Читать книгу Duchowni o duchownych - Artur Nowak - Страница 5

MARCIN KUŚMIEREK

Оглавление

Były ksiądz

Ciężko się odnaleźć po wyjściu z Kościoła?

Jest rzeczywiście trudno. Na początku każdy gratulował mi odwagi, podziwiał. Pomocy od „swoich” jednak nie było. Problem z pracą mam cały czas. Te, które wykonywałem, były na krótką metę. Ciężko złapać stabilizację.

Rodzina?

Nie dostałem od nich żadnego wsparcia. Nie mam z nimi kontaktu.

Zacznijmy od pytania, jak działa Kościół?

Kościół to maszyna i działa jak maszyna. To, że jego funkcjonowanie nie ma związku z ideą, widzą wszyscy. Choć nie brakuje oczywiście bałwanów, którzy tego nie dostrzegają, ale oni tej idei po prostu nie rozumieją. Większość jednak rozumie doskonale. To się potwierdza w rozmowach przy kawie i wódce. Nie mówię tu o zgorzknieniu, bo ktoś, kto jest zgorzkniały, bije się z myślami, buntuje się. Tymczasem to jest świadomy wybór pomiędzy pragnieniem bycia sobą a chęcią zostania bossem mafii.

Kiedy to zobaczyłeś?

Widziałem to zawsze, ale poczułem na własnej skórze, jak poszedłem na swoją pierwszą parafię. Trafiłem na proboszcza, o którym mówiło się, że nie szanuje ludzi. Ten bardzo mierny człowiek stworzył wokół siebie Bizancjum. Myślałem, że dam radę, że przecież mam powołanie, i to jest na tyle silne, żeby podołać. Byłem naiwny. To, co tam zastałem, przerosło i mnie, i moje powołanie. Nie było żadnego znieczulenia, rzeczywistość brutalnie chwyciła mnie za twarz. Proboszcz otaczał się całującymi go po rękach dziećmi. Żył dość wygodnie. Z dnia na dzień potrafił zmienić samochód. Żeby nie rzucać się w oczy, zostawiał markę, kolor, model. Kupował nowszy rocznik. Mnie dawał trzysta złotych na miesiąc. Tyle miało mi starczyć na jedzenie, paliwo i tak dalej. Mój kolega, który był przede mną, odszedł przez tego człowieka z kapłaństwa. Nie chodziło o stosunek proboszcza do pieniędzy, ale o sposób bycia tego człowieka. Podam ci przykład. Kiedy umarł mi ojciec, miałem z nim wojnę. Powiedziałem, że muszę jechać na pogrzeb. Wiesz co odpowiedział? „Jednego śmiecia mniej”.

Nie dało się jakoś z proboszczem dogadać?

Mogę mówić za siebie. Nie chciałem się dostosować. On nas ignorował. Niby wszyscy wiedzieli, jaki on jest, ale nikt z tym nie mógł nic zrobić. Były kontrole z kurii, z seminarium. Zalecał je biskup. Mieliśmy indywidualne rozmowy o naszych relacjach z proboszczem, potem miały być wspólne, z jego udziałem. Proboszcz powiedział jednak, że nie będzie z nami rozmawiał i tyle. Traktował nas jak powietrze, a te wszystkie kontrole miał gdzieś. W pewnym momencie się zbuntowałem. Poszło o to, że kolega wikary chciał pogadać z proboszczem, wyjaśnić wszystko raz na zawsze. Ale proboszcz nie miał ochoty na rozmowę. Dosłownie pogonił kolegę. Na skutek tego nie mógł już z nami jeść wspólnych posiłków. Powiedziałem więc, że skoro kolega siedzi teraz głodny, bo ksiądz nie chce z nim rozmawiać, to nie będę tu siedzieć, obżerać się i udawać, że wszystko jest w porządku. Takich proboszczów jest zresztą wielu. Nie radzą sobie z możliwością sprawowania nad kimś władzy. Pieniądze i apanaże są przy okazji, jako instrument kontroli, jednak dla takich ludzi najważniejsza jest władza.

Co było dalej?

