Читать книгу Seksowny kłamca - Christina Lauren - Страница 6

Rozdział czwarty
Luke

Оглавление

– Mam je wysłać?

Przez moment mam wrażenie, że się przesłyszałem, ale jak znam Margot, moją starszą siostrę, to chyba jednak dobrze ją zrozumiałem.

Wjeżdżam na parking, gaszę silnik i przykładam telefon do ucha, bo zestaw głośnomówiący w samochodzie się wyłączył.

– Czy masz wysłać moje zgłoszenia na wydziały prawa?

– Większość z nich musi dotrzeć do wtorku – ciągnie siostra – i…

– Margot…

– …poczta jest tuż obok, więc bez problemu…

– Margot – przerywam jej najłagodniej, jak potrafię. – Poważnie. Poradzę sobie. Nad wszystkim panuję. Słuchaj, właśnie wróciłem z pracy, umieram z głodu. Możemy pogadać później?

– Po prostu mi zależy – mówi, tym razem nieco onieśmielona. – Masz doskonałe papiery. Wiem, jestem nadopiekuńcza, ale to taka ważna sprawa…

Z westchnieniem kiwam głową. Szczęściarz ze mnie, że starsza siostra tak się mną przejmuje, ale chwilami marzę o tym, by miała w życiu jeszcze kilka spraw i nie musiała angażować się tak bardzo w moje.

– Wiem, Gogo.

Margot cichnie i wzdycha; przezwisko, którym określam ją od niepamiętnych czasów, trochę ją powstrzymało i skłoniło do namysłu.

– Jesteś na to gotowy? – pyta. – Jeszcze tylko kilka miesięcy tutaj, a potem nowy etap.

– Chyba że pójdę na uniwersytet w San Diego.

– Nie pójdziesz, znam cię. Widzę, że chcesz się wyprowadzić.

– Tak – przyznaję. – Chyba dojrzałem do zmiany.

Rozmawialiśmy o tym ze sto razy – może więcej – i naprawdę chcę ją przygotować na to, że za rok o tej porze będę na drugim końcu kraju. Margot jeździ po mnie bardziej niż wszyscy inni znajomi razem wzięci, a jednak jest moją najbliższą przyjaciółką. Pozostanie w pobliżu jest jedynym argumentem za tym, by w październiku pójść na prawo w San Diego.

– Wiesz, czasami to mnie przytłacza. Na przykład wczoraj…

– Czekaj, dołączę mamę.

Prostuję się w fotelu i wytrzeszczam oczy.

– Na miłość boską, po co?

Ale siostry już nie ma.

Rozglądam się po parkingu, na którym sprzedają najlepsze meksykańskie jedzenie w okolicy i gdzie mam nadzieję wkrótce zjeść obiad – i patrzę na kilka mew bijących się o kawałki tortilli, które ktoś im rzucił. W brzuchu mi burczy.

Po dwóch sekundach słyszę kliknięcie na linii.

– Wszyscy obecni? – pyta Margot.

– Tak – mamroczę.

– Cześć – mówi pogodnie mama. – Co się dzieje, pyszczku?

Matki i ich przezwiska. Naprawdę.

– Nic – odpowiadam. – Nie mam pojęcia, dlaczego nie siedzę w tej chwili przy obiedzie, tylko gadam z wami.

– Luke denerwuje się papierami na studia – mówi Margot.

– Margot, przysięgam, nie denerwuję się! – mówię. – Wszystkie mam przygotowane.

– O, to cudownie, kochany! Wysłałeś je już? – pyta mama. Odpowiadam jękiem.

– Muszą dotrzeć na wtorek – przypominają mi obie chórem.

– Zabawne – odpowiadam. – Rano sam się ubrałem. Zjadłem śniadanie. Bez pomocy dotarłem do pracy…

– Tata albo ja bez problemu możemy je zanieść – mówi mama jednocześnie ze mną.

– Nawet się nie zaciąłem przy goleniu – dodaję, ale wiem, że mnie nie słuchają.

– Luker – wtrąca Margot, zupełnie nie zbita z tropu. – Czy ty w ogóle przeprosiłeś Mię?

Co za wiedźma z tej mojej siostry.

– Mię Holland? – pyta mama.

– Tak! – ćwierka Margot z podnieceniem.

Zamykam oczy i szczypię się w nasadę nosa.

– Jezu Chryste! – mamroczę.

– A dlaczego ma przepraszać Mię? – dopytuje się mama.

Kręcę głową.

– Margot, nie powinienem ci już o niczym mówić.

Siostra śmieje się.

– Jakbyś zdołał coś przede mną ukryć!

– Luke – przerywa mama. – Co się stało?

– Powiedz jej – nalega Margot.

Głowa opada mi na zagłówek. Próbuję szybko ustalić, ile chcę im teraz powiedzieć. Wiem, że obie są zaangażowane. Naprawdę uwielbiają Mię i zawsze będą ją lubić. Jednak życie idzie dalej. Poszliśmy dalej.

Mia była moją najbliższą przyjaciółką. Połączył nas pierwszy pocałunek, pierwszy dotyk, wspólnie przeżyliśmy nasz pierwszy raz – ale przede wszystkim byliśmy szaleńczo zakochani. Ona była cicha i spokojna, ja – towarzyski, czasami szalony. Znała mnie lepiej, niż ja znam samego siebie – tak, to cholerny banał, ale tak wyglądała prawda. Mówiłem jej o wszystkim, a jeśli czegoś jej nie powiedziałem, to tylko dlatego, że ona i tak się tego domyśliła. Znaliśmy się od dzieciństwa, dorastaliśmy razem, więc doskonale się rozumieliśmy. Mieliśmy wspólne wspomnienia. Jakakolwiek inna kobieta w moim życiu poznałaby mnie w zubożonej wersji, ale ja mierzyłbym ją tą samą miarą. Wiem więc, że przynajmniej na razie żadna inna kobieta nie zdołałaby spełnić moich wymagań. To by było niesprawiedliwe wobec niej.

Zamykam oczy i przypominam sobie rozmowę u Freda sprzed paru dni.

Mia przedstawia mnie swojemu mężowi.

Mężowi.

Wygląda na starszą, ale nie fizycznie. Widać to po jej oczach – są spokojniejsze, nie mruga tak nerwowo. Mia nie jąka się, nie przeciąga ani jednego słowa. Przedstawiła mi go – przez szum krwi w uszach nie dosłyszałem nawet jego imienia – a ja zachowałem się…

Zachowałem się wstrętnie.

