Читать книгу Bohater wieków - Brandon Sanderson - Страница 28
12
Оглавление– Martwię się o niego, Elendzie – powiedziała Vin, siadając na ich posłaniu.
– O kogo? – spytał Elend, odwracając się od lustra. – Sazeda?
Pokiwała głową. Zanim Venture obudził się z drzemki, zdążyła już wstać, umyć się i przebrać. Czasami martwił się o nią, uważał, że pracuje zbyt ciężko. Właściwie, naprawdę zaczął się martwić dopiero ostatnio, kiedy również stał się Zrodzonym z Mgły i pojął ograniczenia cyny z ołowiem. Ten metal wzmacniał ciało, pozwalając tłumić zmęczenie – ale nie za darmo. Gdy cyna z ołowiem się kończyła lub zostawała zgaszona, zmęczenie powracało, spadając na człowieka niczym walący się mur.
Jednakże Vin nie przestawała działać. Elend również spalał cynę z ołowiem, by dodać sobie sił, lecz Vin spała o połowę krócej od niego. Była od niego twardsza, silniejsza na wiele sposobów, których on nie pojmował.
– Sazed poradzi sobie ze swoimi problemami – stwierdził Elend, wracając do ubierania się. – Już wcześniej musiał tracić swoich towarzyszy.
– Tym razem jest inaczej – sprzeciwiła się Vin.
Widział ją w odbiciu, siedzącą ze skrzyżowanymi nogami w swoim prostym ubraniu. Biały mundur Elenda miał zupełnie inny charakter. Wprost świecił pomalowanymi na złoto drewnianymi guzikami, wykonanymi specjalnie w taki sposób, by nie dało się na nie wpłynąć Allomancją. Sam strój został uszyty ze specjalnego materiału, który łatwiej oczyszczało się z popiołu. Czasem czuł się winny na myśl o pracy niezbędnej, by wyglądał po królewsku. To było koniecznie, nie ze względu na jego próżność, lecz wizerunek. Wizerunek, który sprawiał, że jego ludzie maszerowali do walki. W kraju czerni Elend nosił biel – i stał się symbolem.
– Inaczej? – powtórzył, zapinając guziki na mankietach. – Czymże innym jest śmierć Tindwyl? Zginęła podczas ataku na Luthadel. Clubs i Dockson też. Ty podczas tej bitwy własnoręcznie zabiłaś mojego ojca, a wkrótce przed tym obciąłem głowę najlepszemu przyjacielowi. Wszyscy kogoś utraciliśmy.
– On sam powiedział coś takiego. Ale to dla niego więcej niż tylko jedna śmierć. Myślę, że śmierć Tindwyl była dla niego rodzajem zdrady... zawsze był jedynym z nas, który miał wiarę. Jakimś sposobem utracił ją, kiedy Tindwyl zginęła.
– Jedyny, który miał wiarę? – powtórzył Elend, podnosząc z biurka drewnianą szpilę pomalowaną na srebrno i przypinając ją do surduta. – I co z tego?
– Należysz do Kościoła Ocalałego, Elendzie – stwierdziła Vin. – Ale nie masz wiary. Nie w taki sposób, jak kiedyś Sazed. To było tak, jakby... wiedział, że wszystko będzie dobrze. Ufał, że coś strzeże świata.
– Poradzi sobie z tym.
– Nie chodzi tylko o niego, Elendzie. Breeze za bardzo się stara.
– Co to ma znaczyć? – spytał z rozbawieniem w głosie Elend.
– Odpycha uczucia wszystkich – wyjaśniła Vin. – Odpycha za mocno, próbując wszystkich uszczęśliwić, i śmieje się za głośno. Jest przestraszony, zmartwiony. I przesadnie to kompensuje.
Elend się uśmiechnął.
– Robisz się równie paskudna, jak on, czytasz uczucia wszystkich i mówisz im, jak się czują.
– To moi przyjaciele, Elendzie. Znam ich. I mówię ci, oni się poddają. Jeden po drugim zaczynają myśleć, że teraz nie uda się nam zwyciężyć.
Elend zapiął ostatni guzik i obejrzał się w lustrze. Czasem wciąż się zastanawiał, czy pasował do bogato zdobionego munduru, z jego nieskazitelną bielą i sugestią władczości. Spojrzał sobie w oczy, nie zwracając uwagi na krótką brodę, ciało wojownika i blizny. Spojrzał w te oczy, szukając ukrytego w nich króla. I jak zawsze, nie był pod wrażeniem tego, co zobaczył.
