Читать книгу Sekret rodziny von Graffów - Bożena Gałczyńska-Szurek - Страница 2
ROZDZIAŁ I
ОглавлениеO godzinie szóstej trzydzieści willa Hansa von Graffa, położona w berlińskiej dzielnicy Steglitz-Zehlendorf, na prominenckim osiedlu Wannsee1, pogrążona była we śnie. Poranna mgła otulała dom tak szczelnie, że z okna na piętrze nie było widać dokładnie nawet kawałka chodnika przed budynkiem. Gospodarz zrezygnował w tej sytuacji z obserwowania wejścia. Maria miała własne klucze, poza tym był pewien, że o tak wczesnej porze odgłos damskich szpilek zaalarmuje całą okolicę o porannej wizycie jego wnuczki.
Nie pomylił się. Po kilkunastu minutach przeglądania papierów rozłożonych na biurku usłyszał wyraźny stukot kobiecego obuwia. Kroki zatrzymały się przed jego domem. Potem cicho skrzypnęła metalowa furta.
Starszy mężczyzna oczekiwał tej rozmowy, nalegał wręcz na nią, a teraz zauważył poirytowany, że trzęsą mu się ręce.
– Scheisse2 – przeklął pod nosem. Wiedział, że to nie będzie łatwa rozmowa, ale zazwyczaj lepiej panował nad emocjami. Nigdy dotąd jednak sytuacja nie była aż tak dramatyczna. Informacje, które kilka dni temu beznamiętnym głosem przekazał mu lekarz berlińskiej kliniki, przewróciły cały jego świat do góry nogami. Emerytowany minister spraw zagranicznych, przywódca prawicowej organizacji niemieckich neofaszystów wolałby umrzeć, niż usłyszeć o sobie taką prawdę. Prawdę nieakceptowalną, niweczącą jego medialny wizerunek i podważającą pozycję nestora znanego rodu.
Nic dziwnego, że w takiej sytuacji zamknął się w sobie. Zabronił kogokolwiek przyjmować w domu, nie odbierał telefonów. Nie zwierzył się nawet żonie. Na kilka dni pogrążył się w poczuciu żałosnej bezsilności, z której wyciągnąć go mogła jedynie jego wnuczka. Jednak tu pojawiał się kolejny problem. Z powodu istotnych różnic w poglądach na życie i politykę stosunki rodzinne Marii i Hansa były w ostatnich latach nieco chłodne, naznaczone dystansem. W klanie von Graffów byli bowiem dziadek hołdujący, zgodnie z tradycją rodziny, przekonaniom skrajnie prawicowym, i wnuczka, znana dziennikarka lewicowej prasy. Choć szczęśliwe dzieciństwo kobiety spędzone w domu dziadków tego nie zapowiadało, ci dwoje ścierali się teraz ze sobą jak ogień i woda. Wszystko przez to, że plan pokierowania życiem ulubienicy wymknął się Hansowi spod kontroli. Jedyna córka tragicznie zmarłego syna, wychowana przez dziadków, została wysłana na Uniwersytet Warszawski, gdzie miała nauczyć się języka swoich wrogów po to, by w efekcie – jak założył nestor rodziny – lepiej poznać ich zwyczaje. Kiedy po studiach wróciła do Berlina, odmieniona przez pobyt w Polsce, zachowała swoje studenckie kontakty i podjęła pracę w dzienniku „Die Tageszeitung”3, pomiędzy despotycznym politykiem i ambitną dziennikarką zaistniał konflikt. Krewni unikali drażliwego tematu, jednak mimo dementowania przez nich doniesień o niesnaskach rodzinnych na tle światopoglądowym problemy znanych arystokratów chętnie komentowała niemiecka prasa bulwarowa. Mówiło się o nich w mediach i plotkowało na mieście.
Teraz Hans oczekiwał od wnuczki pomocy. Musiał się zmierzyć z efektami swoich nieroztropnych postępków i ciągłego negowania jej prawa do posiadania odmiennych poglądów. Dla takiego autokraty jak on to nie była komfortowa sytuacja. Mimo wszystko cieszył się z tej wizyty, nawet jeśli pretekstem do spotkania była jego choroba.
