Читать книгу Wróć do Sorento?... - Анна Герман - Страница 9

Оглавление

Paź­dzier­nik roku 1966 był wy­jąt­ko­wo cie­pły i po­god­ny. Sie­dzia­łam w swo­im po­ko­ju w ho­te­lu „War­sza­wa”, kre­śląc w no­te­sie plan za­jęć na dzień na­stęp­ny. Było tego okrop­nie dużo.

Z po­wo­du bra­ku miesz­ka­nia w War­sza­wie (któ­re­go nie mam zresz­tą do dziś) sta­ra­łam się za­wsze za­ła­twiać jak naj­prę­dzej pa­lą­ce spra­wy war­szaw­skie, aby tym sa­mym skró­cić swój po­byt w ho­te­lach do mi­ni­mum. Ze wzglę­dów fi­nan­so­wych oczy­wi­ście. Po­waż­ną część mo­je­go wy­na­gro­dze­nia za wy­stę­py po­chła­nia­ły war­szaw­skie kasy ho­te­lo­we.

Moje me­dy­ta­cje nad pro­ble­mem, czy zdą­żę w cią­gu go­dzi­ny do­je­chać z ra­dia na Sa­dy­bę i z po­wro­tem, prze­rwał dzwo­nek te­le­fo­nu. Pod­nio­słam słu­chaw­kę i usły­sza­łam mę­ski głos, któ­ry po­in­for­mo­wał mnie, że dzwo­ni z Me­dio­la­nu, że bę­dzie w War­sza­wie za kil­ka dni, i spy­tał, czy nie ze­chcia­ła­bym pod­pi­sać umo­wy na okres trzech lat z wy­twór­nią CDI.

W trak­cie tych in­for­ma­cji moja myśl go­rącz­ko­wo szu­ka­ła wśród zna­jo­mych w War­sza­wie spraw­cy tego żar­tu. No, po­my­śla­łam w koń­cu, nikt inny tyl­ko ko­le­ga Bo­lek Grom­nic­ki przy­je­chał wi­docz­nie do War­sza­wy i za­ba­wia się jak zwy­kle kosz­tem bliź­nich przy po­mo­cy swe­go nie­po­ję­te­go dla nas, zwy­kłych śmier­tel­ni­ków, ta­len­tu. Pa­mię­tam, jak w cza­sie nie­daw­nej po­dró­ży 30-oso­bo­wej eki­py do USA i Ka­na­dy ko­le­ga Grom­nic­ki już na „Ba­to­rym” ro­bił taki wła­śnie uży­tek z te­le­fo­nów, przy czym nie było „moc­nych”. Sama pa­dłam nie­raz ofia­rą jego umie­jęt­no­ści. Nad­mie­nić na­le­ży, że ję­zy­ki obce wca­le nie były mu obce. Bo­luś Grom­nic­ki zna ab­so­lut­nie wszyst­kie ję­zy­ki świa­ta, je­śli za­cho­dzi taka ko­niecz­ność.

Trzy­ma­łam się więc twar­do, śmie­jąc się i za­pew­nia­jąc, po pol­sku oczy­wi­ście, że tym ra­zem mnie nie na­bie­rze. Ale już po chwi­li ude­rzył mnie cał­ko­wi­ty brak zro­zu­mie­nia po dru­giej stro­nie ka­bla. Nic dziw­ne­go, al­bo­wiem był to praw­dzi­wy Włoch i ani sło­wa po pol­sku nie ro­zu­miał. (Prze­pra­szam ko­le­gę Grom­nic­kie­go za nie­słusz­ne po­dej­rze­nia).

Po kil­ku dniach wy­lą­do­wał rze­czy­wi­ście pan Pie­tro Ca-riag­gi – praw­dzi­wy Włoch, choć ły­sie­ją­cy blon­dyn, wła­ści­ciel wy­twór­ni pły­to­wej Com­pa­ny Di­sco­gra­fi­ca Ita­lia­na (CDI), w któ­rej pro­po­no­wał mi pra­cę.

Pod­czas na­szej ofi­cjal­nej roz­mo­wy przy udzia­le za­stęp­cy dy­rek­to­ra Pa­gar­tu, pana Wła­dy­sła­wa Ja­ku­bow­skie­go, pan Ca­riag­gi sta­rał się przed­sta­wić w naj­ład­niej­szych ko­lo­rach wszyst­kie moż­li­wo­ści, ja­kie na mnie cze­ka­ją wła­śnie we Wło­szech, wła­śnie w jego wy­twór­ni. Nie zre­zy­gno­wał na­wet z moc­nych chwy­tów re­kla­mo­wych, za­pew­nia­jąc mnie, że w jego wy­twór­ni na­gry­wa­ją ta­kie sła­wy, jak Ma­rio del Mo­na­co.

