Читать книгу Bohater wieków - Brandon Sanderson - Страница 22

Оглавление

Allomancja rzeczywiście narodziła się wraz z mgłami. A przynajmniej zaczęła się w tym samym czasie, co pierwsze pojawienia się mgieł. Kiedy Rashek przyjął moc Studni Wstąpienia, stał się świadom pewnych kwestii. Część podszepnęło mu Zniszczenie; inne były instynktowną częścią mocy.

Jedną z nich było zrozumienie Trzech Metalicznych Sztuk. Wiedział na przykład, że kawałki metalu w Komnacie Wstąpienia uczynią Zrodzonymi z Mgły tych, którzy je spożyli. Były w końcu odłamkami mocy samej Studni.

9

TenSoon już wcześniej odwiedzał Labirynt Zaufania – w końcu należał do Trzeciego Pokolenia. Narodził się przed siedmioma stuleciami, kiedy kandra wciąż były nowością – choć w tym czasie Pierwsze Pokolenie już przekazało odpowiedzialność za wychowanie nowych kandra Drugiemu Pokoleniu.

Drudzy nie poradzili sobie zbyt dobrze z pokoleniem TenSoona – a przynajmniej tak czuli. Chcieli stworzyć społeczeństwo jednostek, które kierowało się sztywnymi zasadami szacunku i starszeństwa. „Doskonałe” istoty, które żyły, by służyć Kontraktom – i oczywiście członkom Drugiego Pokolenia.

Do chwili powrotu TenSoon był uważany za najmniej kłopotliwego z Trzecich. Uważano go za kogoś, kogo mało obchodzi polityka Ojczyzny, który wypełnia Kontrakty, trzymając się jak najdalej od Drugich i ich machinacji. Cóż za ironia, że to on został oskarżony o najohydniejszą ze zbrodni kandra.

Strażnicy wprowadzili go na środek Labiryntu Zaufania, na samo podwyższenie. TenSoon nie był pewien, czy powinien się czuć zaszczycony, czy upokorzony. Nawet jako członek Trzeciego Pokolenia, rzadko miał okazję zbliżyć się do Zaufania.

Sala była duża i okrągła, z metalowymi ścianami. Podwyższenie tworzył potężny stalowy dysk umieszczony na kamiennej podłodze. Nie był bardzo wysoki – może na stopę – lecz miał dziesięć stóp średnicy. Stopy TenSoona wyczuwały chłód jego śliskiej powierzchni, co znów przypomniało mu o nagości. Nie związali mu rąk – to byłaby zbyt wielka obelga nawet dla niego. Kandra trzymali się Kontraktu, nawet ci z Trzeciego Pokolenia. Nie ucieknie i nie uderzy jednego ze swoich. Był ponad to.

Salę oświetlały lampy, nie jarzykamień, choć każdą z lamp otaczał klosz z niebieskiego szkła. O oliwę było trudno – Drugie Pokolenie nie bez powodu nie chciało polegać na towarach ze świata ludzi. Mieszkańcy świata na górze, nawet większość sług Ojca, nie mieli pojęcia o scentralizowanej władzy kandra. Tak było lepiej.

W niebieskim świetle TenSoon bez trudu widział członków Drugiego Pokolenia – całą dwudziestkę, stojącą za mównicami, ustawionymi w rzędach na drugim końcu sali. Stali na tyle blisko, by ich widzieć, przyglądać się i rozmawiać – jednak na tyle daleko, że TenSoon czuł się izolowany, stojąc samotnie pośrodku podwyższenia. Było mu zimno w stopy. Spojrzał w dół i zauważył niewielki otwór w podłodze w pobliżu jego palców. Wycięto go w stalowym dysku podwyższenia.

Depozyt Zaufania, pomyślał. Znajdował się bezpośrednio pod nim.

– TenSoonie z Trzeciego Pokolenia – powiedział ktoś.

TenSoon podniósł wzrok. To był oczywiście KanPaar. Był wysoki, jak na kandrę, a raczej lubił używać wysokiego Prawdziwego Ciała. Jak w wypadku wszystkich Drugich, nosił kości z najczystszego kryształu – jego miały głębokie czerwone zabarwienie. Jego ciało było niepraktyczne w wielu aspektach. Te kości nie wytrzymałyby wiele kar. Jednakże KanPaar, który większość życia spędził jako administrator w Ojczyźnie, najwyraźniej uważał, że słabość kości to dobra cena za ich migotliwą urodę.

– Jestem tu – odpowiedział TenSoon.

– Nadal nalegasz na przeprowadzenie tego procesu – powiedział KanPaar wyniosłym tonem, podkreślającym jego ciężki akcent. Ponieważ od tak dawna trzymał się z dala od ludzi, jego język nie został skażony przez ich dialekty. Akcenty Drugich były ponoć podobne do mowy Ojca.

– Tak – powiedział TenSoon.

KanPaar westchnął głośno, stojąc za kamienną mównicą. W końcu pochylił głowę w stronę wyższych części sali. Pierwsze Pokolenie patrzyło z góry. Siedzieli w swoich indywidualnych lożach biegnących wzdłuż obwodu górnej sali, ukryci w cieniach tak, że wyglądali jak humanoidalne bryły. Nie odzywali się. To było zadanie Drugich.

