Читать книгу Rozrywki milionera - Arnold Bennett - Страница 6

III.

Оглавление

Bowring znałazł się w małym kurytarzyku, który nie był przedsionkiem klubu jego żony. Przez nawpół odchyloną kotarę ujrzał bogaty, różowo oświetlony salon. W wejściu, przytrzymując jedną ręką kotarę, stał młody człowiek, ten sam, przez którego zaczerwienił się w restauracji.

— Przepraszam — sztywnie rzekł Bowring—czy to Kitcat klub?

Zapytany, uporczywie patrząc na niego błyszczącemi oczyma, zbliżył się do drzwi, przesunął ręką nazewnątrz i wyciągnął złotą tablicę. Następnie zamknął drzwi i przekręcił klucz.

— Nie, to wcale nie Kitcat klub — odparł — to moje mieszkanie. Czekałem na pana. Proszę, niech pan spocznie.

— Nic podobnego nie uczynię — rzekł Bowring z pogardą.

— Wiem, że pan ma zamiar tej nocy zwiać... — z uprzejmym uśmiechem odpowiedział młody człowiek.

— Zwiać?!

Finansista poczuł, jak mróz przeszedł mu po kościach.

— Tak jest, uciec.

— Kim że pan jest, u licha?! — krzyknął Bowring, z trudem panując nad sobą.

— Jestem tym przyjacielem, który telefonował. Chciałem koniecznie widzieć pana dzisiaj w Devonshire. Byłem przekonany, że strach przed rabunkiem na Lowndes Square skłoni pana do przyjścia. To ja wymyśliłem historję z pijanym kucharzem i wysłałem telegram z podpisem Marie. Jestem tym dziwakiem, który wydał głośne rozporządzenie co do sprzedaży „Solidnych“. Chciałem zobaczyć, jakie to wywrze na panu wrażenie. Jestem również ekspertem, który podrobił charakter pisma pańskiej żony na bileciku z Kitcat klubu. To mój służący podał panu ten bilecik, a potem zawiózł pana o dwa piętra za wysoko. To ja zrobiłem tę oto tablicę i tem sprowadziłem pana do siebie. Za sam szyld zapłaciłem dziewięć szylingów i sześć pensów; za liberję służącego dwa funty i piętnaście szylingów. Cóż — chętnie ponoszę koszta, o ile w ten sposób mogę uniknąć przemocy.

Mówiąc to spokojnie bawił się tablicą.

— A więc moja żona... — wybełkotał Bowring, doprowadzony do wściekłości.

— Jest prawdopodobnie na Lowndes Square i nie może zrozumieć, co panu się stało.

Bowring nabrał tchu, przypomniał sobie, że jest przecież wielkim człowiekiem i odzyskał zimną krew.

— Pan musi być obłąkany—zauważył spokojnie—Proszę natychmiast otworzyć te drzwi.

— Może — przyznał nieznajomy — Może jestem obłąkany. Ale proszę, niech pan wejdzie i siądzie. Nie mamy czasu do stracenia.

Bowring spojrzał na niego. Ten człowiek był bardzo przystojny: ciemne oczy, czarne włosy, gładkie, wygolone policzki, nerwowe nozdrza, szerokie, prawidłowe usta, czarne wąsy. Zauważył długie, wąskie ręce.

— Dziwak! — zdecydował.

Pomimo to usłuchał go i wszedł, jakby jedynie ustępując kaprysowi warjata.

Był w pięknym salonie, w stylu Chippendale. Obok kominka, w którym palił się niewielki, miły ogień, stały dwa fotele, a między niemi mały stolik. Ztyłu stał składany, fantazyjny parawan.

— Mogę panu udzielić najwyżej pięciu minut czasu — rzekł Bowring, siadając z powagą.

— To wystarczy — odparł nieznajomy i również usiadł. — Pan posiada w kieszeni, prawdobodobnie w bocznej, pięćdziesiąt banknotów po tysiąc funtów i wiele drobniejszych na sumę dziesięciu tysięcy.

— Więc?

— Otóż muszę pana poprosić o wyżej wymienione pięćdziesiąt banknotów.

W różowo oświetlonym salonie zapanowała cisza. Bowring pomyślał o bogactwie Devonshire Mansion, o jego długich kurytarzach, niezliczonych pokojach pięknie umeblowanych i wyłożonych wspaniałemi dywanami, o jego srebrze, złocie, klejnotach, winach, o pięknych kobietach i bogatych mężczyznach. Pomyślał o tym całym szumnym światku, ugruntowanym na podstawowem pojęciu, iż własność osobista jest świętem, naturalnem prawem. A teraz bezradny, złapany w pułapkę tu, gdzie to prawo panuje w całej swojej mocy, był zmuszony przyznać, że jest ono czczym wymysłem.

— Jakiem prawem żąda pan tego ode mnie?— zapytał drwiąco.