– Mąż? Wyszłaś… wyszłaś za mąż? – zapytałem osłupiały. Obracamy się teraz w innych kręgach. Wiedziałem, że kogoś ma, ale ślub? Ta wiadomość wbiła mnie w podłogę. Dosłownie zbierałem się z ziemi.

Jej mąż przysunął się do niej bliżej.

– Pobraliśmy się w czerwcu – powiedziała Mia.

Nie zwracając na niego uwagi, zapytałem:

– A jak długo się znaliście?

– W sumie to nie twoja sprawa – odparła, spoglądając na niego z lekkim uśmiechem – poznaliśmy się w Vegas i… tak wyszło.

Poczułem, jak twarz ściąga mi się z odrazy. Nie, nie odrazy. Z urazy.

– Poważnie? Taki banał, ślub w Vegas? Mia, chyba nic nie zostało z dziewczyny, którą znałem, co?

Wspomnienie jej twarzy, kiedy to powiedziałem, przyprawia mnie o ból w piersi, jak po kopniaku.

– Dajcie spokój, dziewczyny – mówię, potrząsając głową, żeby uporządkować myśli. – Nic się nie stało. Wpadliśmy na siebie, byłem nieprzyjemny.

– Nieprzyjemny? – pyta mama; kochana mamcia, chyba nie potrafi sobie tego wyobrazić.

– Mia wyszła za mąż – syczy Margot wstrząśnięta. – Za Francuza! Wykłada prawo na naszym uniwerku.

– Wspaniale! – krzyczy mama. – Muszę im wysłać prezent.

– Owszem, świetny pomysł – zgadzam się oschle. – Słuchajcie, umieram z głodu. Mogę już iść?

– Powinieneś zadzwonić do Mii – mówi siostra.

– Nie zadzwonię do niej, ty bachorze.

– Jesz na mieście, Luke? – pyta mama. – Może wpadniesz do domu na obiad? Zrobiłam kurczaka z ryżem.

– Mamo, do zobaczenia, kocham cię. Margot, już nie żyjesz.

Rozłączam się.

✶ ✶ ✶

Wchodzę do restauracji, wymijam klientów, których zauważam kątem oka, skupiony na przeglądaniu wiadomości. Kiedy staję w kolejce, by złożyć zamówienie, słyszę lekkie parsknięcie. Unoszę wzrok i moje spojrzenie pada na blond czuprynę, której właścicielka właśnie odwróciła się do lady.

Stoję więc zwrócony twarzą do jasnowłosej głowy, wyglądającej dziwnie znajomo.

Chowam telefon do kieszeni.

– Cześć, Amsterdam.

Nie spodziewałem się London tutaj, w kolejce w mojej ulubionej meksykańskiej knajpce, kilka kilometrów od biura. Mimo to spotkaliśmy się – i na jej widok moje serce reaguje w dziwny sposób: lekko podskakuje, po czym przyśpiesza, jakby podniecone tym, że ją widzę.

Dziewczyna ogląda się przez ramię, po czym opuszcza głowę, mierząc wzrokiem całe moje ciało.

– Ładne wdzianko.

– Nawzajem – odpowiadam. Cholera, przecież widziałem ją nago, ale widok jej w górze od bikini, króciutkich szortach i klapkach przyprawia mnie o lekki zawrót głowy. – Czy ktoś zapomniał cię uprzedzić, że na dworze jest zimno?

Dziewczyna przechyla głowę w bok.

– A ktoś musi mi mówić, że na dworze jest zimno?

Otwieram usta i znów je zamykam – uświadamiam sobie, że nie mam na to żadnej błyskotliwej riposty. London z lekkim uśmiechem odwraca się znów do lady i pochyla, żeby złożyć zamówienie. Widzę, jak spod szortów wychylają się krągłości pośladków. Z takim widokiem przed sobą mógłbym stać w kolejce cały dzień.

W oczekiwaniu na resztę dziewczyna odwraca się lekko do mnie.

– Chyba nie wiem, co robisz w ciągu dnia, bo nie posądzałabym cię o chodzenie w garniturze.

– A o co byś mnie posądzała?

– Kąpielówki speedo.

– Cóż – odpowiadam – gdy jeden jedyny raz założyłem je do sądu, dostałem grzywnę.

Dziewczyna tłumi uśmiech i przygląda mi się uważnie.

– Jesteś prawnikiem?

– Spokojnie, bez paniki. Mam dwadzieścia trzy i pół roku, więc na razie jestem tylko gryzipiórkiem. Składam papiery na prawo.

Widzę, jak powstrzymuje jęk.

– No jasne.

– Wiem, to nie to samo, co surfowanie w dzień i nalewanie drinków wieczorem, ale zawsze to jakiś początek.

Cholera. Głupio wyszło.

Widzę, jak trudno słonecznej London podejść do tematu na luzie, ale udaje się jej zdobyć na lekki uśmiech typu „odwal się”, po czym odwraca się, bierze kilka pojemników z salsą i kieruje się do wyjścia. Tyłem popycha drzwi, otwiera je i kładzie sos na stoliku tuż za nimi. W mojej głowie błyskają słowa „godna przeciwniczka”, po czym dziewczyna obraca się i wraca do środka, żeby zaczekać na jedzenie.

Unosi na mnie wzrok i jej pełne usta krzywią się w uśmiechu. Obserwuję jej jasne włosy, piegi i całe ciało: nogi do szyi w króciutkich szortach, piersi jakimś cudem mieszczące się w trójkątach stanika bikini. Potem wracam spojrzeniem do jej twarzy w chwili, kiedy się nie pilnuje, widzę jej swobodną, pozbawioną czujności minę – jakąś wrażliwość czy ciekawość tego, co myślę – po czym znów pojawia się na niej ostrożność.

Obsługa wywołuje numer jej zamówienia; London bierze ogromny talerz ze stosem jakiejś trudnej do opisania potrawy. Unosi ją pod nos i głęboko wdycha jej zapach.

– Przychodzę tu na frytki z carne asada – i z kolejnym lekkim uśmiechem dodaje: – do zobaczenia później! – Po czym idzie na zewnątrz, do swojego stolika.

No co za dziewczyna.