Nie poddawał się, bo wiedział, że nie mają nikogo lepszego. Nauczyła go tego Tindwyl.
– Dobrze – powiedział. – Ufam, że masz rację w kwestii pozostałych. Coś z tym zrobię.
Na tym w końcu polegała jego praca. Tytuł cesarza niósł ze sobą tylko jeden obowiązek.
Sprawienia, by wszystko było lepsze.
***
– Dobrze – stwierdził Elend, wskazując na mapę cesarstwa wiszącą na ścianie namiotu konferencyjnego. – Zapisaliśmy czas przybycia i zniknięcia mgieł każdego dnia, a później Noorden i jego skrybowie je przeanalizowali. Efektem ich pracy są te granice.
Zebrani pochylili się, przyglądając się mapie. Vin siedziała z tyłu namiotu. Bliżej cieni. Bliżej wyjścia. Stała się bardziej pewna siebie, to prawda – ale to nie oznaczało nieostrożności. Lubiła mieć oko na wszystkich obecnych, nawet jeśli im ufała.
A ufała. Może za wyjątkiem Cetta. Uparty mężczyzna jak zawsze siedział z przodu, z milczącym synem u boku. Cett – a raczej król Cett, jeden z monarchów, którzy przysięgli lojalność Elendowi – miał niemodną brodę, jeszcze bardziej niemodny sposób mówienia i nogi, na których nie mógł się poruszać. To nie powstrzymało go przed prawie podbiciem Luthadel ponad rok temu.
– Do kata – stwierdził Cett. – Spodziewasz się, że uda się nam to przeczytać?
Elend postukał palcem w mapę. Był to prosty szkic imperium, podobny do tego, jaki znaleźli w jaskini, tylko bardziej aktualny. Naniesiono na niego kilka dużych współśrodkowych okręgów.
– Najbardziej zewnętrzny krąg oznacza miejsce, w którym mgły całkowicie spowiły ziemię i nie znikają przez cały dzień. – Elend przeciągnął palcem do środka, w stronę kolejnego kręgu. – Ten okrąg przecina wioskę, którą właśnie odwiedziliśmy, a oznacza cztery godziny dziennego światła. Wszystkie ziemie wewnątrz kręgu dostają więcej niż cztery godziny, a wszystkie na zewnątrz mniej.
– A ostatni krąg? – spytał Breeze.
Uspokajacz siedział z Allrianne, tak daleko od Cetta, jak na to pozwalał namiot. Cett nadal od czasu do czasu lubił rzucić w Breeze’a obelgą, a czasem nożem.
Elend spojrzał na mapę.
– Zakładając, że mgły będą się przesuwać w stronę Luthadel ze stałą prędkością, ten krąg oznacza obszar, w którym zdaniem skrybów wystarczy światła, by zebrać tegoroczne plony.
Zapanowała cisza.
„Nadzieja jest głupotą”, szeptał głos Reena z tyłu głowy Vin. Potrząsnęła głową. Jej brat, Reen, pokazał jej, jak żyć na ulicy i w podziemiu, ucząc ją nieufności i paranoi. Jednocześnie nauczył ją, jak przetrwać. Dopiero Kelsier pokazał jej, że można ufać i przetrwać – a była to trudna lekcja. Mimo to, często słyszała w głowie widmowy głos Reena – bardziej jego wspomnienie – uświadamiający jej niepewność i przypominający swoje brutalne nauki.
– To bardzo mały krąg, El – powiedział Ham, przyglądając się mapie.
Muskularny mężczyzna siedział z generałem Demoux między Cettem a Breeze’em. Sazed zajął miejsce nieco na uboczu. Vin spojrzała na niego, próbując ocenić, czy ich wcześniejsza rozmowa nieco złagodziła jego przygnębienie, ale nie umiała tego ocenić.
Byli niewielką grupką – jedynie dziewięcioro, jeśli liczyć Gneorndina, syna Cetta. Jednakże w namiocie znajdowali się niemal wszyscy, którzy pozostali z ekipy Kelsiera. Brakowało jedynie Spooka, przeprowadzającego zwiad na północy. Zebrani skupili się na mapie. Ostatni krąg był w rzeczy samej niewielki – mniejszy od Środkowego Dominium, w którym leżała imperialna stolica, Luthadel. Mapa pokazywała, Elend zaś dawał do zrozumienia, że ponad dziewięć dziesiątych cesarstwa nie zbierze tego lata plonów.
– Nawet ta mała bańka zniknie przed kolejną zimą – dodał Elend.
