Читать книгу Seksowny kłamca - Christina Lauren - Страница 5
Rozdział trzeci
London
ОглавлениеNie twierdzę, że nigdy wcześniej mi się to nie zdarzyło – to, czyli jednonocna przygoda – ale liczba facetów, z którymi spałam, jest na tyle mała, że na widok Luke’a wchodzącego do pubu następnego wieczoru pierwsze, co mi przychodzi na myśl, to: „spałam z nim”.
Na szczęście myśl szybko ucieka, zastąpiona przez kolejną: „co on tu robi, do cholery?”. Seks z facetem takim jak Luke ma oznaczać wielokrotne orgazmy i uśmiech, z którego następnego dnia trzeba się tłumaczyć przyjaciołom. Poza tym to powinna być jednorazowa przygoda. Na pewno oboje się pod tym względem zgadzamy.
Nie planowałam ponownego spotkania z Lukiem, dlatego nie przejmowałam się tym, że przekręcił moje imię, i nie próbowałam go poprawiać. Dlatego też potrzebuję chwili, by wziąć się w garść, kiedy widzę go wchodzącego do Freda z Nie-Joem, odjechanym pracownikiem Olivera i jednym z moich ulubionych znajomych.
Kierują się prosto na mnie, ale kiedy podaję im drinki i od razu idę do innych klientów, Luke chyba domyśla się, co jest grane. Jednak nie potrafię odczytać jego reakcji; przez krótką chwilę zastanawiam się, czy jest rozczarowany, że nie skaczę wokół niego i nie proszę o powtórkę. Co właściwie – jeśli mam być szczera – nie byłoby najgorszym pomysłem, bo kiedy Luke twierdził, że wie, co robi, to nie kłamał. Ani trochę.
Jednak nie szukam okazji do powtórki. Zeszłej nocy już o tym wiedziałam, nawet w chwili tak przyjemnej, że powtarzałam sobie w myślach: „nie chcę, żeby się skończyło, nie chcę, żeby doszedł i żebyśmy skończyli” – a teraz widzę, że intuicja mnie nie myliła, gdyż przystawia się do niego kolejna brunetka.
Dlatego właśnie nie nadaję się do takich krótkich przygód: nie lubię całej tej pracy myślowej, jaka potem następuje. Nie lubię podawania w wątpliwość własnego zachowania czy drugiej osoby. Zbyt wiele zasad łączy się z tą grą, która podobno nie ma za sobą pociągać żadnych konsekwencji.
Pub powoli się wypełnia. Z kilku telewizorów na ścianie dobiegają odgłosy meczu, co jakiś czas w pomieszczeniu rozlega się wrzask kibiców. Mam tyle pracy, że niemal zapomniałam o obecności Luke’a, ale kiedy odwracam się, by kogoś podliczyć, widzę, jak z brunetką kierują się do wyjścia. Razem.
Czuję w piersi nieprzyjemne, niemal palące uczucie, gdy dziewczyna ujmuje go pod ramię. Śmieje się z jego słów i oboje znikają za drzwiami. To dziwne uczucie – nie gniew, nawet nie uraza. Ale co najmniej lekka irytacja. Jeśli Luke tu jeszcze wróci, podam mu heinekena.
Nie zdaję sobie sprawy, że gapię się na puste drzwi, dopóki nie staje przy mnie Fred.
– Co tam widzisz tak ciekawego? – pyta, podążając za moim spojrzeniem.
Budzę się z zamyślenia.
– Nic. – Patrzę na Freda z uśmiechem. – Tylko ktoś mi właśnie udowodnił, że miałam rację.
– A to ciekawe – odpowiada Fred, opierając się biodrem o ladę. – Facet? Dziewczyna?
– Facet – odpowiadam i szturcham go w żebra. Za to wścibstwo jeszcze mocniej bym mu suszyła głowę, ale wybaczam wszystko, kiedy widzę, jak docina Harlow. – Nie pozwól sobie wmówić, że brakuje ci taktu i subtelności.
Fred chichocze i odsuwa się poza zasięg mojej ręki.
– Spróbuję. Ale teraz wieczór zrobił się znacznie ciekawszy. Nie słyszałem dotąd, żebyś kiedykolwiek wspomniała o jakimś facecie.
