Читать книгу Duch Maciek detektywem - Anna Onichimowska - Страница 5
ОглавлениеRozejrzała się ciekawie.
– Tam, widzisz? – Wskazałem połyskującą w oddali rzekę. Dzieliła nasze miasteczko na dwie części: starszą i nowszą.
W nowszej stały domy-klocki, był tam również park, wesołe miasteczko, stadion i centrum handlowe. W starszej – niewielkie kamienice, wąskie uliczki i małe sklepy pachnące tym, co się w nich sprzedaje.
– Mhm… – mruknęła niepewnie.
– O czym była ta książka? – Zmieniłem temat.
Ożywiła się.
– Pewnie myszy zjadły.
– Słuchaj – przerwała mi niecierpliwie. – Czytając ją, myślałam o mamie. Że jeśli ta historia dobrze się skończy, to mama też pewnego dnia się odnajdzie. A tu zakończenia nie było… – Westchnęła.
Wiedziałem, że mama Karoliny, Lucylla, krawcowa i projektantka mody, przeniosła się do Ameryki Północnej i po kilku mejlach kontakt z nią urwał się bezpowrotnie.
Podczas gdy zastanawiałem się, co odpowiedzieć i jak pocieszyć, wzbiła się w powietrze. Próbowałem ruszyć za nią, ale mój całun zahaczył o gwóźdź w kominie. Zanim opuściłem dach, była już tylko punkcikiem na różowym niebie.
Leciała w stronę rzeki. Co zobaczyła? Nie miała w zwyczaju zostawiać mnie bez wyjaśnienia. Wrzuciłem piąty bieg, chcąc zmniejszyć odległość między nami, ale bezskutecznie. Zniknęła.
Leciałem tak nisko, jak to możliwe. Widziałem gniazdo kaczek i kilku rybaków, dziurawą łódź przy równie dziurawym pomoście, śmieci, czarnego kota, porzucony rower, chłopaków skaczących z pochyłego drzewa do wody, małą łachę piasku, a na niej dziewczynę, czytającą książkę. Karoliny nie było. Przynajmniej nad rzeką. Na tym odcinku, który przejrzałem, po obu jej stronach. Zdecydowałem się na lądowanie.
– Karolina!!! – darłem się, brnąc z trudem ścieżką między szuwarami.
– Ciszej! – zdenerwował się wędkarz w czerwonej czapce. – Płoszysz mi ryby!
– Nie widział pan może kogoś w różowej sukience? – zagadnąłem.
– Nikogo nie widziałem – burknął. – Ani w sukience, ani bez. A ty, co właściwie masz na sobie? Jest jakiś bal przebierańców, czy co?
Spławik nagle podskoczył, odwracając uwagę gbura w stronę tego, co działo się na rzece. Mężczyzna ścisnął mocniej wędkę. Mocował się z nią bezskutecznie, wciągany do wody tajemniczą siłą.
– Ale sztuka…! – sapał.
Stanąłem obok, ciekaw, czy wpadnie do rzeki.
– Pomóż! – wrzasnął.
Ciągnęliśmy we dwóch ile sił. A chwilę potem leżeliśmy przygnieceni czymś, co zupełnie nie przypominało ryby.