Читать книгу Dziewczyna kłamcy - Catherine Howard - Страница 8
Alison, obecnie
ОглавлениеPrzyszli pod moje drzwi dzień po przyjęciu u Sal.
Wciąż cierpiałam. Przyjęcie odbywało się z okazji Dnia Świętego Patryka na moją cześć jako jedynego irlandzkiego członka grupy. Dobiłyśmy z Sal do tej różnorodnej ekipy, która ustaliła, że będzie się widywać raz na kilka miesięcy po kolei u każdego członka grupy, zwanego głównym organizatorem spotkania. Była stała grupa sześciu czy siedmiu osób, które pojawiały się zawsze, i kilka, które co jakiś czas zaskakiwały nas swoją obecnością. Nazwaliśmy się Unijni, ponieważ mimo że w skład ekipy wchodzili ludzie z dziewięciu krajów, to każdy był oddalony o kilkugodzinną podróż pociągiem lub krótki lot tanimi liniami lotniczymi od naszego nowego domu. Jednym z celów życiowych Sal było infiltrowanie grupy amerykańskich emigrantów w Bredzie i przekonanie ich, żeby dołączyli do naszego gangu.
Przyjechałam wcześniej, żeby pomóc Sal i Dirkowi wszystko przygotować, ale zabroniono mi robić cokolwiek oprócz siedzenia na sofie z kieliszkiem szampana w dłoni, napełnionym czymś, co Instagram nazwał Black Velvet. Wyglądało to trochę jak guinness z bąbelkami. Właściwie nie lubię guinnessa, ale zachowałam tę informację dla siebie. Przypatrywałam się, jak Sal, przypominająca gospodynię domową z lat pięćdziesiątych, w zielonej sukience z paskiem, z ustami umalowanymi jaskrawą czerwoną szminką i ze schludnym blond kokiem, wysypywała na stół dekoracje w krzykliwym kolorze: złote konfetti, tęczowe słomki i serwetki z wizerunkiem leprechauna.
– Szykownie – skomentowałam.
– To nic w porównaniu z tym, co jeszcze było w ofercie – odpowiedziała Sal. – Podziękuj swojemu szczęśliwemu talizmanowi, bo mogłam kupić też czapeczki.
– Wiesz, szczęśliwy talizman to bardziej amerykański wymysł, nie? Płatki śniadaniowe? Raczej tak nie mówimy.
– Teraz czas na lekcję o Dniu Świętego Patryka?
– Nie, poczekam z tym, aż wszyscy dotrą. Muszą to usłyszeć.
Sal przewróciła oczami.
– Zatem jest na co czekać.
– Wciąż nie mogę uwierzyć, że organizujesz przyjęcie – powiedziałam. – Nawet takie z tęczowymi słomkami i skrzatami. Jesteś taka dojrzała.
– Nie przypominaj mi. – Sal przerwała nakrywanie stołu, żeby ocenić swoją pracę. Był przygotowany na dwanaście osób. Imponująca liczba jak na Unijnych. – Mamy w wyposażeniu mieszkania wszystkie sprzęty AGD. Sprzęty AGD. I jeszcze to cholerstwo. – Podniosła lewą rękę, potrząsając serdecznym palcem. Lśniła na nim platynowa obrączka. – Wciąż nie mogę do niej przywyknąć.
Byli małżeństwem dopiero od miesiąca. Lekceważąc tradycję, Sal zdecydowała się na ślub tutaj, zmuszając rodzinę do przyjazdu z Londynu. Jej skóra wciąż była lekko brązowa po miesiącu miodowym spędzonym na Malediwach, a ja ciągle nie przejrzałam wszystkich luksusowych przyborów toaletowych, które zwinęła i przywiozła mi z pięciogwiazdkowego kurortu, gdzie się zatrzymali. Moja suknia druhny nadal wisiała w pralni.
Wtem zabrzmiał dzwonek do drzwi i Sal pospieszyła, żeby otworzyć. Zastanawiałam się, gdzie jest Dirk, a później uświadomiłam sobie, że to on musi być odpowiedzialny za te wszystkie dźwięki dochodzące z kuchni.
