Читать книгу Osiedle odmieńców - Anna Klejzerowicz - Страница 9

Wcześniej

Оглавление

Wcześniej

Jak porzucona szmaciana lalka. Na wpół zanurzona w płyciźnie rzeki, obmywana jej leniwym nurtem. Muskana kojącym światłem wschodzącego słońca przefiltrowanym przez pochylone korony drzew, dopiero co okryte młodymi liśćmi. W nieruchomych oczach odbija się skrawek nieba. Może od tego są takie niebieskie. Gdyby ktoś w nie zajrzał, dostrzegłby mądrość i ból dojrzałej kobiety, którą już nigdy się nie stanie.

Ale nikt nie zajrzy. Bo i po co?

Rzeczka jest czysta i przezroczysta, białe ciałko wydaje się poruszać, jakby woda tchnęła w nie nowe własne życie. Mokre włosy dziecka lepią się do czaszki, już nie są złote ani nie zwijają się w figlarne pierścionki. Spłowiała szara sukienka w ciemną kratkę popłynęła wraz z prądem nieco dalej w dół rzeki, a teraz faluje bezradnie, rozdarta, zaczepiona o zwaloną gałąź.

Jakby w oczekiwaniu na ratunek.

Obie tak czekają – już długo. Od zachodu słońca, poprzez burzliwą noc, aż do świtu, który nastał pogodny i radosny, choć powinien był płakać. Słońce już prawie osuszyło trawę na zboczu, omszałe głazy, a także niewielkie połacie żółtego piasku. Nocna ulewa zmyła jednak wszystkie ślady. Również ślady złego człowieka.

Nikt nie szukał dziewczynki. Dzieci jest w końcu tak dużo. Kto by je zliczył? Same się muszą pilnować. Dopiero kobiety, które przyszły nad brzeg o poranku, znalazły nagie zwłoki sześciolatki, a potem krzykiem zaalarmowały mężczyzn pracujących w polu.

Ich gniew skierował się przeciwko bogaczom z miasta – „odmieńcom”, jak nazywali ich pomiędzy sobą. Ten gniew okazał się bardziej rwący niż nurt rzeki i trwalszy niż ludzkie ciało.

I niż pamięć.

Osiedle odmieńców

Подняться наверх