Читать книгу Osiedle odmieńców - Anna Klejzerowicz - Страница 10
Adamów koło Kryszewa, kwiecień
ОглавлениеAdamów koło Kryszewa, kwiecień
Zbliżała się północ, dzieci już od kilku godzin spały w swoich pokojach na piętrze, a program w telewizji właśnie się kończył, gdy zobaczyła, że mąż usnął w fotelu. Wyłączyła telewizor i zbudziła go, nie zwracając uwagi na pomruki niezadowolenia, sama natomiast poszła jeszcze na górę, by sprawdzić, czy u dzieciaków wszystko w porządku, a przy okazji pozamykać uchylone za dnia okna.
Dom był nowy, jeszcze do niego nie przywykli. Wciąż pachniał farbą i lakierem, nie nimi. Na to potrzeba miesięcy. A może i lat – pomyślała, choć zarazem czuła radość z tego nowego życia po przeprowadzce z miasta. Nowy dom, nowe życie, nowy początek. Za oknami naturalna ciemność – bo jeszcze nie postawiono na ich osiedlu obiecanych latarni – do tego niemal namacalna cisza, może z wyjątkiem szumu wiatru, który hulał tu nader często, i zapach świeżej trawy. Na horyzoncie na tle nocnego nieba majaczący szpaler drzew i rzeczka przepływająca tuż przy nich, u podnóża płaskowyżu. No i ten widok. Za dnia z góry było widać różne piętra zieleni: łąk, pól i domków w ogrodach aż po niewyraźne w oddali zabudowania miasteczka stanowiące podnóżek wzgórz morenowych. To Kryszewo, od niedawna ich miejscowość gminna i najbliższy „ośrodek cywilizacji”, jak żartowali, delektując się tą myślą.
Nad nim już tylko niebo.
Zajrzała najpierw do sypialni córki. Dziewczynka spała pod rozkopaną kołdrą, tuląc do siebie maskotkę, którą dostała od nich na urodziny. Kobieta rozczuliła się – niby zbuntowana nastolatka, ale wciąż jeszcze dziecko. Nie chciała zmian, które jej zafundowali, jednak powoli przekonywała się do nowej szkoły i nowych koleżanek. Matka poprawiła opadającą kołdrę i na palcach wyszła z pokoju. Synek lekko pochrapywał przez sen. Miał katar, pewnie od alergii. Trzeba będzie zrobić mu testy, przeprowadzić kurację odczulającą, zanim organizm przywyknie do tych wszystkich ziół i traw, zanim zagospodarują ogródek, posadzą kwiaty i drzewka owocowe, a dziką łąkę zmienią w trawnik. Mały w przeciwieństwie do starszej siostry od razu polubił wieś. Godzinami potrafił bawić się na polu, no i miał tu rówieśników. Wszystko będzie dobrze – uśmiechnęła się do siebie, zamykając za sobą drzwi. Natura jest mądra. Kiedy zeszła na dół, mąż właśnie wychodził z łazienki, a więc teraz jej kolej. Szybki prysznic, odżywczy krem na noc. Chrapał już, gdy położyła się obok. Jutro oboje wstają do pracy, on odwozi córkę do szkoły, ona zaprowadzi do przedszkola synka. Ale jeszcze trochę, w końcu przyjdą wakacje, praca na uczelni ma tę dodatkową zaletę, że pozwala całe lato spędzać z dziećmi. Mąż weźmie urlop, wykończą dom, uporządkują podjazd, zajmą się urządzaniem ogrodu. Zasypiając, przypomniała sobie, że nie posprzątała po kolacji. Mimo chłodnej jeszcze pogody codziennie bawili się ogrodowym grillem, zapach węgla drzewnego czuła aż tutaj, w ich sypialni na parterze. I to mimo zamkniętych okien. Sami cali nim przesiąkli. Trudno, posprząta rano.
Obudził ją dziwny niepokój. I coś jeszcze. Coś jak… tak jakby szelest. Może szuranie. Jakiś dziwny dźwięk. Nasłuchiwała przez chwilę, nie mogąc go jednak ani zlokalizować, ani do końca uchwycić. Kto wie, może są tu myszy? A może sarna podeszła pod okna? Albo dzik? Mężczyzna u jej boku spokojnie chrapał. Dźwięk się nie powtórzył. Musiało się jej coś przyśnić albo zwierzę powędrowało dalej. Przecież to wieś, jej obrzeża graniczą z lasem. Czas przywyknąć do nowych hałasów. W końcu i ją zmogło, oczy zamknęły się same. Ponownie przysnęła, ale po pewnym czasie znowu coś ją obudziło. Tym razem niepokój był o wiele silniejszy, bliski paniki. Czuła też wyraźny swąd spalenizny. Z całą pewnością nie był to zapach grilla…
Spróbowała włączyć lampkę nocną, ta jednak nie działała. Druga to samo. Nie było prądu. Gdzie telefon? Nie wymacała go na szafce obok łóżka. Pewnie zostawiła komórkę w kuchni albo przy telewizorze. Niech to szlag!
Zbudziła męża, szarpiąc go za ramię. O dziwo, ocknął się od razu, nawet nie musiała mu niczego tłumaczyć. Smród przybierał na sile. Oboje zerwali się z łóżka, on w pośpiechu wciągając na siebie dżinsy, ona w samej koszuli nocnej, boso wybiegła do holu. Ujrzała dziwne rozbłyski, jakby coś pulsowało, rozświetlało się i przygasało w ciemnościach. Pobiegła w głąb domu. Upiorne światło i narastające trzaski dochodziły z kuchni i jadalni. Gdy otworzyła drzwi, buchnęły dym i płomienie. Połączony z jadalnią aneks kuchenny stał w ogniu. Z krzykiem zatrzasnęła drzwi. Usłyszała, jak mąż biegnie schodami na górę. Po chwili i on zaczął krzyczeć, bo drogę zagrodził mu ogień. Parł jednak naprzód jak oszalały, powtarzając tylko, że trzeba ratować dzieci, ratować dzieci, ratować dzieci…
Zdawało jej się, że słyszy ich wołanie. Liczyła, że mąż sobie poradzi, zawsze sobie radził. Starała się myśleć logicznie. Skierowała się do drzwi wyjściowych, by wezwać pomoc, albo dostać się do sypialni dzieci z zewnątrz. Drabina… jest przecież drabina! Korytarzyk prowadzący do wyjścia zdążył już zamienić się w piekło i stał cały w ogniu. Odwróciła się, wołając męża, ale razem z hukiem płomieni dotarł do niej jego dziki, nieludzki wrzask: mężczyzna płonął jak żywa pochodnia. Widziała to i nie mogła mu pomóc. W łazience była woda, lecz pomieszczenie znajdowało się na półpiętrze. Szlochając, padła na kolana, skuliła się na gorącej posadzce, żar palił jej twarz, nie pozwalał oddychać. Krztusiła się i dusiła od dymu. Ból. Rozpacz. Strach. Była jak sparaliżowana, powoli traciła świadomość, ogarniała ją ciemność. Może to i dobrze, bo po kilku minutach dotarły i do niej żarłoczne języki ognia. Wtedy już na szczęście nic nie czuła…