Читать книгу Nawrócony - Artur Kawka - Страница 5

Rozdział III

Оглавление

Na skrzyżowaniu Via Dora i Via Tagliamento wędrujący po Wiecznym Mieście turysta natrafi na niezwykłą bramę. Przechodząc pod monumentalnym łukiem, strzeżonym przez popiersie żołnierza o surowym spojrzeniu i ozdobionym wielkim żyrandolem z kutego żelaza, wkroczy do Quartiere Coppedé. Ten niewielki obszar to część dzielnicy Trieste położonej w północnej części Rzymu. Pod czujnym okiem włoskiego architekta Gino Coppedé powstało tu pomiędzy 1913 a 1927 rokiem raptem siedemnaście willi i dwadzieścia sześć mieszkalnych budynków, które są rzadko spotykanym architektonicznym połączeniem secesji, art déco, baroku, średniowiecza, starożytności, a nawet form bliskowschodnich. W teorii powinny one stanowić uosobienie kiczu, jednak Coppedé, projektując całą dzielnicę, uzyskał niezwykły wręcz hipnotyzujący efekt. Wszechobecne asymetrie, łuki, balkony, kręte kolumienki, zerkające ciekawie na przechodniów postacie z fresków, ornamenty zwierząt, kwiatów, mitycznych stworów i maszkar tworzą scenerię prawdziwie baśniową, ale i mroczną zarazem. Przy Piazza Mincio, niewielkim placu będącym sercem tego niezwykłego miejsca, znaleźć można bramę pięciokondygnacyjnego pałacu ozdobioną złotym wizerunkiem pająka, znad którego na wędrowca zerka rycerz o ostrych rysach. Tuż obok bajkowy Dom Wróżek zachwyca przepychem naściennych, wielobarwnych, malowideł poświęconych Wenecji, Rzymowi i Florencji. Uroku placykowi dodaje Fontanna Żab. Według legendy jeden z ośmiu zaklętych w kamień płazów to bajecznie bogaty książę. Każda z wycieczek zwiedzających Rzym chce odwiedzić to miejsce, ponieważ dotknięcie żaby i wypowiedzenie najbardziej skrytego marzenia ma zagwarantować jego spełnienie.

To właśnie tam, przy Via Dora, w jednej w ukrytych wśród zieleni ogrodu willi mieszkał profesor Pietro Farelli. W ostatnich tygodniach miał wiele powodów do radości. W jednym z salonów, ozdobionym jasnymi draperiami, olbrzymim oknem na ogród i meblami o miękkich liniach, rozsiadła się rodzina jego żony. Wszyscy podziwiali malutką wnuczkę profesora – Dominique. Pietro był dumny ze swojej córki Angelique, która dała mu tę małą perełkę, choć musiał przyznać, że wolałby wnuka. Profesor uśmiechnął się, przyglądając się drobnej istotce. Tak bardzo pragnął kiedyś ujrzeć swego własnego syna Gennaro z wnukiem w ramionach. To przecież on miał zapewnić przedłużenie linii rodu Farellich. Dziś jednak cieszył się, że wnuczka urodziła się zdrowa i silna. Profesor tak często w swoim życiu zawodowym spotykał się z chorobami małych pacjentów i nieszczęściem ich rodziców, że w głębi serca obawiał się o zdrowie malutkiej Dominique.