Drzwi za plecami TenSoona otworzyły się i rozległy się przyciszone głosy oraz kroki. Odwrócił się, uśmiechając się, gdy patrzył, jak wchodzą. Kandra różnych rozmiarów i wieku. Najmłodszym nie pozwolono brać udziału w tak ważnym wydarzeniu, lecz tym należącym do starszych pokoleń – aż do Dziewiątego Pokolenia – nie można było odmówić. To jego zwycięstwo, być może jedyne w całym procesie.

Jeśli miał zostać skazany na wieczne uwięzienie, to chciał, by jego lud poznał prawdę. Co ważniejsze, chciał, by wysłuchali jego procesu, wysłuchali, co ma do powiedzenia. Nie przekona Drugiego Pokolenia, a kto wiedział, co pomyślą w ciszy Pierwsi, siedzący w zacienionych lożach? Młodsi kandra jednak... może posłuchają. Może coś zrobią, gdy TenSoona zabraknie. Patrzył, jak wchodzą, wypełniając kamienne ławy. Kandra były teraz setki. Starsze pokolenia – Pierwsze, Drugie, Trzecie – były nieliczne, wielu bowiem zginęło w pierwszych dniach, kiedy ludzie się ich bali. Późniejsze pokolenia były większe – Dziesiąte liczyło ponad sto jednostek. Ławy Labiryntu Zaufania zaprojektowano, by pomieściły wszystkich kandra, lecz teraz wypełniali je tylko ci, którzy byli wolni jednocześnie od obowiązków i Kontraktów.

Miał nadzieję, że MeLaan nie będzie w tej grupie. Niestety, weszła niemal jako pierwsza. Przez chwilę obawiał się, że przebiegnie przez salę – i wejdzie na podwyższenie, na którym mogli znaleźć się tylko ci najbardziej błogosławieni lub najbardziej przeklęci. Ona jednak zamarła w wejściu, zmuszając innych do przepychania się obok niej.

Nie powinien był jej poznać. Miała nowe Prawdziwe Ciało – ekscentryczne, z kośćmi z drewna. Były cienkie i smukłe w przesadny, nienaturalny sposób: jej drewniana czaszka była długa, z ostrą, trójkątną brodą, do tego miała zbyt wielkie oczy i poskręcane kawałki tkaniny wystające z głowy jak włosy. Młodsze pokolenia niezbyt poważnie traktowały konwenanse, irytując tym Drugich. Niegdyś TenSoon pewnie by się z nimi zgodził – nawet teraz był w pewnym stopniu tradycjonalistą. Jednakże w tym dniu jej buntownicze ciało wywołało jego uśmiech.

To chyba ją pocieszyło i w końcu znalazła sobie miejsce z przodu, razem z grupką innych członków Siódmego Pokolenia. Wszyscy mieli zdeformowane Prawdziwe Ciała – jeden takie, które przypominało blok, inny z czterema rękami.

– TenSoonie z Trzeciego Pokolenia – powiedział oficjalnie KanPaar, uciszając tłum kandra. – Uparcie zażądałeś procesu przed obliczem Pierwszego Pokolenia. Zgodnie z Pierwszym Kontraktem nie możemy cię skazać, nie dając ci możliwości obrony przed Pierwszymi. Jeśli uznają za stosowne uwolnienie cię od kary, będziesz wolny. Jeśli nie, musisz przyjąć los, jaki zgotuje ci Rada Drugich.

– Rozumiem – powiedział TenSoon.

– W takim razie – stwierdził KanPaar, pochylając się nad mównicą – zaczynajmy.

Wcale się nie martwi, zrozumiał TenSoon. Właściwie wygląda na to, że mu się to wszystko podoba.

A właściwie, czemu nie? Po stuleciach narzekania, że Trzecie Pokolenie jest pełne łotrów? Przez te wszystkie lata próbowali naprawić błędy, które z nami popełnili – błędy takie, jak danie nam zbyt wielkiej swobody, pozwolenie nam na myślenie, że jesteśmy równie dobrzy jak oni. Udowadniając, że ja, najbardziej „opanowany” z Trzecich, jestem niebezpieczny, KanPaar wygra wojnę, którą toczył przez większość życia.

TenSoona zawsze dziwiło, jak bardzo Drudzy czują się zagrożeni przez Trzecich. Wystarczyło jedno pokolenie, by zrozumieli swoje błędy – Czwórki byli niemal równie lojalni, jak Piątki, poza kilkoma jednostkami.

Skoro niektóre młodsze pokolenia – MeLaan i jej przyjaciele byli tu dobrym przykładem – zachowywały się w taki sposób... cóż, może Drudzy rzeczywiście mieli prawo czuć się zagrożeni. A TenSoon będzie ich ofiarą. Sposobem na przywrócenie porządku i ortodoksji.

Czekała ich spora niespodzianka.

Bohater wieków

Подняться наверх