Kiedy usłyszał głos wołający: „Dziadku!” – drgnął. W drzwiach gabinetu stanęła wysoka blondynka, wyjątkowo piękna młoda kobieta o niebieskich oczach i drobnych rysach twarzy. Jej nieomal anielskie oblicze, często przysłonięte burzą loków, nie odzwierciedlało nieustępliwego charakteru i odziedziczonego po dziadku uporu. Zgrabna, szczupła figura modelki wyróżniała ją na tle innych członkiń rodu słynących głównie z zalet intelektu, toteż uroda ślicznej Graffówny była jednym z powodów dumy dla Hansa.
Teraz na jej widok dystyngowany starzec wstał z fotela, lekko się chwiejąc, ale zaraz potem wsparł się o biurko i swoim zwyczajem pokazał gościowi miejsce na wprost siebie.
– Wejdź, proszę, i siadaj.
Wnuczka podeszła jednak najpierw do niego. Cmoknęła go w policzek i położyła na biurku bukiet żonkili.
– Masz dzisiaj urodziny czy coś pomyliłam? – zagadnęła serdecznie.
Spochmurniały jubilat skrzywił się.
– Rzeczywiście – mruknął, jakby nie o niego chodziło.
– Trochę dziwna pora na przyjmowanie gości. Coś się stało?
– Stało się – powtórzył po niej grobowym głosem. – A pora jest dobra, bo chcę z tobą pomówić bez świadków.
Jednak skrępowanie obojga zapowiadało trudności w porozumiewaniu się. Maria obserwowała spod oka nestora rodziny.
Babcia ma rację. Okropnie wygląda – rozmyślała. Czuła, że żal ściska jej gardło. Muszę przełamać impas pomiędzy nami, póki jeszcze żyje – postanowiła i zgodnie ze swoim porywczym usposobieniem od razu przystąpiła do działania.
– Masz kłopoty ze zdrowiem. Pogorszyło się? – Spróbowała wciągnąć Hansa w rozmowę i o dziwo to się udało. Sam zaczął mówić o swoim stanie.
– Ma być lepiej. Niedawno nawet zaproponowano mi przeszczep. Kochana stara Greta znalazła klinikę, gdzie za horrendalne pieniądze zgodzili się przeszczepić nerkę takiemu staruchowi jak ja. – Zaśmiał się gorzko.
– Wiem, cieszymy się, ale wróciłeś ze szpitala już kilka dni temu i z nikim nie rozmawiasz. Ponoć jesteś bardzo przybity. Babcia jest zrozpaczona. Wyniknęły kłopoty, o których nie wie? Wszyscy się o ciebie martwimy.
– Miło mi, że wszyscy się o mnie martwią, nawet komunistki – padł niestosowny żart.
Adresatce dowcipu zrobiło się przykro. W pokoju zapanowała cisza, a po chwili Maria oświadczyła lodowatym tonem:
– Jesteś nieznośny.
Komentarz wnuczki wywołał u starca zmieszanie. Nie po to przecież wezwał ją o tak wczesnej porze, żeby się z nią znowu spierać. Nie przywykł jednak kogokolwiek przepraszać, więc – by czym prędzej zatuszować złe wrażenie – rozgadał się.
– Lekarze poszukiwali dla mnie najbardziej odpowiedniego dawcy. Robili różne badania. Najlepsze są przeszczepy rodzinne, to zapewne wiesz od babci.
Bez słowa potakiwała głową. Obserwowała z lękiem pobladłą twarz i wielkie sińce pod oczami dziadka. Tak źle nie wyglądał nigdy wcześniej.
– O ile wiem, zgłosili się Zygfryd i Helga – wtrąciła.
– Tak.
– Coś nie w porządku z dawcami? Przecież to twoje dużo młodsze rodzeństwo. Rozchorowali się? A może są przeszkody natury medycznej? – Maria zaniepokoiła się nie na żarty.
