Читать книгу Sala balowa - Anna Hope - Страница 8
ОглавлениеDzień był ładny, ciepły. Szła powoli, ostrożnie, pożłobioną koleinami ścieżką wśród łąk, na których pasły się ospałe od letniego słońca krowy. W szczelinach rozpadających się kamiennych murków rosły polne kwiaty. Wszędzie było zielono. Gdzieś z daleka dochodził zapach morza.
Skręciwszy za róg, zobaczyła dom, niski, rozłożysty, o trzech oknach od frontu. Pobielany. Dom, o który ktoś dbał. Otaczały go grządki warzyw dojrzałych do zbioru. Tuż obok była stajnia; na szczycie opartej o nią drabiny pracował mężczyzna. W powietrzu rozbrzmiewało stukanie jego młotka.
Stanęła. Wstrzymała oddech. Mężczyzna, odwrócony plecami, pochłonięty pracą, jeszcze jej nie zauważył.
Nie spodziewała się, że go tu zastanie. Pomyślała tylko, że może czas zobaczyć ten dom, wyczuć obecność tego mężczyzny, zastanowić się, czy to naprawdę jest to miejsce.
Obserwując go, jego spokojne ruchy, unoszące się i opadające ramię, czuła narastający strach.
Czy on ją pozna po wszystkich tych latach? Czy podziękuje jej za zakłócenie swego spokoju?
Przyjrzała się sobie. Rano ubrała się bardzo starannie, lecz nagle wszystko wydało się nie takie – buty za ciasne, sukienka w zbyt krzykliwym kolorze. Kapelusz zbyt elegancki na tak gorący dzień. Jeszcze nie było za późno, by się wycofać. Nigdy by się nie dowiedział, że przyszła.
Zamknęła oczy i poczuła na powiekach ciepło promieni słonecznych.
Zbyt długo czekała na tę chwilę.
Młotek przerwał pracę. Otworzyła oczy, wróciła do rzeczywistości.
Mężczyzna ją zauważył. Stał teraz na ziemi, patrząc spokojnie w jej stronę. Nie potrafiła nic wyczytać z jego twarzy. Serce w niej zamarło.
Podniosła głowę. Wzięła oddech. Nie zobaczy jej załamanej.
Ruszyła w stronę bramy, a gdy doszła, wypowiedziała jego imię.