Читать книгу Oślepiający nóż - Brent Weeks - Страница 13

Rozdział 8

Оглавление

Karris miała już wszystkie rzeczy spakowane i przygotowane. Domyślała się, że Gavin wykrzesze kolejny ślizgacz, zamiast wziąć jedną z łodzi. Zawsze był niecierpliwy. Jeszcze raz sprawdziła rzeczy, żeby uspokoić nerwy. Nie mogła znieść myśli, że o czymś zapomniała. Nie cierpiała, kiedy nie wiedziała, co powinna przygotować, a jednocześnie starała się nie zabrać zbyt wielu rzeczy.

Oczywiście, Gavin przyjdzie, powie „chodźmy” i spróbuje natychmiast wyruszyć. Jakby, wymyśliwszy sposób na przebycie całego Morza Lazurowego w jeden dzień i zaoszczędzenie na tym miesiąca żeglugi, nie mógł sobie pozwolić na dodatkową godzinę lub dwie na spakowanie rzeczy.

Dlaczego właściwie zgłosiła się do tego na ochotnika?

Bo nie masz nic lepszego do roboty niż ratowanie świata i ujawnienia raka, który toczy jego serce.

Oto dlaczego.

Gavin wyszedł na pokład, a nią znowu wstrząsnęło to, że wszystkie spojrzenia od razu powędrowały w jego stronę. Przypuszczała, że większość pasażerów na tym statku to prości ludzie i że oglądaliby się też na widok gubernatora Garristonu, Crassosa, nawet jeśli go nienawidzili. I możliwe, że patrzyliby z takim uwielbieniem na każdego Pryzmata, chociaż w to akurat wątpiła. Pozycja Gavina była wyjątkowa, ale z pewnością ściągałby na siebie wszystkie spojrzenia nawet gdyby był stewardem. Teraz, kiedy ponownie ocalił im wszystkim życie, aż dziwne, że nie witali go burzą oklasków.

Żeglarze powitali go burzą oklasków.

Sukinsyn.

Dwójka Czarnogwardzistów pojawiła się u jego boków, gdy tylko przekroczył próg kajuty. Ktoś musiał krzyknąć, że Pryzmat się pojawił, bo w ciągu kilku chwil ludzie stłoczyli się na pokładzie. Kapitan, oddany gruby Ruthgarczyk, nawet nie próbował ich powstrzymać albo zagonić żeglarzy z powrotem do roboty. Ludzie prawie się tratowali, kiedy wybiegali z kajut pod pokładem. I wszyscy – żeglarze, żołnierze, kupcy, arystokraci i chłopi – nadbiegli, żeby spojrzeć na swojego Pryzmata.

Przebywał z nimi na tym samym statku przez ostatni tydzień, wcześniej był z nimi w Garristonie. Przecież wcale się nie zmienił. A jednak, o ile wcześniej był dla nich ważną osobistością, teraz był po prostu ich człowiekiem. Ich wybawcą. Rzucenie się do walki z morskim demonem i wygrana uczyniła Gavina herosem.

Gdyby Karris nie widziała na własne oczy, jak niewiele brakowało, żeby Gavin został pożarty, mogłaby cynicznie uznać, że specjalnie zaaranżował to przedstawienie.

Na pokładzie panował ścisk – na wszystkich statkach upakowano tylu ludzi, że pękały w szwach, by wydostać uchodźców z Garristonu, zanim Książę Barw zajmie miasto – i wszyscy zebrani szeptali między sobą, wypowiadając takie brednie, jak: „Widzisz go? Mówi coś?”.

Gavin podszedł do Karris w towarzystwie Czarnogwardzistów. Oni, tak samo jak ona, rozglądali się po tłumie, wypatrując niebezpieczeństwa.

– Pani, czy uczynisz mi ten honor i zechcesz towarzyszyć mi w małej wyprawie? – zapytał Gavin.

Co należy zrobić, kiedy ktoś cię uprzejmie prosi, żebyś zrobiła coś, co zamierzałaś zrobić, a nawet więcej: knułaś i nakłaniałaś zwierzchnika, żeby ci na to pozwolił?

– Ehm... z największą przyjemnością – odpowiedziała Karris.

– Doskonale.

Gavin uśmiechnął się bez cienia ironii. Naprawdę miał miły uśmiech. Padalec.

Uniósł ręce.

– Słuchajcie! – powiedział.

Miał głos przywódcy i głos mówcy – opanował tę sztuczkę, która pozwalała mu mówić na tyle głośno i wyraźnie, żeby wszyscy go zrozumieli, a jednocześnie nie sprawiał wrażenia, że krzyczy.