Póź­niej się oka­za­ło, że ta­kie sła­wy są jak­by na­ro­do­wą wła­sno­ścią i nie do­ty­czy ich pra­wo wy­łącz­no­ści w żad­nej wy­twór­ni pły­to­wej. Mogą na­gry­wać wszę­dzie, na­wet w tak mało zna­czą­cej wy­twór­ni jak CDI. Wy­twór­nia ta robi to oczy­wi­ście dla wła­snej re­kla­my, pła­cąc do­sta­tecz­nie sło­no. Ale ja o tym nie wie­dzia­łam i po­my­śla­łam: „No, no, Ma­rio del Mo­na­co – to już musi być bar­dzo duża, li­czą­ca się na wło­skim ryn­ku pły­to­wym wy­twór­nia”.

Ale nie to za­de­cy­do­wa­ło o pod­pi­sa­niu umo­wy. Mia­łam za­wsze sła­bość do pio­se­nek wło­skich ze wzglę­du na ład­ne me­lo­die, ła­twość śpie­wa­nia w ję­zy­ku wło­skim. Za­nim za­dzwo­nił pan Ca­riag­gi, od kil­ku­na­stu dni ocią­ga­łam się z pod­pi­sa­niem umo­wy z za­chod­nio­nie­miec­ką wy­twór­nią pły­to­wą Espla­na­de.

Osta­tecz­nie wy­bra­łam Me­dio­lan.

Może jesz­cze wspo­mnę, jak do­szło do tego te­le­fo­nu z Me­dio­la­nu. Otóż re­dak­tor jed­nej z na­szych roz­gło­śni ra­dio­wych jest w sta­łym kon­tak­cie z wy­twór­nia­mi wło­ski­mi, któ­re przy­sy­ła­ją mu no­wo­ści pły­to­we z Włoch. W dro­dze re­wan­żu pan re­dak­tor wy­sy­ła pol­skie pły­ty. Mię­dzy in­ny­mi zna­lazł się mój pierw­szy long­play na­gra­ny w Pol­skich Na­gra­niach. Pły­ta spodo­ba­ła się, a moja kan­dy­da­tu­ra prze­szła jed­no­gło­śnie, jak się póź­niej do­wie­dzia­łam. Pie­tro Ca­riag-gi jest je­dy­nym wła­ści­cie­lem CDI bez wspól­ni­ków. Za­trud­nia oko­ło dwu­dzie­stu osób, w tym swe­go bra­ta i ojca.

Pie­tro za­wdzię­cza swą po­zy­cję nie­wąt­pli­wie ce­chom cha­rak­te­ru wy­bit­nie mę­skim, jak: twar­dość, rzut­kość, zde­cy­do­wa­nie, bez­względ­ność ze skłon­no­ścia­mi do dyk­ta­tu­ry. Nic dziw­ne­go, al­bo­wiem cięż­kie jest ży­cie biz­nes­me­na w cią­głej wal­ce ry­wa­li o byt, o ry­nek, o ko­bie­ty, o… wszyst­ko! Ale Pie­tro bywa cza­sem wspa­nia­ło­myśl­ny i bar­dzo lubi do­strze­gać uzna­nie w oczach pod­wład­nych. W tym celu więc po­zwa­la wy­po­wia­dać się i por­tie­ro­wi, i sprzą­tacz­kom na te­ma­ty mu­zycz­ne. A na­wet li­czy się z ich opi­nią.

Na­wia­sem mó­wiąc, do­brze wie, że nie ry­zy­ku­je, gdyż ci pro­ści lu­dzie oce­nia­ją bar­dzo obiek­tyw­nie i traf­nie. Tak też było tego dnia, kie­dy na­de­szła moja pły­ta. Do ogól­ne­go „tak” przy­łą­czy­ła się tak­że naj­waż­niej­sza oso­ba w tym za­mknię­tym świe­cie: drob­na, uro­cza, peł­na do­bro­ci star­sza pani – mat­ka rodu, pani Wan­da Ca­riag­gi.


Anna w domu mody w Me­dio­la­nie (1966)

Wróć do Sorento?...

Подняться наверх