Nie planowałem kupować jedzenia na wynos, a przy czterech małych stolikach nieco niezręcznie jest siedzieć w tej samej knajpce, ale nie razem. Wywołują mój numer; po chwili namysłu biorę swój talerz i wychodzę za nią na zewnątrz.

– Tak się składa – mówię do niej – że przychodzę tutaj na soyriza nachos.

London unosi wzrok, kiedy stawiam przed nią talerz.

– Co robisz?

Rozumiem, o co jej chodzi. Nieco to dziwne, a chociaż bardzo ją lubię, uznaję, że poprzednia noc była jednostkowym zdarzeniem. Nie mam jednak zamiaru jeść w samochodzie przemoczonych nachosów ze styropianowego kubka, żeby uniknąć spotkania z nią.

– Mam nadzieję, że zjem – mówię.

London śmieje się, rozkładając dłonie nad stołem.

– Nie. Nie. Nie ma mowy. Nie będziemy razem jedli.

Zwalniam ruchy, ale i tak siadam.

– Czy to znaczy to samo, co „nie możemy zjeść razem obiadu”? Może przeoczyłem tę zasadę w podręczniku.

Żartobliwie mruży niebieskie oczy, przyglądając się, jak rozwijam z serwetki nóż i widelec.

– Proszę, nie każ mi żałować, że z tobą spałam.

– Technicznie rzecz biorąc, nie spaliśmy. Pamiętasz chyba, jak uprawialiśmy seks na kanapie? – pytam, wyjmując ze stosu duży kawałek tortilli. – To było naprawdę niesamowite.

– Owszem – przytakuje dziewczyna, mierząc we mnie oskarżycielsko palcem. – Owszem, uprawialiśmy seks na kanapie, ale…

– I na podłodze.

– I na podłodze – przyznaje London, przewracając oczami. – Ale…

– A potem znów na kanapie.

Dziewczyna wzdycha, unosi brwi, jakby upewniając się, czy nie będę jej już przerywać. Lekko kiwam głową.

– Czy nie byłoby znacznie łatwiej, gdybyśmy odtąd się unikali? – pyta.

Kiwam głową, przełykam, nieprzyzwyczajony, że tego typu rozmowa tym razem przebiega w zupełnie inny sposób niż zwykle.

– Prawdopodobnie.

Dziewczyna wbija we mnie spojrzenie; odpowiadam równie przenikliwym wzrokiem. Jej oczy powoli, znacząco przesuwają się w dół, na mój talerz, a potem na puste krzesło obok nas.

– Czy to oznacza, że jednak nie mam co się spodziewać nagich selfie? – pytam. – Albo nawet twoich selfie w tym bikini?

– Chyba i tak już dostajesz mnóstwo wiadomości z takimi selfie.

Jakby na potwierdzenie jej słów telefon leżący w pobliżu wody brzęczy; London uśmiecha się zwycięsko, znów pokazując swoje dołeczki.

Kładę łokcie na stole, opieram się i obdarzam ją moim najszczerszym uśmiechem.

– Słuchaj, Fresno…

– Fresno. Amsterdam. Przezabawny jesteś.

– Nie mam zamiaru wprowadzać dziwnej atmosfery, ale całe to zamartwianie się, że wypada dziwnie, właśnie taką atmosferę tworzy. Jesteśmy w tej samej knajpce, jesteśmy dorośli, a to tylko jedzenie. – Wyjmuję frytkę i wrzucam sobie do ust; przeżuwam z namysłem, po czym mówię dalej: – No dobrze, technicznie rzecz biorąc, to tylko jedzenie z facetem, który kilka dni temu widział cię nagą. Ale jeśli naprawdę chcesz, żebym się przeniósł, to zmienię stolik.

London odwraca wzrok; widzę, jak na jej twarzy pojawia się cień poczucia winy. Widziałem London z innymi ludźmi – jest błyskotliwa, rzuca dowcipami i nieustannie się uśmiecha – więc ta skorupa, którą się otoczyła, dotyczy tylko facetów i romansów, i nie oznacza, że jest paskudna.

Przynajmniej nie tak naprawdę.

Spogląda znów na mnie i nieco mruży oczy, po czym wybucha śmiechem.

– Masz na przednich zębach wielką czarną fasolkę.

Teraz, kiedy to zauważyła, też to czuję. Uśmiecham się szerzej, całą gębą.

– Jakoś muszę się oszpecić w oczach damy, nie mogę wciąż roztaczać pełni mojego uroku.

London z chichotem bierze kilka frytek.

– Wariat.

Pochylam się, a ona śmieje się głośniej.

– Uwierzysz, że to twarz mężczyzny, który dwie noce temu z radością obdarzył cię czterema orgazmami?

London unosi na mnie wzrok, jej usta poważnieją na wspomnienie naszej wspólnej nocy, a policzki się rumienią.

– Trzema.

Odklejam fasolkę od zębów i opieram się o krzesło, wbijając w nią wzrok. Czekam. Wyraźnie pamiętam każdy z jej orgazmów: jeden z ostrym okrzykiem, drugi z westchnieniem, trzeci z okrzykiem „o-cholera-o-Boże”, a na końcu orgazm spocony, z nieartykułowanymi błaganiami – wiem więc, że dziewczyna sobie ze mnie kpi.

– No dobrze, może czterema – ustępuje, lekko machając ręką. Po czym spogląda na mnie, ściągając brwi. – Ale co ty chcesz udowodnić?

Kręcę głową.

– Nic nie chcę udowadniać. Ja …

– Naprawdę. – Teraz dziewczyna rumieni się gwałtownie, jest poruszona. – O co ci chodzi? Po co to… – przesuwa dłonią wzdłuż mojego ciała – …to wszystko? Supergarnitur, lśniące buty i te cholerne włosy.

– Właśnie wyszedłem z pracy! – tłumię śmiech. – Czekaj, o co chodzi z moimi włosami?

– A ten uśmiech? Jesteś… jesteś… – szuka właściwego słowa, w końcu je znajduje: – absurdalny.

Nie wiem dlaczego, ale to określenie przejmuje mnie cudownym dreszczem. Widząc jej udawany niesmak, czuję dziwny zawrót głowy.

– Chyba nie do końca rozumiem, o co ci chodzi – przekomarzam się.

– Co wieczór bzykasz inną kobietę…

– Nie co wieczór.

Zaczyna się. Zwykle opanowana London powoli traci nad sobą kontrolę.

