Читать книгу Oślepiający nóż - Brent Weeks - Страница 8
Rozdział 3
ОглавлениеGavin wciągnął światło i zaczął tworzyć mechanizm do wiosłowania. Odruchowo spróbował wykrzesać niebieski luksyn. Chociaż niebieski był kruchy, jako sztywny i gładki idealnie nadawał się na części, które nie podlegają bocznym naprężeniom. Przez chwilę Gavin raz jeszcze spróbował go wykrzesać na siłę. Był żywym ucieleśnieniem Pryzmatu, on jeden spośród wszystkich krzesicieli potrafił rozszczepić w sobie światło. Błękit tam był, Gavin wiedział, że kolor tam jest i może sama ta wiedza wystarczy, nawet jeśli nie mógł go zobaczyć.
Na Orholama, skoro można znaleźć nocnik w środku nocy, chociaż się go nie widzi, bo przecież ta przeklęta rzecz tam stoi, to czemu i z kolorem nie jest tak samo?
Nic. Nie poczuł przypływu harmonijnej logiki, chłodnej racjonalności, skóry nie splamił mu błękit. Nici z krzesania. Po raz pierwszy od dzieciństwa poczuł się bezradny. Jak zwykły człowiek. Jak kmiotek.
Krzyknął z bezradności. Zresztą i tak było już za późno na wiosła. Ten sukinsyn płynął za szybko.
Gavin wykrzesał łopatki i słomki. Niebieski lepiej nadawał się na dysze do ślizgacza, ale z natury elastyczna zieleń mogła się sprawdzić, o ile wykrzesze dostatecznie grubą warstwę. Chropowaty zielony luksyn był cięższy i wytwarzał większy opór w wodzie, więc Gavin płynął wolniej, ale nie miał ani czasu, ani dość skupienia, żeby krzesać żółty. Cenne sekundy uciekały, kiedy on przygotowywał ślizgacz.
Po chwili łopatki były już gotowe i Gavin zaczął strzelać luksynem w dysze, przez co powietrze i woda wystrzeliwały za małą łódką wprawiając ją w ruch. Pochylił się mocno, napinając mięśnie ramion, ale potem, kiedy już nabrał prędkości, wysiłek nieco zelżał. Wkrótce ślizgacz pędził z sykiem po falach.
Flotylla pojawiła się w oddali. Najpierw Gavin zobaczył żagle na najwyższych masztach. Jednakże przy prędkości, z jaką pędził, już wkrótce widział całe statki. Były ich teraz setki: od małych żaglówek po galeasy i trzymasztowy liniowiec z ożaglowaniem rejowym i czterdziestoma ośmioma działami, który Gavin odebrał ruthgarskiemu gubernatorowi i uczynił z niego swój okręt flagowy. Opuścili Garriston z ponad setką jednostek, ale kolejne setki, które opuściły miasto wcześniej, dołączyły do nich w ciągu następnych dni z obawy przed piratami, licznymi na tych wodach. Jako ostatnie zobaczył ogromne luksynowe barki. Osobiście stworzył te cztery ledwie zdatne do żeglugi wielkie, otwarte łodzie, żeby pomieścić na nich tyle uchodźców, ile się da. Gdyby tego nie zrobił, zginęłyby tysiące ludzi.
A teraz i tak zginą, jeśli Gavin nie powstrzyma morskiego demona.
Kiedy zbliżył się w pędzie, znowu dostrzegł morskiego demona – garb wystający na wysokość sześciu stóp z wody. Skóra potwora nadal łagodnie jaśniała i jakimś szczęśliwym zrządzeniem losu demon nie pędził prosto na flotyllę. Jego ścieżka powinna poprowadzić go w odległości około tysiąca kroków przed statkiem flagowym.
Same statki, rzecz jasna, także brnęły przed siebie, tnąc powoli wodę i skracając dystans, ale morski demon poruszał się tak szybko, że Gavin ośmielił się wierzyć, że ruch statków nie będzie miał znaczenia. Nie miał pojęcia, jak czułe są zmysły morskiego demona, wiedział jednak, że jeśli potwór nie zmieni kierunku, to może flocie się uda.
Gavin nie mógł oderwać rąk od dysz ślizgacza, nie tracąc przy tym cennej prędkości – zresztą, nawet gdyby mógł, nie miał pojęcia, jak zdołałby przekazać całej flotylli sygnał, który znaczyłby „Nie róbcie niczego głupiego!”.
Mylił się – morski demon przepłynie jakieś pięćset kroków przed statkiem flagowym. Źle ocenił kierunek czy też stwór zakręcał w stronę flotylli?
