przystała na propozycję spędzenia wakacji z Wiktorem. Nie ujawniała swoich planów w domu, przed tatą.
– Nie było takiego zwyczaju, żeby się zwierzać, zwłaszcza ojcu. Powiedziałby: „Jak to? Jesteś czyjąś kochanką?”. Wtedy trzeba było przedstawić narzeczonego, przeprowadzić ceremonię oświadczyn.
Anna jeszcze do niedawna miała zdjęcie Wiktora.
– Był bardzo sympatyczny, ale niezbyt urodziwy. Czesał się na jedną stronę, nosił okulary, miał duży nos. Byłam dosyć kochliwa, to znaczy potrzebowałam zbliżeń erotycznych. Od razu wiedziałam jednak, że to nie ten! – przyznała.
By ostudzić żarliwość miłosną ukochanej, powtarzał: „Trzeba sublimować nasze uczucia”. I czytał jej Martwe dusze Gogola, w ramach sublimacji…
Anna oszczędzała ojca, którego bardzo kochała. Mama od dawna nie żyła. Anna wiedziała, że jej związek skonsumowany, ale jednak na „kocią łapę”, będzie dla niego szokiem. Jego ukochana córka „się puszcza”! Tak by pewnie pomyślał i zamartwiał się o jej reputację i dobre imię. A przecież trosk mu nie brakowało. Musiała więc trzymać w tajemnicy swoje uczucia i pożądanie. Z szacunku do ojca, w trosce o jego zdrowie i reputację ich obojga. Na miarę konwenansów tamtych lat.
– Namiętne pocałunki wymieniało się w gimnazjum czy liceum. To jeszcze nie było puszczanie. A ja, jako studentka, już realnie „się udzielałam”.
Andrzej nie przerywał, nie zadawał pytań, nie okazywał zdziwienia. Anna nie była już czystą kartą… Snuła swoją opowieść spontanicznie, szczerze.
W tajemnicy przed ojcem pojechała z Wiktorem na wakacje, w nieznane.
– Nie wiedziałam, dokąd jedziemy. Było wiadomo, że tata zapyta. „I co tu zrobić?”, myślałam. Trzeba wysłać ojcu pocztówkę z adresem zwrotnym. Wymyśliłam, że jadę z koleżanką w Beskid Żywiecki. Pomyślałam, że podam ulicę Mickiewicza, wychodząc ze słusznego założenia, że w każdym miasteczku i mieście na pewno jest taka. I podałam Mickiewicza numer 5. Kartka z domu dotarła, jakoś mnie znaleziono. Intryga się udała, ale szczegółów już nie pamiętam. Notatek wtedy jeszcze nie robiłam.
Wiktor nie był jednak pisany Annie jako partner życiowy. Rozstali się. Pojawił się inny, zwany Kicią, pasjonat górskich wspinaczek. Wyprowadził ją po raz pierwszy do Dolinki za Mnichem. Bardzo się jej to podobało. Przypomniała sobie wspinanie na drzewa w dzieciństwie.
– Z całym tym otoczeniem, całą tą aurą miałam wrażenie, że dokonałam osobistego wyczynu. W kręgach górskich było to uznawane towarzysko i społecznie. Wsiąkłam w to.
Innym razem szli z Kicią z Zakopanego do Morskiego Oka, przez Gęsią Szyję w Tatrach Wysokich.
– Tam zastała nas przepiękna noc, która stała się naszą nocą miłosną. Kochaliśmy się pod gwiazdami… Było jak w bajce: przyroda, miłość i spełnione pożądanie. Maszerowaliśmy dalej.
Po wielu latach Anna zacznie pisać wiersze. Wśród nich będzie Mnich w Tatrach. Powstanie w innym czasie, innych okolicznościach, z zupełnie innej inspiracji.
Na północnej ścianie Mnicha
to – jakby na fasadzie
katedry Sagrada Familia Gaudiego
Na półeczce trochę zdziwiona
stoję
chwilę nim ruszę w górę
jeszcze w górę
Uniesienie
zawieszenia
w przestrzeni otwartej pode mną
nieograniczonej
Jednak
zostaję
związana liną – pętlą życia
nad bezbrzeżną świetlistą
możliwością
lotu
Doszli do Morskiego Oka. Śliczna adeptka wspinaczki górskiej poznała tam środowisko młodych taterników. Spodobali się jej, z wzajemnością. Byli inni, egzotyczni, mówili dziwnym językiem. O hakach, rakach, linach, przewieszkach, półkach, przesmykach, ścianach. Używali terminologii architektonicznej w zupełnie innej semantyce.