– Zawsze chciałeś być wcieleniem stereotypu?

– Same piątki, piłka wodna i prawo? Tak, ciężka droga. Już mnie przeraża.

London przechyla się na bok i przebiega wzrokiem parking.

– Jeździsz hummerem?

– Zawiozłem cię do domu priusem – przypominam jej.

Dziewczyna prycha.

– W kieszeni miałeś prezerwatywę.

– Gdybyś ty miała ją w kieszeni, nie osądzałbym cię z jej powodu – odpalam.

Mruży oczy. Mam rację, i London o tym wie.

– I z przyjemnością spędziłbym noc na grach wideo – dodaję.

Dziewczyna ze złością wrzuca frytki do ust.

– W lodówce miałeś tylko sriracha – mówi z pełnymi ustami.

– Oraz seler i warkocz serowy. Poza tym doprowadziłem cię do końca cztery razy. Cztery. Czy kiedykolwiek chciało ci się posuwać tak daleko tymi zabawkami z pudełka pod łóżkiem?

London żuje słomkę.

– Dlaczego myślisz, że w pudełku pod łóżkiem mam zabawki?

Przysięgam, w tej chwili rumieni się jeszcze bardziej.

– A zaprzeczasz? – pytam cicho.

Całkowicie ignoruje moje pytanie.

– Wczoraj w nocy posuwałeś inną laskę.

– Technicznie rzecz biorąc, nie.

– Czyli technicznie Aubrey obciągnęła ci w aucie.

Tak się nie stało – Aubrey ssała moją szyję, sięgnęła po mój penis, ale delikatnie odsunąłem jej dłoń i odprowadziłem ją do drzwi domu. Jednak London już mnie osądziła, więc po co mam ją przekonywać?

– Nawet się nie przejęłaś, że przez całą noc przekręcałem twoje imię! – odpalam. – Dlaczego teraz robisz taki raban o to, czy ktoś mi obciągał w aucie?

London szeroko otwiera oczy.

– Ależ mnie w ogóle nie obchodzi, kto ci obciąga. Robię raban, bo nie zostawisz w spokoju tego, co było bardzo miłą nocą, tylko upierasz się przy… – zamaszystym gestem obejmuje stół i powietrze – …przy jedzeniu.

Chrząkam z niedowierzaniem.

– Przecież cię nie śledziłem. Próbuję być uprzejmy. Wolałabyś, żebym się przywitał i poszedł w kąt jeść sam? I kto tu zachowuje się jak palant? Na pewno nie ja.

London ucieka wzrokiem w bok, co daje mi okazję podziwiać zarys jej policzków i gładką linię szyi. Włosy ma spłowiałe od słońca, widzę kilka ziarenek piasku na karku. Co też jej chodzi po głowie? W żaden sposób nie potrafię się domyślić.

Nagle chyba już wiem.

– Mam wrażenie, że nie podoba ci się to, jak bardzo mnie polubiłaś – mówię, niezdolny, by ukryć uśmiech. – Nie możesz mnie wcisnąć do swojej szufladki z pomyłkami życiowymi. Chcesz o mnie zapomnieć, więc musisz mnie uznać za jajogłowego sportowca, potem jednak zaczynam ci się podobać, budzę twoją sympatię i podoba ci się, jak jem nachosy.

London z uśmieszkiem znów odwraca się do mnie.

– Trafiłeś w sedno.

– Dobrze to określiłaś – przerywam, wrzucam do ust frytkę i ciągnę: – A w tej chwili masz ochotę mnie pocałować.

London pochyla się i wbija we mnie wzrok.

– Za dużo o tym rozmyślasz.

Racja. Rozmyślam o tym zdecydowanie za dużo. Ale wiem też, że mam rację. Pochylam się, przez minutę jem w milczeniu, ale przez cały czas czuję na sobie jej wzrok.

– No co? – pytam, odsuwając talerz i wycierając usta serwetką.

– Muszę jechać do domu i wziąć prysznic przed pracą.

W tych słowach coś się kryje. Zaproszenie? Czuję, jak oczy otwierają mi się szerzej, i zastanawiam się, czy zaryzykować.

– Mieszkam jakieś trzy ulice stąd – przypominam jej.

London wstaje, odnosi talerz do kosza na śmieci, po czym odwraca się do mnie.

– Okej. Ale i tak nie pozwolę ci pocałować mojej biedronki.

✶ ✶ ✶

London wraca zwykły spokój, kiedy parkuje przy krawężniku za moim samochodem. Patrzę, jak wysiada i rozgląda po ogródku, po czym podchodzi do mnie na werandę.

– Chyba nie zastanowił mnie fakt, że sam mieszkasz w domu w La Jolla.

Przechylam głowę.

– A ty gdzie mieszkasz? – pytam.

– Na poddaszu w centrum – odpowiada dziewczyna. – Odziedziczyłam mieszkanie po babci.

– No to mamy coś wspólnego – mówię, odwracając się do drzwi wejściowych. – To był dom mojej babci. – Wkładam klucz w zamek. – Mieszka w Del Mar na osiedlu dla bogatych emerytów. Moja siostra, Margot, mieszkała tu ze mną, ale teraz przeniosła się bliżej kampusu i mieszka z innymi.

– Przecież stąd na uniwerek jest z dziesięć kilometrów?

– Pewnie nawet mniej, ale ona jest na studiach magisterskich. Biologia. Margot nie znosi prowadzić, a musi być blisko laboratorium. – Gestem puszczam dziewczynę przodem. – Wchodź.

Jest jasne, że London nie przyszła tu na pogawędkę towarzyską. Obraca się i idzie prosto korytarzem. Spogląda przez ramię i pyta:

– Mogę wziąć prysznic w łazience na dole?

– Pewnie – odpowiadam, idąc za nią. – Masz ochotę na towarzystwo czy sama spłuczesz z siebie żel?

Na drogę tutaj London założyła T-shirt; teraz obraca się przodem do mnie, zdejmuje koszulkę przez głowę, rozwiązuje stanik od bikini i rzuca rzeczy na podłogę w progu łazienki.

– Gdybym chciała wziąć sama prysznic, pojechałabym do domu.

Unoszę brwi i wbijam wzrok w jej nagie piersi.

– Racja.

Nastąpił nagły i dziwny zwrot sytuacji, ale jestem w stanie sobie z tym poradzić, jeśli oznacza to wspólny prysznic z mokrą, namydloną London.