— Prawem mojej wiedzy — wesoło odpowiedział nieznajomy — Niech pan posłucha rzeczy, o których wiemy tylko my dwaj. Pan ma pętlę na szyi. Kopalnie Zjednoczone są w tem samem położeniu. Pańska przeszłość składa się z dziewiętnastu oszustw. Płacił pan dywidendy z kapitału i w końcu z tego kapitału nic nie pozostało. Spekulował pan i tracił. Tworzył pan sztuczne bilanse i dla odwrócenia ludzkiej uwagi żył, jak dziesięciu lordów. Pańskie domy są zastawione. Ma pan wprost niezmierną ilość niezapłaconych rachunków. Pan jest gorszy od zwyczajnego złodzieja.

— Kochany panie — dumnie przerwał Bowring.

— Przepraszam. I co ważniejsze, pańska pewność siebie zaczęła powoli słabnąć. Wreszcie, zauważywszy że ktoś ma zamiar zajrzeć do pańskich skarbów, gdzie nicby nie znalazł i przewidując najbliższą przyszłość w więzieniu Holloway, zrobił pan ogromny, genjalny wysiłek: pożyczył pan w banku na podpis C. M. I. C. 60.000 funtów na tydzień (prawda?) i tymczasem przygotował wszystko, by móc razem z żoną ulotnić się bez śladu. Pozornie wyjedzie pan do majątku w Hampshire, lecz tej nocy jeszcze będzie pan w Southampton, a jutro w Havrze. Może pan wpadnie do Paryża wymienić pieniądze, lecz już w poniedziałek będzie pan w drodze do... prawdę powiedziawszy, nie wiem dokąd, może do Monte Video. Pan bezwzględnie ryzykuje, że go przyłapią, lecz to ryzyko jest przyjemniejsze, niż pewność, która oczekuje pana w Anglji. Sądzę, iż panu uda się zwiać. Gdybym myślał inaczej, nie gościłbym pana u siebie, gdyż przyłapany mógłby pan mnie wydać.

— A więc szantaż — ponuro rzekł Bowring.

Ciemne oczy nieznajomego błysnęły.

— Szczerze żałuję — zauważył — iż muszę panu zostawić tylko marną sumę dziesięciu tysięcy. Lecz mniej przyjąć nie mogę ze względu na to, że badanie pańskiej ciekawej sytuacji kosztowało mnie sporo pracy.

Bowring spojrzał na zegarek.

— Więc dam panu dziesięć tysięcy — powiedział ochryple. — Pochlebiam sobie, że mogę śmiało patrzeć prawdzie w oczy i wobec tego proponuję panu tę sumę.

— Drogi przyjacielu — odparł nieznajomy — pan zna się na ludziach. Czy pan istotnie przypuszcza, że nie wiem dokładnie, co mówię? Jest ósma trzydzieści. Pozwolę sobie zauważyć, że pan chce chytrze wykpić się z sytuacji.

— A jeżeli odmówię? — zapytał Bowring po namyśle. — Co wtedy?

— Powiedziałem, że nienawidzę przemocy. Pan wyjdzie stąd nietknięty, lecz nie zrobi pan ani kroku poza granicę Anglji.

Bowring spojrzał badawczo na sympatyczną twarz nieznajomego. I podczas, gdy winda jeździła tam i z powrotem, na pięknych kobietach połyskiwały klejnoty, wino pieniło się, a złoto brzęczało na wszystkich czterech piętrach Devonshiru, Bruce Bowring odliczał pięćdziesiąt banknotów. Ten mały stos białych papierków na czerwonem drzewie polerowanego stołu stanowił bądź co bądź majątek!

— Bon voyage! — powiedział nieznajomy. — Proszę wierzyć w moją szczerą sympatję. Poprostu nie miał pan szczęścia. Bon voyage!

— Nie, mój panie! — zawołał Bowring, odskakując od drzwi i wyjmując rewolwer z tylnej kieszeni.— To trochę za wiele! Nie miałem zamiaru... ale właściwie od czego jest rewolwer!

Młody człowiek skoczył i położył rękę na banknotach.

— Przemoc jest zawsze nierozwazna, panie Bowring szepnął.

— Czy pan je odda czy nie?!

— Nie.

Mądre oczy nieznajomego radośnie błysneły. Ten dramat widocznie go bawił.

— Więc...

Ręka z rewolwerem była wzniesiona. W tej samej chwili drobna dłoń wyrwała go Bowringowi i ten, odwróciwszy się, ujrzał obok siebie kobietę. Wielki parawan powoli i bez hałasu upadł na ziemię, w ten dziwny sposób, w jaki zwykły wywracać się parawany.

Finansista zaklął.

— Spisek! Powinienem był to przewidzieć! — syknął z obrzydzeniem.

Pobiegł do drzwi, otworzył je i tyle go widziano.

Rozrywki milionera

Подняться наверх