Читать книгу Wróć do Sorento?... - Анна Герман - Страница 7
Zdumiewająca historia Białego Anioła
Оглавление„Wróć do Sorrento?…” – na początku lat 70. ta skromna autobiografia Anny German, piosenkarki wracającej po tragicznym wypadku do publicznego życia, koncertów i nagrywania płyt, okazała się absolutnym bestsellerem. W księgarniach można ją było dostać tylko spod lady, gdy miało się zaprzyjaźnionych sprzedawców. Pożyczony egzemplarz, który wpadł mi wtedy w ręce, był niemal całkowicie zaczytaną (czyli rozpadającą się w wyniku zbyt częstego i gwałtownego odwracania kartek) broszurką. Dostałem ją tylko na chwilę, bo w kolejce czekało kilkanaście następnych osób spragnionych lektury. Być może dlatego do dzisiaj ocalało bardzo niewiele okazów tamtego wydania. Jednak pragnienie poznania wspomnień legendarnej gwiazdy pozostało. Nadal chcemy się dowiedzieć, jak doszło do tego, że spośród wielu polskich wykonawców, którzy wyjeżdżali w świat, by zrobić międzynarodową karierę, tylko jej jednej udało się to osiągnąć, choć nigdy o tym nie marzyła.
Anna German osiągnęła coś więcej: znalazła drogę do serc słuchaczy w Polsce, Rosji czy Włoszech i… została w nich bez obawy o przeminięcie. Poświęcono jej wiele prywatnych stron WWW, jej płyty wznawia się bez przerwy, jej imieniem nazywa się ulice, a nawet planety.
25 sierpnia 2012 roku minęło 30 lat od śmierci „Białego Anioła polskiej piosenki”, lecz jej nagrania nie stały się ani odrobinę archaiczne.
Ta najbardziej polska piosenkarka o niemieckim nazwisku urodziła się w Uzbekistanie (wtedy, w 1936 roku, była to republika Związku Radzieckiego) w rodzinie holenderskich emigrantów. Jej ojciec, zamordowany przez władze stalinowskie dwa lata po narodzinach córki, był synem ewangelickiego pastora z Łodzi, z zawodu księgowym, a z zamiłowania dyrygentem chóru. Natomiast matka, Irma Martens, wywodziła się w prostej linii od holenderskiego hrabiego, Johana Friesena, który przybył z Fryzji do Rosji w połowie XIX wieku, by upowszechnić tam nowoczesne metody upraw rolnych. Jak skomplikowane było jej pochodzenie, tak powikłane i niezwykłe okazało się życie Anny German.
Po wojnie znalazła się wśród repatriantów, których osiedlono w Szczecinie. To był dom trzech kobiet: babcia, matka i córka. Chciały zacząć nowe życie i postanowiły, że będą Polkami. Anna okazała się w tym szczególnie konsekwentna. Gdy studiowała geologię na Uniwersytecie Wrocławskim, nawet się nie spodziewała, że zostanie piosenkarką. Zadebiutowała we wrocławskim Teatrze Kalambur, traktując te występy jako dorywcze zajęcie w czasie wakacji zamiast praktyk studenckich. Ale była za dobra, by inni pozwolili jej przestać śpiewać.
Gdy w 1964 roku, podczas II Festiwalu Piosenki Polskiej w Opolu, zaśpiewała Tańczące Eurydyki, było jasne, że narodziła się gwiazda. A potem był ciąg nagród, koncertów, płyt. Równy entuzjazm dla jej talentu z miejsca okazali Rosjanie i Włosi. We Włoszech podpisała nawet kontrakt płytowy i wystąpiła w San Remo. W 1966 roku we włoskiej prasie rozległ się chór zachwytów: „Wczoraj Anna German przyjechała do Mediolanu i okazało się, że ma nie tylko piękny głos, wcześniej już znany niektórym specjalistom, ale i urodę: wysoka, o jasnych, falujących włosach i rozmarzonym spojrzeniu. Krótko mówiąc: wspaniała dziewczyna” („La Notte”).
„Jej głos to z jednej strony szczodry dar natury, z drugiej – rezultat inteligencji, która pozwala jej z niego wszechstronnie korzystać” („L’Unità”).