Dziewczyna wchodzi do kabiny, puszcza wodę i przez szklane drzwi obserwuje, jak się rozbieram. Wchodzę za nią, nagle uświadamiając sobie, że mój penis napina się i dźga ją w biodro, kiedy London odwraca się i całuje mnie w szyję.

– Nie potrafię cię zrozumieć – przyznaję, zamykając oczy, kiedy ona przesuwa zębami po moim policzku.

– Ja też siebie nie rozumiem, jeśli to cię pociesza.

Właściwie to tak. London uśmiecha się do mnie słodko, po czym odwraca się, bierze szampon i wkłada mi go do ręki.

– Ale masz rację: pomimo ostrzeżeń mojej intuicji raczej cię lubię – mówi, całuje mnie raz i odwraca się do mnie tyłem. – Założę się, że umiesz dobrze namydlić.

– Pochlebiam sobie, że tak.

Nalewam szampon na jej włosy, zbieram je na czubku głowy i masuję skórę. London opiera się o mnie; na moją pierś leje się ciepła woda.

– Przypomina mi się mycie włosów lalkom Margot.

London nieruchomieje, bardzo powoli unosi głowę i spogląda na mnie przez ramię.

– Co takiego?

Wybucham śmiechem i przyciskam twarz do ciepłej skóry na jej szyi.

– No tak… teraz widzę, że powiedziane tak ni stąd, ni zowąd zabrzmiało bardzo zagadkowo. Ale po prostu bawiliśmy się lalkami w salon fryzjerski. Jako młodszy brat, którym się pomiata, zostałem pomocnikiem fryzjera. Myłem lalkom włosy, zanosiłem je Margot do suszenia i ułożenia fryzury. Jeśli nieodpowiednio nałożyłem odżywkę, Margot na mnie wrzeszczała.

– Wydaje się niesamowita.

Potakuję, lekko obracając jej głowę, żeby wymasować kark.

– Jest niesamowita. I do dzisiaj jej świątynią jest Sephora.

– Facet, który wie o istnieniu Sephory, jest jednocześnie niezwykły i nieco przerażający.

– Znam też Chico’s – mówię, ciesząc się swobodą, jaka między nami zapanowała, chociaż rozmawiamy pod prysznicem. – Tam też rzadko bywają mężczyźni, ale Chico’s to ulubione miejsce mojej babci. Właściwie, jak tak pomyślę, to mama z kolei uwielbia Coldwater Creek. – Moje palce pokryte pianą nieruchomieją w jej włosach. – Boże, weekendy spędzam jako szofer kobiet mojego życia.

– Miła przeciwwaga dla wieczorów w tygodniu, które spędzasz jako szofer kobiet, które do ciebie piszą.

Czuję, że oboje nieruchomiejemy pod strumieniem wody. Akurat w chwili, kiedy cieszyłem się naszą swobodną rozmową, kiedy oboje się wyluzowaliśmy, London musiała walnąć coś takiego.

– Czy powiedziałam to na głos? – pyta London, odwracając głowę; oczy ma jednak zamknięte, bo po czole spływa jej piana z szamponu.

– Owszem.

– I teraz zabijasz mnie wzrokiem?

– Nie.

Jednak przyznaję szczerze przed samym sobą, że jej wyobrażenie mojej osoby nieco mnie ubodło. Kładę dłonie na jej ramionach i obracam ją twarzą do siebie. Wycieram pianę z jej brwi.

– Płukanie – mruczę.

Kątem oka widzę, że London obserwuje moją twarz, podczas gdy ja przesuwam prysznicem nad jej włosami, spłukując pianę; jednak nie patrzę jej w oczy, skupiam się na swoich dłoniach.

– Logan…

Uśmiecha się.

– Tak?

– Dlaczego znów tu przyszłaś? – pytam cicho.

Dziewczyna sięga po żel; czuję dreszcz, kiedy jej dłonie przyciskają się do mojego brzucha i przesuwają w górę po klatce piersiowej.

– Nie jestem pewna. – Spogląda mi w oczy i uśmiecha się leciutko, słodko. – Przepraszam, byłam niemiła.

– Chyba wyładowałaś na mnie swoją niechęć do siebie. Ale przecież nikt cię nie zmuszał, żebyś tu przyszła.

Jej uśmiech poszerza się; pojawiają się dołeczki.

– Nie próbuj mnie sprowokować do tego, żebym dołączyła do grona twoich telefonicznych przyjaciółek, które upierają się, że nigdy tego nie robią.

– Nie próbuję cię do niczego prowokować. Ale w tym wypadku akurat wydaje się to prawdą. Nawet gdybyś mi tego nie powiedziała podczas naszej pierwszej nocy, jestem pewny, że nigdy tak nie postępujesz. Chociaż, gdybyś tak robiła, nie byłoby w tym nic złego.

London kiwa głową i przygląda się swoim dłoniom, namydlającym moją klatkę piersiową i barki. Przez szum wody ledwie słyszę jej odpowiedź:

– Seks był dobry. I pomyślałam sobie, że jesteś tym typem, który potrafi zatrzymać się na seksie, bo w tej chwili nie chcę niczego więcej.

– Potrafię.

Chyba.

Właściwie jak dotąd nigdy nie było to problemem, ale niepokoi mnie świadomość, że tak bardzo zależy mi na jej sympatii.

– Ale będę szczery. Kiepsko ci to wychodzi. – Na te słowa jej usta otwierają się, więc szybko dodaję: – Nie chodzi o seks. Pod tym względem jesteś świetna, o ile mnie pamięć nie myli… ale tam, gdzie chodzi o dobrą zabawę podczas seksu.

Widzę błysk niebieskich oczu, które unoszą się ku mojej twarzy.

– O co ci chodzi? Nie zaczynam się angażować emocjonalnie.

Śmieję się z tej błyskawicznej obrony i zaczynam łaskotać ją w bok.

– Chodzi mi o to, że traktujesz mnie dość paskudnie.

Dziewczyna zaczyna chichotać.

– Przepraszam! Przysięgam, nie jestem zołzą. Ja tylko… nie chcę się z nikim spotykać, zresztą facet, z którym bym się umawiała, byłby zupełnie inny niż ty, ale przecież przyszłam tutaj… dla seksu. Może więc faktycznie jakaś niechęć do siebie samej… sprawia, że wychodzi ze mnie jędza.

