Читать книгу Powrót - Ben Shephard - Страница 7

Оглавление

ROZDZIAŁ DRUGI

ŻYWNOŚĆ I WOLNOŚĆ

W sierpniu 1940 roku sytuacja Wielkiej Brytanii przedstawiała się nie najlepiej. Niemcy zdążyli zająć większą część Europy Zachodniej, od Norwegii po Francję, i właśnie szykowali się do pierwszej fazy ataku na Wyspy Brytyjskie. 20 sierpnia, kiedy ważyły się losy bitwy o Anglię, przyszedł czas, by premier raz jeszcze poderwał rodaków do walki.

Przemawiając tego dnia w Izbie Gmin, Winston Churchill dodawał Brytyjczykom odwagi i odmalowywał „ciemną, rozległą krainę wojny”. Wyrażał przekonanie, że „nasza nauka jest bardziej rozwinięta od ich nauki”, wiarę w panowanie na morzach, w zdolność do gromadzenia niezbędnych zasobów i prowadzenia przygotowań do odparcia inwazji. Wychwalał lotników walczących z Niemcami: „Nigdy w dziejach wojen tak wielu nie zawdzięczało tak wiele tak nielicznym”. Następnie zaś powtórzył, że rząd utrzyma ścisłą blokadę gospodarczą Niemiec, Włoch i okupowanej Francji oraz wszystkich innych krajów okupowanych, lecz przeciwwagą dla tego były słowa o „żywności i wolności, które razem wejdą do Europy”:

Na każdym uciemiężonym terytorium, kiedy tylko zostaną stamtąd wyparte wszystkie siły niemieckie, kiedy tylko zapanuje tam wolność, zapewnimy szybkie dostawy żywności. Jesteśmy na to przygotowani. Zrobimy, co w naszej mocy, by zachęcić bratnie kraje do gromadzenia zapasów, ku którym ludy Europy, w tym – i mówię to świadomie – Niemcy i Austriacy, będą kierowali swe spojrzenia. Niech wiedzą, że zniszczenie nazistowskiej potęgi oznaczać będzie nie tylko wolność i pokój, ale też natychmiastowy dostęp do żywności1.

Trudno dziś sobie wyobrazić, jak niezwykła była to obietnica. Wielka Brytania ledwo dawała sobie radę z prowadzeniem wojny i wykarmieniem własnych obywateli. Dlaczego więc Churchill wypowiedział te słowa? Chodziło z jednej strony o podkreślenie determinacji w kwestii blokady (po upadku Francji stanowiła ona jeden z ostatnich atutów w rękach Brytyjczyków), a z drugiej strony o udobruchanie krytyków „wojny gospodarczej”. Europejskie rządy na wychodźstwie obawiały się, że głód spowodowany blokadą pchnie ich rodaków w objęcia Niemców. Z kolei w Stanach Zjednoczonych wiele środowisk skupionych wokół osoby byłego prezydenta Herberta Hoovera domagało się umożliwienia dostaw pomocy humanitarnej do Europy Zachodniej. Żeby więc usprawiedliwić blokadę w oczach międzynarodowej opinii publicznej, Brytyjczycy musieli podnieść kwestię pomocy po wojnie. Wkrótce rząd Jego Królewskiej Mości zajął się jej planowaniem.

Blokadę utrzymano, zwłaszcza że Niemcy zajęli znacznie większe terytoria niż w latach 1914–1918 i łatwiej radzili sobie z jej skutkami, toteż Brytyjczycy mieliby więcej do stracenia, gdyby ustąpili choć na krok. Odpuszczono tylko w przypadku Grecji – na przełomie roku 1941 i 1942 śmierć poniosło tam około dwustu tysięcy obywateli i głośne protesty duchowieństwa, intelektualistów oraz lekarzy przekonały opinię publiczną w Wielkiej Brytanii, że należy zrobić wyjątek. Ogólnie rzecz biorąc, blokada nie pozostała bez wpływu na niemiecką gospodarkę, choć wpływ ten był znacznie mniejszy, niż się wydawało optymistom z Ministerstwa Wojny Gospodarczej2.