Vin obserwowała, jak pozostali rozważają i uświadamiają sobie – o ile nie zrobili tego wcześniej – grozę sytuacji. Zupełnie jak w dzienniku Alendiego, pomyślała. Armie nie mogły zniszczyć Głębi. Niszczyła miasta, sprowadzając powolną, straszliwą śmierć. Byli bezradni.
Głębia. Tak nazywali mgły – w każdym razie tak określały ją te zapiski, które przetrwały. Być może za tą niejasnością stała ta istota, z którą walczyli, pierwotna siła, którą uwolniła Vin. Nie mogli być pewni, co wydarzyło się w przeszłości, istota ta miała bowiem moc zmieniania zapisków.
– Dobrze – powiedział Elend, zakładając ręce na piersi. – Potrzebujemy rozwiązań. Kelsier was zwerbował, ponieważ możecie dokonać niemożliwego. Cóż, nasza sytuacja jest prawie niemożliwa do rozwiązania.
– Mnie nie zwerbował – zauważył Cett. – Zostałem wciągnięty za jaja w ten bajzel.
– Szkoda, że nie chce mi się przepraszać – odparł Elend, spoglądając na nich. – Dalej. Wiem, że macie przemyślenia.
– Cóż, mój drogi – stwierdził Breeze – najbardziej oczywistym rozwiązaniem wydaje się Studnia Wstąpienia. Jej moc jest jakby stworzona do tego, by walczyć z mgłami.
– Albo uwolnić istotę, która się w nich kryje – dodał Cett.
– To nie ma znaczenia – odezwała się Vin. Wszyscy odwrócili się w jej stronę. – W Studni nie ma mocy. Rozpłynęła się. Została wykorzystana. Jeśli w ogóle powróci, podejrzewam, że minie kolejne tysiąclecie.
– Cóż, na tyle na pewno nie wystarczą zapasy zgromadzone w jaskiniach – zauważył Elend.
– A gdybyśmy hodowali rośliny, które potrzebują bardzo mało światła? – spytał Ham.
Mężczyzna jak zawsze miał na sobie proste spodnie i kamizelkę. Był Zbirem i spalał cynę z ołowiem, co dawało mu odporność na gorąco i zimno. Radośnie chodził w stroju bez rękawów w dni, kiedy inni szukali schronienia.
Cóż, może nie radośnie. Ham nie zmienił się w ciągu jednej nocy, jak Sazed. Utracił jednak część ze swojej jowialności. Przesiadywał z konsternacją na twarzy, jakby bardzo, bardzo starannie wszystko rozważał – i nie podobały mu się wnioski, do jakich dochodził.
– Istnieją jakieś rośliny, które nie potrzebują światła? – spytała Allrianne.
– Grzyby i tym podobne – odparł Ham.
– Wątpię, byśmy wykarmili całe cesarstwo grzybami – zauważył Elend. – Choć to dobra myśl.
– Muszą być też inne rośliny – dodał Zbir. – Nawet jeśli mgły nie znikają przez cały dzień, pozostaje trochę światła. Niektóre rośliny na pewno przetrwają w takich warunkach.
– Rośliny, które są dla nas niejadalne, mój drogi – wtrącił Breeze.
– Owszem, ale może są jadalne dla zwierząt – powiedział Ham.
Elend pokiwał z namysłem głową.
– Do kata, mało czasu na naukę ogrodnictwa – zauważył Cett. – Powinniśmy byli zająć się tym przed laty.
– Ale dowiedzieliśmy się o tej konieczności dopiero przed kilkoma miesiącami – sprzeciwił się Ham.
– To prawda – zgodził się Elend. – Tyle że Ostatni Imperator miał tysiąc lat na przygotowanie. Dlatego właśnie stworzył te jaskinie... a my wciąż nie wiemy, co znajduje się w ostatniej z nich.
– Nie podoba mi się poleganie na Ostatnim Imperatorze – stwierdził Breeze, kręcąc głową. – Musiał przygotowywać te zasoby ze świadomością, że jeśli ktoś będzie musiał z nich skorzystać, to on będzie martwy.
Cett pokiwał głową.
– Ten idiota Uspokajacz ma rację. Gdybym był Ostatnim Imperatorem, wypchałbym te jaskinie zatrutym jedzeniem i zaszczaną wodą. Skoro ja nie żyję, to wszyscy inni też powinni.
– Na całe szczęście, Cetcie – stwierdził Elend, unosząc brew – Ostatni Imperator okazał się większym altruistą, niż mogliśmy się tego po nim spodziewać.
– Nigdy nie myślałem, że usłyszę coś takiego – mruknął Ham.