„Znajomość pięciu języków (włoskiego, polskiego, rosyjskiego, angielskiego i niemieckiego) pozwala jej dokonywać na estradzie prawdziwych sztuczek” („Il Gazzettino di Venezia”).
German wyjechała do Włoch, aby robić światową karierę. O tym wiedział wtedy każdy Polak. Trasa koncertowa, występy telewizyjne, festiwal w San Remo (to wtedy narzeczony Dalidy, Luigi Tenco, z rozpaczy, że jego piosenka „Ciao, amore, ciao” nie przeszła do finału, popełnił samobójstwo). Wszędzie robiła olśniewające wrażenie. Niewysocy włoscy konferansjerzy mieli z nią kłopot, bo przerastała ich o głowę (wzrost współczesnej modelki: 184 cm). Jeden z nich zapytał ją nawet bezczelnie: „Ile metrów pani sobie mierzy?”. Odpaliła mu natychmiast, po włosku: „To nieistotne; ważne, że jestem wyższa od pana”. Publiczność zawyła z podziwu.
Szczęście trwało kilka miesięcy. 28 sierpnia 1967 roku, wracając z koncertu, została ciężko ranna w wypadku samochodowym na Autostradzie Słońca koło Bolonii. Przez siedem dni pozostawała w śpiączce. Obudziła się, ale miała urazy kręgosłupa; nie było wiadomo, czy kiedykolwiek będzie jeszcze chodzić i śpiewać. Po dwóch latach trudnej, bolesnej rekonwalescencji wróciła jednak na estradę. Stanęła przed mikrofonem prosta jak nigdy i zaśpiewała swój superprzebój, który napisała w czasie choroby – Człowieczy los. Nigdy nie zapomnę filmu dokumentalnego Mariusza Waltera pt. Powrót Eurydyki, który pokazywał te chwile.
German znowu śpiewała, nagrywała, podróżowała po całym świecie. Najgoręcej witano ją w Związku Radzieckim. Tam też wydała wiele płyt, do dzisiaj prawie zupełnie nieznanych na polskim rynku. Jedną z jej rosyjskich piosenek, Nadzieję, uznano za hymn kosmonautów. To dlatego nadali oni imię Anny German odkrytej przez siebie asteroidzie.
Śmierć, której wymknęła się po wypadku na autostradzie, dopadła ją kilkanaście lat później. Nie udało jej się obronić przed rakiem. Umarła cicho, komponując w ostatnich dniach muzykę do modlitwy Ojcze nasz, w samym środku stanu wojennego. Miała tylko 46 lat. Nikt wtedy nie miał głowy do takich spraw. Prawie nie zauważono jej odejścia.
A jednak sława Anny German nie mija. W sklepach z płytami reedycje jej nagrań ciągle sprzedają się świetnie. Internetowi klienci mogą zostawiać swoje komentarze na temat kupionych pozycji. Pod płytami German znalazłem między innymi takie wpisy: „Nie ma w polskim języku słów, które byłyby w stanie określić wielkość talentu Anny German. Nie ma słów, które mogłyby opisać bezmiar piękna, którym Wielka Artystka obdarowuje słuchaczy. Ten bezkresny ocean ponadczasowości Anny German zapisany jest jej głosem, który będzie podziwiany i uwielbiany do końca świata. Nikt nigdy nie będzie w stanie jej zastąpić. Anna German nie śpiewa piosenek. Ona śpiewa arcydzieła – Jędrzej Kozak”.
„To, co mnie urzekło w Wielkiej Annie, to ogromna moc uczucia spokoju, ciepła i nieogarniętej miłości, nie tylko w treści piosenek, lecz przede wszystkim w barwie głosu tej niepowtarzalnej kobiety – Witold Mackiewicz”.
A swoją drogą to ciekawe: jej imieniem nazywa się nowe wyhodowane odmiany kwiatów (clematis), ulice i gwiazdy, ale nagrane za granicą płyty Anny German (we Włoszech i w Rosji), świadczące o tym, że jako jedynej udało jej się zrobić prawdziwie międzynarodową karierę, bardzo rzadko można znaleźć w polskich sklepach.
Tomasz Raczek
Anna German w czasie pracy nad książką (1969)