– A są, oczywiście, że są. Przede wszystkim nie jest w pełni zgodne ze sztuką medyczną, by starcowi robić przeszczep, he, he! – Starszy pan zaśmiał się ironicznie. – Ale prywatnie i za pieniądze, przynajmniej na tym świecie, można mieć prawie wszystko. Kasa, jak to wy, młodzi, mówicie, okazała się argumentem przekonującym dla lekarzy wątpiących w sens tego zabiegu. Dawcy też są w porządku. To ze mną są problemy.
Wnuczka siedząca po drugiej stronie biurka zmarszczyła czoło.
– Jakie problemy? Przecież bliscy krewni są najlepszymi dawcami.
– Są – powtórzył po niej Hans i głośno przełknął ślinę.
– To w czym rzecz?
– W tym, że oni nie są moim rodzeństwem – oświadczył ochrypłym głosem, nie patrząc jej w oczy.
– Dziadku, to nie jest śmieszne. I żebyś wiedział: twoje przyciężkie poczucie humoru jest wkurzające. – Maria wreszcie wybuchnęła.
– Może masz rację, dziecko, tylko że akurat teraz nie żartuję. Z badań genetycznych wynika, że wuj Zygfryd i ciotka Helga są rodzeństwem, ale nie moim. Moim bez wątpienia nie są. Ten fakt źle rzutuje nie tylko na moje zdrowie, ale i na całą resztę, na moje życie, przeszłość i przyszłość. Na wszystko, nie wiem bowiem, kim jestem.
Wnuczka osłupiała.
– To pewne?
– Tak. Mam już potwierdzenie z wiarygodnego źródła. W archiwach Trzeciej Rzeszy dotarłem do dokumentu, z którego wynika, że zostałem zaadoptowany pod koniec wojny jako syn poległego w Polsce niemieckiego oficera o nazwisku Gustav Fischer. W tamtych czasach adopcje sierot wojennych były w Berlinie poprawnym politycznie przejawem patriotyzmu. Twoi oficjalni pradziadkowie byli bardzo młodzi, gdy mnie usynowili. Swoim szlachetnym postępkiem po prostu wpisali się w powszechnie panujący wówczas trend. Tak zostałem von Graffem. Przez ponad dwadzieścia lat byłem jedynakiem, a potem się im poszczęściło. Bóg obdarzył ich własnymi dziećmi. Urodziły się bliźnięta Zygfryd i Helga.
– Ale dlaczego moi pradziadkowie nigdy nie ujawnili tych faktów?
– Nie wiem. Być może zamierzali wyjawić prawdę dopiero pośmiertnie, w testamencie, ale nie zdążyli. Zginęli nagle i tragicznie. Przecież wiesz, że spłonęli w swoim domu nocą, gdy wybuchł pożar. Twoich rodziców straciliśmy w wypadku samochodowym. Trzeba przyznać, że naszą rodzinę prześladuje pech.
– Taak, przykre to wszystko – wtrąciła w zadumie Maria.
– Właśnie. – Westchnął. – Wydaje się, że szansa, by dotrzeć do moich prawdziwych korzeni, przepadła wraz ze śmiercią przybranych rodziców. I muszę przyznać, że ich tajemnica nigdy nie była zagrożona. Przez całe życie nie spotkałem nikogo, kto mógłby wyjawić ten sekret. Krewni adopcyjnej matki wyemigrowali zaraz po zakończeniu wojny do Argentyny i słuch po nich zaginął. Z kolei rodzice przybranego ojca odumarli wcześnie i nigdy ich nie poznałem. Jego jedyny brat, jak wiesz, ścigany przez trybunał w Hadze, całe życie się ukrywał. Nie kontaktował się z nami.
– Taak – mruknęła tym razem z niechęcią Maria. Osobę skompromitowanego za swoje uczynki wojenne Brunona von Graffa latami gloryfikowano w tym domu.
Zmęczony dziadek zamilkł. Pytającym gestem wskazał wnuczce stojącą na biurku buteleczkę z wodą mineralną, a gdy odmówiła, nalał sobie do szklanki przezroczystego płynu i łapczywie wypił. Jego nerki nie odpuszczały. Męczyło go bezustanne pragnienie. Z dnia na dzień czuł się coraz słabszy.