– Był władcą – powiedział Elend. – Jego rządy mogły nam się nie podobać, ale trochę go rozumiem. Nie był mściwy... nawet właściwie nie był zły. Tylko... trochę go poniosło. Poza tym stawił czoło tej istocie, przeciwko której walczymy.
– Tej istocie? – spytał Cett. – Mgłom?
– Nie – odparł Elend. – Istocie, która została uwięziona w Studni Wstąpienia.
Nazywa się Zniszczeniem, pomyślała nagle Vin. Zniszczy wszystko.
– Dlatego uznałem, że musimy zabezpieczyć ostatnią jaskinię – stwierdził Elend. – Ostatni Imperator raz to przeżył i wiedział, jak się przygotować. Może znajdziemy rośliny, które rosną bez słońca. W każdej z tych jaskini znajdują się podobne rzeczy, zapasy jedzenia, woda, ale w każdej było też coś nowego. W Vetitan znaleźliśmy duży skład pierwszych ośmiu metali allomantycznych. To, co znajduje się w ostatnim składzie, może być właśnie tym, czego potrzebujemy, by przetrwać.
– Czyli zdecydowane! – wykrzyknął Cett, uśmiechając się. – Ruszamy na Fadrex?
Elend krótko skinął głową.
– Tak. Główne siły armii pomaszerują na Zachodnie Dominium, kiedy tylko zwiniemy tutejszy obóz.
– Ha! – powiedział Cett. – Penrod i Janarle niech się tym przez parę dni podręczą.
Vin uśmiechnęła się słabo. Poza Cettem, Penrod i Janarle byli najważniejszymi królami pod władzą Elenda. Penrod rządził Luthadel, i dlatego właśnie go teraz z nimi nie było, Janarle zaś rządził Północnym Dominium – królestwem, na którego terytorium leżały rodzinne dobra Domu Venture.
W największym mieście na północy wybuchł jednak bunt w czasie, gdy Janarle – wraz z ojcem Elenda, Straffem Venture – oblegał Luthadel. Na razie Elend nie miał kogo wysłać do odbicia Urteau z wojsk dysydentów, więc Janarle rządził na wygnaniu, wykorzystując swoją mniejszą armię do utrzymywania spokoju w tych miastach, nad którymi panował.
Zarówno Janarle, jak i Penrod starannie wyszukiwali liczne powody, by powstrzymać główną armię przed pomaszerowaniem na ojczyznę Cetta.
– Te sukinsyny nie ucieszą się, kiedy się o tym dowiedzą – stwierdził Cett.
Elend potrząsnął głową.
– Czy w każdym zdaniu, które wypowiadasz, musi być jakiś wulgaryzm?
Cett wzruszył ramionami.
– A po co mówić, jeśli człowiek nie ma do powiedzenia nic interesującego?
– Przeklinanie nie jest interesujące – stwierdził Elend.
– To twoje przeklęte zdanie – odparł z uśmiechem Cett. – I naprawdę nie powinieneś się skarżyć, cesarzu. Jeśli uważasz, że moje słowa są wulgarne, to zbyt długo mieszkałeś w Luthadel. W mojej ojczyźnie ludzie wstydzą się używać tak gładkich słówek jak „przeklęty”.
Elend westchnął.
– Tak czy inaczej...
Gwałtownie urwał, kiedy ziemia zaczęła się trząść. Vin natychmiast poderwała się na równe nogi, oceniając sytuację, podczas gdy pozostali przeklinali i próbowali odzyskać równowagę. Jednakże wstrząsy szybko ustąpiły i nie wywołały większego chaosu. Po obozie krążyły co prawda patrole składające się z oficerów i Allomantów, ale większość żołnierzy pozostała w swoich namiotach.
Vin znów odwróciła się w stronę wnętrza namiotu. Kilka krzeseł się przewróciło, wstrząs poprzesuwał podróżne meble. Pozostali powoli zajęli swoje miejsca.
– Sporo ich ostatnio – zauważył Ham.
Vin spojrzała w oczy Elenda i spostrzegła w nich troskę.
Możemy walczyć przeciwko armiom, możemy zdobywać miasta, lecz co z popiołem, mgłami i trzęsieniami ziemi? Co ze światem, który rozpada się wokół nas?
– Tak czy inaczej – powiedział Elend stanowczym głosem, mimo że w głębi duszy musiał czuć niepokój – Fadrex musi być naszym kolejnym celem. Nie możemy ryzykować utraty skarbca i tego, co się w nim może znajdować.
„Na przykład atium”, szepnął Reen w głowie Vin, gdy znów usiadła.