Równocześnie natomiast rząd zapewniał, że zamierza się wywiązać z obietnicy udzielenia podbitym krajom pomocy. Przemówienie Churchilla odbiło się szerokim echem. W Whitehall powołano specjalną komisję odpowiedzialną za gromadzenie zapasów, aby „żywność i wolność razem weszły do Europy”. Na czele zespołu stanął dyrektor generalny Ministerstwa Wojny Gospodarczej sir Frederick Leith-Ross, oficjalnie piastujący stanowisko głównego doradcy rządu do spraw gospodarki, lecz odsunięty na bok, kiedy do Ministerstwa Skarbu wrócił John Maynard Keynes. Leith-Ross miał zaledwie pięćdziesiąt pięć lat, ale wydawał się starszy. Karierę zaczął w roku 1910. Teraz był głównie obiektem kpin i żartów. W oczach swojego przełożonego, ministra Hugh Daltona, uchodził za „nudziarza”, aczkolwiek „nieźle radzącego sobie z niektórymi zadaniami”3.

W „Komisji do spraw Nadwyżek” musiała panować surrealistyczna atmosfera, aczkolwiek w Whitehall w 1941 roku surrealizm był na porządku dziennym. W tamtym czasie większość światowych nadwyżek żywności znajdowała się w Stanach Zjednoczonych lub na półkuli zachodniej; pieniądze, które trzeba by wydać na ich sprowadzenie do Europy, Wielka Brytania przeznaczyła już na zaspokojenie potrzeb własnych obywateli. Leith-Ross wspominał później, że „z początku czyniliśmy niewielkie postępy”. Ale po konferencji w Londynie we wrześniu 1941 roku powołano nową agendę o bardziej szumnej nazwie: Międzysojusznicza Komisja do spraw Potrzeb Powojennych. Europejskim rządom na wychodźstwie, przebywającym w stolicy Anglii, polecono oszacować, ile żywności, surowców i innych niezbędnych zasobów będą potrzebowały poszczególne kraje przez pierwsze pół roku po wyzwoleniu. Prace nadal szły powoli. „Jak dotąd nie udało się zrobić nic, by zagwarantować wypełnienie obietnicy premiera – utyskiwał Leith-Ross 29 października 1941 roku. – W obecnym tempie przed końcem wojny osiągniemy doprawdy niewiele”4.

Polityka planowania miała się jednak wkrótce zmienić, gdyż zmienił się sam przebieg wojny.

Kiedy po 22 czerwca 1941 roku do wojny formalnie przystąpił Związek Radziecki, a po ataku na Pearl Harbor 7 grudnia 1941 roku – Stany Zjednoczone, polityka pomocowa została radykalnie przekształcona. Od tej pory jej kształt zależał od skomplikowanych rozgrywek między Moskwą a Waszyngtonem.