Tymczasem młoda kobieta obserwowała go i rozmyślała: No, to ładnie. Wreszcie dziadek ma realny powód, by nienawidzić Polaków, Żydów, Rosjan i kogo tam jeszcze prześladuje z pobudek ideologicznych. Właśnie się okazało, że go osierocili. Skoro prawdziwy pradziad zginął w Polsce, to gorzej już być nie może.
– A twoja biologiczna matka?! – wykrzyknęła, bo nagle dotarło do niej, że przecież każdy ma dwoje rodziców.
– Niemka – odpowiedział z powagą staruszek.
– No, raczej Niemka. A coś więcej? – Roześmiała się zaskoczona taką odpowiedzią.
Hans spiorunował ją wzrokiem.
– Na razie nic więcej nie wiem.
Podał rozmówczyni jeden z formularzy rozłożonych na biurku. To była kopia. Na dużej kartce formatu A4 zapisano tylko kilka linijek. Maria szybko przebiegła wzrokiem krótki tekst. Końcówkę przeczytała półgłosem:
– „Ojciec dziecka płci męskiej Gustav Fischer poległ w Polsce w tysiąc dziewięćset czterdziestym trzecim roku. Matka chłopca też Niemka. Danych brak”. Coś podobnego. A cóż to jest, bo chyba nie akt urodzenia?
– Wygląda na trochę dziwny dokument adopcyjny. Zobacz na drugiej stronie. To o moim ojcu.
Posłusznie odwróciła kartkę. Tutaj czekała ją niespodzianka. Ze starej fotografii spoglądał na nią roześmiany jakby drugi Hans, bliźniaczo podobny do tego jej znanego, ale dużo od niego młodszy, sfotografowany, o dziwo, w stroju wieczorowym, w smokingu. Podpis pod zdjęciem też był lapidarny: „Oficer niemiecki major Gustav Fischer, brak zadeklarowanej przynależności partyjnej, przebywał w Polsce w latach 1941–1943. Stacjonował w okręgu lubelskim, w Himmlerstadt (Zamość), na wschodzie Polski. Zginął podczas pełnienia służby. Dokładna data śmierci nieznana. Miejsce pochówku nieznane. Brak danych o przebiegu służby wojskowej”. Mało, kiepsko, ale jest przynajmniej jeden pozytyw – rozmyślała. Skoro niedookreślony politycznie, to prawdopodobnie służył w Wehrmachcie. Dziwne, że nie podali formacji wojskowej, jednak informacja, że nie należał do NSDAP, jest pocieszająca. Może będzie mniejszy wstyd.
Poranna mgła już opadła i do pokoju przez ogromne weneckie okna wciskały się promienie słońca. Wesoło połyskiwały na dębowej podłodze, szklanej powierzchni biurka i bibelotach gromadzonych przez Gretę, rozłożonych na meblach i gdzie tylko się dało. Na usta cisnęły się pytania, lecz Maria nie śmiała ich zadać człowiekowi stojącemu nad grobem, którego tak bardzo kochała. Jej uczuć do niego nie zmieniły nawet różnice światopoglądowe, które rozdmuchiwała żądna sensacji bulwarowa prasa; tymczasem obecna sytuacja dziadka była nie do pozazdroszczenia. W swojej karierze politycznej szczycił się, przez przeszło pół wieku, przynależnością do starego niemieckiego rodu. Powoływał się na znakomitych przodków zaprzyjaźnionych z samym Hitlerem, po których odziedziczył sporą część ich wielkiego majątku. Z kolei żołnierska śmierć jego biologicznego ojca na terenie okupowanej Polski mogła się okazać albo bonusem dla wodza neofaszystów, albo wręcz przeciwnie. Wiele zależało od tego, kim był ów Gustav Fischer, jakie były dzieje jego życia i rodowe korzenie.
Maria zaczęła nagle niewyobrażalnie współczuć temu staremu, schorowanemu człowiekowi.