– Atium – powiedziała na głos.
Cett nadstawił uszu.
– Myślisz, że tam będzie?
– Istnieją takie teorie – stwierdził Elend, spoglądając na Vin. – Ale nie mamy dowodów.
– Będzie tam – powiedziała.
Musi tam być. Nie wiem dlaczego, ale musimy je mieć.
– Mam nadzieję, że nie – odezwał się Cett. – Przemierzyłem pół przeklętego imperium, żeby spróbować ukraść atium. Jeśli się okaże, że znajduje się pod moim własnym miastem...
– Chyba zapominamy o czymś istotnym, El – zauważył Ham. – Czy mówimy o podbiciu Fadrex?
Zapadła cisza. Do tej chwili armie Elenda były wykorzystywane w celach obrony, atakowały garnizony kolossów albo obozy watażków i zbójców. Zastraszeniem skłonili kilka miast do przyłączenia się do sojuszu, ale nigdy wcześniej nie zaatakowali miasta i nie zdobyli go siłą.
Elend odwrócił się i znów spojrzał na mapę. Nawet z boku Vin widziała jego oczy – oczy człowieka zahartowanego po dwóch latach niemal nieprzerwanej wojny.
– Naszym podstawowym celem będzie zdobycie miasta z pomocą dyplomacji – stwierdził Elend.
– Dyplomacji? – powtórzył Cett. – Fadrex należy do mnie. Ten przeklęty obligator mi je ukradł! Nie musisz mieć wyrzutów sumienia, kiedy go zaatakujesz, Elendzie.
– Nie muszę? – spytał Elend, odwracając się. – Cetcie, to twoich ludzi... twoich żołnierzy... będziemy musieli zabić, żeby dostać się do tego miasta.
– Na wojnie ludzie giną – stwierdził Cett. – Wyrzuty sumienia nie oczyszczają rąk z krwi, więc po co się przejmować? Ci żołnierze zwrócili się przeciwko mnie i zasługują na to, co dostaną.
– To nie takie proste – stwierdził Ham. – Jeśli żołnierze nie mieli jak walczyć przeciwko uzurpatorowi, dlaczego mielibyśmy od nich oczekiwać oddania życia?
– Szczególnie za człowieka, który również był uzurpatorem – zauważył Elend.
– Tak czy inaczej – dodał Ham – według raportów miasto jest doskonale bronione. To będzie twardy orzech do zgryzienia, El.
Elend przez chwilę stał w milczeniu, po czym spojrzał na Cetta, który wciąż wydawał się niezmiernie zadowolony z siebie. Wydawało się, że coś ich łączy – zrozumienie. Elend był mistrzem teorii i pewnie przeczytał na temat wojny więcej niż ktokolwiek. Cett miał naturalne wyczucie technik wojennych i taktyki i zastąpił Clubsa w roli głównego stratega cesarstwa.
– Oblężenie – stwierdził Cett.
Elend pokiwał głową.
– Jeśli król Yomen nie zareaguje na dyplomację, jedynym sposobem dostania się do tego miasta... jeśli nie chcemy, by połowa naszych ludzi zginęła podczas natarcia na mury... jest oblężenie.
– Czy mamy na to czas? – spytał Ham, marszcząc czoło.
– Pomijając Urteau – powiedział Elend – Fadrex wraz z otaczającym go terytorium jest jedyną częścią Wewnętrznych Dominiów, która zachowała na tyle znaczące siły, by móc nam zagrozić. Z tego powodu i z powodu składu nie możemy po prostu zostawić ich w spokoju.
– W pewnym sensie czas nam sprzyja – stwierdził Cett, drapiąc się po brodzie. – Miasta takiego jak Fadrex nie można po prostu zaatakować, Ham. Ma umocnienia i jako jedno z niewielu miast poza Luthadel mogło odeprzeć natarcie armii. Ale ponieważ znajduje się poza Środkowym Dominium, prawdopodobnie już brakuje im żywności.
Elend pokiwał głową.
– Podczas gdy my mamy wszystkie zapasy znalezione w jaskiniach. Jeśli zablokujemy drogę, a później kanał, w końcu będą musieli poddać miasto. Nawet jeśli znaleźli zapasy... w co wątpię... przetrzymamy ich.
Ham zmarszczył czoło.
– Chyba...
– Poza tym – dodał Elend – jeśli zrobi się naprawdę ciężko, mamy jeszcze około dwudziestu tysięcy kolossów, które możemy wykorzystać.
Ham uniósł brew. Implikacje były oczywiste. Zwróciłbyś kolossy przeciwko ludziom?
