Читать книгу Rozrywki milionera - Arnold Bennett - Страница 4

ROZDZIAŁ I.

Оглавление

W LONDYNIE.

— Ktoś pana prosi do telefonu.

Bruce Bowring rzucił niezadowolone spojrzenie poprzez jaskrawo oświetloną przestrzeń swego biura w stronę mówiącego sekretarza.

Bowring był dyrektorem zarządzającym Kopalń Zjednoczonych i Spółki lnwestycyjnej (akc. tow., dwa miljony kapitału w jednofuntowych akcjach, kurs dwadzieścia sześć szylingów i siedem pensów).

W tej chwili stał bez marynarki przed lustrem florentyńskiem i szczotkował włosy z troskliwością matki obarczonej licznem potomstwem.

— Kto? Dziś jest piątek i już dochodzi siódma!— rzekł głosem męczennika.

— To ktoś z przyjaciół.

Finansista rzucił swoją w złoto oprawioną szczotkę i brnąc po puszystym, wschodnim dywanie, przeszedł do kabiny telefonicznej.

— Hallo! — rzucił w słuchawkę, siląc się na spokój — Hallo! Jest tam kto? Tak, ja, Bowring. Kto mówi?

— Nrrr... — szeptał mu do ucha słaby, nieludzki głos receptora — Nrrr... Klak. Jestem przyjacielem.

— Jak nazwisko?

— Bez nazwiska. Chciałem zakomunikować panu, iż postanowiono dokonać rabunku w pańskim domu na Lowndes Square przed dziewiątą wieczór. Nrrr... Sądziłem, że sprawię panu tem przyjemność.

— Ach! — powiedział Bowring do słuchawki.

Narazie nie mógł wydobyć z siebie nic prócz tego słabego okrzyku.

Tajemicza wiadomość, przychodząca z niewiadomego punktu olbrzymiego Londynu do ciasnej i milczącej kabiny telefonicznej, przejęła go nagłym strachem. Czyżby niechybny plan, tak świetnie zorganizowany, miał w ostatniej chwili runąć? Dlaczego właśnie dzisiaj? I dlaczego przed dziewiątą? Może jego tajemnica została zdradzona?

— A inne, bliższe i ciekawsze szczegóły? — dopytywał, zmuszając się do niewzruszonej i wesołej obojętności.

Nie było odpowiedzi. A gdy po wielkich trudnościach telefonistka wyjawiła mu numer, który był z nim połączony, okazało się, iż nieznajomy dzwonił z publicznej rozmównicy na Oxford street. Wrócił do swego pokoju, włożył frak, z zamkniętej szuflady wyciągnął wielką kopertę, schował do kieszeni i usiadł zamyślony.

Bruce Bowring był w owym czasie jednym z najsłynniejszych sztukmistrzów miasta. Przed dziesięciu laty rozpoczął poprostu ze zwykłym cylindrem a z tego cylindra powstały przedewszystkiem tow. akc. Hoop — La, południowo afrykańska kopalnia złota, dająca liczne dywidendy, następnie tow. akc. Hoop — La № 2, kopalnia o tylu reinkarnacjach, ile ich miał Budda, następnie oszałamiający szereg kopalń, cała kombinacja kopalń. Im bardziej kapelusz czarodziejski opróżniał się, tem więcej był pełny, a pojawiające się przedmioty (do których obecnie należały dom na Lowndes Square i urocza, jak marzenie, posiadłość w Hampshire) rosły do olbrzymich rozmiarów. Kuglarz wywierał wrażenie coraz bardziej oszałamiające, a publiczność przyjmowała go z coraz eutuzjastyczniejszym poklaskiem. Wreszcie za pomocą jednego rękoczynu (przy odwróconych rękawach dla dowiedzenia, że nie było w tem oszukaństwa) wyłoniło się z kapelusza C. M. I. C., coś w rodzaju olbrzymiej chorągwi Union Jack, która owinęła w swoje wspaniałe fałdy wszystkie inne przedmioty. Akcje C. M. I. C. były powszechnie znane, jako „solidne“, dawały ładne, chociaż niereguralne dywidendy, zyskiwały głównie przy wahaniach i spekulacjach.

W następny wtorek po południu miało odbyć się zebranie doroczne akcjonarjuszy (kuglarz na krześle, a kapelusz na stole). Wobec tego cena rynkowa akcyj, po przejściu okresu zniżkowego, silnie podskoczyła.

Telegram pilny przerwał rozmyślania Bowringa. Otworzył i czytał:

„Kucharz znów pijany. Zjemy obiad Devonshire, siódma trzydzieści. Tu nie sposób. Bagaż załatwiłam. Marie“.

Marie była jego żoną. Ta wiadomość niezmiernie go ucieszyła. Mógł śmiać się z grożącego rabunku, z chwilą, gdy nie potrzebował wracać na Lowndes Street. Pomyślał, iż pomimo wszystko Opatrzność jest cudowną rzeczą.

— Niech pan spojrzy na to — rzekł do sekretarza, wskazując na telegram i dla żartu udając przerażenie.

— No, no — powiedział sekretarz, z dyskretnem współczuciem dla swego chlebodawcy, który padł ofiarą zwyrodniałego kucharza — Pan pewnie pojedzie dzisiaj do Hampshire, jak zwykle?

— Tak — odparł Bowring.

Dla przyszłego zebrania było wszystko w zupełnym porządku. Oświadczył, iż wróci w poniedziałek popołudniu, najdalej we wtorek rano. Następnie wydał kilka szczegółowych zleceń, orlem spojrzeniem objął swój i przyległe pokoje, jak to zazwyczaj czyni prawdziwie poważny szef przed zakończeniem spraw w końcu tygodnia i z imponującym spokojem opuścił cieszące się tak dobrą opinją biura C. M. I. C.

— Dlaczego Marie telegrafuje zamiast telefonować? — dumał, podczas gdy para siwych koni pędem unosiła go wraz z woźnicą i lokajem do Denvonshire.

Rozrywki milionera

Подняться наверх