Читать книгу Blondynka w Japonii - Beata Pawlikowska - Страница 9

Оглавление

ROZDZIAŁ 6


Moja pierwsza zupa miso

Pamiętam, że jak po raz pierwszy przyjechałam do Paragwaju, nie mogłam się doczekać kiedy wreszcie będę mogła spróbować jak smakuje yerba mate. To było ponad dwadzieścia lat temu, ale teraz czułam się tak samo.

Moja pierwsza zupa miso w Japonii!!!

Pierwsze popołudnie w Tokio. Uwielbiam to uczucie kiedy zupełnie obce, nowe miasto stopniowo staje się coraz bardziej oswojone.

Za pierwszym razem patrzysz na mapę i wszystkie nazwy brzmią dziwnie.

Marszczysz czoło, starasz się zapamiętać słowa Asakusa, Akasaka, Akusabara, zastanawiając się jak je odróżnić od siebie, żeby się nie myliły. To ważne stacje metra. Mam się przesiąść w Shibuya, Shimbashi czy Shinjuku?…

Plan z kolorowymi liniami metra wydaje się najcenniejszą mapą świata. Trzymam ją blisko jak tratwę ratunkową. Kupuję bilet w automacie, patrzę na perony, pociągi i reklamy na ścianach wagonów zachwalające piwo z pianką na górnej wardze, słodzone napoje i gadżety elektroniczne.

Już wiem.

Shimbashi jest na dole po prawej stronie. Shinjuku to największy dworzec kolejowy w Tokio, w Japonii i na świecie, a Shibuya – które leży od niego w prostej linii na południe – to modna dzielnica sklepów, restauracji i nocnych klubów.

Proste. Jeszcze tego samego dnia w gąszczu napisów znajduję „moją” czerwoną linię, czekam na „mój” pociąg i wysiadam na „mojej” stacji metra.

Hurra! Miasto oswojone!

I najdziwniejsza rzecz.

Wysiadłam z samolotu. Trzema pociągami z przesiadkami dotarłam do stacji w południowej części Tokio, gdzie miał być mój hotel.

Wyobraź sobie.

Jestem pierwszy dzień w wielkim mieście.

Nie znam japońskiego. Mam plecak i torbę na kółkach.


Jestem sama. Dość zmęczona po prawie dwudziestu czterech godzinach lotu z Warszawy przez Paryż do Tokio. Idę zupełnie nieznaną ulicą. Wszystkie napisy są po japońsku!!! Wszystkie!

Idę naprzód, ale w głowie słyszę coraz bardziej napierające pytanie:

– Jak chcesz znaleźć ten hotel skoro nawet nie wiesz jak jest „hotel” po japońsku?

– Może będzie napisane „hotel” po angielsku – pocieszam samą siebie. – Przecież robiłam rezerwację na stronie w języku angielskim.

– Ale rezerwacja w internecie to może być coś zupełnie innego niż bycie tu na miejscu i obsługiwanie gości. To powinno być gdzieś tutaj!

Kręcę się w kółko. Wysokie betonowe budynki wyglądają prawie identycznie. Żaden nie przypomina hotelu. Owszem, są różne szyldy i tytuły, ale tylko w japońskich krzaczkach!

Spokojnie.

Może to nie tutaj, tylko jeszcze dalej.

Idę. Chyba pod górkę, bo walizka i plecak wydają się coraz bardziej ciężkie.

I nagle widzę biały budynek z niebieskim napisem. Po japońsku! Ale coś mi w duszy mówi, że to jest mój hotel.

– Nie, no coś ty – odpowiada mój Rozum. – Gdyby to był hotel, na pewno miałby napis po angielsku. Poza tym to jest chyba jakiś biurowiec, nigdzie tu nie ma hotelowych drzwi ani wejścia do recepcji.

– Mówię ci, że to jest ten hotel! – odpowiada moja Dusza.

– Nie wydaje mi się! – ucina Rozum i każe iść dalej.


Ha! To był mój hotel!!!

Moja podświadomość jakimś cudem odczytała napis po japońsku!

Nie uwierzyłam jej. Poszłam dalej. Nagle patrzę – w bocznej uliczce kierowca czyści szmatką biały samochód. Dziwnie znajomy. Podchodzę bliżej i widzę angielską nazwę mojego hotelu! Niebieskimi literami na białym tle! Hurra! Moja dusza miała rację! Skąd wiedziała? Nie mam pojęcia, ale za to kocham ją jeszcze bardziej!

Zawróciłam, znalazłam prawie niewidoczne wejście w ścianie garażu, pchnęłam szklane drzwi i z najbardziej uradowanym uśmiechem oświadczyłam na cały głos:

– Konnichiwa!

Żebyś słyszał jak wcześniej przez kilka tygodni dzielnie ćwiczyłam poprawne wymawianie japońskich słów!

Konnichiwa znaczy „dzień dobry” i należy je wymawiać z wyraźnym akcentem na środkowe „i”, czyli „konicziła”. To jest „dzień dobry” używane w ciągu dnia.

Rano należy powiedzieć:

Ohayō gozaimasu! – co wymawia się specyficznie, bo pierwsze słowo jest staranne, okrągłe i wolne, a drugie jest bardziej pośpieszne, ściśnięte i jakby ucięte na końcu, czyli mówisz „OHAJO gozajmas”! I na końcu zatrzymujesz tę ostatnią literę na języku, tak jakbyś chciał ją zatrzasnąć w ustach.

A wieczorem tylko chciało mi się śmiać. Kiedy usłyszałam to słowo po raz pierwszy, myślałam, że nigdy go nie zapamiętam, bo brzmiało jak afrykańskie hasło czarowników odprawiających modły dla stada zebr.

Pamiętam, że jechałam wtedy samochodem i powtarzałam japońskie słowa z płyty. Dzień dobry, dziękuję, bardzo proszę – szło mi znakomicie. I nagle Japończyk na płycie powiedział:

Kąnbanła!

Oczy stanęły mi w słup i zaczęłam się głośno śmiać. Nie, nawet nie wiem jak to wymówić! Jeszcze raz. I jeszcze raz. Konbanwa! A może uda mi się przejechać przez Japonię bez konieczności mówienia do kogoś „dobry wieczór”?

Konnichiwa! – odparła szczupła, drobna i jakby trochę przestraszona moim japońskim recepcjonistka, po czym za obopólnym porozumieniem gładko przeszłyśmy na angielski.

Pierwszy dzień w Tokio!

A teraz pierwsza zupa miso! Nie mogłam się doczekać.

Co jest bardziej japońskiego od sushi i zupy miso? No co? Może tylko kurs jena podawany codziennie w wiadomościach. Albo japońskie samochody. Ale to mnie nie interesuje. Sushi też odpada, bo nie jem mięsa. A więc zupa miso! Hurra!

Blondynka w Japonii

Подняться наверх