Staram się nie zwracać uwagi na zawartą w podtekście obraźliwą dla mnie nutę.

– A z jakim facetem się spotykasz?

London spogląda na mnie pytająco.

– Z nikim się nie spotykam.

Wzdycham rozpaczliwie, wyciskając odżywkę na dłoń, podczas gdy dziewczyna myje mi ramiona. Wsuwam palce w jej włosy.

– Twierdzisz, że nie jestem w twoim typie. No to jak wygląda twój typ?

– Z brodą. Wyluzowany. Z tatuażami.

– Domowy piwowar w sztruksach koloru musztardy? – pytam; London odpowiada śmiechem. – Facet, który wydał ogromną kwotę na pomadę do wąsów, żeby idealnie nastroszyć końcówki?

– Coś w tym stylu. – Jej dłonie przesuwają się znów na moją klatkę piersiową i w dół brzucha. Nie spuszczając wzroku z mojej twarzy, London sięga niżej i namydloną dłonią dotyka mojego penisa.

Jej policzki różowieją, a mną wstrząsa dreszcz; zamykam oczy, penis drga w jej dłoni. Chcę jej powiedzieć, jak mi dobrze, jak bardzo chcę ją pocałować, ale natychmiast obezwładnia mnie jej dotyk; nieruchomieję z wodą spływającą po twarzy.

London z cichym jękiem przesuwa dłonią po końcówce mojego penisa.

– W ogóle nie jestem w twoim typie – przekomarzam się z nią.

Jej usta dotykają mojego obojczyka.

– Nie w moim typie, wcale.

Przesuwa po mnie dłonią, powoli ją zaciska, po czym prostuje się i całuje mnie w szyję.

Ujmuję jej twarz w dłonie i unoszę ku sobie.

– Nie musimy tego robić.

London wbija we mnie wzrok, wciągając i wypuszczając powietrze.

– Nie musimy?

Co takiego?

– Oczywiście, że nie.

Ale się ze mną drażni. Z lekkim uśmiechem rozchyla usta, przyciska je do moich, wsuwa ciepły, śliski język. Tracę kontrolę. Dłońmi odnajduję jej piersi, przyciskam ją do płytek i całuję mocniej, jęcząc prosto w jej usta, a kciukami zataczając kółka wokół jej sutków. Kiedy jedną dłonią sięgam między jej nogi, czując, jak jest już jedwabiście śliska z pożądania, ona wysuwa się z moich ust i opiera głowę o kafelki. Obserwuję ją – oczy ma zamknięte, usta miękkie, otwarte, a na szyi pulsuje jej żyła – moje palce zaś nieustannie poruszają się wkoło, wciąż wkoło. Cholera, jest taka seksowna – i tak łatwo odkryć, jak dostarczyć jej przyjemności: London lubi dotyk na zewnątrz, silny i szybki. Pochylam się, ustami zbieram wodę z jej podbródka i warg.

Jej ciało przesuwa się po moim; kiedy dziewczyna odsuwa się lekko, gonię za nią ustami. Ona zaś delikatnie unosi brwi i szepcze:

– Prezerwatywa?

Wychylam się z kabiny prysznicowej, na oślep otwieram szufladę szafki – jakimś cudem udaje mi się znów stanąć prosto i podać jej opakowanie, nie przewracając się.

London chowa paczuszkę w garści, a drugą dłonią sięga po mnie, gładzi, wspina się na palce i całuje. Mózg zaczyna mi się grzać i przelewać, kiedy moje palce znów wędrują do jej ciała i słyszę jej pełne ulgi westchnienie.

London rozrywa zębami opakowanie, a ja gładzę ją palcami, cały czas, bez przerwy. Czuję, jak bliska jest końca, gdyż uda ma napięte, więc nie muszę słyszeć jej słów „już blisko” – mimo to, kiedy je wypowiada, czuję, jakby prąd przebiegł po moim ciele.

A gdy dodaje:

– Chcę skończyć z tobą w środku. – Czuję, jakby w piersi wybuchła mi bomba.

London patrzy mi w oczy, uśmiecha się tak, jakby niemal przepraszała za to, że pragnie takiej fizycznej łączności ze mną.

– Może tak być?

Kiwam głową. Nie mogę odpowiedzieć słowami, gdyż

coś

z trzaskiem

otwiera się we mnie na oścież.

Opuszką kciuka przesuwam po jej dolnej wardze, kiwając głową kilka razy.

Już nie zmierzamy w stronę seksu dla zabawy, kopulacji, seksu, którym cieszyłem się od lat. Nagle nie mogę zdobyć się na te ogólnikowe czułości, które potrafię tak swobodnie okazywać. To nie przypomina nawet naszej poprzedniej wspólnej nocy – dwojga ludzi doświadczających wspólnie czegoś zupełnie innego.

Teraz jestem odarty ze wszystkiego.

Chcę się kochać z tą słodką, nieufną dziewczyną.

Dziwne, że potrzebuję zapewnienia jej ust dotykających moich warg, ale pochylam się, przysysam wargami do jej ust, pociągam je, otwieram ją, smakuję jej język, wydobywam z niej te zdławione, pełne pożądania stęknięcia.

London odsuwa się na moment i patrzy na mnie. Czuję na szyi jej oddech, a na penisie ciężar jej uwagi, kiedy zakłada prezerwatywę. Dźwięki wydają się padać z osobna; mimo szumu lejącej się wody wokół nas panuje cisza, słyszymy nasze oddechy. London sięga niżej, ujmuje mnie w dłoń; wydaję z siebie głośne stęknięcie, czuję, jak jej wzrok kieruje się na moją twarz, śledząc każdy szczegół mojej reakcji.

„Jaki ty jesteś twardy”. Nie słyszę, jak wypowiada te słowa, ale widzę, jak formują się na jej ustach. Wbijam wzrok w wodę spływającą jej po twarzy, kapiącą z górnej wargi.

Wyobrażam sobie, co widzi: moje spięte czoło i zaciśnięte szczęki. Przełykam, po czym próbuję sformułować słowa – ale nie udaje mi się to. Nie wiem nawet, co miałbym teraz powiedzieć, zresztą narastające we mnie emocje są zbyt intensywne, by je wyrazić słowami. Jasne włosy London przykleiły się do jej policzków i szyi. Jej oczy to dwa wielkie kręgi turkusu obrzeżone granatem i posklejanymi rzęsami. Jej wargi, niewiarygodnie czerwone, obrzmiały od moich pocałunków. Jednak o wewnętrzny ból przyprawia mnie to, że z jej twarzy całkowicie znikła czujność.

