Читать книгу Ćmy - Barbara Gordon - Страница 10
5.
ОглавлениеNa pewno Chmura też był ciekaw, jak doszło do tego układu par. Sięgnął w tym celu do akt sądowych i porobił sobie z nich notatki. Jak wskazuje data, akta te powstały w okresie między podpisaniem przez Jolantę Kordes umowy na ekranizację jej opowiadania i złożeniem scenariusza wspólnie przez nią i reżysera Gustawa Nieczułłę. No i po ofiarowaniu Michałowi Protowi przez Jolantę zdjęciowego portretu z czułą małżeńską dedykacją. Może zatem to zdjęcie było jeszcze jedną próbą przywrócenia do opamiętania niewiernego męża? Miało mu zwrócić uwagę na fakt, że ludzie nie rozchodzą się tak łatwo i gładko po piętnastu latach małżeństwa. Są to zazwyczaj próby żałosne, z góry skazane na niepowodzenie.
I ta również okazała się nieudaną, skoro po kilkudziesięciu dniach Sąd Powiatowy Wydziału Cywilnego w mieście stołecznym Warszawie w osobie sędziego Ryszarda Żemły orzeka:
„... rozwiązać małżeństwo stron, zawarte w dniu 11 I 1951 przed urzędnikiem Stanu Cywilnego, przez rozwód z winy pozwanego Michała Prota.
2. Opiekę nad nieletnim Andrzejem Protem powierzyć powódce Jolancie Kordes-Protowej z prawem dla pozwanego Michała Prota okresowego widywania syna oraz współudziału w jego wychowywaniu.
3. Ustalić udział pozwanego Michała Prota w kosztach utrzymania i wychowania nieletniego Andrzeja Prota w kwocie złotych 1000. (jeden tysiąc) miesięcznie.
4. Zasądzić od pozwanego Michała Prota na rzecz powódki Jolanty Kordes-Protowej koszty procesu”.
Sąd postanawia, iż dwoje ludzi, którzy przyrzekali sobie i społeczeństwu nierozdzielność wspólnej drogi ze wszystkimi wynikającymi z tego przyrzeczenia obowiązkami, prawami, smutkami i radościami, może się rozejść, każde w inną stronę, uwolnione od ciężaru, który okazał się nadmierny. Ale czy ten sąd ma zawsze pełny obraz win i krzywd, składających się na tak zwany rozkład małżeńskiego pożycia? Żaden sąd nie ułowi tej chwili, nie dojdzie do drobnego czasami zdarzenia, kiedy któreś z dwojga po raz pierwszy poczuło niechęć do partnera. Ta niechęć dyktuje następny krok: „zrób to, co mu niemiłe” albo: „nie rób tego, bo sprawisz jej radość”. Potem jest już coraz gorzej i gorzej. Sąd wkracza już na gruzy. Daremnie próbuje namówić, aby tych dwoje odbudowało to, co legło w ruinie. Może nie chcą, może i nie potrafią, może już nikomu nic z tego by nie przyszło. Sąd może już tylko zadbać, aby z tego powodu jak najmniej materialnej krzywdy doznały dzieci, jeżeli takie istnieją.
W każdym bądź razie stwierdzam, iż wiele rzeczy musiało się dziać w rodzinie Protów, o których sąd orzekający ich rozwód nie wiedział i chyba nie dowiedział się nigdy. Świadczy o tym taki chociażby dokument, jak ugoda, zawarta przez Protów jeszcze przed sprawą rozwodową w obecności mecenasa Nikodema Surmacza, poźniejszego reprezentanta Jolanty w sądzie. Zatrzymuję się na fragmentach obwiedzionych chyba przez kapitana Chmurę czerwonym ołówkiem:
„Jolanta Protowa, urodzona Kordes, zamieszkała w Warszawie przy ul. Miedzeszyńskiej 108, zobowiązuje się niniejszym do:
1. Wyrażenia zgody na rozwód ze swym mężem Michałem Protem;
2. Opuszczenia natychmiast po rozwodzie wspólnie zajmowanego z mężem mieszkania przy ulicy Miedzeszyńskiej 108 i przeniesienia się do lokalu przy ulicy Finlandzkiej 5. zajmowanego dotychczas przez ob. Mariannę Mariolę Kamską;
3. Nie używania po rozwodzie nazwiska Prot.
Ze swej strony Michał Prot zobowiązuje się:
1. Wziąć na siebie wyłączną winę za rozkład pożycia małżeńskiego;
2. Przeprowadzić urzędowo przydział mieszkania na Finlandzkiej dla Jolanty Kordes;
3. Wypłacić Jolancie Kordes poza alimentami, które przyzna sąd na utrzymanie nieletniego syna Andrzeja, sumę złotych 100 000 (sto tysięcy złotych) w czterech ratach kwartalnych. W razie niemożności uiszczenia powyższej kwoty gotówką, Michał Prot wręczy Jolancie Kordes równowartość w biżuterii lub walucie obcej”.
Jakaż to nieprzyjemna umowa! Już sam fakt jej zawarcia dowodzi, jak mało zaufania mieli do siebie nawzajem małżonkowie. Michał Prot bezwarunkowo i raz na zawsze chce się pozbyć Jolanty, tak dalece, iż nie życzy sobie nawet, by używała nadal jego nazwiska. Czyżby Jolanta kompromitowała go w jakiś sposób? Czy małżeństwo z nią nie pozwalało mu na osiągnięcie pełni życiowego i zawodowego sukcesu? Czy po prostu aż do tego stopnia zakochał się w Marioli, że gotów był zapłacić każdą cenę, aby tylko móc stale ją mieć przy sobie? A Marioli zależało widocznie na nazwisku znanym publiczności i chciała go używać dla ułatwienia sobie kariery artystycznej.
Ze swej strony Jolanta powiada: „Dobrze, mój miły. Chcesz wolności, mogę ci ją zwrócić. Ale będzie to ciebie drogo kosztowało. Co najmniej sto tysięcy oprócz alimentów dla... Andrzeja, no i to miłe mieszkanko na Finlandzkiej... Ależ tak, wiem, że tam mieszka twoja Mariola; bardzo często widywałam ciebie, gdy wślizgiwałeś się do tego domu, ukradkiem, oglądając się na wszystkie strony — jak złodziej. Ukradłeś mi — siebie. Nie będę cię skazywać na dożywotnie więzienie, czyli życie ze mną. Żądam tylko odszkodowania, czyli pieniędzy. Mówisz, że ich nie masz, że komplikuję i obrzydzam ci życie? Oczywiście, masz rację. Taki mam zamiar. Nie sądziłeś chyba, że będę wam dwojgu sypać róże pod nogi. Będę was gnębić. Nic mnie nie obchodzi, skąd weżmiecie te pieniądze. Są mi potrzebne, żebym mogła się jakoś urządzić”.