– Jest jeszcze jednak kwestia – powiedział cicho Sazed. – Coś, czego dotychczas nie omówiliśmy.
Kilka głów odwróciło się, jakby ich właściciele zapomnieli o obecności Terrisanina.
– Mgły – powiedział Sazed. – Fadrex leży daleko za granicą mgieł, cesarzu Venture. Czy zaryzykujesz piętnaście procent strat w armii, zanim w ogóle dotrzesz do miasta?
Elend zamilkł. Na razie udało mu się utrzymać większość żołnierzy z dala od mgieł. Vin wydawało się niewłaściwe to, że armię chroniono przed chorobą, a wieśniaków zmuszano do wychodzenia we mgłę. Jednakże w miejscach, w których obozowali, wciąż pozostała znaczna część dnia bez mgieł, mieli też namioty dla wszystkich żołnierzy – tego brakowało im przy przesiedlaniu wieśniaków.
Mgły rzadko wchodziły do budynków, nawet tych o ścianach z materiału. Ryzykowanie życia żołnierzy nie miało sensu, dotychczas bowiem udawało im się tego uniknąć. Vin wydawało się to hipokryzją, ale na razie miało sens.
Elend napotkał spojrzenie Sazeda.
– Masz rację – powiedział. – Nie możemy wiecznie chronić przed tym żołnierzy. Zmusiłem wieśniaków z Vetitan do uodpornienia się. Podejrzewam, że wkrótce będę musiał zmusić armię do tego samego, z tych samych powodów.
Vin siedziała w milczeniu. Często tęskniła za czasami, kiedy nie miała nic wspólnego z takimi decyzjami, albo jeszcze lepiej: kiedy Elend nie był zmuszony do ich podejmowania.
– Maszerujemy na Fadrex – powtórzył Elend, odwracając się plecami do grupy. Wskazał na mapę. – Jeśli mamy to przetrwać... a mówiąc „my”, mam na myśli wszystkich mieszkańców Nowego Imperium... musimy zebrać się i skoncentrować populację w pobliżu Środkowego Dominium. Tego lata będzie to jedyne miejsce, w którym mogą udać się zbiory, a będziemy potrzebować wszystkich rąk do pracy, by oczyścić pola z popiołu i przygotować je. To oznacza zapewnienie naszej ochrony mieszkańcom Fadrex. Oznacza to również – dodał, wskazując na północno-wschodnią część mapy – że musimy stłumić rebelię w Urteau. Nie tylko znajduje się w nim jaskinia... a w niej ziarno, którego rozpaczliwie potrzebujemy na drugi zasiew w Dominium Centralnym... ale też jego nowi władcy zbierają siły i tworzą armię. Urteau znajduje się stanowczo zbyt blisko Luthadel, czego dowiedzieliśmy się, gdy pomaszerował na nas mój ojciec. Nie pozwolę, by to się powtórzyło.
– Mamy zbyt mało wojska, by zaatakować na dwóch frontach, El – stwierdził Ham.
Elend pokiwał głową.
– Wiem. Właściwie wolałbym uniknąć marszu na Urteau. To była siedziba mojego ojca... mieszkańcy mieli dobry powód, by się przeciwko niemu zbuntować. Demoux, raport.
Demoux wstał.
– Pod nieobecność Waszej Wysokości dostaliśmy wyrytą w stali wiadomość od Spooka – powiedział. – Chłopak twierdzi, że frakcja, która kontroluje Urteau, składa się ze zbuntowanych skaa.
– To brzmi obiecująco – zauważył Breeze. – To nasi ludzie.
– Oni... dość surowo traktują szlachetnie urodzonych, lordzie Breeze – powiedział Demoux. – A do tej grupy zaliczają każdego, kto miał szlachetnie urodzonych rodziców.
– Powiedziałbym, że to dosyć skrajne – stwierdził Ham.
– Wielu ludzi uważało, że poglądy Kelsiera są skrajne – przypomniał Breeze. – Jestem pewien, że uda nam się przemówić tym buntownikom do rozsądku.
– Dobrze – powiedział Elend – gdyż liczę na to, że tobie i Sazedowi uda się przywrócić Urteau pod nasze panowanie bez użycia siły. Tych magazynów jest tylko pięć i nie możemy sobie pozwolić na utratę jednego z nich. Kto wie, co w końcu znajdziemy w Fadrex... być może będziemy musieli wrócić do pozostałych jaskini, by znaleźć coś, co przeoczyliśmy.
Odwrócił się, spojrzał na Breeze’a, a później na Sazeda.