– Bo nie siedzimy pod suszarkami u fryzjera.
Fred śmieje się i ustawia kolejkę drinków dla kelnerki.
– Nie wiem, czy starczyłoby mi jeszcze włosów na suszarkę – mówi; łapię jego spojrzenie uciekające w stronę drzwi. – Szkoda, że poszedł, co?
Moje palce zawisają nad kasą; spoglądam na szefa.
– O czym mówisz?
– O tym chłopaku, nad którym się wczoraj znęcałaś.
– Fred, chyba oboje wiemy, że znęcam się nad mnóstwem facetów – odpowiadam ze słodkim uśmiechem.
Fred prycha.
– Wiesz, o kogo mi chodzi. Taki pewny siebie, z wielką czupryną.
– Luke na pewno doceni ten komplement.
– Ach, więc to Luke. Nauczyłaś się jego imienia – kpi Fred i mówi dalej, śmiejąc się tylko w połowie do siebie: – Wygląda na Luke’a. Luke i London… Luke i London z San Diego i Port Charles. Normalnie historia jak z telenoweli.
Ruszam do chłodziarki, mijając go po drodze.
Fred kończy podliczanie klienta i znów odwraca się do mnie.
– Powiedz mi, co on ci udowodnił?
Zastanawiam się nad odpowiedzią, otwierając butelkę wina zinfandel, rozważając, co właściwie tak mnie ubodło w fakcie, że Luke wyszedł z brunetką.
– Chyba przypomniał mi, że warto ufać intuicji.
Uśmiech Freda łagodnieje.
– Chyba wszystkim nam by się to przydało.
– Zapewne.
Fred otwiera dwa piwa dla klientów stojących przy barze, po czym odwraca się znów do mnie.
– Kto go stąd wywlókł?
Wybucham śmiechem. Luke z pewnością nie wyglądał na wleczonego siłą.
– Nie mam pojęcia. Przypadkowa dziewczyna numer nie wiadomo który.
– To chyba wy się nieźle znacie, co?
Rzucam Fredowi ostrzegawcze spojrzenie i schylam się, by odstawić butelkę na półkę.
– Nie masz czegoś pilnego do zrobienia?
Fred wydaje się bardzo z siebie zadowolony.
– Coś oprócz mieszania drinków i nabijania się z ciebie?
– Tak.
– O ile nie przyjdzie Harlow, to nie. – Przerywa na moment. – Jednak jestem barmanem i mówią, że potrafię słuchać, jakbyś chciała pogadać, kiedy nieco się tu rozluźni.
W podziękowaniu kiwam głową i przechodzę na drugi koniec baru. Nie potrzebuję rozmowy. Czy czuję się dotknięta, że Luke niecałą dobę temu poszedł ze mną do łóżka, a przed chwilą wyszedł z inną kobietą? Trochę. Nie dlatego, że byłby to dla mnie dyshonor czy też chciałabym Luke’a dla siebie, ale dlatego, że czuję się jak jedna z wielu, a mimo ostrzeżeń intuicji polubiłam go.
Przejdzie.
✶ ✶ ✶
Dwie godziny później wychodzę z magazynu z pudłem mocnych alkoholi i widzę, że Luke wrócił. Sam.
Zwalniam kroku, podchodząc do niego i starając się wymyślić, w jaki sposób najlepiej go uniknąć, ale na dźwięk butelek on podnosi wzrok i cały się rozjaśnia.
– Moja ulubiona barmanka! – mówi, obdarzając mnie ciepłym uśmiechem. – Myślałem, że już poszłaś, London.
Słysząc, z jakim naciskiem wymawia moje prawdziwe imię, czuję, jak przez twarz przebiega mi uśmiech. Luke przygląda się, kiedy opieram pudło o krawędź zlewu i otwieram je, po czym wyjmuję butelki i stawiam je na ladzie. Kiedy czuję się niepewnie, najłatwiej mi przyjmować żartobliwy ton, ale w tej pracy – zwłaszcza z facetami pokroju Luke’a – musiałam się nauczyć większej rezerwy. Chociaż przy nim na razie mi się to nie udaje.
Jednak jeszcze gorsze jest to, że w tej chwili jestem dla niego barmanką, a nie mam pojęcia, o czym innym moglibyśmy porozmawiać.