Przyszedł taki dzień, kiedy mój organizm po prostu wysiadł. Miałem słabe wyniki badań, trafiłem do szpitala. Proboszcz rozpowiedział innym księżom, że przedawkowałem narkotyki. To było ciężkie oskarżenie – w życiu nie brałem narkotyków. Za jakiś czas w trakcie mszy, kiedy przekazywaliśmy sobie znak pokoju, powiedziałem mu, że to, co robi, to hańba dla kapłaństwa. Przez chwile popatrzyłem mu w oczy. Zrobił się biały. Potem wziął do ręki ciało Chrystusa, połamał je i msza toczyła się dalej.

Można się komuś poskarżyć? Powiedzieć o tym, co się dzieje w parafii?

Można. Spotkałem się z życzliwością u poprzedniego biskupa. Obecny ordynariusz nie rozmawia bezpośrednio z księżmi – ma od tego pośredników. Niewiele jednak z tych rozmów wynika. Kościół to dość brutalna instytucja, która posługuje się bezwzględnymi metodami.

Co masz na myśli?

Dyscyplinowanie. To najbardziej sprawdzony środek zaradczy na wszystko. Mam takiego znajomego księdza, jemu zawdzięczam powołanie. Swego czasu był bardzo wysoko ulokowany w hierarchii, zajmował się pieniędzmi. Będąc jeszcze księdzem, założył świetnie prosperujący biznes – bycie księdzem nie przeszkadzało mu w prowadzeniu normalnego życia. Na co dzień żył z kobietą, z którą miał dziecko. Jego sprawności finansowej Kościół bardzo wiele zawdzięcza. Zorganizowano jednak prowokację, żeby nie czuł się zbyt pewnie. Skontaktowała się z nim obca mu kobieta. W związku z rzekomo ciężką sytuacją życiową tej pani (jej bliski krewny niby umierał) mój znajomy ksiądz zaproponował, że ją do niego zawiezie. Wymyśliła, żeby pojechali skrótem przez las. To była atrakcyjna dziewczyna, wyzywająco ubrana, to i owo miała odsłonięte. Wyraźnie go prowokowała. Można się domyśleć, co stało się potem. Ksiądz dostał na drugi dzień zdjęcia. Pytali go, czy mają je też przesłać jego ojcu, który po bardzo trudnej operacji wyszedł kilka dni wcześniej ze szpitala. Ktoś chciał mu pokazać, że mają na niego haka. Więc niby wszyscy widzieli, że prowadzi biznes na boku i ma rodzinę, ale na wszelki wypadek dostał sygnał, że w każdej chwili można go wbić w poczucie winy z powodu straty bliskiej osoby.

Jak się dostać w otoczenie biskupa?

Decyduje przypadek i kasa. Jak wchodzisz w struktury Kościoła, w seminarium, przechodzisz różne testy, jedno- i wielodniowe. Nie widziałem nigdy ich wyników. Myślałem po prostu, że skoro mnie nie wywalili, to znaczy, że jestem w miarę normalny. Teraz wiem, że ma to też dodatkowy cel. Bo niby co decyduje, że wysyłają cię na taką, a nie inną parafię? Parafia to pieniądze. Łatwo to wszystko wyliczyć. Załóżmy, że parafia ma dziesięć tysięcy ludzi. To jest sto sześćdziesiąt pogrzebów rocznie – każdy za, powiedzmy, dwa tysiące złotych. Podobna jest liczba ślubów. Stawka również. Z kolędy zbiera się ze trzydzieści tysięcy. Do tego chrzty, modlitwy za zmarłych, msze i robi się z tego milion. Jak proboszcz jest sprawny, to zaprasza na kolędę biskupa. Wszyscy są zachwyceni. Ekscytują się, że biskup przyjeżdża do naszego księdza z wizytą. Nie wiedzą jednak, że biskup dostaje w kopercie co roku za to, że przyjechał na parafię, pięćdziesiąt tysięcy złotych. Do tego dochodzi około dziesięciu tysięcy za bierzmowanie. No i taki proboszcz wie, że nikt go nie ruszy. A jak jesteś biskupem? To miej takich parafii dziesięć…

Ktoś te pieniądze liczy, księguje?