– Minęły dziesiątki lat. Nie musisz ujawniać tych faktów. Są teraz bez znaczenia. – Usiłowała rozpaczliwie znaleźć dobre wyjście z sytuacji.
Uśmiechnął się do niej.
– Sama wiesz, że to wszystko nie jest takie proste. Moje rodzeństwo, Zygfryd i Helga byliby innego zdania. W dodatku muszę się liczyć z tym, że fakty z mojej przeszłości wyjdą na jaw. Jestem osobą publiczną.
– Co w takim razie zamierzasz?
– Chcę poznać prawdę o swoim pochodzeniu, zanim do mojej prawdziwej rodziny dotrą ciekawscy i dziennikarze. Ale danych jest mało, niezwykle mało. Zachował się tylko ten dokument.
Maria obejrzała raz jeszcze pokazaną jej wcześniej kartkę i z dezaprobatą potrząsnęła głową.
– Niezadeklarowany politycznie, z pewnością służył w Wehrmachcie, ale ta jedyna wskazówka niewiele nam daje. Wątpię, by ktoś potrafił rozwiązać rodzinną łamigłówkę. Nazwiska panieńskiego matki nie ma, nazwisko Fischer jest bardzo popularne wśród Niemców, a na podstawie twojego genotypu – zaśmiała się – drzewa genealogicznego raczej nikt nie zbuduje. Jesteś, dziadku, najzupełniej bezpieczny. Nie widzę klucza do wyjaśnienia tajemnicy twojego pochodzenia.
Hans patrzył przez chwilę na wnuczkę, nie mówiąc ani słowa. Potem dłuższy czas porządkował dokumenty porozrzucane na biurku. Gdy skończył, powiedział spokojnie:
– Nie widzisz klucza do wyjaśnienia tej sprawy? A ja tak. Ty nim jesteś.
– Ooo! Lubisz szokować. A co dokładnie masz na myśli? – zapytała zaskoczona.
– Przecież to oczywiste. Tylko ty w naszej rodzinie mówisz po polsku i znasz ten kraj. Masz tam przyjaciół.
– Komunistów! – poprawiła go z przekąsem. – Wciąż powtarzasz na swoich wiecach, że w Polsce żyją Żydzi, komuniści i złodzieje niemieckich samochodów. Już ci to nie przeszkadza?! – Nie potrafiła darować sobie drobnej uszczypliwości.
Często w momentach stresujących ujawniało się pokrewieństwo Marii i Hansa. Reagowała tak wrednie jak on. Znowu odezwała się w niej natura von Graffów, ale szybko przyszło opamiętanie. Uświadomiła sobie, że wybuch złości nie poprawi jej stosunków z nestorem rodu. Pospiesznie złagodziła ton wypowiedzi.
– Załóżmy jednak, że twój, delikatnie mówiąc, niechętny stosunek do moich polskich przyjaciół jest teraz bez znaczenia. Jak sobie wyobrażasz moją pomoc?
Doświadczony polityk nie spuszczał oczu z rozmówczyni. Znał dobrze to piękne i porywcze dziecko, dlatego wiedział, czego się spodziewać. Był pewien, że mu pomoże. Gdy wybuchnęła gniewem, oczywiście uzasadnionym, z trudem opanował uśmiech. Gdy zadeklarowała pomoc, odetchnął z ulgą. Pokazał palcem na stertę urzędowych pism.
– Obawiam się, że więcej informacji na temat mojej adopcji na terenie Niemiec nie ma. Przewertowałem wszystkie dokumenty, jakie były w domu, i nic nie znalazłem. Dziwi mnie to.
– Dziwi cię to… – powtórzyła po nim.
– Tak. Dziwi, i to bardzo.
Maria wiedziona reporterskim nawykiem już przeglądała rozłożone na biurku akty zgonów, urodzeń, ślubów i inne rodzinne archiwalia.
– Przyznaję, to jest zastanawiające – mruknęła. Mnie się nawet wydaje, że ktoś poczynił wysiłki, by w przyszłości trudno było dojść do prawdy – rozmyślała. Czyżby kolejny zbrodniarz wojenny ukrywał się w pomrokach historii naszej rodziny, tym razem pod nazwiskiem Fischer, i był moim pradziadem?
