Читать книгу Kontrapunkty - Anna Kańtoch - Страница 8
3. Plaża, Jadwiga Rathe teraz
ОглавлениеDni w sanatorium wydają się tak podobne jeden do drugiego. Jemy posiłki, spacerujemy, zdyszani gramy w tenisa w skwarze, który warzy każdy humor, poza naszym. Miodowozłote, chłodne i kapryśne lata, jakie pamiętam z dzieciństwa, odeszły w przeszłość, teraz lipiec oślepia upałem, biały jak prześwietlona klisza fotograficzna. Jemy, spacerujemy, gramy w tenisa. Nic nie zdoła nas zniechęcić, jesteśmy przecież niemal zdrowi, lekko tylko zmęczeni, nieco zagubieni. Mamy prawo żyć. Za tym życiem, jak ukryta z tyłu sceny maszyneria teatru, istnieją kąpiele terapeutyczne, wstrząsy kardiazolowe i insulinowe śpiączki. Mnie już nie dotyczą, ja zostałam z zabiegów zwolniona, teraz więc popołudniami najczęściej wymykam się nad morze.
Liczyłam na chłód, lecz dziś wiatr przetaczał tylko po pustej plaży kłęby duszącego gorąca. Usiadłam w koszu, bose stopy zanurzyłam w piasku, na którym kładł się cień. Spienione fale biegły skosem, niebo było czyste i jasne jak umyty w strumieniu kamień. Nurkujące mewy przypominały wykrzykniki na tle przepalonego słońcem błękitu.
Przymknęłam oczy, wino wypite do obiadu szumiało mi w głowie, ciało ogarnęło przyjemne, ciężkie znużenie. Lubię ten stan, tę drętwotę i bezmyślność zawieszenia pomiędzy snem a jawą. Niemożliwość stapia się wtedy z możliwością i czasem wierzę, że nie ma między nimi żadnego konfliktu, a ja mogę być szczęśliwa.
Z takiego stanu wyrwały mnie chrzęst piasku pod butami i ciche sapanie. Uniosłam powieki. Pomarszczona twarz wypełniła przestrzeń, krótkie siwe włosy i kwadratowa szczęka obrysowane jasnością nieba. Krzyknęłam.
Nieznajoma cofnęła się odruchowo. Nosiła męski strój, w którym najwyraźniej czuła się bardzo swobodnie, dłonie tkwiły w kieszeniach spodni.
— Przepraszam — powiedziała. — Wystraszyłam panią, prawda? Ale ze mnie niezdara. Bardzo mi przykro, nie chciałam być niegrzeczna. Myślałam, że pani śpi.
— Spałam. — Odchrząknęłam. Gardło miałam suche i nagle to ja poczułam się tu intruzem, kobieta z kwadratową szczęką, choć skruszona i zmalała, wciąż nade mną górowała. — To teren prywatny.
— Wiem — odparła ze szczerością uczniaka. — Ale w płocie jest dziura, a ja chciałam sobie skrócić drogę. Tym bardziej mi przykro. Pani mi bardzo kogoś przypomina, dlatego się nad panią pochyliłam. Chciałam się przyjrzeć. Wybaczy mi pani?
Skinęłam głową lekko, z niechęcią. Tego wymagało dobre wychowanie, nic innego nie mogłam zrobić. Nieznajoma roześmiała się gardłowo. Z kieszeni marynarki wyjęła papierośnicę i poczęstowała mnie. Odmówiłam.
— Nie jest pani jej córką, prawda? — zapytała, wydmuchując dym. — Mam na myśli Jadwigę Rathe, aktorkę.
— Nie.
— Oczywiście, jest pani za młoda. — Przyjrzała mi się, a ja uświadomiłam sobie, że kobieta jest stara, znacznie starsza, niż sądziłam i zdecydowanie zbyt wiekowa na to, by przechodzić przez dziury w płocie, a potem spacerować po plaży w męskim stroju. W jej oczach rzeczywiście musiałam być młoda. — Prawdopodobnie nie wie nawet pani, o kim mówię.
Milczałam. Obca staruszka wdzierała się w moje najintymniejsze sekrety, przywoływała wspomnienia, o których sądziłam, że już dawno są pogrzebane.
— Znałam Jadwigę — powiedziała. — Bardzo krótko i niezbyt dobrze, ale ją znałam. Wspaniała aktorka, choć bardzo nieszczęśliwa. Zginęła tragicznie, wie pani?
— Wiem. — Pragnęłam zetrzeć ten nostalgiczny uśmiech z twarzy nieznajomej, mówiąc, że nie tylko wiem, ale także byłam przy tym, gdy z rzeki wyciągano ciało. Jednak to zabrzmiałoby jak kłamstwo, choć było prawdą.
Kiwała głową, jakbym udzieliła jedynej możliwej odpowiedzi.
— Straszna śmierć — dodała. — Pojechała do przyjaciół, do miejscowości, która miała taką zabawną nazwę, nie pamiętam…
— Czarne — podpowiedziałam, ciesząc się jak zawsze smakiem tego słowa. Czarne, moje dzieciństwo, moja pierwsza miłość, moje tajemnice. Trwało to krótko, pod płaskim niebem słowo samo stało się płaskie, kobieta patrzyła na mnie tak, jakby odnalazła od dawna poszukiwany, ale w gruncie rzeczy niepotrzebny już teraz przedmiot. Radość z chwilowej przewagi zmieniła się w przykrą gorycz zdrady.
— Tak, Czarne. — Zdumienie w jej głosie, obcas buta wgniata w piasek niedopałek, ręce wracają do kieszeni. — Pani wie? Ktoś musiał już pani wspomnieć o tym niezwykłym podobieństwie, prawda? Oczywiście ona była brunetką, a pani jest blondynką, ale poza tym…
— Tak — mówię, pragnąc nade wszystko, by już sobie poszła. — Wspominano mi o tym.
Chcę wrócić do sanatorium i obejrzeć w lustrze swoją twarz. J e j twarz.