– Słuchajcie! Opuszczam was dzisiaj, ale tylko na pewien czas. Udaję się przygotować dla was miejsce. Wyruszę przodem. A teraz proszę, byście byli nieulękli i rośli w siłę. Nadchodzą dni, które nas wszystkich wystawią na próbę. I zadanie, które tylko wy możecie wykonać, chociaż pomogę wam, jak tylko zdołam. Powierzam dowództwo generałowi Danavisowi. Ma moje pełne zaufanie. Dobrze wami pokieruje.

Wypowiadając te słowa, wkraczał na niebezpieczny teren i z pewnością to wiedział. Zasugerował, chociaż nie powiedział tego wprost, że jest ich promachosem; ten tytuł mógł otrzymać Pryzmat w czasie wojny, ale promachia leżała tylko w gestii Spektrum i wymagała jednomyślności. Gavin był promachosem w czasie wojny z bratem i pozbawiono go tego tytułu po niecałych sześciu miesiącach. Być promachosem, znaczyło stać się prawdziwym cesarzem.

Właśnie z myślą o zapobieganiu między innymi takim sytuacjom stworzono Czarną Gwardię.

Z drugiej strony, co innego mógł powiedzieć tym ludziom Gavin? Że odchodzi i że będą musieli sami sobie radzić? Niczego nie mieli. Wszystko zostawili w Garristonie.

Mówił dalej, a Karris rozglądała się po tłumie. Żelazna Pięść, oczywiście, nauczył ich, jak rozpoznać zabójcę w masie ludzi. Ktoś, kto obficie się poci, nerwowo się kręci, każdy, kto zasłania ręce w taki sposób, jakby coś ukrywał. Karris jednak kierowała się bardziej intuicją – zabójca nie pasowałby do otoczenia. Byłaby to osoba, która nie słucha, bo nie obchodzi jej, co się mówi. Byłby to ktoś, kto myśli tylko o swojej misji.

Karris zdała sobie sprawę z dwóch rzeczy naraz. Po pierwsze, sama właśnie dokładnie tak się zachowywała. Po drugie, na pokładzie było co najmniej pięćdziesięciu Czarnogwardzistów. Już nie wspominając o kilku setkach fanatyków z pospólstwa, którzy rozszarpaliby na strzępy każdego, kto śmiałby choć obrazić ich Pryzmata. Jeśli można było mówić o idealnej chwili, by nie przeprowadzać zamachu, to ona właśnie nastąpiła.

Gavin wykrzesał schody z pokładu do wody, a potem łódkę o żółtym kadłubie z mechanizmem wiosłowym dla dwojga.

Czarnogwardziści na służbie nazywali się Ahhanen i Djur. Żaden z nich nie robił wrażenia zadowolonego, ale zasalutowali Karris, przekazując jej ochronę Pryzmata. Życie, światło, cel.

Gavin zszedł po stopniach i zajął swoje miejsce. Nie podał Karris ręki, by pomóc jej wsiąść, za co była mu wdzięczna. W tej sytuacji nie byli lordem i damą. Jakkolwiek by na to patrzeć, to ona chroniła jego.

Zajęła swoje miejsce przy wiosłach i zapytała:

– Nie niebieska tym razem, hę?

Kiedy ostatnim razem obydwoje wiosłowali, oskarżyła go, że posłużył się niebieskim luksynem przy budowie kadłuba, by był praktycznie niewidoczny na tle fal, co wyprowadzało ją z równowagi.

Odchrząknął.

Nie powinna była tego mówić. Bez wątpienia wykrzesał kadłub z żółtego luksynu przez wzgląd na nią. Narzekała z powodu tego, jak wtedy postąpił, więc tym razem zrobił inaczej. A ona od razu mu to wytknęła. Pięknie, Karris.

Odepchnęli się i zaczęli wiosłować w milczeniu, kierując się na zachód. Kiedy oddalili się jakieś półtorej mili, Gavin dał znać, że powinni się zatrzymać.

– Wczoraj pokazałem im wszystkim ślizgacz, ale sporo się wtedy działo – powiedział.

„Sporo się działo”. Uznała, że można i tak opisać panikę, która ogarnęła pięćdziesiąt tysięcy bezradnych ludzi, kiedy zdali sobie sprawę, że atakuje ich morski demon, i zdumienie, z jakim patrzyli, jak ich Pryzmat w pojedynkę odciąga od nich niebezpieczeństwo za pomocą magii, jakiej nikt dotąd nie widział.

– Nie chciałem dzisiaj sprezentować wszystkim krzesicielom lekcji, jak samemu przygotować taki ślizgacz. Tylko dlatego, że sekret w końcu się wyda, nie znaczy, że trzeba o nim wykrzykiwać na cały świat.