Gavin widział obserwatorów na bocianich gniazdach, wymachujących gwałtownie rękami do tych, którzy znajdowali się pod nimi na pokładzie. Bez wątpienia krzyczeli, ale Gavin znajdował się za daleko, żeby ich usłyszeć. Kiedy podpłynął bliżej, zobaczył ludzi biegających po pokładach.
Niebezpieczeństwo dopadło flotyllę o wiele szybciej, niż ktokolwiek mógłby się spodziewać. Zgodnie z normalnym porządkiem rzeczy, wrogowie mogliby pojawić się na horyzoncie i zacząć pościg. Sztorm mógł rozpętać się nagle w ciągu pół godziny. Jednakże ta sytuacja rozegrała się na przestrzeni minut i teraz z niektórych statków obserwowano dwa dziwy: łódź poruszającą się po falach z szybkością, jakiej nikt do tej pory nie widział, i gigantyczny ciemny cień przed nią, który mógł być jedynie morskim demonem.
Bądźcie mądrzy, niech was wszystkich Orholam weźmie, bądźcie mądrzy albo zbyt przerażeni, żeby cokolwiek zrobić. Błagam!
Na załadowanie dział potrzeba czasu, a nie można zostawić ich załadowanych, bo proch by zawilgł. Zawsze jakiś idiota mógł strzelić z muszkietu w przepływający kształt, ale taki incydent powinien okazać się zbyt drobny, żeby potwór w ogóle go zauważył.
Morski demon przecinał wody czterysta kroków przed flotą i płynął cały czas przed siebie.
Gavin słyszał teraz krzyki dobiegające ze statków. Człowiek na bocianim gnieździe flagowego okrętu Gavina trzymał się za głowę z niedowierzaniem, ale nikt nie zrobił niczego głupiego.
Orholamie, jeszcze tylko jedna minuta. Jeszcze tylko...
Kiedy moździerz sygnalizacyjny huknął przed południem, wszelkie nadzieje Gavina przepadły jak kamień w wodę. Mógłby przysiąc, że krzyki na wszystkich statkach flotylli w jednej chwili ucichły. A chwilę potem znowu się podniosły, kiedy doświadczeni żeglarze krzyczeli z niedowierzaniem na przerażonego kapitana-kretyna, który pewnie właśnie ich zabił.
Gavin nie odrywał oczu od morskiego demona. Kilwater – sycząca piana i potężnie rozfalowana tafla wody – ciągnął się prosto przez kolejne sto kroków. Kolejne sto. Może potwór nie usły-szał?
I nagle ślizgacz śmignął dokładnie nad bestią, bo morski demon wykonał zwrot szybciej, niż Gavin myślał, że to możliwe.
Kiedy morski potwór zawrócił, jego ogon przeciął powierzchnię wody. Poruszał się za szybko, żeby można było dostrzec szczegóły. Gavin wychwycił tylko, że płonął gniewem w kolorze ognistej czerwieni rozjarzonego kuciem żelaza i że, gdy całą długością – a było tego z pewnością ze trzydzieści kroków – uderzył w wodę, wstrząs sprawił, że huk moździerza sygnalizacyjnego wydał się przy tym cieniutki i cichutki.
Ogromne fale rozeszły się od miejsca, w którym ogon uderzył wodę. Ponieważ Gavin stanął jak wryty, teraz ledwie zdążył obrócić ślizgacz, zanim fale w niego uderzyły. Zanurzył się głęboko w pierwszą falę i pośpiesznie rzucił przed siebie zielony luksyn, poszerzając i wydłużając dziób łódki. Następna fala cisnęła nim do przodu i wyrzuciła go w powietrze.
Dziób ślizgacza uderzył w kolejną ogromną falę pod zbyt dużym kątem, więc zanurkował w toń. Woda zmyła Gavina z pokładu prosto w odmęty.
Morze Lazurowe było ciepłą, wilgotną paszczą. Połknęło Gavina w całości, jednym chrupnięciem pozbawiło go oddechu, przewałkowało ozorem, aż stracił rozeznanie w kierunkach, bawiło się nim przed połknięciem, a kiedy stawił opór, w końcu go wypluło.
Gavin wypłynął i błyskawicznie znalazł flotyllę. Nie miał czasu, żeby wykrzesać cały nowy ślizgacz, więc wykrzesał mniejsze łopatki u rąk, wciągnął tyle światła, ile był w stanie utrzymać, gwałtownym szarpnięciem przyciągnął ręce do boków, a głową ustawił się w kierunku morskiego demona. Rzucił luksyn w dół i odrzut cisnął nim do przodu.