Po plecach przeszły jej ciarki. Tego wolałaby się nie dowiedzieć. Zestresowana zapytała:
– A co miałabym dla ciebie zrobić? Jak sobie wyobrażasz moją pomoc?
– Nie zadawaj naiwnych pytań. Jesteś dziennikarką! Podróżujesz po całym świecie i nie takie sprawy już badałaś. Nie zamierzam cię pouczać, jak masz działać, skoro śladów w Niemczech nie ma, za to wątek polski jest niezwykle obiecujący – obruszył się.
– Dziadku, ale to jest sprawa prywatna! – Teraz dla odmiany zirytowała się Maria. – W co ty mnie chcesz wpakować? Mamy same niewiadome. To jakaś tajemnicza i podejrzana sprawa Wyraźnie jest to jakieś matactwo i w dodatku chodzi o moją najbliższą rodzinę. Zlituj się, czego ty ode mnie wymagasz?! Przecież wszyscy znają twoje poglądy. Nie mogę się oficjalnie podjąć tak śliskiej sprawy. Pracuję w lewicowej prasie.
– To się podejmij nieoficjalnie! A kto mówi o jawności na ten temat? Mnie na rozgłosie nie zależy!
– Nieoficjalnie? – szepnęła pod nosem. – To znaczy, że co?
– Że przy okazji wyjazdu służbowego spróbujesz się dowiedzieć czegoś o swoim pradziadku.
– A przedtem, oczywiście „przypadkowo”, mam sobie zorganizować podróż w tamte rejony Europy. Widzę, że wszystko szczegółowo dla mnie zaplanowałeś.
Hans był zmęczony burzliwą dyskusją. Na czoło wystąpiły mu krople potu. Oddychał coraz ciężej, gdy zadał pytanie:
– Zrobisz to dla mnie, dziecko?
Przygryzła wargę tak mocno, że aż poczuła ból. Nie zamierzała spełnić tej prośby, jednak zrezygnowana mruknęła:
– Tak, zrobię.
Reakcja rozmówcy była zaskakująca. Na jego ziemiście bladej twarzy natychmiast pojawił się lekki rumieniec. Zapadnięte oczy rozbłysły.
– Zacznij od Himmlerstadt4 – wyszeptał podekscytowany. – To jest jedyna istotna wskazówka. – Stukał kościstym palcem w stary dokument. – Tam mój ojciec był zakwaterowany od tysiąc dziewięćset czterdziestego pierwszego roku. Wierzę, że w tym mieście zachowały się dokumenty na ten temat.
Dystyngowany starzec drżącą ręką nalał sobie znowu wody mineralnej. Był ogromnie poruszony. Pił teraz tak nieuważnie i łapczywie, że część przezroczystego płynu spływała mu po brodzie. Maria zorientowała się, jak bardzo zależy dziadkowi na jej wyjeździe na wschód Polski i wyjaśnieniu tej sprawy.
– A więc Himmlerstadt? – zapytała, wciąż spod oka obserwując grę emocji widoczną na twarzy Hansa.
– Tak, miejscowość blisko granicy z obecną Ukrainą. Miasto, które w zamierzeniach Trzeciej Rzeszy miało się stać centrum niemieckiego osadnictwa na wschodzie Polski. Powiem więcej, tam mieli po wojnie zamieszkać ludzie zasłużeni dla Rzeszy. Planowano z tych okolic utworzyć bastion przesiedleńczy i zaplecze gospodarcze dla Niemców.
– Masz na myśli oczywiście hitlerowców – wtrąciła sprostowanie wnuczka, ale staruszek nie przerwał irytującego wywodu.
– Jak widzisz – wskazał palcem na dokument adopcyjny – były nawet i takie plany, by miastu nadać niemiecką nazwę pochodzącą od nazwiska samego Himmlera. Na przeszkodzie stanęły, niestety, klęska naszych żołnierzy i przegrana wojna. – Starszy pan był przygotowany do rozmowy.