– Byłam nimi zafascynowana, a oni mną. Młodzi chłopcy postrzegali mnie jako nowość, atrakcję. Kokosili się koło mnie, inaczej mówiąc miałam powodzenie.
Anna pamięta swoisty górski dress code. Obowiązywał luz – tu dziura, tam się coś rozpruło. Nosili grube bawełniane koszule w kratę. Byli poważani w schronisku, a to podnosiło ich rangę w porównaniu ze zwykłymi ceprami1. Anna i jej nowi koledzy należeli do elity. Miłośniczka gór wiedziała, że jest na właściwym miejscu. W schronisku nad Morskim Okiem znajdował się stół, przy którym biesiadowała „śmietanka” młodego taternictwa. Anna też przy nim siadała. Tak pisał o nim taternik i alpinista Andrzej Wilczkowski w swojej książce Miejsce przy stole:
„Jest w sali jadalnej w morskoocznym schronisku jeden stół ustawiony pomiędzy dwoma oknami, w samym kącie sali. Pierwszy taternik, który rano schodzi na śniadanie, wciska się właśnie w ten kąt […]. Jeśli przyjdzie później, miejsca przy tym stole już nie będzie. W dzień pogodny obsiadają go wycieczkowicze, w niepogodę zawsze zobaczysz tam twarze znajome, a czasem takie, które przypominają swoim wyrazem kogoś, kogo znało się kiedyś. Wieczorami, kiedy ostatni pasanci opuszczają Morskie Oko, znów zbiera się gromada. Toczą się dyskusje, snują się opowieści…”.
I Anna snuje swoją opowieść. Andrzej słucha. Równolegle z Kicią funkcjonował Jan, intelektualista, późniejszy profesor. Nie żyje już. Ze względu na jego rodzinę Anna ograniczy się do podania imienia. Pamięta, że nieustannie tłumaczył Nicolasa de Condorceta, francuskiego matematyka, filozofa z XVIII wieku.
– Z nim też byłam związana. I tak się wahałam między jednym a drugim, tyle że Jan wydawał mi się już stary, przynajmniej dla mnie za stary. Mimo wszystko to ja napierałam na bliższą z nim relację. A on mówił: „Ale ty jesteś wiosna życia, a ja jestem jesień”. Okazało się, że „jesień” miał na myśli konkretną osobę, z którą zresztą się ożenił. W obliczu moich erotycznych historii byłam bigamistką! Cóż, miałam powodzenie, nie tylko w środowisku górskim… – śmieje się Anna.
Żaden z potencjalnych kandydatów jednak nie zdobył jej serca. Biło jak zwykle, rytmicznie, bez porywów, gwałtownych uniesień. Nie miała potrzeby ani zamążpójścia, ani zakładania rodziny, jak jej starsza siostra. Determinacja Jagody w dążeniu do szybkiego ożenku wynikała z braku akceptacji powtórnego małżeństwa ojca. Anna była bardziej tolerancyjna.
Tej pamiętnej nocy, w Radości, Andrzej nie skomentował listy „przewinień” Anny. Przyjął jej wyznania spokojnie, z właściwą sobie klasą.
– Byłam przerażona, że go stracę. Nasza pierwsza noc wydawała mi się bardziej dramatyczna niż radosna. Może dlatego tak drapieżnie go potem trzymałam? – wyznaje Anna.
On z kolei z innych powodów nie garnął się do stałego związku. Rozstał się właśnie ze swoją szkolną miłością. I bynajmniej nie dążył do kolejnego formalnego związku.
– Wszystko było płynne. Wytykał mi jakieś spotkanie w Klubie Wysokogórskim. Ponoć wpatrywałam się w Jana.
Zawada głęboko przeżywał nieudane małżeństwo. Przed ołtarzem powiedzieli sobie sakramentalne „tak”. Żona zostawiła go dla plażowego bawidamka o skórze opalonej na ciemny brąz.
– Z „Czekoladką”, jak mówił z przekąsem Andrzej, była żona nie ułożyła sobie życia. Po latach, już po drugim rozwodzie, poznała arystokratę i bardzo chciała go poślubić. Także przed Bogiem. Miałam swój udział w unieważnieniu małżeństwa Andrzeja. On nie był w stanie napisać podania do konsystorza, więc to ja napisałam. Jestem specjalistką od pisania podań. Jeden z warunków – świadome unikanie potomstwa – okazał się wystarczająco mocny. Eks-żona mojego męża mogła przedstawiać się jako hrabina – wspomina Anna.