Napór fal był niewiarygodny. Odebrał mu wzrok, wyłączył słuch, ale Gavin nie zwalniał. Parł przed siebie, czerpiąc z siły ciała stwardniałego od lat znoju na ślizgaczu, pozwalającego mu teraz pokonać morze w jeden dzień, i z nieugiętej woli, jakiej dopracował się po latach wypełniania funkcji Pryzmata i zmuszania świata do podporządkowywania się jego życzeniom.
Poczuł, że wpada w cień hydrodynamiczny morskiego demona – napór nagle zmalał, a prędkość się podwoiła. Nadając ciału kierunek ruchem nóg, Gavin zanurzył się głębiej w wodę, a potem wystrzelił ku powierzchni.
Wyleciał w powietrze. W ostatniej chwili.
Nie powinien był za wiele zobaczyć, gdy raptownie łapał powietrze i światło, kiedy woda spływała z całego jego ciała, ale scena przed nim zastygła i ujrzał wszystko. Łeb morskiego demona wynurzył się do połowy z wody z zaciśniętą paszczą w kształcie krzyża, dzięki czemu ta guzowata, kolczasta głowa w kształcie młota mogła roztrzaskać okręt flagowy na drzazgi. Cielsko demona miało co najmniej dwadzieścia kroków szerokości i znajdowało się teraz raptem pięćdziesiąt kroków od statku.
Mężczyźni stali przy bakburcie z muszkietami w rękach. Z kilku bił gęsty, czarny dym. Inne właśnie rozbłyskiwały, kiedy lont podpalał proch na panewce w ułamku chwili przed wystrzałem. Dowódca Żelazna Pięść i Karris stali oboje, gotowi na wszystko i nieulękli; żarzący się luksyn formował się w pociski w ich dłoniach. Na pokładach działowych Gavin widział ludzi ubijających proch w działach, szykujących się do salwy, której nigdy w życiu nie zdążą oddać.
Pozostałe statki z flotylli tłoczyły się wokół jak dzieciaki wokół bójki na pięści; mężczyźni przysiedli na nadburciach z rozdziawionymi ustami, zbyt niewielu z nich próbowało choćby załadować muszkiety.
Ludzie odrywali teraz wzrok od zbliżającego się potwora i rozdziawiając usta ze zdumienia, patrzyli, co to za nowa groza wystrzeliła w powietrze. Mężczyzna na bocianim gnieździe pokazywał go ręką, krzycząc.
A Gavin zawisł w powietrzu, w chwili, gdy tylko sekundy dzieliły jego rodaków od katastrofy i zniszczenia. Cisnął wszystkim, co miał, w morskiego demona.
Skrząca się, skręcona ściana wielobarwnego światła wystrzeliła z Gavina i pomknęła ku potworowi.
Gavin nie wiedział, co uczyniła, kiedy uderzyła w morskiego demona, a nawet czy w ogóle go trafiła.
Było takie stare, paryjskie porzekadło, które Gavin już kiedyś słyszał, ale nigdy się nad nim nie zastanawiał: „Kiedy ciśniesz górą, góra ciśnie tobą”.
Czas znowu ruszył, i to nieprzyjemnie szybko. Gavin poczuł się tak, jakby zdzielono go pałką – większą niż jego ciało. Został odrzucony w tył, przed oczami wybuchły mu gwiazdy; Gavin młócił kończynami jak kocur, wykręcał się, próbując obrócić się w powietrzu, i z ogłuszającym pluskiem wpadł do wody dwadzieścia kroków dalej.
Światło jest życiem. Lata wojny nauczyły Gavina, żeby nigdy nie pozostawać nieuzbrojonym; bezbronność to preludium do śmierci. Gavin wypłynął na powierzchnię i natychmiast zaczął krzesać. W ciągu lat, które stracił, po tysiąckroć popełniając błędy podczas udoskonalania ślizgacza, doprowadził do perfekcji także metody wydostawania się z wody i tworzenia łodzi. Nie było to łatwe zadanie – krzesicieli bowiem zawsze przerażało to, że mogliby wpaść do wody i nie być w stanie się z niej wydostać.
Dzięki swym umiejętnościom Gavin już po paru sekundach stał na pokładzie nowego ślizgacza i krzesał łopatki, próbując jednocześnie zorientować się, co się stało.