London sprawia, że znów chcę czegoś, czego od dawna w ogóle nie brałem pod uwagę: więź, stabilizację, bliskość, coś własnego, tylko naszego.

– Lubię tak – mówi cicho London; z jej przeciągłego spojrzenia rzuconego na moją twarz odgaduję, że chce powiedzieć coś więcej. Przyznaje, że lubi mnie.

Wydaję z siebie jęk; wiem, że jestem pozbawiony wszelkich osłon, nie potrafię ukryć niecierpliwości i pożądania, oddycham tak szybko, że niemal dyszę. Sięgam po jej uda, podnoszę jej nogi i oplatam sobie w pasie; bardzo łatwo mi się wślizgnąć do środka, bo jest już wilgotna i miękka na moje przyjęcie. Mógłbym się wbić głęboko jednym pchnięciem i kilkoma mocnymi ruchami doprowadzić nas oboje do końca, ale chcę to zrobić powoli, centymetr po centymetrze.

Chcę poczuć, jak się w nią wślizguję, powoli się w niej zagłębiam.

Chcę widzieć, jak po jej twarzy rozchodzi się ulga.

Chcę, żeby mnie widziała.

Przez jej twarz przebiega lekki skurcz bólu – zmarszczka na czole, lekkie westchnienie – pochylam się, całuję ją i szepczę:

– Wszystko dobrze?

– Tak. – Kiwa głową. Jej palce przesuwają się po moim karku aż do włosów, a na usta wypełza chytry uśmieszek. – Po prostu nigdy nie robię czegoś takiego.

Śmieję się, ale mój śmiech przechodzi w jęk, kiedy London wpija się w moją szyję i zaczyna ssać i gryźć. Jestem już głęboko w niej, nie wycofuję się, wsuwam się coraz głębiej i głębiej, pocieram skórą o skórę, aż dziewczyna zaczyna drapać mnie w plecy, napierać na mnie, a w uszach słyszę jej zdławione, ostre westchnienia.

Wiem, że była blisko, ale nie zdawałem sobie sprawy, jak szybko dojdzie.

Odsuwam się, by na nią spojrzeć w chwili, kiedy się przełamuje: usta ma otwarte, jej pochwa się zaciska, a z ust wyrywają się zdławione dźwięki.

Z twarzą przyciśniętą do jej szyi czuję, jak coś się we mnie rozpada. Obejmuję ją, posuwam ją, wsysam się w skórę i biorę wszystko, co tylko mogę. Jej orgazm trwa i trwa – w końcu London się uspokaja, zaczyna łapać oddech i przygląda mi się.

Przygląda się, jak się wspinam, jak się poddaję, przewalam się przez krawędź i z głębokim jękiem dochodzę do końca.

Cholera, ledwie łapię oddech. Ramiona mi się trzęsą, a dziewczyna jest tak śliska, że muszę poprawić uchwyt, żeby jej nie upuścić. Jednak jej dłonie ujmują moją twarz, jej usta szukają moich – i zaczynamy się całować.

Całujemy się – to lepsze niż cokolwiek dotąd. Wciąż w niej jestem.

Wszystko jest miękkie i przemoczone, a te nieopanowane, pełne ulgi dźwięki sprawiają, że trudno mi się zdobyć nawet na zakręcenie wody. To taka prosta sprawa – pocałunki po seksie – a jednak nie. Gdyby to było proste, oznaczałoby rutynę. Nie odsunąłbym się od niej od razu po wszystkim i zajął się przede wszystkim prezerwatywą, zanim pomyślę o czymkolwiek innym. Nie rozmyślałbym, ile jeszcze czasu do pobudki ani też czy London zechce zostać, czy powinienem zaproponować jej coś do picia.

Jednak London jeszcze ze mną nie skończyła, a ja nie chcę z niej wychodzić. Jeszcze nie. Nie całkiem. Podoba mi się to, że czuję ją przy sobie, jej giętkie ciało w moich ramionach. Podoba mi się to, że doszedłem w niej do końca.

Podoba mi się świadomość, że właśnie dokonaliśmy wspólnie czegoś niezwykłego.

London unosi dłońmi moją twarz, całuje dół policzka, spija mi wodę z warg. Jej oczy są intensywnie niebieskie jak szkiełka, tak blisko moich.

– Wszystko dobrze?

Kiwam głową.

– Wyssiesz ze mnie wszystko – szepczę, po czym wracam do jej ust po więcej. Ona jednak uchyla głowę.

– Za chwilę zabraknie ci ciepłej wody. – Prostuje się, oddala biodra, a ja wysuwam się z niej, po czym ostrożnie stawiam ją znów na podłodze.

Od lat nie miałem dziwnego poczucia własności ciała – teraz ta świadomość przebiega przeze mnie jak gwałtowny odruch. Przesuwam palcami po jej bokach aż do bioder. Dłońmi przeciągam po jej pośladkach, kiedy dziewczyna pochyla się, by zakręcić wodę. Potem moje dłonie znów przesuwają się do góry, na jej piersi, kiedy London prostuje się, odwrócona plecami do mnie. Pochylam się, wpijam zębami w jej ramię, gryzę lekko, by zostawić ślad, po którym wszyscy poznają, że tu byłem. Podoba mi się to, jak jej ciało pasuje do mojego – przodem, tyłem, nieważne. Pasujemy do siebie.

– Gdzie masz ręczniki? – London spogląda na mnie przez ramię, próbując opanować dreszcz.

– Cholera, przepraszam, zaczekaj. – Wychodzę z kabiny, owijam biodra jedynym ręcznikiem, jaki wisi na wieszaku, po czym truchtam do schowka na bieliznę.

Kiedy wracam i podaję jej świeży ręcznik, London już wychodzi spod prysznica. Przyglądam się, jak wyciera się od stóp do włosów. Napawam się świadomością, że ledwie dziesięć sekund temu była moją dziewczyną.

– Uwierz lub nie – odzywa się – ale po raz pierwszy brałam prysznic z drugą osobą.

Unoszę ręcznik do góry i zaczynam wycierać włosy.

– Naprawdę?

Dziewczyna spogląda na mnie i nieruchomieje, po czym zanosi się śmiechem.