„Andrzej od dzieciństwa otoczony był niewieścim żywiołem: matka, siostra, babka, liczne kuzynki i ciotki, osierocony jako dwuletnie dziecko przez ojca. […] Ze swego dzieciństwa, mając wzór w matce, wyniósł idealizujące spojrzenie na miłość, owocem czego było wczesne, szkolne małżeństwo. Owoc okazał się jednak niedojrzały, skończyło się szybkim rozstaniem. I prawie natychmiast osaczyła go moja zaborcza miłość. Nie miał wielu doświadczeń erotycznych. Ja, w odróżnieniu, przed naszym poznaniem przebyłam kilka próbnych związków” – pisze w autobiografii Życie z Zawadą2.
W tamtych czasach związek na kocią łapę był krytykowany. Anna doświadczyła niechęci rodziny. Najbliżsi nie rozumieli, dlaczego nie żyją po bożemu. Mama Andrzeja, Zawadzina, kobieta tolerancyjna, prawdziwa dama z klasą, akceptowała ją i ich wybór. Również z miłości do syna. Z tatą Anny było gorzej.
– Dlaczego on się z tobą nie żeni? – pytał córkę.
Wymyślała różne powody, żeby tylko ojciec uwierzył. Andrzej niedawno przeniósł się z Wrocławia do Warszawy. Nie miał miejsca zamieszkania, a trzeba było mieć zameldowanie. Nie miał też swojego dachu nad głową. Zimą mieszkał na wsi u przyjaciół, latem na Saskiej Kępie w ich mieszkaniu. Anna studiowała, mieszkała z ojcem, macochą i młodszą siostrą Terenią. „To nonsens, mieszkać w tym samym mieście i nie móc widywać się co dzień, nie mówiąc już o nocach”, myślała.
– Przerywać noc miłosną? Nie wyobrażałam sobie, to była groza. A w domu musiałam być o dwudziestej drugiej. Często nocowałam niby u przyjaciółki, Marii Szarłat, z którą niby uczyłam się do egzaminu. Koleżanka przedłużyła studia, a tata ją znał i akceptował.
Jej kłamstewka wynikały z miłości do obu mężczyzn: Andrzeja i taty. Po latach miłość stanie się częstym motywem poezji Anny Milewskiej.
Mazowiecki wiatr
ponad lipcowe gęste wody
przynosi powiew Lesbos południowej
Godzina słodyczy istnienia
delikatnej a gorącej miłości
co parzy więc
odsuwa na długość ramienia
by przez dotyk palców
spleść się w uniesieniu
w cieple trawy
w szeptach brzozy
Pieśni Bilitis, 1998
Nauka była jednym z alibi, żeby nie robić przykrości ojcu. Ale przyjaciółka kiedyś skończyła studia.
– Potem przestałam się już uczyć na niby. – Anna się uśmiecha. – Wszyscy podejrzewali, że kręcę: siostry, Aneta3, ale tata wolał nie wiedzieć.
Kiedyś z rozpaczy wymyśliła, że „się wstawiła” podczas imienin u znajomych i dlatego nie wróciła do domu na noc.
– Wywołało to skutek odmienny do zamierzonego. Ojciec się strasznie przejął. „Gorzej już być nie może! Moja córka się upiła!”, powtarzał. Już nigdy więcej nie użyłam tego manewru. W końcu pomysłów mi nie starczało. Dwa dni niewidzenia i już dramat, byłam nienasycona, niepewna jego stałości.
Nie dawał mi powodów do zazdrości, ale drażnił się ze mną, mówiąc: „A jak zmienię sobie kochankę?”. Na co ja, szlochając, oświadczałam: „Zawsze cię znajdę, nie puszczę!”. Chwile miłosnej bliskości rekompensowały owe zwątpienia, tu byliśmy zgodni, zgrani. „Jaki jest piękny”, notowałam. „Gładki i ciepły, tak pięknie pachnie, śpimy razem bezwolnie i dziecinnie”.
1 Ceper – określenie używane przez górali w odniesieniu do turystów przyjeżdżających z nizinnych rejonów Polski. [wróć]
2 Anna Milewska, Życie z Zawadą, Oficyna Wydawnicza Łośgraf, 2009. [wróć]
3 Aneta – druga żona taty Anny. [wróć]