Читать книгу Odwrócony świat - Christopher Priest - Страница 6
Prolog
ОглавлениеElizabeth Khan zamknęła na klucz drzwi sali operacyjnej. Powoli powędrowała ulicą wioski do placu przed kościołem, gdzie gromadzili się ludzie. Przez cały dzień narastała atmosfera wyczekiwania, gdy potężne ognisko nabierało kształtu, a teraz podekscytowane wioskowe dzieci biegały po ulicy, czekając na rozpalenie ognia.
Elizabeth najpierw weszła do kościoła, ale nie znalazła tam księdza dos Santosa.
Kilka minut po zachodzie słońca jeden z mężczyzn podłożył ogień pod suchą hubkę u podstawy stosu drewna, który zajął się trzaskającym płomieniem. Dzieci pląsały i skakały, pokrzykując do siebie, podczas gdy drewno strzelało i pluło iskrami.
Mężczyźni i kobiety siedzieli albo leżeli na ziemi niedaleko ognia i podawali sobie butle z ciemnym, aromatycznym miejscowym winem. Dwaj mężczyźni usiedli na uboczu i delikatnie brzdąkali na gitarach. Muzyka była cicha, grana dla przyjemności, nie do tańca.
Elizabeth usiadła obok muzyków i raczyła się winem za każdym razem, gdy docierała do niej butla.
Później muzyka stała się głośniejsza i bardziej rytmiczna, a kilka kobiet zaczęło śpiewać. To była stara pieśń, a słowa napisano w dialekcie, którego Elizabeth nie mogła znać. Niektórzy z mężczyzn wstali i zaczęli tańczyć, trzymając się pod łokcie i zataczając, kompletnie pijani.
Reagując na wyciągnięte w jej stronę dłonie, które starały się ją podnieść, Elizabeth dołączyła do tańczących kobiet, które ze śmiechem próbowały nauczyć ją kroków. Spod ich stóp wzbijały się obłoki kurzu, powoli sunące w powietrzu, by w końcu wpaść w wir gorąca nad ogniskiem. Elizabeth napiła się więcej wina i zatańczyła także z innymi.
Kiedy przerwała, żeby odpocząć, uświadomiła sobie, że pojawił się dos Santos. Stał w pewnym oddaleniu od pozostałych, przyglądając się uroczystości. Pomachała do niego, ale nie odpowiedział. Zastanawiała się, czy nie jest zgorszony, a może po prostu był zbyt powściągliwy, żeby się przyłączyć do zabawy. Był nieśmiałym i niezręcznym młodzieńcem, który nie czuł się swobodnie w towarzystwie mieszkańców wioski i wciąż nie był pewien, jak go postrzegają. Podobnie jak Elizabeth, był tutaj nowy i pochodził z zewnątrz, ale ona uważała, że szybciej od niego przezwycięży podejrzliwość wieśniaków. Jedna z miejscowych dziewczyn, widząc, że Elizabeth stoi z boku, chwyciła ją za rękę i pociągnęła z powrotem do tańca.
Ognisko stopniowo się wypalało, muzyka zwolniła. Żółty blask rzucany przez płomienie zmniejszył się do kręgu otaczającego sam ogień, a ludzie ponownie zasiedli na ziemi, zadowoleni, odprężeni i zmęczeni.
Elizabeth odmówiła kolejnej porcji wina i wstała. Okazało się, że jest bardziej pijana, niż się spodziewała, i lekko zachwiała się na nogach. Kilka osób do niej wołało, gdy się oddalała, opuszczając środkową część wioski i zanurzając się w mroku wiejskiej okolicy. Nocne powietrze trwało w bezruchu.
Szła powoli i oddychała głęboko, próbując przewietrzyć głowę. Dawniej miała swój ulubiony sposób chodzenia po niskich wzgórzach otaczających wioskę i teraz właśnie tak szła, lekko kołysząc się na nierównościach terenu. Kiedyś zapewne rozpościerały się tutaj surowe pastwiska, ale teraz w wiosce niczego nie uprawiano. To była dzika i piękna kraina, żółta, biała i brązowa w świetle słońca, teraz zaś, pod lśniącymi gwiazdami, czarna i chłodna.
Po półgodzinie poczuła się lepiej i ruszyła w drogę powrotną do wioski. Przechodząc przez zagajnik na tyłach domów, usłyszała głosy. Znieruchomiała, uważnie nasłuchując... ale docierały do niej tylko tony, a nie słowa.
Rozmawiali dwaj mężczyźni, ale nie byli sami. Od czasu do czasu słyszała głosy innych osób, które być może przytakiwały albo komentowały. Chociaż to nie była jej sprawa, dręczyła ją ciekawość. Miała wrażenie, że rozmowa toczy się w atmosferze pośpiechu i bardziej przypomina kłótnię. Wahała się jeszcze przez kilka sekund, a następnie ruszyła w dalszą drogę.
Ognisko już się wypaliło: teraz na placu lśniły tylko rozżarzone węgle.
Udała się do swojej sali operacyjnej. Kiedy otworzyła drzwi, usłyszała jakiś ruch i zobaczyła mężczyznę, który stał przed domem wznoszącym się naprzeciwko.
– Luiz? – spytała, rozpoznając go.
– Dobry wieczór, Menina Khan.
Uniósł dłoń i wszedł do domu. Wyglądało na to, że dźwiga jakiś duży worek albo torbę.
Elizabeth zmarszczyła czoło. Luiz nie uczestniczył w uroczystościach na placu; teraz już była pewna, że to jego głos słyszała między drzewami. Jeszcze przez chwilę czekała w drzwiach sali operacyjnej, po czym weszła do środka. Kiedy zamknęła za sobą drzwi, w oddali usłyszała tętent oddalających się galopujących koni, wyraźny pośród nieruchomej nocy.