Nie rozśmieszaj mnie. W Kościele nie ma kontroli nad pieniędzmi. Każdy robi, co chce. Od najmniejszego do największego. Można skubnąć zarówno z dużej, jak i z małej tacy. Nikt nic nie wpisuje. W księgach figuruje fikcja. Zresztą to, co trzeba wpisać, wpisuje się rok do przodu. Moja kasa ma się zgadzać – to jest myślenie ludzi Kościoła o pieniądzach. Dużych pieniądzach. Każdy myśli o sobie. To jest właśnie ten inny świat, którego ludzie nie widzą. Ja też go na początku nie widziałem. Odkrywasz to po seminarium. Bo taki chłopak, który idzie do seminarium, to jest prosty dzieciak. Nic nie rozumie. Modelowo nie ma ojca, a jak już ma, to ten ojciec stoi pod budką z piwem. Nagle kończy seminarium i w wieku dwudziestu pięciu lat dostaje na rękę kilka średnich krajowych. Dwa tysiące ze szkoły, półtora z intencji, następne dwa za śluby i pogrzeby. Do tego dochodzą pieniądze za kolędę i za wypominki – po dziesięć tysięcy, poza tym jeszcze ze trzy tysiące za poświęcenie pól. Przecież on nie będzie robił porządku z proboszczem. Będzie funkcjonował dokładnie tak samo, bo taki ma przykład. Chce być swojakiem, jak w mafii. W Kościele promuje się ludzi lojalnych. Trzeba dmuchać w tę samą trąbkę.

A co decyduje o awansach?

Jeśli chodzi o kariery, to z mojego doświadczenia wynika, że największe robią homoseksualiści. Zaczyna się już w seminarium. Nie sposób tego nie zauważyć. Pamiętam z czasów seminarium kilka par. Nie rozumiałem pewnych sytuacji. Na przykład kiedy nagle bliscy koledzy przestawali ze sobą chodzić na spacery, do sklepu. Prawda była taka, że to był koniec związku. Porzucony cierpiał, był zazdrosny, rzucający czuł ulgę. To psuło atmosferę w całym seminarium. Dziwiłem się, bo dla mnie normalne jest to, że faceta ciągnie do kobiety. Nigdy nie zapomnę takiej pary: jeden oderwany od pługa, łapy miał jak grabie, prosty chłopak. Drugi gładki, inteligentny. Dziś są wysoko, na kierowniczych stanowiskach w diecezji. Czasem mam wrażenie, że moja heteroseksualność blokowała mój rozwój. W kurii siedziały same lewusy. Był taki jeden hetero, to wyjątek, ale on strasznie pił. Może dzięki temu jakoś się uchował. Reguła jest jednak taka, że jak chcesz się przebić, to musisz być homo.

Skąd zatem w Kościele homofobia?

Homofobia to stara technika. Chodzi o odwrócenia od siebie uwagi.

A celibat?

Najczęściej zaczyna się na spowiedzi. Konfesjonał to miejsce spotkania. Młody chłopak nie jest przygotowany na to, że przyjdzie do niego fajna dziewczyna, która opowie mu swoją historię. Potem przychodzi częściej, ksiądz wie o niej coraz więcej. W pewnym momencie staje się częścią jej historii. Dużo nie potrzeba. Mówi jej: będziesz miała problem, odezwij się. Jest fejs, komunikatory albo esemes. Tak się buduje relację. Zaczyna się jednak od zrozumienia. Nie ma w tym nic złego, że ktoś ma dla ciebie czas, mądrze mówi, wysłucha. Od tego jest przecież ksiądz. Wiem, że większość księży ma takie doświadczenia. Nie potrzeba więc dużo. No i załóżmy, że jesteś tym księdzem. Zastanawiasz się, dlaczego ta kobieta przychodzi właśnie do ciebie. Ma przecież wybór. Zaczynasz się czuć wyjątkowo jako mężczyzna, w pewnym sensie nawet lepiej niż mąż tej kobiety. I jeśli jest ci trudno nad tym zapanować, to znaczy, że wszystko jest tak, jak powinno być. Jak zaczynasz się przyzwyczajać i jest to dla ciebie fajne, to znaczy, że popłynąłeś. Księża rozmawiają o tym, spowiadają się nawet nawzajem z tego.

Jak wygląda taka relacja?