Po skończonej wizycie profesor odprowadził gości do drzwi, żegnając się z nimi serdecznie, a następnie udał się do sali kominkowej. Była to jedyna część domu, którą zachowano w pierwotnej formie od czasów budowy willi przez dziadka Francesco w 1925 roku. Pokój urządzony w modnym wtedy stylu art déco zachwycał dbałością o detale. Skórzane, jasne fotele i kanapy o giętkich nogach kontrastowały tu z geometrycznymi wzorami sztukaterii i stolikiem z egzotycznego drewna. Całości dopełniał kominek obłożony marmurem i kwarcytem. Inne pomieszczenia wielokrotnie zmieniano i przebudowywano, pieczołowicie dbając jednak o ich elegancki, zgodny z duchem minionej epoki wystrój. Samo utrzymanie domu kosztowało krocie. Willa, położona w jednej z najbogatszych dzielnic przedwojennego Rzymu, była niezwykle obszerna i posiadała czternaście pokoi gościnnych, dwa salony, cztery łazienki, dwie kuchnie oraz inne pomieszczenia gospodarcze. Była to część miasta, w której osiedlali się finansowi krezusi lat dwudziestych. Należał do nich także dziadek Pietra – wspomniany Francesco – oficjalnie handlowiec i inwestor, tak naprawdę jednak spekulant, który bez skrupułów umiał wykorzystać każdą okazję, by zrobić dobry interes. Burzliwy i niespokojny czas pierwszej wojny światowej otworzył przed trzydziestoparoletnim handlowcem całkiem nowe możliwości. Francesco potrafił dotrzeć do wysoko postawionych osób w administracji państwowej i w armii, a następnie umiał zyskać ich przychylność. Wykorzystywał przy tym swój wrodzony spryt oraz pazerność zarówno ministrów, jak i generałów. Podczas gdy na wielu frontach ginęli masowo młodzi mężczyźni, on w ciągu czterech lat dorobił się fortuny. Po wojnie, inwestując w nieruchomości w Rzymie i Turynie, a także w rozwój motoryzacji, pomnożył swoje dochody wielokrotnie, a część pieniędzy przeznaczył także na lokaty w złocie i diamentach.

Dziadek Francesco przejawiał za to wrodzoną nieufność w stosunku do obligacji i papierów wartościowych. Uważał, że należy inwestować tylko w trwałe i rzeczywiste dobra. Jego przeczucia sprawdziły się w pełni, kiedy w 1929 roku wybuchł wielki światowy kryzys finansowy. Osoby inwestujące w papiery wartościowe traciły z dnia na dzień całe majątki. Wielu popełniało samobójstwa, inni lądowali w zakładach dla obłąkanych. Rodzony brat Francesca – Antonio, który jako nastolatek wyemigrował do USA w 1905 roku i w czasie wojny również dorobił się pokaźnego majątku, był jedną z ofiar Wielkiego Kryzysu. Zainwestował wszystkie pieniądze na giełdzie i w krótkim czasie z bogatego przedsiębiorcy stał się bankrutem. Antonio, podobnie jak tysiące załamanych Amerykanów, nie wytrzymał presji i wyskoczył z okna jednego z drapaczy chmur. O całym nieszczęściu Francesco dowiedział się z listu od Lizy, ukochanej żony swojego brata. Zrozpaczony postanowił ściągnąć do Włoch bratową wraz z małoletnimi – Jamesem i Scottem – synami Antonia, aby zapewnić im godny byt i należyte wykształcenie. Ale Liza i chłopcy odmówili. Mimo to Francesco wysłał bratowej tysiąc dolarów na zakup mieszkania, a następnie co miesiąc przekazywał jej równowartość stu dolarów, dzięki czemu mogła godnie żyć.

Nigdy nie było mu jednak dane osobiście poznać żony swojego brata ani jego synów. Widywał ich jedynie na zdjęciach, które często otrzymywał w listach. Kiedy we wrześniu 1939 roku w Europie rozpętała się następna, straszliwa wojna, która wkrótce miała ogarnąć również inne kontynenty, James po skończonych studiach inżynierskich został powołany do służby w marynarce wojennej. Po uzyskaniu stopnia podoficerskiego przydzielono go do służby na pancerniku USS Arizona. W grudniu 1941 roku jego okręt wraz z załogą został zatopiony przez japońskie lotnictwo. Poległ także James, idąc na dno wraz ze swoim okrętem w ciągu niespełna osiem minut. Wrak pancernika stał się jego grobem, a widoczne na powierzchni wycieki oleju z głębi okrętu, nazywane „Łzami Arizony”, opłakują śmierć poległych marynarzy po dziś dzień. Młodszy syn Lizy, Scott, na wieść o śmierci brata przerwał studia prawnicze i na ochotnika zaciągnął się do armii. Chcąc pomścić brata, marzył o służbie w lotnictwie, jednak ze względów zdrowotnych wylądował w piechocie. Miał pewne problemy z nadciśnieniem, ale za to doskonały wzrok i pewną rękę. Został snajperem. Przeszedł ze swoją dywizją szlak bojowy, poczynając od lądowania w Afryce Północnej, gdzie za odwagę został odznaczony Medalem Honoru oraz otrzymał awans podoficerski. Szczęście opuściło go jednak we wrześniu 1944 roku. Scott znajdował się w jednej z pierwszych barek desantowych, które podpłynęły do jednej z plaży Normandii. Mimo zrzucenia potężnej ilości bomb na niemieckie umocnienia nadbrzeżne na plaży, której nadano kryptonim „Omaha”, rozpętało się istne piekło. Milczące dotąd bunkry ożyły, a na młodych, brodzących jeszcze w wodzie żołnierzy, spadł grad kul. Scott przywarł do wilgotnego piasku, próbując czołgać się w głąb plaży. Widział, jak giną jego kolejni koledzy przeszywani ogniem niemieckich karabinów maszynowych i moździerzy. Przedzierał się wśród dymu, huku i martwych ciał. Zewsząd dochodziły jęki rannych. Scott wiedział, że jeżeli dalej pozostaną na odsłoniętej plaży, zginą wszyscy. Poderwał swój pluton do kolejnego skoku, jednak zaledwie po kilku metrach seria cekaemu niemal przecięła go na pół. Z całego plutonu, który wylądował na plaży, przeżyło trzech żołnierzy.