Luke wciąż się uśmiecha, jakby naprawdę cieszył go mój widok; cholera, znów pojawia się między nami to napięcie, które sprawia, że moje wahanie znika.
– Owszem, pracuję cały wieczór – odpowiadam z nadzieją, że mój uśmiech wyraża zarazem życzliwość i dystans. – Nie widziałam, jak wróciłeś.
Luke właśnie unosi szklankę do ust; widzę, jak po tych słowach jego oczy rozszerzają się nad szkłem.
– Wróciłem? – Odstawia piwo na blat i przekręca podstawkę grafiką do góry.
Mama twierdzi, że w dzieciństwie zawsze wiedziała, kiedy kłamię albo gram na zwłokę: marszczyłam się i ściągałam brwi tak mocno, że na środku czoła robiła mi się zmarszczka. Chyba wciąż tak robię, podobno to mnie zdradza. Ciekawe, czy Luke też ma taki zdradliwy gest – i czy to nie jest właśnie bawienie się przedmiotami. Cały czas był spokojny i zrównoważony, ale teraz, widząc go w tym stanie, czuję się tak, jakbym widziała gazelę pogrywającą z lwem.
– Tak, widziałam, jak z kimś wychodzisz. Ale wróciłeś tutaj.
– Chodzi ci o Dylana? – Teraz Luke obraca serwetkę wzorem do góry.
Dopiero po chwili orientuję się, że chodzi mu o Nie-Joego. Uśmiecham się, bo w niezamierzony sposób rozwiązałam największą zagadkę nurtującą moich przyjaciół: jak, do jasnej cholery, ma na imię Nie-Joe?
– Chyba oboje wiemy, że nie chodzi mi o Dylana.
Luke śmieje się; widzę dokładnie, kiedy bierze się w garść, bo wtedy zaczyna się uśmiechać, a na jego twarzy pojawia się maska wesołka. Nie mam wątpliwości, że urokiem osobistym Luke Sutter byłby w stanie wydostać się z każdej opresji.
– Chodzi ci o Aubrey – mówi, kiwając głową, jakby wreszcie coś mu się zaczęło układać. – Tylko odwiozłem ją do domu.
Parskam.
– No pewnie.
– Musiałem dopilnować, żeby nie zachciało się jej siadać za kierownicą – mówi. – Poza tym wczoraj pokazałaś mi swoje sztuczki, a dzisiaj mnie ignorujesz. Kiedy w ogóle zauważyłaś, że wychodzę?
Teraz to ja się śmieję.
– Luke, nic się nie dzieje. Nic mnie nie dziwi, przecież znasz moje podejście. Po prostu się z ciebie nabijam.
– No daj spokój, dziewczyno z dołeczkami. – Luke natychmiast sięga do kieszeni, wyjmuje banknot dolarowy i wrzuca do słoika. – Zachowałem się tylko po koleżeńsku.
Nie mogę się oprzeć pokusie.
– Czy koleżeńskie zachowanie to kryptonim obciągania na tylnym siedzeniu?
Luke wybucha gardłowym śmiechem.
– To nie tak – mówi; kącik ust z jednej strony unosi mu się nieco wyżej. – Naprawdę.
Z wyjętych butelek biorę jedną, otwieram i zatykam korkiem do nalewania.
– Pogadaj ze mną trochę – mówi Luke cicho. – Opowiedz mi coś.
Na tak słodką prośbę czuję, że zaczyna brakować mi tchu. Mimo najszczerszych chęci nie potrafię zaszufladkować tego gościa.
– Jakbyś nie zauważył – mówię, wskazując moją białą koszulę, fartuch i bar wokoło – ja teraz raczej pracuję.
Luke rozgląda się.
– Dobrze, ale na razie masz trochę spokoju. Tylko połowa stolików zajętych, i to głównie przez facetów z piwem i faszerowanymi ziemniakami. Zawołają cię tylko po to, żeby pogapić się na twoje nogi w tej spódniczce. – Wyciąga się na swoim stołku, żeby na mnie spojrzeć. – Ja bym tak zrobił.
Macham ścierką w jego kierunku.
– Dlaczego nie wyszedłeś gdzieś ze znajomymi?
Luke wzrusza ramionami.