Jeśli to poważne, to po prostu tworzy się para. Mieszkają razem nawet do końca życia. O zmianie parafii decyduje Michałowa.

Michałowa?

Już tłumaczę. Proboszcz dostaje propozycję zmiany parafii, ale on o tym nie decyduje. Decyzję podejmuje jego kobieta, która z nim żyje na co dzień. Jadą i oglądają, zastanawiają się, kalkulują. Ona zazwyczaj jest katechetką, pielęgniarką czy kucharką.

To nie wychodzi na zewnątrz?

Raczej nie, ale mogę mówić tylko o swoim doświadczeniu. Pamiętam pewną aferą. Księdzu spodobał się pan, który na plebanii wykonywał jakieś drobne naprawy. Przeprowadził się nawet do tego księdza. Jego żona zrobiła awanturę, że mąż zostawił ją dla duchownego. Facet popełnił samobójstwo. No i zaczął się problem, bo człowiek nie żyje. Ksiądz dalej jest księdzem. Nie wiem, jak to się skończyło.

Wróćmy do twojej historii. Jak odnalazłeś się na drugiej parafii?

Miało być dobrze. Mieszkałem przy dużym sanktuarium. Poznałem tam księdza, którego szanowałem. Mądry facet. Niestety alkoholik. Pijany był już na mszy o ósmej rano. I tak było codziennie. Miałem niedaleko niego pokój. Wołał mnie czasem, żeby mu pomóc nalać. Był w takim stanie, że nie umiał już nawet sięgnąć po butelką z wódką. Zaszczany, zarzygany. Był w związku z zakonnicą. Ona zresztą jest teraz dość wysoko postawiona. Zastałem ich kiedyś na gorącym uczynku. Tak to po prostu wyglądało – miał rozsunięty rozporek.

A ludzie? Jaki miałeś kontakt z wiernymi?

Bardzo dobry. Na końcu mojej posługi w tym miejscu poznałem pewnego maturzystę. Był dość krnąbrny. Mówili, że to satanista. Moje mieszkanie było otwarte właśnie dla takich ludzi jak on. Widywałem go też dość często w szkole. Dużo ze sobą rozmawialiśmy. Cieszyłem się, że mi zaufał. Niestety dzień przed maturą popełnił samobójstwo. Bardzo to przeżyłem, do dziś mam kontakt z jego bliskimi. W dniu pogrzebu dowiedziałem się, że podczas mszy, którą będę odprawiał, inny wikary odczyta list, którego treści nie znałem. Zabolało mnie to. Kolega był biały ze strachu, jak czytał ten tekst. W kościele było spokojnie ponad tysiąc osób. W pewnym momencie usłyszałem, że gdybym lepiej zajmował się młodzieżą w tej szkole, to ten chłopak by żył. To było oskarżenie. Proboszcza na mszy w tym dniu nie było. Myślę, że by go zlinczowali, gdyby pokazał się w kościele. Dałem sobie miesiąc i poszedłem z tym do biskupa. Sekretarz biskupa wziął ode mnie list. To nie był szczególnie przychylny mi ksiądz, ale widziałem, że bardzo go ta sprawa poruszyła.

Odszedłeś z tej parafii?

Musiałem odejść. Wikary tego nie zrobił sam z siebie, został zmuszony, pewnie przez proboszcza. Nie rozmawiałem nigdy o tym ani z wikarym, ani z proboszczem. Nie wiem, po co to zrobili. Nie chodzi nawet o mnie, ale o tych ludzi. Proboszcz odszedł do zakonu. Zaczął tam od początku, jak nowicjusz – od obierania kartofli. Dał się upokorzyć. Myślę, że dostał ultimatum. To był dla wielu osób wstrząs. Pomimo wszystkiego, co się między nami działo, uważam go jednak za kogoś wyjątkowego. To był jeden z niewielu ludzi, który wiele rozumiał i umiał wybaczyć.

Z czym wiążesz alkoholizm księży?

To zagłuszenie. Dla mnie Kościół to jest Jezus. Trwanie przy Jezusie i patrzenie na Niego nie oznacza oczywiście, że jesteś idealny. W seminarium uczono nas tymczasem, że trzeba być idealnym. A ponieważ taki nie jesteś, to się znieczulasz. Chcesz być święty, ale bycie świętym nie daje ci szansy. Twoi koledzy mają kobiety, proboszcz gospodynię albo narzeczonego. No i zaczynasz pić. Masz siłę patrzeć na Jezusa, ale też masz kobietę. No i to jest dramat.