Francesco o losie bratanka dowiedział się dopiero po wojnie. Raz jeszcze próbował ściągnąć do Włoch Lizę, jednak ta po śmierci drugiego syna znalazła oparcie w innym mężczyźnie. Od tej pory kontakt listowny był już tylko okazjonalny.

Dziadek Pietra Farellego sam doczekał się dwójki potomstwa. Syn, Vincenzo – ojciec profesora – przyszedł na świat w 1915, a córka, Maria, w 1923 roku. Niestety na nic zdały się bogactwa Francesca wobec strasznej choroby, jaką była w owych czasach gruźlica. Maria zmarła w wieku zaledwie siedmiu lat. Vincenzo strasznie przeżył śmierć siostry i obiecał sobie, że zrobi wszystko, by zostać lekarzem i ratować chore dzieci. Dotrzymał słowa. Dzięki bogactwu ojca skończył studia medyczne i został chirurgiem. Już na studiach zaangażował się w pomoc ubogim i potrzebującym. Często za pieniądze ojca kupował potrzebne medykamenty dla najuboższych.

Dziadek Francesco miał też jedną wstydliwą kartę w swoim życiu. Były nią interesy z włoskimi faszystami. Rozwój motoryzacji i zbrojenia z lat trzydziestych przynosiły ogromne zyski firmom produkującym dla włoskiej armii samochody, motocykle i wszelkiego rodzaju uzbrojenie. Francesco Farelli posiadał znaczne udziały w wielu przedsiębiorstwach, systematycznie je zwiększając. Wszystko szło jak z płatka. Hitler i Mussolini podbijali Europę i Afrykę. Interes przynosił krociowe zyski. Wszystko zaczęło się jednak sypać wraz z klęską pod Stalingradem. Kilkadziesiąt tysięcy Włochów zginęło w Rosji i Afryce, a w kraju nikt już nie ufał Mussoliniemu. Na dodatek syn Francesca – Vincenzo, jako lekarz został zmobilizowany i wysłany wraz z uzupełnieniem dla pułku alpejskiego walczącego w Rosji. Tylko cud i pomoc dobrych ludzi sprawiły, że mógł wrócić do ukochanej Italii i znów zobaczyć swoją żonę i syna Pietra, który przyszedł na świat w 1941 roku i miał zaledwie półtora roku, kiedy Vincenzo wyruszył na front.

