Читать книгу Problem trzech ciał - Cixin Liu - Страница 3
Część I
Milcząca wiosna
2
Milcząca wiosna
ОглавлениеDwa lata później, góry Wielki Chingan
– Drzeeewooo…
Po tym głośnym, przeciągłym okrzyku przewrócił się z hukiem potężny modrzew dahurski, gruby jak kolumny Partenonu, i Ye Wenjie poczuła, że ziemia zadrżała.
Podniosła siekierę i piłę i zaczęła oczyszczać pień z gałęzi. Za każdym razem kiedy to robiła, miała wrażenie, że oczyszcza cielsko olbrzyma. Czasami wyobrażała sobie nawet, że tym olbrzymem jest jej ojciec. Wracały wspomnienia tego strasznego wieczoru sprzed dwóch lat, kiedy obmywała w kostnicy zwłoki ojca, a pęknięcia i szczeliny w korze modrzewia wydawały się zamieniać w stare blizny i świeże rany pokrywające jego ciało.
W rozległych lasach i na stepach Mongolii Wewnętrznej rozmieszczono ponad sto tysięcy ludzi z sześciu dywizji i czterdziestu jeden pułków Korpusu Produkcji i Budowy. Kiedy „wykształcona młodzież” – studenci, których uczelnie przestały istnieć – opuściła miasta i przybyła w te puszcze, wielu z nich żywiło romantyczne marzenia, że gdy przez granicę chińsko-mongolską przetoczą się kolumny czołgów radzieckich rewizjonistów imperialistów, chwycą za broń i uczynią ze swych ciał pierwszą linię obrony republiki. I faktycznie takie oczekiwania stały za strategiczną decyzją o utworzeniu Korpusu.
Ale wojna, której pragnęli, była niczym góra na drugim końcu stepu – wyraźnie widoczna, lecz odległa jak miraż. Musieli więc zadowolić się oczyszczaniem pól, pasieniem zwierząt i wycinką drzew.
Wkrótce młodzi mężczyźni i kobiety, którzy wcześniej wyładowywali rozpierającą ich energię, pielgrzymując do świętych miejsc rewolucji, odkryli, że w porównaniu z otwartą przestrzenią i przestworem nieba tutaj największe chińskie miasta w głębi kraju były tylko zagrodami dla owiec. Pośród zimnych, bezkresnych lasów i stepów ich zapał był daremny. Gdyby ktoś z nich miał przelać krew, zastygłaby szybciej niż krowi nawóz i byłaby mniej niż on pożyteczna. Ale ich los został przypieczętowany – byli pokoleniem, które miał pochłonąć ogień. Tak więc pod naporem ich pił łańcuchowych rozległe leśne morza zamieniały się w ogołocone z drzew góry i wzgórza. Ich traktory i kombajny przekształcały trawiaste równiny w pola uprawne, a potem w pustynie.
Ye Wenjie mogła opisać wylesianie, którego była świadkiem, tylko jednym słowem: szaleństwo. Jak daleko sięgnęła okiem, wysokie modrzewie dahurskie, wiecznie zielone sosny zwyczajne, wysmukłe i proste brzozy białe, sięgające chmur osiki koreańskie, rozsiewające aromatyczny zapach jodły syberyjskie, brzozy czarne, wiązy górskie, jesiony mandżurskie, Chosenia arbutifolia, dęby szypułkowe i mongolskie padały pod ciosami siekier. Jej kompania z setkami pił łańcuchowych posuwała się niczym chmara stalowej szarańczy, a po jej przejściu zostawały tylko pniaki.
Powalony modrzew dahurski, pozbawiony już gałęzi, był gotowy do odciągnięcia przez traktor. Ye delikatnie pogładziła świeży przekrój jego pnia. Często to robiła, jakby te powierzchnie były rozległymi ranami, jakby mogła wyczuć ból drzewa. Nagle zobaczyła inną rękę głaszczącą takie samo miejsce na pniaku. Drżenie tej dłoni świadczyło o sercu, które biło identycznym rytmem jak jej. Chociaż była biała, Ye widziała, że należy do mężczyzny.
Podniosła głowę. To był Bai Mulin. Szczupły, delikatny, w okularach, był reporterem „Wiadomości Wielkiej Produkcji”, gazety Korpusu. Przyjechał poprzedniego dnia zebrać informacje o jej kompanii. Ye czytała jego artykuły, pisane pięknym stylem, świadczące o wrażliwości niepasującej do surowego otoczenia.
