Читать книгу Dziewczyna kłamcy - Catherine Howard - Страница 6
ОглавлениеJest sobota, czwarta siedemnaście, kiedy Jen podchodzi do zniszczonej kanapy w domu stojącym gdzieś w Rathmines. To jeden z tych szeregowych domków z czerwonej cegły, który został podzielony na mieszkania udostępniane studentom i pozostawiane na pastwę losu.
On widzi, że jej twarz zdradza zmieszanie, jednak dziewczyna szybko to ukrywa. Jak wiele pamięta? Może członków gangu opuszczających, jeden po drugim, klub na Harcourt Street. Torują sobie drogę przez spocony, pijany tłum. Chwytają za sukienki i szarpią od tyłu za koszule. Może pamięta swoją przyjaciółkę Michelle, ściskającą kurczowo ramię jakiegoś zarywającego do niej kolesia. Mówił, że przenoszą się do kogoś na imprezę, że mogą tam pójść.
– Czyją imprezę? – Usłyszał jej pytanie.
– Jacka! – padła głośno odpowiedź.
Nie było jasne, czy Jen zna Jacka, ale i tak za nimi poszła.
Teraz osuwa się na kanapie, w ciemnym pokoju wypełnionym twarzami, których prawdopodobnie nie rozpoznaje. Cienkie ramiączka czarnej połyskującej sukienki wyróżniają się na tle jej bladej, piegowatej skóry. Makijaż oczu jest niechlujny i rozmazany. Powieki są ciężkie. Głowa lekko przechyla się na bok.
Ktoś głośno przeklina i włącza ostre, palące światło.
Jen mruży oczy i unosi głowę, dopóki jej wzrok nie napotka gołej żarówki zwisającej z sufitu. Przed nią, na podłodze, jakiś koleś szuka czegoś na czworaka. Dziewczyna marszczy brwi.
To miejsce jest ohydne. Dywan jest stary i poplamiony, pełno na nim pokruszonych czipsów, sierści, wdeptanego popiołu z papierosów. Nie stanowi całości – składa się z dużych, luźnych kawałków wystrzępionych i wytartych na końcach. Między nimi prześwituje goła podłoga. Kanapa stoi przodem do kominka, którego komorę zasłonięto zieloną płytą wiórową wyróżniającą się na tle pozostałości jego obramowania w kolorze magnolii. Zupełnie niepasujące tu składane krzesła kempingowe z poszarpanymi poduszkami też ustawiono przodem do kominka. Siedzą na nich trzej faceci, którzy podają sobie skręta.
Druga, mniejsza kanapa stoi na lewo od Jen. Tam siedzi on.
Powietrze jest gęste od dymu, a jedyne okno nie ma ani zasłon, ani żaluzji. Z nagiego szkła spływają krople wody.
On nie może się doczekać, żeby wyjść.
Jen czuje się coraz bardziej niekomfortowo. Marszczy brwi. On obserwuje, jak dziewczyna wciska dłonie między uda i kuli ramiona. Pochyla się na kanapie i intensywnie wpatruje w trzech palaczy, badając ich twarze. Czy zna któregoś z nich? Odwraca się, żeby obejrzeć resztę pokoju...
I nieruchomieje.
Widziała ich.
Na prawo od kominka stoi pożółkła chłodziarko-zamrażarka w amerykańskim stylu, z kolekcją przyczepionych byle jak jaskrawych magnesów. Zbyt duża, by zmieścić się między kominkiem a boczną ścianą.
Jen mruga.
Lodówka w salonie nie jest dla niej czymś niezwykłym. Każdy student szukający mieszkania do wynajęcia w przystępnej cenie w Dublinie szybko odkrywa, że lodówki stojące na środku salonu sąsiadującego z malutką kuchnią są, jak widać, ostatnim krzykiem mody. Ale jeśli Jen znajdzie na tyle siły, by jasno myśleć, zda sobie sprawę, że w tej jest coś bardzo znajomego.
Rozprasza ją chłopak siedzący obok. Wygląda, jakby był w jej wieku, dziewiętnaście lub dwadzieścia lat. Trąca ją i pyta, czy chciałaby kolejnego drinka. Ona nie odpowiada. Za chwilę trąca ją ponownie i tym razem Jen odwraca głowę w jego stronę.