– Nie możemy po prostu wykraść żywności z Urteau – powiedział. – Jeśli bunt w mieście się rozprzestrzeni, może doprowadzić do rozpadu całego imperium. Musimy przeciągnąć ich na swoją stronę.
Wszyscy obecni, w tym Vin, pokiwali głowami. Wiedzieli z doświadczenia, jak wielki wpływ na imperium mógł mieć niewielki bunt.
– Oblężenie Fadrex może zająć trochę czasu – stwierdził Elend. – Chciałbym, żebyście przed nadejściem lata zabezpieczyli magazyn na północy i stłumili rebelię. Wyślijcie nasiona do Środkowego Dominium.
– Nie martw się – powiedział Breeze. – Widziałem już rządy skaa... Nim tam dotrzemy, miasto i tak będzie pewnie na krawędzi upadku. Pewnie jeszcze ucieszą się z propozycji stania się częścią Nowego Imperium!
– Uważajcie – ostrzegł Elend. – Raporty Spooka nie były obszerne, ale wydaje się, że napięcia w mieście są ogromne. Poślemy z wami kilka setek żołnierzy dla bezpieczeństwa. – Spojrzał na mapę, mrużąc lekko oczy. – Pięć magazynów, pięć miast. Urteau jest częścią tego wszystkiego. Nie możemy pozwolić, by nam uciekło.
– Wasza Wysokość – odezwał się Sazed. – Czy moja obecność podczas tej wyprawy jest niezbędna?
Elend zmarszczył czoło, spoglądając na Terrisanina.
– Masz coś innego do zrobienia, Sazedzie?
– Są pewne badania, które bardzo chciałbym przeprowadzić – odparł Opiekun.
– Jak zawsze, szanuję twoje życzenia. Jeśli uważasz, że te badania są ważne...
– Mają naturę osobistą, Wasza Wysokość – przyznał Sazed.
– Czy mógłbyś je prowadzić, pomagając w Urteau? – spytał Elend. – Jesteś Terrisaninem, co dodaje ci wiarygodności, jakiej żaden z nas nie posiada. Poza tym, ludzie cię szanują i ci ufają, Sazedzie... nie bez powodu. Z kolei Breeze ma niejaką... reputację.
– Nad którą bardzo się napracowałem, wiesz – powiedział Breeze.
– Naprawdę chciałbym, żebyś poprowadził ekspedycję, Sazedzie – stwierdził Elend. – Nie mogę sobie wyobrazić lepszego ambasadora od samego Świętego Świadka.
Wyraz twarzy Sazeda pozostawał nieprzenikniony.
– Dobrze – powiedział w końcu. – Zrobię wszystko co w mojej mocy.
– Świetnie – stwierdził Elend i odwrócił się w stronę pozostałych. – Muszę was poprosić o jeszcze jedno.
– A cóż to takiego? – spytał Cett.
Elend przez chwilę stał w milczeniu, patrząc ponad ich głowami. Wydawał się zamyślony.
– Chciałbym, żebyście opowiedzieli mi o Ocalałym – powiedział w końcu.
– Był panem mgieł – odparł natychmiast Demoux.
– Nie chodzi mi o retorykę – stwierdził Elend. – Niech ktoś mi opowie o Kelsierze jako o człowieku. Nigdy go nie poznałem. Widziałem go tylko raz, tuż przed jego śmiercią, ale nigdy go nie poznałem.
– A jaki to ma sens? – spytał Cett. – Wszyscy słyszeliśmy opowieści. Jeśli wierzyć skaa, był niemal bogiem.
– Po prostu zróbcie to, o co was proszę.
W namiocie zapanowała cisza. W końcu odezwał się Ham.
– Był... wielki. Nie był człowiekiem, lecz kimś więcej. Wszystko, co robił, było wielkie... jego marzenia, sposób, w jaki mówił, sposób, w jaki myślał...
– I nie był fałszywy – dodał Breeze. – Widzę, kiedy człowiek udaje. Dlatego właśnie przyjąłem pierwsze zadanie u Kelsiera. Wśród wszystkich figurantów i pozerów on był prawdziwy. Wszyscy chcieli być najlepsi. Kelsier naprawdę był.
– Był człowiekiem – powiedziała cicho Vin. – Tylko człowiekiem. Jednakże wszyscy zawsze wiedzieli, że mu się uda. Sprawił, że staliśmy się tym, czym on chciał, żebyśmy się stali.
– Dzięki temu mógł nas wykorzystać – stwierdził Breeze.
– Ale kiedy z nami skończył, byliśmy lepsi – dodał Ham.
