Читать книгу Ćmy - Barbara Gordon - Страница 5
Оглавление— Chce pani, żebym opowiedział o jakiejś sprawie niezwykłej, niecodziennej — kapitan Sebastian Chmura uśmiechnął się pobłażliwie. Jego szarozielonkawe oczy wyrażały życzliwość.
— Właśnie — potwierdziłam. — Chodzi mi o sprawę nieprzeciętną. Taką na przykład, w której nie odgrywają roli ani chęć rabunku, ani porachunki gospodarczego podziemia, ani szantażowanie kogoś z tytułu okupacyjnej przeszłości.
Chmura spoważniał:
— Różnimy się, pani Barbaro, w naszych poglądach. Ja uważam każdą sprawę kryminalną za niezwykłą, niecodzienną i nieprzeciętną. Każde naruszenie porządku społecznego i jego prawnych norm stanowi wyjątek, ale nie regułę. Nawet jeśli określony rodzaj przestępstw zdarza się dość często albo częściej niż inne.
— Ma pan rację — przytaknęłam skwapliwie. — Widocznie źle się wyraziłam. Po prostu chciałabym usłyszeć o takim wypadku, w którym tradycyjne metody śledztwa okazują się bezużyteczne, a jego wynik zaskakujący.
— Nie ma tradycyjnych metod śledztwa, pani. Barbaro — poprawił mnie znów Chmura — one się wciąż zmieniają i doskonalą. Rozwój nauki i techniki umożliwia nam coraz skuteczniejsze zwalczanie przestępczości.
— Wiem o tym — odparłam z przekorą — i właśnie proszę pana o przypomnienie sobie zdarzenia, wobec którego były bezradne wszystkie wasze laboratoria, ekspertyzy i kartoteki.
Na biurku zadzwonił telefon. Chmura podniósł słuchawkę. Kobiecy dyszkancik, który się w niej rozlegał, docierał aż do moich uszu. W powodzi słów rozróżniłam „odprawa”.
— Tak — powiedział Chmura do szczebioczącej słuchawki. — Dobrze. Zaraz będę.
Westchnęłam z rezygnacją i z zawiedzioną miną zaczełam pakować do torebki rozłożony na biurku notes oraz długopis.
— Zdaje się, że nic z tego na dzisiaj, panie Sebastianie. Zadzwonię do pana w przyszłym tygodniu.
— Ależ nie, pani Barbaro — widocznie Chmurze zrobiło się mnie żal i postanowił okazać się wspaniałomyślny. — Zrobimy inaczej. Przypomniałem sobie o pewnej sprawie, która chyba panią zaciekawi.
Podszedł do szafki, stojącej w rogu pokoju i wyjął z niej dość grubą teczkę. Położył ją przede mną. Stary spryciarz. Chyba leżała już tam z góry dla mnie przygotowana. W Komendzie Głównej MO nie ma przecież zwyczaju, żeby jakiekolwiek akta spraw zakończonych wałęsały się po szafach pracowników. Od tego jest archiwum. Sebastian Chmura nie uważał jednak za stosowne tłumaczyć mi się z czegokolwiek. Wyjaśnił tylko:
— Może zdziwi panią zawartość tej teczki. Stosunkowo niewiele znajdzie w niej pani oficjalnych dokumentów, protokołów, raportów i ekspertyz. Wypadek zdarzył się kilka lat temu. Po to, żeby wykryć mordercę, musiałem sięgnąć po zupełnie inne środki aniżeli mikroskop elektronowy i chemiczne analizy, chociaż z tego też nie rezygnowaliśmy. Musiałem poznać dokładnie środowisko, w którym rozegrał się dramat, wniknąć w losy i charaktery jego uczestników. Zbierałem więc różne materiały, wszystko, cokolwiek mogło mi uzupełnić zarysy poszczególnych postaci. Robiłem notatki, nieoficjalne, nieurzędowe, po prostu prywatne, osobiste. Pozostały jednak w tej teczce, bo... — uśmiechnął się po swojemu, z nieśmiałym zażenowaniem — no, bo to one w rezultacie stały się podstawą do wyciągnięcia ostatecznych wniosków. Tak zadecydował mój bezpośredni zwierzchnik.
— Dziękuję, panie Sebastianie. Myślę, że zdążę to przejrzeć, zanim pan wróci z odprawy.
Skinął mi na pożegnanie głową i odszedł równym, niezbyt spiesznym krokiem. Tak chodzą ludzie wytrwali. Kiedyś Chmura tłumaczył mi, że nauczył się tak chodzić w partyzantce podczas wojny.
Ja zaś zostałam sam na sam z różową teczką, związaną nieco kokieteryjnie czarną tasiemką na misterną kokardkę.
Z korytarza dobiegały do mnie zwykłe odgłosy urzędowej krzątaniny: otwierały się i zamykały drzwi, ktoś rozmawiał z kimś półgłosem, gdzieś dzwonił telefon, stukała maszyna do pisania. Z drugiej strony, zza okna, przypominało o swym istnieniu miasto: o chodnik stukały obcasy przechodniów, turkotały i zgrzytały tramwaje, popiskiwały opony samochodów skręcających z jezdni Puławskiej na podjazd komendy.
Po chwili przestałam to wszystko słyszeć. Rozwiązałam czarną tasiemkę i dość zaskoczona zaczęłam przerzucać materiały, zgromadzone w różowej teczce, na której oprócz normalnych adnotacji archiwalnych widniał wykaligrafowany czarnym tuszem napis, oznaczający kryptonim sprawy: