Читать книгу Blondynka w Japonii - Beata Pawlikowska - Страница 5
ОглавлениеROZDZIAŁ 2
W dżungli betonu
Wyobraź sobie.
Ogromne lotnisko Narita na przedmieściach Tokio. Rocznie pojawia się tam prawie pięćdziesiąt milionów pasażerów z całego świata. Trzeba nie tylko rozładować ich walizki, nakarmić i wyposażyć w najnowsze gadżety.
Najważniejsze jest to, żeby sprawnie i szybko ich przetransportować dalej, bo przecież wszyscy chcą jechać do miasta!
Centrum Tokio jest oddalone o 60 kilometrów.
Taksówka? Oczywiście.
Kierowca ma śnieżnobiałe rękawiczki, a drzwi do samochodu same się otwierają na twój widok. Naprawdę! I nie zdziwisz się jeśli powiem, że są to chyba najdroższe taksówki na świecie. Podróż trwa mniej więcej godzinę do półtorej i kosztuje dwadzieścia pięć tysięcy jenów.
Policz sobie. Jeden dolar to sto dwadzieścia jenów. Przejazd z lotniska do Tokio z panem taksówkarzem w białych rękawiczkach kosztuje mniej więcej 820 złotych. Teraz rozumiesz?
Zostawmy więc taksówki. Lotnisko Narita ma fantastyczny system połączeń z miastem za pomocą różnych pociągów.
Są pociągi zwykłe i niezwykłe.
Zwykły toczy się trochę bardziej powoli, częściej się zatrzymuje i kosztuje trochę mniej.
Ale jest też słynny Narita Express, w skrócie zwany N’EX, który mknie po lśniących szynach w ekspresowo japońskim tempie i dociera do stacji metra Tokyo w pięćdziesiąt trzy minuty. I w dodatku można nim jeździć za darmo jeżeli masz Japan Rail Pass, czyli Japoński Karnet Kolejowy, i do tego wrócę później.
Wsiadasz do superekspresowego pociągu. Wygodne fotele w drobną szarą kratkę, na podłodze wykładzina z subtelnie nawiązującym do nich motywem szarej szachownicy. Czerwone zagłówki, czyste szyby, bezszelestnie przesuwające się drzwi.
Pociąg ma odjechać o 10.04.
Jest 10.03.
Wskakujesz do środka w ostatniej chwili. Drzwi się zamykają.
10.04. Pociąg rusza. Rozpędza się jak kosmiczna rakieta w doskonale wyciszonej kapsule. Prawie nie czujesz jaki to wielki pęd, gdyby nie to, że widzisz czasem uciekające w tył wieżowce ze stali i szkła.
Na małym ekranie pod sufitem wyświetla się nazwa pociągu i informacja, że jedzie w kierunku stacji metra Tokyo. Cudownie. To podziemna stacja w samym sercu miasta.
Za oknem niekończąca się dżungla betonu. Domy wciskają się w każdy najmniejszy fragment przestrzeni. Niektóre stoją w odległości kilku centymetrów od siebie, jak gigantyczne betonowe postaci, które nie umieją się rozstać.
Wieżowce, kominy, powykręcane zewnętrzne rury i nawiewy doprowadzające powietrze, okna, balkony, mury i piętra, piętra, piętra, mnożące się tysiącami, żeby zmieścić wszystkich mieszkańców.
Szarpnięcie. Pociąg zwalnia. Wjeżdża w tunel, coraz bardziej hamuje, aż wreszcie staje. Spokojnie, to się przecież zdarza. Czasem trzeba dostosować rozkłady jazdy kilku pociągów na tej samej trasie, jeden musi przepuścić drugi, odczekać swoje dwadzieścia sekund nadmiernego przyśpieszenia, by znów z japońską dokładnością ruszyć dalej.
Dwadzieścia sekund. Pięćdziesiąt. Minuta, potem następna i następna. Ale nic. Wszyscy cierpliwie czekają. Pociąg stoi.
I choć to może się wydawać niemożliwe, on stoi coraz bardziej!
Rozglądam się.
W wagonie jest kilku podróżnych z zagranicy, którzy pewnie dopiero przylecieli do Japonii. Spoglądają na zegarki, na milczące tablice informacyjne, w ciemność za oknem.
Są też Japończycy. W totalnie spokojnej cierpliwości! Siedzą na swoich miejscach, czasem mrugną oczami albo przełożą inaczej dłonie.
Mija piętnaście minut, pół godziny, godzina. Pociąg stoi jak zaklęty!
Halo! To jest najszybszy pociąg do miasta! Jechałam nim wcześniej kilka razy! Z lotniska do centrum jedzie się w 53 minuty! A my stoimy gdzieś w połowie drogi już od godziny!!!
Nie ma żadnej informacji.
Na monitorach wciąż uparcie wyświetla się napis „Tokyo Station”.
Głośniki milczą.
Nikt nie mówi nic ani po japońsku, ani tym bardziej po angielsku.
Drzwi są absolutnie centralnie zamknięte, bez możliwości otwarcia ich od środka. Okna tak samo.
Wpadliśmy chyba w czarną dziurę japońskiego czasu! Świat o nas zapomniał! A może ten ekspresowy pociąg przez pomyłkę wjechał do nigdy nieużywanego tunelu i został tam zapomniany przez wszystkich?!
Przecież to jest niesłychane! W Afryce, owszem, wcale by mnie to nie zdziwiło! Pociąg znad Jeziora Wiktorii w Tanzanii do stolicy kraju teoretycznie jedzie przez osiemnaście godzin, ale w praktyce ten czas może się wydłużyć w całkowicie dowolny, elastyczny, afrykański sposób. Osiemnaście godzin podróży z afrykańskiego punktu widzenia to w gruncie rzeczy dokładnie to samo, co czterdzieści godzin albo sto. To normalne. Tak po prostu jest.
Ale nie w Japonii!!!
Halo! Ratunku! Jesteśmy uwięzieni w zagubionym pociągu!!!