Читать книгу Bohater wieków - Brandon Sanderson - Страница 29
ОглавлениеHemalurgia – tak się nazywa, ze względu na związek z krwią. Jak sądzę, nie jest przypadkiem, że przekazywaniu mocy przez Hemalurgię zawsze towarzyszy śmierć. Marsh kiedyś opisał ją jako „brudny” proces. Moim zdaniem nie jest to właściwy przymiotnik. Nie brzmi wystarczająco niepokojąco.
13
Czegoś nie zauważam, pomyślał Marsh.
Siedział w obozie kolossów. Po prostu siedział. Nie poruszył się od wielu godzin. Popiół pokrywał go niczym rzeźbę. Uwaga Zniszczenia była ostatnio skupiona gdzie indziej i Marsh miał coraz więcej czasu dla siebie.
Nadal nie walczył. Walka przyciągała uwagę Zniszczenia.
Czy nie tego pragnę? – pomyślał. Bycia kontrolowanym? Kiedy Zniszczenie zmuszało go do patrzenia na swój sposób, umierający świat wydawał się cudowny. Ta rozkosz była o wiele lepsza do grozy, którą odczuwał, siedząc na pniaku i powoli ginąc w popiele.
Nie. Nie tego pragnę! Owszem, to była rozkosz, ale fałszywa. I jak wcześniej walczył ze Zniszczeniem, tak teraz walczył głównie z własnym poczuciem nieuchronności.
Czego nie zauważam? – pomyślał. Armia kolossów, licząca trzysta tysięcy, nie poruszyła się od tygodni. Jej członkowie powoli, lecz bezustannie wybijali się nawzajem. Pozwolenie armii na stagnację wydawało się marnowaniem zasobów, nawet jeśli stwory najwyraźniej mogły się żywić martwymi roślinami wygrzebywanymi spod popiołu.
Nie mogą przecież żyć tak długo, prawda? Nie wiedział zbyt wiele o kolossach, mimo że spędził z nimi prawie rok. Najwyraźniej były zdolne jeść niemal wszystko, jakby sam akt napełniania żołądków był ważniejszy od wartości odżywczej.
Na co czekało Zniszczenie? Dlaczego nie wzięło jego armii i nie zaatakowało? Marsh znał geografię Ostatniego Imperium na tyle dobrze, by wiedzieć, że stacjonuje na północy, w pobliżu Terris. Dlaczego nie zaatakują Luthadel?
W obozie nie było innych Inkwizytorów. Zniszczenie wezwało ich do innych zadań, pozostawiając go samego. Spośród wszystkich Inkwizytorów Marsh otrzymał najwięcej nowych kolców – miał ich dziesięć w różnych miejscach ciała. Wydawało się, że czynią go najpotężniejszym z Inkwizytorów. Dlaczego pozostawiono go z tyłu?
Jakie to ma znaczenie? – pomyślał. Koniec nadszedł. Zniszczenia nie da się pokonać. Świat się skończy.
Czuł się winny z powodu tej myśli. Gdyby mógł spuścić wzrok w zawstydzeniu, zrobiłby to. Był taki czas, kiedy przewodził buntowi skaa. Tysiące oczekiwały na jego polecenia. A później... Kelsier został pojmany. Podobnie jak Mare, kobieta, którą kochali i Kelsier, i Marsh.
Kiedy Kelsier i Mare zostali zesłani do Czeluści Hathsin, Marsh porzucił buntowników. Powody miał proste. Skoro Ostatni Imperator umiał pochwycić Kelsiera – najbardziej błyskotliwego złodzieja tamtych czasów – to w końcu pochwyci też Marsha. To nie strach sprawił, że Marsh odszedł na emeryturę, lecz prosty realizm. On zawsze miał praktyczne podejście do życia. Walka okazała się bezużyteczna, więc po co to robić?
A później Kelsier wrócił i dokonał tego, czego zbuntowani skaa nie umieli dokonać przez tysiąc lat – obalił imperium, doprowadzając do śmierci Ostatniego Imperatora.
To powinienem być ja, pomyślał Marsh. Służyłem rebelii przez całe życie, a później poddałem się tuż przed ich zwycięstwem.
To była tragedia, a pogarszała ją jeszcze świadomość, że Marsh znów to robił. Znów się poddawał.
Bądź przeklęty, Kelsierze! – pomyślał z frustracją. Nie możesz mnie zostawić w spokoju nawet po śmierci?
Pozostał jednak jeden dręczący i niezaprzeczalny fakt. Mare miała rację. Wybrała Kelsiera zamiast Marsha.
A później, gdy obaj musieli poradzić sobie z jej śmiercią, jeden się poddał.
A drugi spełnił jej marzenia.
Marsh wiedział, dlaczego Kelsier zdecydował się obalić Ostatnie Imperium. Nie chodziło o pieniądze, sławę czy nawet – jak podejrzewała większość – zemstę. Kelsier znał serce Mare. Wiedział, że marzyła o dniach, gdy rozkwitały kwiaty, a niebo nie było czerwone. Zawsze nosiła ze sobą ten malutki rysunek kwiatka, kopię kopii – przedstawienie czegoś, co przestało istnieć przed wielu laty.
Nie spełniłeś jej marzeń, Kelsierze, pomyślał gorzko Marsh. Zawiodłeś. Zabiłeś Ostatniego Imperatora, ale to nic nie naprawiło. Tylko pogorszyło sytuację!
Popiół wciąż spadał, unosząc się wokół Marsha, niesiony przez leniwy wietrzyk. Kolossy chrząkały, a w pewnej odległości jeden wrzeszczał, gdy jego towarzysz go zabijał.
Kelsier nie żył. Zginął dla jej marzenia. Mare miała rację, że go wybrała, lecz ona również nie żyła. Marsh nie umarł. Jeszcze nie. Wciąż mogę walczyć, powiedział sobie. Ale jak? Nawet poruszenie palcem przyciągnie uwagę Zniszczenia.
Przez ostatnie kilka tygodni w ogóle nie walczył. Może dlatego Zniszczenie uznało, że może pozostawić Marsha na tak długo samego. Istota – albo siła, czy też czymkolwiek była – nie była wszechwładna. Marsh podejrzewał jednak, że mogła swobodnie się poruszać, obserwując świat i widząc, co się dzieje w różnych jego zakątkach. Żadne mury nie chroniły przed jej spojrzeniem – wydawało się, że jest zdolna widzieć wszystko.
Poza ludzkim umysłem.
Może... może jeśli wystarczająco długo nie będę walczył, zaskoczę je, kiedy w końcu zdecyduję się zadać cios.
Wydawało się to dobrym planem. I Marsh wiedział dokładnie, co zrobi, kiedy nadejdzie czas. Usunie najbardziej użyteczne narzędzie Zniszczenia. Wyciągnie kolec z pleców i zabije siebie. Nie z frustracji i nie z rozpaczy. Wiedział, że ma ważną rolę do odegrania w planach Zniszczenia. Jeśli usunie się we właściwym momencie, inni dostaną szansę.
Tylko tyle mógł im dać. Wydawało się to jednak właściwe i ta nowa pewność siebie sprawiła, że pożałował, iż nie może się wyprostować i z dumą stawić czoła światu. Kelsier zabił się, by zapewnić wolność skaa. Marsh zrobi to samo – i w ten sposób, jak miał nadzieję, uchroni świat przed zagładą.