– Moi znajomi to palanty, nikt nie potrafi pobić mnie w Titanfall.
Zagryzam policzek, żeby powstrzymać uśmiech.
– Biorąc pod uwagę twoją kiepską formę, to chyba przede wszystkim o to chodzi. Jak się ma dzisiaj męskie ego?
Luke z uśmiechem opiera się o bar.
– Chyba oboje wiemy, że wczoraj w nocy moje męskie ego doszło do siebie.
Znów tłumiąc śmiech, przewracam oczami i odsuwam się o krok, ale on chwyta mnie za ramię.
– A tak zupełnie serio – mówi – powiedz, jak udało ci się dojść do takiej wprawy. Potrafię się przyznać, że dostałem baty, ale musisz mi zdradzić wszystkie swoje sekrety.
Rozkładam ręce i uwalniam się z jego delikatnego uścisku. Dotyk jego dłoni przyprawia mnie o rumieniec; pamiętam, jak obejmowały mnie za biodra i przyciskały do jego ciała.
– Dużo ćwiczę.
– Wiesz, nigdy bym się nie domyślił. I nie dlatego, że jesteś dziewczyną. – Unosi dłoń, jakby oczekiwał feministycznej tyrady. – Ale dlatego, że wyglądasz na taką, co spędza cały czas na desce, a nie na kanapie.
– Powinnam zacząć tworzyć portfolio i rozejrzeć się za porządną pracą, ale doskonale mi idzie odkładanie wszystkiego na później – mówię. – Najczęściej wzywają mnie gry wideo.
Luke przez chwilę przyswaja tę informację.
– Portfolio? A gdzie studiowałaś?
– Uniwersytet w San Diego. Wiosną skończyłam grafikę.
Robi zaskoczoną minę; zerka na kolorowe butelki z alkoholem za moimi plecami, rozgląda się po barze, po czym znów patrzy na mnie.
– A siedzisz tutaj.
– Owszem – odpowiadam; Luke nie ciągnie tematu.
Poszliśmy do łóżka, ale tak naprawdę nie jesteśmy przyjaciółmi, więc muszę docenić, że nie pyta, co robię u Freda za barem, zamiast robić użytek z dyplomu, który najpewniej kosztował mnie niemałe pieniądze. Punkt dla niego.
– A ty? – pytam. – Widziałam u ciebie sporo książek.
– Też skończyłem wiosną. Nauki polityczne.
– O rany. – Jestem pod wrażeniem. – A sport?
– Gram w piłkę dla zabawy, a poważniej w piłkę wodną.
Piłka wodna. W myśli przybijam sobie piątkę – za pierwszym razem dobrze zgadłam – po czym czuję lekki ścisk w żołądku. Za czasów naszych studiów drużyna piłki wodnej uniwersytetu w San Diego dwa razy wygrała mistrzostwa kraju. Luke musi być świetnym sportowcem.
Przecieram ścierką blat przed sobą.
– O rany – mówię cicho. – Piłka wodna. To…
Robi wrażenie.
Luke niedbale macha ręką.
– Ty cały dzień surfujesz, w nocy pracujesz tutaj i jeszcze dajesz radę w wolnych chwilach doskonalić talent do gier.
– Mniej więcej – odpowiadam.
– Odważysz się na rewanż?
Już mam mu przypomnieć, że nie, zeszła noc była jednorazowa, kiedy drzwi wejściowe otwierają się i na podłogę pada promień zachodzącego słońca. Wchodzi Mia, a za nią wysoki, tyczkowaty Ansel.
Uśmiecham się, a ona podskakuje i macha do mnie ręką. Dopiero kiedy odwracam się do Luke’a, widzę, że podążył za moim spojrzeniem, teraz zaś patrzy prosto na moją przyjaciółkę i jej przesadnie seksownego męża. Sześćdziesięciowatowy uśmiech na jego twarzy gaśnie; Luke szybko opuszcza wzrok na swoje piwo i nieprzerwanie kręci podstawką.
Obracam się; Ansel objął od tyłu Mię i prowadzi ją w kierunku boksu w odległym kącie. Luke nadal się nie odzywa.
Nie trzeba być geniuszem, by się domyślić, że coś go łączy z Mią, zwłaszcza po tym, jak poprzednio widziałam ich pogrążonych w rozmowie. Czyli to ja muszę zdecydować, czy zależy mi na tyle, by go o to zapytać.
