Читать книгу Agent. Naga prawda o kulisach futbolu - Anonimowy agent - Страница 6
Początki
ОглавлениеBYŁO TO TRUDNIEJSZE, niż myślałem. Napisałem do wszystkich wielkich agencji, takich jak WGM, Stellar, SEM, First Artist oraz James Grant. Mimo że na większość maili dostałem miłe odpowiedzi, których nadawcy informowali mnie o braku wolnych miejsc i wyrażali nadzieję, że będę miał więcej szczęścia w przyszłości, to rozmowy kwalifikacyjnej nawet nie powąchałem.
Przełom nastąpił, kiedy osoba, której nazwisko często pojawiało się w czytanej przeze mnie gazecie, odpisała mi na maila i zaproponowała spotkanie przy kawie. Jeżeli pomyślałem wtedy, że zostanę zaproszony do ekskluzywnego londyńskiego klubu dżentelmenów, czekało mnie rozczarowanie, ponieważ lokalem okazał się Starbucks nieopodal Oxford Circus.
Natychmiast go poznałem. Wiedziałem, że jest po pięćdziesiątce, ale równie dobrze mógł być o dziesięć lat młodszy. Ubrany elegancko, ale jak na co dzień, z idealnie zadbanymi włosami i ciemnymi okularami, choć do spotkania doszło w styczniu, i to w zamkniętym pomieszczeniu. To była jedna z pierwszych lekcji, jakie odebrałem. Odpowiedni wygląd ma znaczenie. Jeśli spotykasz się z młodym zawodnikiem po raz pierwszy, nie ma sensu zjawiać się w garniturze i pod krawatem. Jeżeli chłopak ma zdecydować, czy jesteś wystarczająco bystry, aby go reprezentować, musi być w stanie ocenić, ile jest wart twój strój. Zawodników ocenia się po agentach. W szatni mówi się o nich jak o trofeach.
„Mój menedżer reprezentuje…” – po czym zawodnik zaczyna wymieniać listę angielskich kadrowiczów. Lepiej nie przyznawać się do tego, że jesteś jedynym klientem agenta. Nie budzi to szacunku. Ponadto nawet nie myśl o zajechaniu do bazy treningowej w wozie wartym mniej niż czterdzieści tysięcy funtów.
Wyciągnąłem rękę do R (tak go będę nazywał), który w odpowiedzi skinął mi głową i powiedział:
– Piję americano. I dorzuć do tego muffinkę. – Wtedy zrozumiałem, że zaproszenie na kawę nie obejmowało uregulowania rachunku.
Szybko odkryłem, że większość agentów to skąpcy. Są skłonni obsypywać prezentami swoich klientów, ponieważ traktują to jak inwestycję, ale w każdym innym przypadku chowają portfele i wyciągają je tylko po to, by zainkasować należność.
Przyniosłem napoje, czekając, aż zacznie rozmowę. Ponieważ jednak siedział w milczeniu, zrozumiałem, że to ja mam mówić i zrobić na nim wrażenie.
– Dziękuję za spotkanie – powiedziałem. Moje pierwsze słowa sprawiły tylko, że ziewając, spojrzał na wysadzanego diamentami roleksa. Upewnił się, że i ja go zauważę; odruchowo ściągnąłem rękawy, aby ukryć zegarek, który nosiłem od czasu bar micwy.
– Spotykam się z każdym, kto do mnie napisze – rzucił jakby od niechcenia R.
– Miło z twojej strony – odparłem.
R chrząknął, wziął łyk kawy i powiedział:
– Jeżeli myślisz, że zostaniesz agentem, to naprawdę bujasz w obłokach. Jesteś hazardzistą, synu?
– Niekoniecznie – rzuciłem.
– Dobrze. Powiem ci zatem, jakie masz szanse. W lidze[4] są 92 kluby. Powiedzmy, że w każdym jest około 30 zawodowców. To daje 2700 zawodników. Agentów jest mniej więcej 400, nie wliczając w to prawników, rodzin zawodników czy agentów zagranicznych. Są też ci bez licencji, którzy kryją się za prawnikiem czy prawdziwym agentem. Nie mam pojęcia, ilu ich jest, ale zakładam, że mówimy tu o setkach osób. Sześć najlepszych agencji ma po 100 piłkarzy, wliczając tych z górnej półki. Tak więc zostaje 2000 zawodników na 500 lub 600 agentów, dla każdego po trzech, czterech piłkarzy. Nawet jeśli będziesz miał tyle szczęścia, że wyrobisz średnią, trzeba założyć, że ci gracze nie są najlepsi. Powiedzmy, że mogą zarobić 30–50 tysięcy funtów rocznie. Dostajesz z tego pięć procent. Na takim kontrakcie możesz więc zarobić od 1500 do 2500 rocznie. Pomnóż to przez liczbę swoich klientów, zakładając, że nie każdy dostanie co roku nowy kontrakt. Co ci wychodzi? Osiem, dziesięć tysięcy rocznie? Nadal uważasz, że to się opłaca?