– Rozumiem. Genialne zamysły nazistów nie powiodły się, choć tak się przywiązali do okupowanych terenów, że zapobiegliwie wymyślili dla polskiego miasta nazwę Himmlerstadt. Ech! – Maria była zniesmaczona.
– Planowano też nazwę Pflugstadt5, by nie obrazić Hitlera, który w tym momencie nie miał jeszcze „swojego miasta” – dopowiedział z powagą Hans.
– Ach tak! Hitler w tym momencie nie miał jeszcze w Polsce, jak rozumiem, „swojego miasta” – powtórzyła za nim z ironią.
– Właśnie – przytaknął naburmuszony.
– A to dopiero! I z tego powodu naziści wymyślili dla tej polskiej miejscowości aż dwie niemieckie nazwy! Cóż za pomysłowość! Jestem pod wrażeniem – kpiła Graffówna.
– I czemu się tak dziwisz? Była wojna. Nasi rodacy planowali zagospodarować rozsądnie dobra europejskie. Tam też, na wschód od Rzeszy wszystko miało być nasze.
– Dziadku, tereny po drugiej stronie Odry zamieszkują Polacy. POLACY! Niemcy mogą tutaj tworzyć ośrodki osadnictwa. Nie jesteś na wiecu. No, proszę cię! Dość tej propagandy! Natychmiast przestań!
– Dobrze już, dobrze, chciałem tylko powiedzieć, że chodzi o miasto we wschodniej Polsce, istotny punkt strategiczny drugiej wojny światowej. Z różnych powodów był dla Rzeszy ważny – podkreślił von Graff. Zamierzał rozwinąć swoją wypowiedź, ale pod wpływem wnikliwego spojrzenia Marii speszył się, jakby miał coś w tej materii do ukrycia, i zamilkł. Po chwili dodał kolejną irytującą uwagę: – Skoro mój ojciec, jak ustaliliśmy, służył w Wehrmachcie i mieszkał w Himmlerstadt, to po wtarzam ci, że mogły się tam zachować dokumenty na ten temat. Choć, znając bałaganiarstwo Polaków… – Hans lekceważąco wydął wargi.
– Dziaaadkuuu… – warknęła ostrzegawczo.
– A cóż ja takiego znowu powiedziałem? To sama prawda.
– Właśnie o prawdę chodzi – ucięła stanowczo Maria.
– Na przykład? – zapytał.
– Na przykład, jak się naprawdę nazywa ten twój Himmlerstadt. Przypomnij mi, tam była zapisana też polska nazwa. – Wskazała na metryczkę.
– Polskiej nazwy to się w ogóle nie da wymówić – warknął.
– Spróbuj. – Maria pozostała nieugięta.
Potrzasnął rozpaczliwie głową i podał jej niewielką karteczkę.
– Nie, nie. Tu ci zapisałem.
– No proszę, jak ty się starannie przygotowałeś do naszej rozmowy. Zamość – przeczytała zaciekawiona. – Zamość – powtarzała.
1
Osiedle Wannsee, położone wśród zieleni przy największym berlińskim jeziorze, zamieszkują bardzo zamożni Berlińczycy.
2
Scheiße, w zapisie uproszczonym Scheisse – gówno (niem.).
3
Niemiecki dziennik o silnie lewicowym charakterze.
4
Od 1940 roku propaganda niemiecka rozpowszechniała informacje, że Zamość jest miastem niemieckim. Dowódca SS dystryktu lubelskiego zbrodniarz wojenny Odilo Globocnik rzekomo odkrył tam skupiska ludności niemieckiej. Z tego powodu zapowiedział utworzenie w Zamościu czysto niemieckiego obszaru osiedleńczego. Miasto miało być przekazane SS i zamieszkałe tylko przez 20–25 tysięcy rodzin zasłużonych esesmanów. Utworzenie wspomnianego obszaru zarządził Himmler w 1941 roku.
5
W tłumaczeniu „miasto pługa” – ze względu na okoliczne żyzne gleby. Ostatecznie oficjalnie nazwy miasta Zamość nie zmieniono.