Rząd Związku Radzieckiego bardzo się kwestią pomocy interesował. Otrzymywał wsparcie z Wielkiej Brytanii i sprzęt wojskowy ze Stanów dzięki ustawie Lend-Lease. Sowieci traktowali pomoc jako „nagrodę za walkę” i chętnie ją przyjmowali, o ile nie wiązały się z tym żadne zobowiązania. Sami również pamiętali przeszłość, zwłaszcza klęskę głodu w roku 1921, która zmusiła raczkujący reżim bolszewików do przyjęcia wsparcia z zagranicy. Po miesiącach negocjacji zespół Amerykanów pod kierownictwem Herberta Hoovera został wówczas wpuszczony do Związku Radzieckiego i dzięki ciężkiej pracy zdołano uratować miliony istnień ludzkich, lecz podziały ideologiczne między Hooverem a jego gospodarzami nigdy nie zostały zasypane, co tylko wzmogło wzajemną nieufność. Dała ona o sobie znać w roku 1942. Leith-Ross skarżył się, że Iwan Majski, radziecki ambasador w Londynie, „powtarzał w kółko niedorzeczne oskarżenia”, jakoby „organizacja pomocowa miała stać ponad rządami” i zamierzała „dystrybuować w Rosji pomoc tak, jak robił to Hoover poprzednim razem, bez uwzględniania głosu tamtejszych władz”. Majski oczekiwał też zapewnienia, że „nie planuje się wysłania Białych Rosjan do Związku Radzieckiego wbrew życzeniom radzieckiego rządu”. Z drugiej strony zachodni politycy zdawali sobie sprawę, że jeśli pójść Sowietom na rękę i odpowiednio zorganizować pomoc, może się ona stać bardzo przydatnym środkiem dyplomatycznym. Hugh Dalton, brytyjski minister wojny gospodarczej, dostrzegał „wiele korzyści w uzgodnieniu z Sowietami szczegółów, gdyż dzięki temu uwierzą w szczerość naszych intencji, a my będziemy lepiej wiedzieli, co też im chodzi po głowie”5.

W styczniu 1942 roku rząd radziecki przejął inicjatywę. Zaproponował rozwiązanie kontrolowanej przez Brytyjczyków międzysojuszniczej komisji pod kierownictwem Leitha-Rossa i utworzenie organizacji o szerokich uprawnieniach i międzynarodowym składzie, ale bez Amerykanów i poddanych imperium brytyjskiego. Pomysł ten nie miał szans, lecz nie można było go ot tak po prostu odrzucić. Należało przedstawić jakąś kontrpropozycję, zwłaszcza że w międzyczasie okazało się, że dwa rządy na wygnaniu, holenderski i norweski, zignorowały obietnicę Churchilla i wysłały w tajemnicy emisariuszy do Ameryki Południowej z zadaniem kupowania zapasów na okres powojenny. Aby skłonić oba państwa do odstąpienia od tych działań, trzeba było je przekonać, że wszelkie potrzeby zostaną zaspokojone dzięki „kolektywnym przygotowaniom i wspólnej pracy”. Inaczej mówiąc, konieczne stało się „obmyślenie mechanizmów chroniących przed nieskoordynowaną i nieefektywną przepychanką”6.

Równocześnie, skoro w wojnie uczestniczyły teraz i Stany Zjednoczone, i Związek Radziecki, kwestia zorganizowania i sfinansowania powojennej pomocy w Europie była coraz bardziej paląca, zwłaszcza że wykraczała poza obszar skomplikowanych brytyjsko-amerykańskich negocjacji na temat pokrywania kosztów wojny i utworzenia po wojnie nowych instytucji finansowych. Amerykanie odgrywali kluczową rolę. Po pierwsze większość światowych nadwyżek żywności znajdowała się w Stanach Zjednoczonych i w Kanadzie. Po drugie tylko Stany miały dość pieniędzy, by zapłacić końcowy rachunek7.