Elend pokiwał głową.
– Żałuję, że go nie poznałem. Na początku kariery zawsze się z nim porównywałem. Kiedy usłyszałem o Kelsierze po raz pierwszy, był już legendą. Próba stania się takim jak on nie miała sensu, ale ja i tak się przejmowałem. Tak czy inaczej, ci z was, którzy go znali, może będą umieli odpowiedzieć na kolejne moje pytanie. Jak myślicie, co by powiedział, gdyby nas teraz zobaczył?
– Byłby dumny – odparł natychmiast Ham. – To znaczy, pokonaliśmy Ostatniego Imperatora i stworzyliśmy rząd skaa.
– A gdyby zobaczył nas na tej konferencji?
Znów zapadła cisza. Kiedy ktoś wypowiedział w końcu na głos to, co wszyscy myśleli, była to osoba, której Vin się nie spodziewała.
– Powiedziałby, że mamy się więcej śmiać – wyszeptał Sazed.
Breeze zachichotał.
– Wiecie, on był szalony. Im gorzej sprawy się miały, tym więcej żartował. Pamiętam, jak dowcipny był w dniu po naszej najgorszej porażce, kiedy z powodu tego głupca Yedena stracił większość naszej armii skaa. Kell wszedł do środka energicznym krokiem i rzucił jeden z tych swoich absurdalnych żartów.
– To wydaje się niestosowne – zauważyła Allrianne.
Ham pokręcił głową.
– Nie. On był po prostu zdeterminowany. Zawsze powtarzał, że śmiech jest czymś, czego Ostatni Imperator nie może mu odebrać. Zaplanował i przeprowadził obalenie tysiącletniego imperium... i zrobił to jako swego rodzaju pokutę za pozwolenie, by jego żona umarła, myśląc, że on ją znienawidził. Ale zrobił to z uśmieszkiem na ustach. Jakby każdy dowcip był jego sposobem na spoliczkowanie przeznaczenia.
– Potrzebujemy tego, co on miał – stwierdził Elend.
Wszyscy wpatrzyli się w niego.
– Nie możemy dłużej się tak zachowywać – mówił dalej Venture. – Sprzeczamy się między sobą, snujemy po kątach, patrzymy na spadający popiół i jesteśmy przekonani, że już po nas.
Breeze się zaśmiał.
– Nie wiem, czy zauważyłeś to trzęsienie ziemi parę chwil temu, mój drogi, ale świat najwyraźniej się kończy. To niewątpliwie przygnębiająca okoliczność.
– Możemy to przeżyć – odparł Elend. – Ale tylko jeśli nasi ludzie się nie poddadzą. Oni potrzebują przywódców, którzy się śmieją, przywódców, którzy czują, że w tej walce można zwyciężyć. Dlatego o to właśnie was proszę. Nie obchodzi mnie, czy jesteście optymistami, czy pesymistami, nie obchodzi mnie, czy w głębi duszy myślicie, że zginiemy w ciągu miesiąca. Chcę widzieć wasze uśmiechy. Niech to będzie uśmiech wyzywający, jeśli musicie. A jeśli nadejdzie koniec, chcę, żebyście przyjęli go z uśmiechem. Jak nauczył nas Ocalały.
Członkowie ekipy powoli pokiwali głowami, nawet Sazed, choć na jego twarzy malował się niepokój.
Cett potrząsnął głową.
– Powariowaliście wszyscy. Nie mam pojęcia, jak tu z wami wylądowałem.
Breeze się roześmiał.
– To kłamstwo, Cetcie. Doskonale wiesz, dlaczego się do nas przyłączyłeś. Zagroziliśmy, że cię zabijemy, jeśli tego nie zrobisz!
Elend spoglądał na Vin. Napotkała jego spojrzenie i pokiwała głową. To była dobra przemowa. Nie była pewna, czy jego słowa cokolwiek zmienią – ekipa nie mogła wrócić do początków, gdy wieczorami śmiali się swobodnie wokół stołu Clubsa. Może jednak, jeśli będą pamiętać o uśmiechu Kelsiera, nie zapomną tak łatwo, dlaczego wciąż warto walczyć.
– Dobrze – powiedział w końcu Elend. – Zacznijmy przygotowania. Breeze, Sazed, Allrianne, musicie porozmawiać ze skrybami o zapasach potrzebnych na wyprawę. Ham, poślij wieści do Luthadel i powiedz Penrodowi, że nasi uczeni mają się zająć uprawą roślin, które potrzebują jak najmniej światła. Demoux, przekaż wieści żołnierzom. Jutro wyruszamy.