Nie jestem pewna.
– No dobrze, było miło, ale mam jeszcze kilka rzeczy do zrobienia – mówię, wychodząc zza baru.
Luke jeszcze chyba nie wrócił do rzeczywistości; bez słowa kiwa głową mniej więcej w moim kierunku.
Macham Fredowi i kieruję się do magazynu. Kiedy zaczynałam pracę, szef dochodził do siebie po wypadnięciu dysku, a Harlow zagroziła, że powiesi go za jaja na tablicy do strzałek, jeśli złapie go na noszeniu czegoś cięższego niż butelka alkoholu.
Wciąż jeszcze poznaję Harlow, ale wiem już tyle, że: 1) jest wścibska, 2) jest naprawdę wścibska, jeśli jej na kimś zależy, 3) ma temperament z piekła rodem. Jestem gotowa przynieść wszystkie pudła z magazynu, żeby tylko nie poczuć na sobie jej furii.
Kiedy z pełnymi ramionami wracam do baru, Luke zsuwa się ze stołka na mój widok.
– Boże, czekaj, pomogę ci – mówi, wyjmując mi z rąk karton.
– Dzięki – mówię i z ulgą potrząsam ramionami. – Było cięższe, niż się wydawało.
– Ile jeszcze takich masz? – pyta, spoglądając nad moim ramieniem.
– Tylko kilka – odpowiadam i przecinam taśmę, by sprawdzić zawartość.
– Pokaż, gdzie są, to ci je przyniosę. Kilka tygodni temu pomagałem siostrze w przeprowadzce. Stwierdziła, że minąłem się z powołaniem, powinienem pracować fizycznie.
– Nie, nie mogę… – zaczynam, ale on już kręci głową.
– Nie proponuję ci pomocy, bo jestem jakimś popapranym rycerzem albo dlatego, że jesteś dziewczyną i nie dasz sobie sama rady… Oboje wiemy, że potrafisz zrobić wszystko, co ci wpadnie do głowy – mówi Luke, puszczając do mnie oko. – Tylko dlatego, że im szybciej skończysz, tym szybciej będę mógł zmonopolizować twój czas.
– Dzięki – powtarzam, nie zwracając uwagi na to, że po tych słowach krew zaczyna mi wrzeć z niespodziewanej przyjemności; gestem dłoni nakazuję mu iść za sobą. – Ale na zapleczu nie będzie żadnego zacieśniania znajomości. Ani przyjaźni. To tak dla jasności.
– Wiem, wiem – mówi Luke, okrążając bar; mijając Freda, pozdrawia go odpowiednio męskim skinieniem głowy. Nie umyka mi zadowolony uśmieszek Freda i mina „a nie mówiłem”, kiedy jego spojrzenie przeskakuje na mnie; rzucam szefowi groźne spojrzenie, po czym chowam się za rogiem i idę dalej korytarzem.
Tutaj jest znacznie ciszej, bo nie dobiega ani przenikliwy trzask ze stołu bilardowego, szczękanie szklanek, ani okrzyki wznoszone przez kibiców.
Luke zagląda do biura Freda, a potem zatrzymuje się tuż przed naszym maleńkim zapleczem. Właściwie to raczej kuchenka z lodówką i mikrofalą; czasami po pracy przysypiam tu w podniszczonym skórzanym fotelu w kącie.
– Imponujące, co? – mówię i zaglądam również, by sprawdzić, co go tak zaciekawiło.
Luke rozgląda się wokół i wzrusza ramionami.
– Podoba mi się – mówi. – Pokój socjalny w mojej firmie ma ergonomiczne krzesła i trzy różne ekspresy do kawy. Kiedy tam siedzę, czuję się jak dupek.
Śmieję się i wchodzę do magazynu. Luke idzie za mną, staje na środku i rozgląda się przez chwilę, po czym podchodzi ze mną do stosu pudeł i wyciąga ręce, żebym mu coś podała.
– Słuchaj, mogę cię o coś zapytać? – odzywa się.
Sprawdzam listę, po czym przeglądam naklejki na pudłach.
– Pewnie.
– To nie moja sprawa, ale skąd znasz Mię?