Poglądy Amerykanów na temat pomocy humanitarnej nie brały się znikąd. Ważnym punktem odniesienia były chociażby doświadczenia Amerykańskiej Administracji Pomocy (American Relief Administration, ARA) po pierwszej wojnie światowej. Wnioski z tych doświadczeń przedstawiały się następująco: co prawda ARA najprawdopodobniej ocaliła Europę przed klęską głodu i w 1919 roku dostarczyła siedem milionów ton żywności, lecz Stany Zjednoczone nie zaskarbiły sobie dzięki temu wdzięczności Europejczyków, głównie dlatego, że Herbert Hoover, niezwykle sprawny kierownik ARA, robił wszystko po swojemu, ignorował kwestie dla Europejczyków wrażliwe i wykorzystywał żywność jako „broń przeciwko zalewowi bolszewizmu”. Poza tym pomocy nie udzielano bezwarunkowo. Amerykanie domagali się zapłaty, co wpędziło wiele państw w długi i zaszkodziło transatlantyckim relacjom dyplomatycznym w okresie międzywojennym. „Nawet gdyby Stany Zjednoczone miały teraz dostarczyć całą żywność – stwierdzano w raporcie z 1943 roku – nie powinniśmy odgrywać łaskawych filantropów i oczekiwać, że reszta świata podziękuje nam za to, że mamy pieniądze. Trzeba będzie działać z wyczuciem”. Prezydent Stanów Zjednoczonych podzielał tę opinię, lecz z innych powodów. Pomoc traktował instrumentalnie: jako narzędzie realizacji swoich planów na okres powojenny8.

Winston Churchill i Franklin Delano Roosevelt spotkali się po raz drugi w życiu na pokładzie brytyjskiego pancernika „Prince of Wales” u wybrzeży Nowej Fundlandii w sierpniu 1941 roku. Konferencja obu przywódców trwała kilka dni. Urządzono też nabożeństwo, podczas którego odśpiewano hymn Dla tych, co na morzu. Na koniec wydano komunikat znany jako Karta Atlantycka, zawierający cele polityczne Wielkiej Brytanii na czas wojny (Ameryka jeszcze do wojny nie przystąpiła). Jeden z angielskich dyplomatów zapamiętał Roosevelta jako „człowieka upartego, próbującego skupiać całą uwagę na kwestii pokoju. Niestety, jego pomysły polityczne są sprzed dwóch dekad”. Ten sam człowiek nazwał prezydencką propozycję wspólnej deklaracji „okropnym pustosłowiem, zbieraniną starych sloganów z czasów Ligi Narodów”9.

Była to tylko jedna strona medalu. Owszem, Roosevelt chętnie sięgał po retorykę internacjonalizmu. Jako kandydat demokratów na wiceprezydenta w 1920 roku wygłosił około ośmiuset przemówień, w których wyrażał poparcie dla Ligi Narodów. Liczył, że uda się stworzyć nowe reguły i instytucje w zakresie stosunków międzynarodowych. Ponadto jednak zależało mu, żeby uniknąć powtórzenia błędów prezydenta Woodrowa Wilsona (po pierwszej wojnie światowej Wilson arogancko odrzucił wszelkie propozycje kompromisu i Stany Zjednoczone nie przystąpiły do Ligi Narodów) oraz błędów samej Ligi, która straciła z czasem wszelkie znaczenie. Jej następczyni potrzebowałaby – według Roosevelta – poparcia wszystkich światowych potęg, zwłaszcza Stanów Zjednoczonych i Związku Radzieckiego. Długofalowym celem prezydenta było zapewnienie tego poparcia. Na razie stosował bardzo ostrożną taktykę, podobnie zresztą jak w kwestii przystąpienia Ameryki do wojny10.