Wzięłam nieśmiały łyk drinka i odkryłam, że rzeczywiście smakował jak guinness z bąbelkami. Guinness zmieszany z szampanem. Zbrodnia popełniona na obu alkoholach. Krzywiłam się z powodu kwaśnego smaku, kiedy otworzyły się drzwi do salonu i do środka wszedł atrakcyjny mężczyzna, którego nigdy wcześniej nie widziałam. Tuż za nim podążała Sal z demonicznym uśmiechem, robiąc w moją stronę wymowne miny za jego plecami.
– To – oznajmiła – jest Stephen.
Wiedziałam, co się święci, zanim zdążyła to powiedzieć: Stephen też był Irlandczykiem. Widać to było po nim. Nie chodzi o rude włosy i piegi, z powodu których jesteśmy znani, tylko o coś mniej stereotypowego, a bardziej realnego – jasna skóra, niebieskie oczy, czarne włosy. Sal znalazła kolejnego obcokrajowca i wyglądała na bardzo podekscytowaną. Wyjaśniła, że to kolega Dirka, że przyjechał dwa tygodnie temu i tak naprawdę nikogo nie znał, więc wciągnęli go do naszej grupy. Spytała, czy nie mam nic przeciwko temu, żeby dzielić z nim tytuł gościa honorowego tego wieczoru. Uświadomiłam sobie dlaczego: znalazła go dla mnie.
Jęcząc w duchu, wstałam, żeby uścisnąć mu dłoń i się przywitać.
– Pijesz? – zapytała go Sal. – Co chcesz?
Stephen popatrzył na mój kieliszek, później na mnie, a ja pokręciłam stanowczo głową, dopóki Sal nie spojrzała.
– Może piwo? – rzekł.
Akcent z południowego Dublina. W naszym wieku, jak mi się wydawało. Trzydziestolatek. I jeśli pracował z Dirkiem w firmie zajmującej się oprogramowaniem, to na pewno jest po studiach...
Wiedziałam, dokąd to zmierza.
Musiałam się skupić, żeby zachować przyjemny wyraz twarzy.
– Nie chcesz tego? – Sal wskazała na mój kieliszek. – To Black Velvet. Pyszny.
– Ja, cóż, nie pijam guinnessa – odpowiedział Stephen. – To dlatego opuściłem Irlandię. Dowiedzieli się.
Zmusiłam się do śmiechu. Sal zrzedła mina, ponieważ, czego ani Stephen, ani ja nie wiedzieliśmy, głównym daniem był irlandzki gulasz z guinnessem.
Zdecydował się na heinekena i Sal poszła go przynieść, zostawiając mnie i Stephena na pastwę pogawędki w stylu: więc, właśnie poznałeś Irlandczyka za granicą. Potwierdził moje przypuszczenia, że pochodzi z południowego Dublina. Dodał, że spędził trzy lata w Abu Zabi i że tym razem stara się uniknąć tego, co zrobił tam, czyli asymilowania się z irlandzkimi emigrantami, bo kończyło się to cotygodniowym uprawianiem sportów GAA[1] i piciem w irlandzkim pubie, który mógłby nosić nazwę „Sześć stopni oddalenia szkolnych przyjaciół Stephena”. Powiedziałam mu, że jestem z Cork, że przyjechałam do Holandii prawie dziesięć lat temu, że pracowałam w biurze podróży i że poznałyśmy się z Sal w pralni naszej studenckiej kwatery w Hadze. Zauważyłyśmy u siebie to samo skonsternowane spojrzenie podczas próby postępowania zgodnie z instrukcją wywieszoną nad maszynami i od tego czasu stałyśmy się przyjaciółkami.
– Nie mów nikomu – powiedział Stephen – ale zajęło mi trzy dni, zanim zdałem sobie sprawę, że ludzie z pracy, mówiąc „den hag”, mają na myśli Hagę.
Uśmiechnęłam się.
Treść dostępna w pełnej wersji eBooka.
1 GAA (Gaelic Athletic Asssociation) – organizacja zajmująca się promowaniem sportów gaelickich (wszystkie przypisy pochodzą od tłumacza).