Statek flagowy nadal płynął, chociaż stracił jeden reling i miał ogromne otarcia na kadłubie od strony bakburty. Zatem morski demon musiał zawrócić i tylko odbił się od statku. Zawracając, znowu uderzył ogonem, bo kilka żaglówek w pobliżu zostało zalanych i ludzie skakali do wody, a inne statki już płynęły, żeby ich wyłowić z paszczy morza.
A gdzie, u diabła, podział się morski demon?
Ludzie krzyczeli na pokładach. Nie wykrzykiwali pochwał, ale wołali zaniepokojeni. Wskazywali...
O, w mordę.
Gavin zaczął ciskać luksynem w słomki tak szybko, jak się dało, ale ślizgacz zawsze wolno się rozpędzał.
Gigantyczny wściekle czerwony łeb w kształcie młota wynurzył się niecałe dwadzieścia kroków od niego i szybko się zbliżał. Gavin przyśpieszał i złapał falę uderzeniową wywołaną przez masywny, tępy kształt prący przez wodę. Przód łba był jak ściana – guzowata, kolczasta ściana.
Jednakże dzięki temu, że fala uderzeniowa porwała go ze sobą, Gavin zaczął oddalać się od potwora.
Wtedy paszcza o kształcie krzyża otworzyła się, przez co cały przód młota pękł w czterech miejscach. Kiedy morski demon zaczął zasysać wodę, zamiast pchać ją przed sobą, fala uderzeniowa gwałtownie zniknęła. A ślizgacz Gavina szarpnął się nagle w stronę paszczy.
I prosto do paszczy. Po otwarciu była spokojnie dwa, a nawet trzy razy szersza niż wzrost Gavina. Morskie demony połykały całe morza. Cielsko dygotało miarowo – krąg, który na przemian zaciskał się i rozszerzał, wystrzeliwując wodę przez skrzela do tyłu niemal tak samo jak ślizgacz.
Gavinowi dygotały ręce, mięśnie ramion paliły go żywym ogniem, kiedy popychał ciężar całego ciała, całej łodzi po morzu. Mocniej. Niech to szlag, mocniej!
Morski demon wygiął się w górę w chwili, w której ślizgacz Gavina wystrzelił z jego paszczy. Czwórdzielne szczęki zamknęły się z kłapnięciem, a sam demon skoczył w powietrze. Gavin zamknął oczy i krzyknął, napierając z całej mocy.
Zerknął przez ramię i zobaczył coś niemożliwego: morski demon wyskoczył z wody. Cały. Jego potężne cielsko huknęło z powrotem w wodę, jakby wszystkie siedem wieży Chromerii zawaliło się w morze jednocześnie.
Jednakże Gavin był szybszy. Roześmiał się porwany wrażeniem szaleńczej wolności lotu i świetlistej lekkości bytu. Śmiał się.
Morski demon ścigał go wściekły, nadal płonąc czerwienią, poruszając się jeszcze szybciej niż dotąd. Ślizgacz jednak osiągnął pełną prędkość i Gavinowi nie groziło już niebezpieczeństwo. Zatoczył koło, kierując się w głąb morza; odległe ludzkie sylwetki wiwatowały na pokładach całej flotylli, a stwór popłynął za nim.
Gavin godzinami prowadził go daleko na morze, a potem, zatoczywszy szeroki krąg na wypadek gdyby morski demon mógł płynąć na oślep w kierunku, w którym widział go po raz ostatni, zostawił go daleko za sobą.
Kiedy słońce zaszło, Gavin wrócił całkowicie wyczerpany do flotylli. Stracili dwie żaglówki, ale nie zginął ani jeden człowiek. Jego ludzie – bo jeśli do tej pory nie byli „jego”, to teraz podbił ich serca i dusze – powitali go jak boga.
Gavin przyjął ich uznanie z bladym uśmiechem, ale poczucie wolności osłabło. Żałował, że on nie może się radować. Żałował, że nie może się upić, tańczyć i pójść do łóżka z najładniejszą dziewczyną, jaką zdołałby znaleźć. Żałował, że nie może znaleźć gdzieś wśród floty Karris, pokłócić się z nią, przelecieć ją albo jedno i potem drugie. Żałował, że nie może snuć opowieści, a potem słuchać, jak powtarza ją setka ust, i śmiać się ze śmierci, która minęła ich o włos. A tak, kiedy jego ludzie świętowali, on zszedł pod pokład. Sam. Odprawił gestem Corvana. Pokręcił głową, widząc wytrzeszczającego oczy syna.
I w końcu w zaciemnionej kajucie, gdy już został sam, zapłakał. Nie z powodu tego, co się stało, ale z powodu tego, czym wiedział, że stać się musi.