– O mój Boże, twoja mina! Pękasz z dumy.

– Nie jest tajemnicą, że faceci lubią być pierwsi. Odkrywanie Ameryki. Wymyślanie różnych badziewi. Prysznic z London.

– To dość seksistowskie. Kobiety też lubią…

Przerywam jej łagodnie, unosząc rękę.

– Tak, tak. Ale chyba nie w taki patologiczny sposób, jak faceci.

Mierzę ją wzrokiem, aż dziewczyna na mnie spogląda.

– Uspokój się, po prostu cieszę się, że jestem pierwszy. Nie mam zamiaru machać flagą ani nic w tym stylu.

London wreszcie się uśmiecha. Jej oczy łagodnieją, spojrzenie omiata moją twarz, w końcu dziewczyna znów patrzy mi w oczy. Cholera, jej twarz jest tak słodka, tak… szczęśliwa. Robię krok do przodu.

Mruga, a jej spojrzenie się ochładza; najwidoczniej przypomniała sobie, że pod ręcznikami jesteśmy nadzy, a ona nie powinna lubić kogoś w moim rodzaju.

– Mogę pożyczyć jakieś ciuchy? Muszę pojechać do domu i przebrać się przed pracą, ale nie chcę zakładać zapiaszczonego ubrania.

– Nie przewidziałaś tego, co?

London mruży oczy; próbuje zrobić rozzłoszczoną minę, co jej się kompletnie nie udaje.

– Planowałam wziąć prysznic w domu.

Idzie za mną do sypialni i przygląda się, jak wyjmuję z szuflady spodenki do koszykówki i T-shirt.

– Chcesz może… – zawieszam głos, unosząc w ręce parę bokserek.

– Nie. – Dziewczyna bierze spodenki, upuszcza ręcznik i siada na brzegu łóżka. Naga. Mnie zaś zostaje wyobrażanie sobie, jak będzie wyglądała w moich spodenkach, nie mając nic pod spodem…

– Gapisz się.

Wychodzę z transu i mówię pierwszą rzecz, jaka przychodzi mi do głowy:

– Nigdy nie brałaś prysznica z chłopakiem? To takie… oczywiste.

London wzrusza ramionami i mocno zaciska sznurek w talii.

– Właściwie miałam tylko jednego chłopaka – mówi i unosi na mnie wzrok, jakby oczekiwała mojego zdziwienia. Z oczywistych względów nie okazuję go. Uniesieniem brwi daję jej znak, by odpowiedziała na pytanie.

– Byliśmy razem naprawdę długo, ale nie… nie braliśmy razem prysznica.

– Co za palant.

– Nie masz pojęcia – śmieje się i znika na chwilę, kiedy wkłada koszulkę przez głowę.

I… no tak, teraz rozumiem.

– Zdradził cię, co?

London wynurza się spod koszulki i mierzy mnie czujnym wzrokiem.

– Skąd wiesz?

– Bo masz wypisane na twarzy: „faceci to świnie”.

– Z doświadczenia wiem, że w pewnym momencie większość mężczyzn zaczyna zdradzać.

Czuję, jak głowa odskakuje mi lekko do tyłu.

– Większość mężczyzn? To trochę niesprawiedliwe.

London wzrusza ramionami.

– Szczerze mówiąc, w mojej branży rzadko spotykam szczerych dżentelmenów.

– No to dlaczego pracujesz w barze? – przerywam, kiedy London nie odpowiada, po czym krzywię się. – Nie ma łagodnych słów, żeby to powiedzieć, więc będę bezpośredni: masz dyplom. Nie musisz zarabiać na życie mieszaniem drinków.

– Nie tak łatwo znaleźć pracę, jak ci się wydaje, przyszły prawniku. Poza tym lubię podawać drinki. Grafik mi odpowiada. Rano surfuję, a w wolnym czasie robię jakieś zlecenia. W barze dobrze zarabiam. Na zleceniach nie za bardzo. Jeszcze nie.

– Zlecenia projektów graficznych?

– Tak. Rysunki, projektowanie logo, wideo, strony internetowe. – London spina się, to widać: opuszcza ramiona, ściska dłonie, wsuwa je między kolana, siedząc na moim łóżku. Całe jej ciało krzyczy: „czy mogę już iść?”.

Rozpoznaję tę postawę. Sam ją przybierałem. Nie wiem dlaczego, ale boli mnie to – po tym, co właśnie zrobiliśmy. Mam ochotę jeszcze ją tu zatrzymać. Dlaczego zawsze odruchowo próbuję na nią naciskać, chociaż odrobinę?

– Gdy pracuję w domu albo za barem, na pewno nikt mi się nie spodoba, więc nie ma szans, bym kogoś poznała.

Unosi na mnie wzrok; jej niebieskie oczy wydają się jarzyć własnym światłem w ciemniejącym pokoju.

– A ty? Kiedy ostatnio miałeś kogoś, kogo uważałeś za swoją dziewczynę?

– Na pierwszym roku studiów.

London obrzuca mnie niedowierzającym spojrzeniem.

– To cztery lata temu.

– Zgadza się. Ale wcześniej byliśmy dość długo razem. – Siadam na brzegu łóżka tuż obok niej, pochylam się i opieram łokcie na udach. Wciąż mam na sobie tylko ręcznik.

– Luke…

Czuję na twarzy jej spojrzenie. Odwracam się, żeby na nią spojrzeć. Z jej miny wnioskuję, że już dodała dwa do dwóch.

– Tak?

– Skąd ty właściwie znasz Mię?

Uśmiecham się, ale czuję, że uśmiech ograniczył się tylko do ust.

– To moja była.

– Och. – London zamyka oczy. – Och. Słyszałam przelotnie wzmiankę o jej chłopaku przed Anselem. Byliście razem naprawdę długo.

– Pierwszy raz pocałowaliśmy się w wieku dwunastu lat.

– A ostatni? – pyta London.

Serce mnie boli – ale to ból fantomowy, jak w przypadku amputowanej kończyny – jak zawsze, kiedy sobie przypominam: oboje wtedy wiedzieliśmy, że to ostatni pocałunek.

– Kiedy mieliśmy dziewiętnaście lat.

London wstaje, otwiera oczy, przesuwa dłońmi po bokach i rozgląda się wokół, jakby czegoś szukała.

Seksowny kłamca

Подняться наверх