Chłopak kiwa w stronę puszki piwa, którą ona trzyma w prawej dłoni, i bezgłośnie porusza ustami:
– Kolejne?
Jen wygląda na zaskoczoną, widząc w swojej dłoni puszkę piwa. Leniwie ją przechylając, odpowiada coś, co brzmi jak:
– Jeszcze nie dokończyłam tego.
Chłopak wstaje. Ma na sobie zdarte zamszowe buty, dżinsy, rozpiętą koszulę w białe i niebieskie paski i koszulkę pod spodem. Wystaje niewiele, ale zdaje się, że ma nadruk ze znanego plakatu filmowego. Czarno-żółto-czerwony. Gdy chłopak opuszcza pokój, Jen wyciąga się na tej części kanapy, którą zajmował, i układa się do momentu, gdy głowa nie spocznie na poduszce. Zamyka oczy...
Nagle je otwiera. Kładzie dłonie płasko na kanapie, żeby się podnieść. Gapi się na lodówkę.
O to chodzi.
Jej usta powoli się otwierają. Puszka, którą trzymała w dłoni, spada i toczy się pod kanapę. Piwo wylewa się, chlupocząc. Dziewczyna nie schyla się, żeby ją podnieść. Wygląda na to, że nie zdaje sobie sprawy, że puszka upadła.
Chwiejnie wstaje, czeka chwilę, żeby złapać równowagę na wysokich szpilkach. Robi krok do przodu, jeden, drugi, trzeci, w końcu dochodzi do lodówki. Zatrzymuje się i kręci głową, jakby nie mogła uwierzyć w to, co widzi.
I któż mógłby ją za to winić?
W końcu to jej magnesy.
Te, które mama, z zawodu pilotka linii lotniczych, przywoziła jej od czasów dzieciństwa Jen. Różowa wieża Eiffla. Wypukły Wielki Kanion. Opera w Sydney. Koloseum w Rzymie. Gwiazda z Hollywood z imieniem Jen.
Magnesy, które powinny być przyczepione do mikrofalówki w mieszkaniu w Halls, w kuchni, którą dzieli z Michelle. Były tam, kiedy wychodziła z domu tego wieczoru.
Mamrocze coś niezrozumiale, a potem odchodzi od lodówki, zataczając się, i pośpiesznie zmierza w stronę drzwi, żeby opuścić pokój, zostawiając płaszcz i torebkę, które cały ten czas leżały pod nią na kanapie.
Nikt nie zwraca uwagi na jej dziwne wyjście. Uczestnicy imprezy są zbyt pijani, zbyt zjarani albo jedno i drugie. Poza tym jest zbyt ciemno i zbyt późno lub wcześnie, zależnie jak na to spojrzeć. Jeśli ktokolwiek to zauważył i tak się nie zainteresował. On zastanawia się, na ile poczują się winni za kilka dni, kiedy będą zmuszeni przyznać przed Gardaí, jak niewiele wiedzą.
Zanim wstanie, liczy do dziesięciu najwolniej, jak potrafi, bierze płaszcz i torebkę Jen i wychodzi za nią z domu.
Dziewczyna będzie kierowała się w stronę swojego mieszkania. Będzie szła pół godziny, ponieważ nigdy nie łapie taksówek w tej okolicy. Opustoszałe, ciemne ulice, bo to dziwna, najcichsza pora, gdy większość stałych klientów pubów i klubów śpi już w swoich łóżkach, a ranne ptaszki jeszcze się nie obudziły. Jej trasa wiedzie wzdłuż Grand Canal, gdzie ciemna woda wygląda, jakby zrównywała się poziomem z ulicą i gdzie nie ma żadnych barierek ochronnych. Gdzie jest tylko kilka lamp, a odległości między nimi są duże.
On nie może pozwolić, żeby wracała sama. I nie pozwoli, ponieważ jest dżentelmenem, który nie pozwala młodym dziewczynom wracać samym z imprezy do domu. Zwłaszcza gdy wypiły na tyle dużo, by zapomnieć płaszcza, torebki i – podnosi klapkę małej aksamitnej kopertówki i sprawdza, co jest w środku – kluczy, legitymacji studenckiej oraz telefonu.
Chce się upewnić, że Jen o tym wie.
Lubi nazywać się miłym kolesiem.
Ma nadzieję, że ona też go tak nazwie.