Z czego to wynika?

Z pychy. Kościół jest nieomylny. Jak zostałeś księdzem, to masz się nie mylić, nie popełniać błędów. Jak ci się zdarzy jakaś wpadka, to masz się ogarnąć. Jedź do spowiedzi, poradź sobie. Księdzu nie przyjdzie nawet do głowy, że w tej strukturze możesz kuleć. Masz być święty, radzić sobie. Jak kulejesz, musisz sobie radzić sam. Dla psychiki to jest bardzo ciężkie. Kim trzeba być, żeby sobie samemu poradzić? To jest trudne. Czy wiesz, jak to jest czuć się kimś gorszym, niechcianym tylko dlatego, że nie jesteś osobą homoseksualną?

Co było dalej?

Pracowałem w ośrodku terapeutycznym z osobami uzależnionymi. Byłem terapeutą. Dobrze to wspominam. Tam przede wszystkim jesteś człowiekiem. Społeczność wyczuwa, czy jesteś księdzem, dyrektorem, czy właśnie człowiekiem. Zaczęły do mnie przychodzić pracownice, które skarżyły się, że ksiądz przełożony je molestuje. Za jakiś czas pojawiły się wyroki sądów, które to potwierdziły. Zapytałem go, jak to jest. A on mi na to, że skoro go pytam, to znaczy, że mam problem. Dałem sobie spokój. Nie byłem w stanie tam funkcjonować i stąd mój wyjazd na trzecią parafię.

Czemu księża nie buntują się przeciw biskupowi? Czasem niezadowolonych jest wielu.

Ludzie tego nie rozumieją, ale nie ma takiej możliwości. Załóżmy, że jesteś jednym z tych, którzy się skrzyknęli. Dopóki nie pojedziemy na spowiedź rekolekcyjną z tymi, którzy się nie dołączyli, jest ok. Biskup ma jednak bardzo prosty instrument, żeby z dnia na dzień pozbawić cię źródła utrzymania. Są różne parafie. Na jednej dostajesz sto złotych, na innej rzadko są intencję i tam masz dwadzieścia złotych. To można załatwić natychmiast i bez odwołania. Zsyłka, rozumiesz?

Czujesz teraz gniew?

Nie, nie mam w sobie takich uczuć. Szkoda mi jest mojego kapłaństwa, mojego czasu. Wspominanie tego jest trudne, ale wierzę, że będzie lepiej.

O co chodzi w tym systemie?

Myślę, że o władzę. W Kościele nie ma miejsca dla Boga. To jest przerażające. Zastąpiono Go rytuałami, obrzędami, choinkami. Gdyby Bóg tu przyszedł, spytałby, co z Nim zrobiono? Taki jest Bóg.

Dlaczego odszedłeś?

Miałem dość. Wyczerpały się slogany typu „chcesz zmienić świat, zacznij zmieniać siebie”. Przestałem wierzyć, widzieć w tym sens. Ułatwiono mi odejście. Nie było problemu z dyspensą. Byłeś księdzem i nagle przestajesz nim być. Nikt nie walczy o człowieka, o sakrament. Oni mieli dość mnie, a ja ich. Żyłem po swojemu. Mieszkałem w domu, nie na plebani, nie chodziłem w sutannie. Myślę, że mówiłem dobre kazania, do których nie musiałem się specjalnie przygotowywać. Biskup zaprowadził porządki, po których nie było dla mnie miejsca. Z perspektywy czasu myślę, że dla nich najlepiej by było, gdybym nie żył. Miałbym pewnie uroczysty pogrzeb. Wspominaliby mnie, przyjechałby biskup, przedstawiciele z innych parafii. Ładnie by to wyglądało.

Teraz żałuję, że odszedłem tak późno.

MARCIN KUŚMIEREK


Absolwent teologii, były ksiądz. Program 7 metrów pod ziemią z jego udziałem obejrzało blisko pięć milionów osób.

Duchowni o duchownych

Подняться наверх