Urwał, jakby zdał sobie sprawę, że może Karris nie jest osobą, której należy to mówić.

– Dokąd więc się wybieramy? – zapytała.

Ona też nie chciała teraz rozmawiać na ten temat.

– Powiedziałem swoim ludziom, że przygotuję dla nich miejsce.

– Cały czas mówisz ludziom różne rzeczy.

Gavin otworzył usta, ale się zawahał. Oblizał usta. Nie powiedział tego, co zamierzał.

– Zasłużyłem sobie na to. Rzecz w tym, że mam pięćdziesiąt tysięcy uchodźców. Jeśli umieścimy ich w jednym z małych tyrejskich miasteczek na wybrzeżu, to przytłoczą miejscowych, a i tak nadal będą znajdować się raptem kawałek marszem od Księcia Barw. Będą bezbronni i umrą z głodu, nawet jeśli on ich nie zaatakuje. Rzecz w tym, że, głównie z niesprawiedliwych powodów, nikt nie zechce pomóc grupie Tyrejczyków.

– A ty wpadłeś na jakieś wymyślne rozwiązanie.

– Nie wymyślne. Eleganckie. No dobrze, pewnie można je nazwać też wymyślnym. – Zaczął krzesać łopatki i słomki do ślizgacza. – Zamierzam umieścić ich na Wyspie Jasnowidzów.

Czyli naprawdę mu odbiło.

– Całą wyspę otaczają rafy. Nikt nie podpłynie tam statkiem – powiedziała Karris.

– Ja podpłynę.

– A co na to powiedzą Jasnowidze?

– Pewnie się zdziwią. Nic im jeszcze nie powiedziałem.

– Cudnie.

– Kto wie? – Gavin się zadumał. – W końcu są Jasnowidzami. Może przewiedzieli moje przybycie.

Uśmiech Gavina zwiądł od żaru dezaprobaty Karris. Podał jej jedną słomkę i pomknęli po falach.

Kiedy ostatnio razem płynęli ślizgaczem, trzymali się za ręce, a Karris ściskała jego dłoń miarowo, żeby złapali rytm. Teraz nie wyciągnął do niej dłoni. Dobrze, oszczędził jej kłopotu, kiedy musiałaby odmówić.

Mimo to, znaleźli wspólny rytm i mknęli po powierzchni morza. W ciągu pół godziny pojawiły się przed nimi góry Wyspy Jasnowidzów. Znajdowały się jednak dalej, niż się wydawało, i minęło jeszcze kilka godzin, zanim Gavin i Karris zbliżyli się do wyspy. Nawet wtedy Gavin nie skierował się prosto do niej. Skręcił na południe od wyspy i popłynął między nią i Tyreą; tyrejskie góry Karsos były ledwie widoczne w oddali i wydawało się, że mają fioletową barwę.

W końcu Gavin skręcił na północ ku rozległej zatoce. To było wielkie, spłaszczone półkole, dostatecznie duże, żeby pomieściła się tam cała flotylla Gavina, ale za szerokie – jak obstawiała Karris, chociaż nie była fachowcem – by chroniło przed zimowymi sztormami, które rozpętają się między wyspą i kontynentem za kilka miesięcy.

Nie było tam żadnych znanych zabudowań. Wyspa stanowiła tabu, była zakazana, święta. Lucidonius przekazał ją Jasnowidzom setki lat temu. A ponadto była otoczona przez rafy, które zniszczyłyby każdy statek o większym zanurzeniu niż kajak albo ślizgacz, a nawet one miały szansę tylko w czasie wysokiego przypływu.

Kiedy się zbliżyli, prześlizgując się raptem na szerokość dłoni nad rafami koralowymi, Karris zobaczyła ogromny pomost wystający z niezagospodarowanego brzegu. Pirs lśnił niczym złoto – pirs z czystego żółtego luksynu. Już miała coś powiedzieć na ten temat Gavinowi – czy to on go zbudował? To tu się wybierał, kiedy znikał w ciągu ostatnich dni? – kiedy zobaczyła coś innego.

Na plaży tłoczyło się nieskładnie kilka setek uzbrojonych mężczyzn i kobiet.

– Gavin, ci ludzie robią wrażenie rozgniewanych.

Gavin z rozbawieniem uniósł brwi.

– Nie tak bardzo rozgniewanych, jak będą za chwilę.

A potem, nie zważając na nic, podpłynął ślizgaczem do brzegu i zatrzymał się dokładnie przed tłumem.

Oślepiający nóż

Подняться наверх