Pomysł utworzenia „międzynarodowej instytucji” odpowiedzialnej za administrowanie pomocą humanitarną znakomicie wpasowywał się w plany Roosevelta. Chciał on przekonać Związek Radziecki, aby wspólnie z Wielką Brytanią, Stanami i Chinami powołać do istnienia „Czterech Policjantów”, nową międzynarodową organizację do spraw bezpieczeństwa. Roosevelt, mając w pamięci niepowodzenia Woodrowa Wilsona w 1920 roku, wiedział, że będzie też musiał przekonać przywódców Kongresu i amerykańską opinię publiczną. Po Pearl Harbor zadanie to stało się znacznie łatwiejsze. W roku 1942 wielu członków administracji rządowej snuło „górnolotne sny o powojennej demokratycznej współpracy i równości”. Wiceprezydent Henry Wallace apelował o „pokój narodów”, czyli o rozszerzenie polityki New Dealu na cały świat. Rok później niespodziewanym bestsellerem stała się książka One World, długie „kazanie na temat internacjonalizmu” pióra pokonanego kandydata na prezydenta Wendella Willkiego. Roosevelt zachowywał większą ostrożność. Jak pisała jedna z gazet, „zamiast cyzelować plany lepszego świata [...], na chłodno i rzeczowo oceniał środki i narzędzia, pozwalające owe plany zrealizować. Słowem, skupiał uwagę na władzy”. Pomoc humanitarna dawała szansę zbudowania międzynarodowej współpracy i zarazem wzięcia Sowietów w ryzy, toteż Roosevelt uczynił ją priorytetem. Zignorował istniejące instytucje pomocowe, do których Sowieci nie należeli, i w grudniu 1942 postawił przed gubernatorem stanu Nowy Jork Herbertem Lehmanem zadanie utworzenia nowej międzynarodowej organizacji, przygotowania planu działań na okres powojenny, zgromadzenia zapasów żywności oraz wypracowania systemu jej transportu i dystrybucji11.

Podczas gdy politycy dbali o działania systemowe, intelektualiści, „eksperci”, europejscy emigranci i pracownicy zajmujący się pomocą humanitarną szukali sobie miejsca w nowej rzeczywistości. Wielu z nich wywodziło się z lewicy, z ruchów pacyfistycznych i internacjonalistycznych. Sprzeciwiali się wojnie jako takiej i nie uczestniczyli w wysiłkach wojennych. Zarazem jednak odegrali ważną rolę, gdyż jeszcze przed nastaniem pokoju pomogli utrwalić pewne sposoby myślenia o pomocy i wprowadzili szereg ważnych pojęć – w tym kategorię dipisa. Nie do końca wiadomo, kto stworzył ten termin. Nie znajdziemy go w raporcie dotyczącym uchodźstwa przygotowanym w roku 1939 przez brytyjski think tank Chatham House. Być może o dipisach zaczęto mówić w komisji Leitha-Rossa. W każdym razie w roku 1942 określenie to stało się elementem dyskursu eksperckiego, czego dowód stanowiła chociażby konferencja Pomoc i Odbudowa Europy, zorganizowana w Oksfordzie 12 grudnia 1942 roku przez lewicowe Fabian Society12.

Moment zorganizowania konferencji był niezwykle istotny. Brytyjczycy zwyciężyli pod El Alamein, alianci wylądowali w Afryce Północnej, a niemiecka 6 Armia utknęła pod Stalingradem. Zwycięstwo wydawało się możliwe. Było jasne, że Roosevelt zamierza utworzyć jakąś międzynarodową organizację pomocową, przyszedł więc czas, by przypomniały o sobie rozmaite grupy nacisku.

Plejada lewicowych intelektualistów szykowała się na to, co przyniesie przyszłość. Wydawca Leonard Woolf, dzielnie angażujący się w działalność publiczną ledwie półtora roku po samobójczej śmierci swojej żony Virginii, ostrzegał, że Europie grozi największy kryzys od czasu wojny trzydziestoletniej. Wtedy kontynent potrzebował całego stulecia, by ponownie stanąć na nogi. Teraz Hitler rozpętał apokalipsę o niespotykanej dotąd skali. Po wojnie potrzeba będzie natychmiastowych działań pomocowych i długotrwałego programu odbudowy. Tak ogromnych zadań nie można powierzyć sektorowi prywatnemu – konieczne są działania międzyrządowe. W podobnym tonie wypowiadał się biolog Julian Huxley. Wojna, powiedział, to tylko symptom głębszej dziejowej rewolucji. Kapitalistyczny leseferyzm i system państw narodowych uległy załamaniu. W ich miejsce potrzeba więcej planowania, ściślejszej rządowej kontroli i ściślejszej koordynacji polityczno-gospodarczej na poziomie ponadpaństwowym. Harold Laski, politolog z London School of Economics, wezwał władze alianckie, aby po zwycięstwie wykazały się wielkodusznością i nie mściły się na niewinnych cywilach z wrogich krajów. Za Leonardem Woolfem powtórzył, że mechanizmy pomocowe muszą służyć nie tylko zaspokojeniu „podstawowych potrzeb”, lecz także długotrwałej odbudowie. Narody Zjednoczone, a zwłaszcza Ameryka i Wielka Brytania, powinny myśleć „nie o czymś w rodzaju Międzynarodowego Komitetu Czerwonego Krzyża, który wysyła ambulanse po powodzi lub trzęsieniu ziemi, ale o systemie instytucji dla świata, który pragniemy zbudować, kiedy wreszcie nastanie pokój”.