***

Profesor Pietro Farelli usiadł w fotelu, na którym często siedział na kolanach ojca i dziadka. Spojrzał na ścianę, na której wisiały portrety rodzinne. Nieco niżej, na zabytkowej, hebanowej komodzie stały zdjęcia córki i syna profesora. Podszedł i wziął do ręki portret Gennara, zadając sobie w duchu pytanie, co poszło nie tak, jaki błąd popełnił. Chłopak miał 22 lata i od roku nie dawał znaku życia. Z informacji zebranych przez detektywa wynajętego przez profesora zamieszkał u swojej dziewczyny, którą poznał na studiach. Najgorsze było to, że ten zbuntowany, młody człowiek zaczął brać narkotyki. Profesor przypomniał sobie ostatnią rozmowę z synem, która zakończyła się awanturą, gdy wraz z żoną zażądali od niego rozpoczęcia terapii odwykowej. Zaraz potem Gennaro wyprowadził się z domu i zerwał wszelkie kontakty z rodziną. Wynajęty detektyw dostarczył zdjęcie i adres, pod którym przebywał syn. Były to pustostany na przedmieściach Rzymu. Smutne rozważania przerwało profesorowi delikatne pukanie do drzwi.

– Proszę.

Drzwi do salonu uchyliły się i ukazała się gospodyni państwa Farellich, Marianna.

– Przepraszam, don Pietro. Czy ma pan ochotę na kawę lub ciastko? – zapytała.

– Nie, dziękuję – odparł, uśmiechając się do kobiety. Podszedł i ucałował pomarszczoną już wiekiem dłoń. – Dziękuję za ostatnie dni i za pomoc.

Kiedy chciała odruchowo odciągnąć dłoń, profesor delikatnie ją przytrzymał. Byli dla siebie jak rodzina. Profesor pomagał najstarszej córce Marianny, Ewie, zostać lekarzem. Dziewczyna była bardzo zdolna, ale nie wierzyła w siebie. Dzięki profesorowi nabrała wiary we własne siły. Pietro udzielał jej bezpłatnych korepetycji, załatwił jej też praktykę. Po obronie dyplomu włączył ją w skład swojego zespołu operacyjnego w klinice Gemelli. Młoda, skromna lekarka odpłaciła mu się pracowitością i wkrótce pod okiem Pietra miała przeprowadzić swoją pierwszą operację.

– Pan profesor ma wnuczkę, a ja maleńkiego, trzeciego wnuka – uśmiechnęła się dobrotliwie Marianna.

– Ależ moja droga, płeć nie ma znaczenia, najważniejsze jest zdrowie – odpowiedział profesor.

– Po raz trzeci miałam nadzieję na wylosowanie wnuka na świąteczną uroczystość chrztu, ale znów nie miałam szczęścia – Marianna westchnęła. Była naprawdę zawiedziona.

– Może za czwartym razem się uda – odpowiedział, dodając otuchy kobiecie, Pietro. Wiedział, że gosposia była bardzo wierząca i jej marzeniem był chrzest wnuka udzielany przez papieża w drugi dzień świąt Bożego Narodzenia. Niestety kolejny raz w losowaniu, które odbywało się w jej parafii, nie miała szczęścia.

– Czy mogę już iść do domu? – zapytała Marianna. – Będziemy się przygotowywać do chrztu. To będzie nasz mały Pietro.

– To dla mnie wielki zaszczyt – zapewnił profesor, głęboko wzruszony wyborem imienia.

W drzwiach stanęła właśnie żona profesora. Pogłaskała czule gosposię po ramieniu niczym własną babcię, dziękując za pomoc. Marianna pożegnała się i przeszła do holu. Założyła już buty i płaszcz, gdy zaczął dzwonić telefon. Ponieważ była najbliżej, podniosła słuchawkę:

– Tak, to mieszkanie profesora Farellego – potwierdziła, po czym na jej twarzy pojawiły się gorące rumieńce, jakby właśnie doznała ekstazy. Odwróciła się do profesora, który podszedł do telefonu i wyszeptała z przejęciem, zakrywając dłonią słuchawkę: – Panie profesorze… albo… albo to jakiś żartowniś, albo… albo ojciec święty!

Profesor chwycił natychmiast słuchawkę.

– Dzień dobry, profesor Farelli przy telefonie – oznajmił, a po chwili szybko dodał: – Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus. Nie, wasza świątobliwość, nie przeszkadza ojciec. Tak, naturalnie, że mogę się spotkać. Jeśli to pilna sprawa, mogę być w Watykanie w ciągu godziny. – Po chwili pożegnał się i odłożył słuchawkę. – To nie był żart, moja droga Marianno – zwrócił się do gosposi podekscytowanej krótką rozmową. – To naprawdę był ojciec święty.

Nawrócony

Подняться наверх