– Tak – odpowiedziałem. – Ale nie wydaje mi się, że robisz transakcje na takim szczeblu. Sądząc po tym, ile są warte twój zegarek i okulary, bierzesz więcej niż pięć procent.
Po raz pierwszy wzbudziłem jego zainteresowanie. Odłożył okulary i zobaczyłem jego oczy. Były niezwykle piwne, niemal czarne; poczułem, że przeszywają mnie na wskroś, docierając do moich najskrytszych myśli. Zastanawiałem się, czy komukolwiek udało się wygrać negocjacje, kiedy on siedział po drugiej stronie stołu.
– Dzieciak zatem myśli – powiedział bardziej do siebie niż do mnie. – To dobrze, bo muszę ci powiedzieć, że w tym zawodzie mało kto wykazuje się choć odrobiną pomyślunku. Ludzie są tak zaaferowani zdobyciem kontraktu, że zapominają o zawiązaniu sznurowadeł, co oznacza, że kiedy trzeba biec, upadają. To – wskazał na moje CV – stek bzdur?
Kiwnąłem głową, myśląc, że spotkanie zbliża się do końca, kiedy skąpy uśmiech pojawił się na jego twarzy.
– Wiesz co, przynajmniej masz hucpę[5], to mogę ci przyznać. A w tej grze musisz mieć tego na kontenery. To trochę jak sprzedawanie podwójnych szyb. Zapukasz do stu drzwi, ale potrzebujesz tylko jednej starszej pani, która zaprosi cię do środka, żebyś wiedział, że ten dzień nie poszedł na straty. Zamień babcie na piłkarzy i masz swój zawód. Szukamy piłkarzy, wyławiamy, co nam wpadnie do ręki, i liczymy na najkorzystniejszy obrót spraw. Jeżeli nie są dobrzy, wrzucamy ich z powrotem do morza. Ale ci złapani, ci warci zatrzymania to właśnie nasze pieniądze. Ciężko ich wybrać, złapać na haczyk, ale jeszcze trudniej zatrzymać. Domyślam się, że nie masz licencji?
– Nie, ale wydaje mi się, że nie będę miał problemu ze zdaniem egzaminu.
R zaśmiał się w głos.
– Wszyscy tak mówimy, ale zdawalność nie przekracza dwudziestu procent. Widziałem kolesi z wyższym wykształceniem, którzy oblewali go po kilka razy. Wymagają od ciebie niezrozumiałych rzeczy i jeżeli naprawdę chcesz pracować w tej branży, egzamin jest zupełnie zbędny. Słuchaj, podobasz mi się. Jeśli zaczniesz dla mnie pracować, nie będziesz potrzebował żadnej licencji. Dam ci trzy miesiące na zakontraktowanie sześciu piłkarzy. Nie będę ci płacił, ale jeśli coś na nich zarobię, na pewno nie będziesz na tym stratny. Biorę na siebie twoje wydatki, jeśli je ze mną ustalisz, i niezależnie od tego, czy odniesiesz sukces, czy nie, mogę ci zagwarantować, że przez te trzy miesiące nauczysz się więcej, niż kiedykolwiek udałoby ci się wynieść z książek na uczelni lub gdybyś próbował nafaszerować się bzdurami potrzebnymi na egzamin FA.
– Czy dostanę to na piśmie? – spytałem.
– Posłuchaj, synu, słyszałeś powiedzenie, że ustna umowa nie jest warta papieru, na którym została spisana?
Pokiwałem głową. Przypisywało się je jednemu z potentatów filmowych[6].
– Cóż, w pięknym świecie futbolu ścięcie drzewa na papier, na którym spisuje się kontrakt, to cholerna strata czasu. Wchodzisz w to czy nie? Bo jeśli tak, to możesz mi kupić następną kawę i powiedzieć, jakich piłkarzy masz zamiar namierzyć, a ja dokładnie wyjaśnię ci, co musisz zrobić, aby ich zdobyć.
Zbliżyłem się do niego, wyciągnąłem rękę i jak się poniewczasie dowiedziałem, powinienem policzyć palce, kiedy rozluźnił uścisk.