Intelektualistom wtórowali praktycy: lekarze i pracownicy pomocowi, którzy na własne oczy oglądali katastrofalne skutki pierwszej wojny światowej. Pamiętali oni, że choć między 1914 a 1918 rokiem na polach bitewnych zginęło około dziewięciu milionów żołnierzy, było to niewiele w porównaniu z liczbą europejskich cywilów (osłabionych przez wojenny głód i brytyjską blokadę handlową), których zabiły później choroby. Epidemia grypy z lat 1918–1919 pochłonęła na całym świecie czterdzieści milionów ludzkich istnień, tyfus kolejne trzy miliony, głód na Ukrainie w 1921 roku – pięć milionów. Pracownicy pomocowi nie chcieli dopuścić, aby pomoc znowu wykorzystywano jako polityczny oręż (tak właśnie było w latach 1919–1921: utrzymanie blokady państw sojuszniczych pogłębiło kryzys głodowy w Wiedniu i Berlinie, a zwłoka we wpuszczeniu pomocy zagranicznej do Związku Radzieckiego kosztowała życie wielu ludzi). Pragnęli uniknąć sporów między różnymi organizacjami, co między innymi utrudniło wcześniej działalność humanitarną w Serbii. Obawiali się, że dojdzie do powtórki z historii, że miliony zabitych żołnierzy oraz ofiary niemieckich obozów koncentracyjnych i fabryk wykorzystujących pracę przymusową to zaledwie zapowiedź prawdziwej katastrofy, która czeka powojenną Europę13.

Potrzebę kreślenia starannych planów potwierdzały też hiobowe wieści przychodzące z krajów okupowanych przez Hitlera. Eksperci na konferencji Pomoc i Odbudowa Europy ostrzegali, że po wojnie należy się spodziewać niedoborów żywności co najmniej tak poważnych, jak w Niemczech w 1919 roku, lub głodu „jak w rejonie Wołgi w latach 1921–1922”. Trzysta trzydzieści milionów ludzi będzie potrzebowało około siedmiuset kilokalorii dziennie, by pozostać przy życiu. Jednak to wszystko nic wobec problemu osób, które w wyniku działań wojennych znalazły się z dala od ojczyzny. Niemcy uprowadzili miliony ludzi i, jak ostrzegał jeden z mówców, „kiedy tylko nastanie pokój, zaczną się masowe migracje”. O ile nie podejmie się szybkich i zdecydowanych działań, może to doprowadzić do większej katastrofy niż sama wojna. „Serce się kraje na myśl o tym, jak wielkie czeka nas wyzwanie”. Omawiano też wpływ migracji i głodu na stan zdrowia: niedożywienie i tyfus, możliwa pandemia malarii, ogromny wzrost liczby zachorowań na gruźlicę i choroby weneryczne. Miliony ludzi będą cierpiały z powodu wielu lat niewłaściwej diety. Należy się też spodziewać „całej rzeszy osób dotkniętych problemami natury psychicznej, od niegroźnych neuroz aż po zupełny obłęd”14.

Ciąg dalszy w wersji pełnej

Powrót

Подняться наверх