Rzucam mu zaskoczone spojrzenie.
– Mia? To najlepsza przyjaciółka mojej współlokatorki, Loli. A dlaczego pytasz?
– Mieszkasz z Lolą? – odpowiada pytaniem Luke.
– Tak, zawsze jakoś wpadałyśmy na siebie na wydziale sztuki – mówię. – Ale w czasie studiów nie spotykałyśmy się zbyt często. Dopiero zeszłego lata wprowadziła się do mnie i szybko stała się moim ulubionym przedstawicielem rasy ludzkiej.
– Oczywiście oprócz mnie – mówi Luke z uśmiechem, po czym pomaga mi zdjąć pudło z wysokiej półki.
Mamroczę podziękowania i wracam do przeglądania listy. Luke jest słodki, zdecydowanie atrakcyjny i cholerny z niego flirciarz.
Co oznacza niebezpieczeństwo.
– Nie ma za co – odpowiada. – Czyli Mia przyjaźni się raczej z Lolą niż z tobą?
Co za dziwne pytanie.
– Pewnie tak. Właściwie… przyjaźnimy się, ale znamy się od niedawna. A skąd ty je znasz? – pytam.
Luke przesuwa sobie pudło na jedno ramię i przeciąga dłonią po skraju półki.
– Dorastaliśmy razem: ja, Mia, Lola i Harlow. Chodziliśmy razem do liceum.
Milczę, więc podnosi wzrok. Zapewne zauważył moje zdziwienie, bo dodaje wyjaśniająco:
– Znamy się wszyscy od zawsze.
Mam wrażenie, że jest w tym coś więcej, ale przecież to Luke, więc pewnie zawsze tak jest.
Poza tym oczywiście szanuję to, że chce trzymać swoje karty w ręce.
Odwracam się i idę w stronę pudeł.
– Byłeś już u Freda? – pytam. – Chyba cię wcześniej nie widziałam.
– Raz, kilka miesięcy temu, ale Dylanowi podoba się tutejsza atmosfera, więc wróciliśmy. Mam szczęście, że tu pracujesz – dodaje z kolejnym uśmiechem.
Unoszę oczy do nieba, ale zaskakująco trudno mi zachować powagę. Jego uśmiech jest zaraźliwy.
Jakbym potrzebowała przypomnienia, że jego dobry nastrój wynika zapewne z telefonu od kolejnej wielbicielki, z kieszeni dobiega sygnał nadchodzącej wiadomości. Luke wyjmuje telefon, rzuca na niego okiem, widzę, jak twarz mu się rozjaśnia od poświaty wyświetlacza. Chyba byłabym gotowa oddać każdego dolara z funduszu na samochód, żeby dowiedzieć się, dlaczego tak szeroko otworzył oczy.
– Dobra wiadomość? – pytam.
Zdaje sobie sprawę, że został przyłapany, ale nie jestem pewna, czy zarumienił się z tego powodu, czy po tym, co właśnie przeczytał.
– To tylko koleżanka – mówi, chowając telefon.
– Aha. – Prostuję się i odhaczam ostatnią pozycję na liście. Czuję go tuż za sobą. Widzę jego wyciągnięte ramię; wyjmuje mi z ręki pudełko słomek do koktajli. Czuję delikatny zapach wody kolońskiej, ciepło jego ramienia przenika przez materiał mojej koszuli.
– Dziękuję, że pozwoliłaś sobie pomóc – mówi. Oglądam się przez ramię, jego twarz znajduje się ledwie centymetry od mojej. Pokój nagle robi się za ciemny i o wiele za mały dla dwóch osób. Zwłaszcza dla dwóch osób, które poszły ze sobą do łóżka, ale nie powinny tego powtórzyć.
– Fajna z ciebie dziewczyna, Logan.
– Powoli, tygrysie.
Luke śmieje się, a ja czuję na włosach lekki powiew ciepłego oddechu.
– Mam na myśli w sensie ogólnym, ale tak. Oczywiście to też – dodaje, delikatnie ściskając mnie za biodro, po czym odsuwa się i idzie w kierunku drzwi. Czuję na ciele gęsią skórkę i dreszcz, który próbuję ukryć.
Luke Sutter na pewno narobi mi kłopotów.