– Ma Gang, chodź tutaj – krzyknął Bai do stojącego trochę dalej młodego mężczyzny.
Ma, o wydatnym torsie, muskularny, był potężny jak niedawno ścięty modrzew. Podszedł do Baia, który zapytał:
– Wiesz, ile lat miało to drzewo?
– Można policzyć słoje – odparł Ma, wskazując pniak.
– Policzyłem. Ponad trzysta trzydzieści. Pamiętasz, ile czasu zajęło ci ścięcie go?
– Nie więcej niż dziesięć minut. Musisz wiedzieć, że jestem najszybszym pilarzem w kompanii. Do każdego oddziału, do którego mnie przydzielą, zabieram ze sobą czerwony proporczyk przodownika pracy.
Podniecenie w tonie Ma Ganga było typowe dla wszystkich, na których Bai zwrócił uwagę. Zostać przedstawionym w „Wiadomościach Wielkiej Produkcji” było wielkim zaszczytem.
– Ponad trzysta lat! Tuzin pokoleń. Kiedy to drzewo było zaledwie krzewiną, rządziła jeszcze dynastia Ming. Wyobrażasz sobie, ile przetrwało burz, ilu wydarzeń było świadkiem? A ty ściąłeś je w parę minut. Naprawdę nic nie czułeś?
– A co niby miałbym czuć? – Ma Gang spojrzał na niego pustym wzrokiem. – To tylko drzewo. Drzewa są jedyną rzeczą, której nam tutaj nie brakuje. Jest mnóstwo starszych od tego.
– Dobrze. Wracaj do pracy.
Bai potrząsnął głową, usiadł na pniaku i westchnął.
Ma Gang również potrząsnął głową, niezadowolony, że reporter nie jest zainteresowany przeprowadzeniem z nim wywiadu.
– Inteligenci zawsze robią hałas o nic – mruknął. Spojrzał przy tym na Ye Wenjie, jakby ją też zaliczał do tej kategorii.
Pień modrzewia odciągnięto. Kamienie i pniaki tkwiące w ziemi zerwały korę w wielu innych miejscach, zadając kolejne rany ogromnemu cielsku. Kiedy je ściągano, wyżłobiło głęboki kanał w nagromadzonych przez lata warstwach butwiejących liści. Szybko wypełniła go woda. Rozkładające się liście nadały jej szkarłatny kolor, przez co wyglądała jak krew.
– Wenjie, chodź, odpocznij.
Bai wskazał wolną połowę pniaka, na którym siedział. Ye faktycznie czuła się zmęczona. Odłożyła narzędzia, podeszła do pniaka i usiadła plecami do Baia.
Po długim milczeniu Bai rzucił:
– Domyślam się, jak się czujesz. Tylko my dwoje tutaj tak się czujemy.
Ye milczała. Bai wiedział, że pewnie mu nie odpowie. Zawsze była małomówna i rzadko z kimś rozmawiała. Niektórzy z nowo przybyłych brali ją nawet za niemowę.
– Byłem w tym rejonie kilka lat temu – ciągnął niezrażony Bai. – Pamiętam, że przyjechałem koło południa i moi gospodarze powiedzieli, że na obiad będziemy mieli rybę. Rozejrzałem się po chacie i zobaczyłem tylko garnek gotującej się wody. Żadnej ryby. Jak tylko woda zaczęła wrzeć, kucharz wyszedł z wałkiem do ciasta na dwór. Stanął na brzegu strumienia płynącego przed chatą, parę razy uderzył wałkiem w wodę i udało mu się wyciągnąć wielką rybę… Cóż za żyzne miejsce! Ale dzisiaj jest to martwy rów z błotnistą wodą. Zastanawiam się, czy Korpus zajmuje się produkcją czy destrukcją.
– Skąd przychodzą ci do głowy takie myśli? – zapytała cicho Ye.
Nie powiedziała, że się z nim zgadza ani że się nie zgadza, ale Bai był jej wdzięczny za to, że się w ogóle odezwała.
– Przeczytałem właśnie książkę, która mnie naprawdę poruszyła. Potrafisz czytać po angielsku?
Ye skinęła głową.
Bai wyjął z plecaka książkę w niebieskiej okładce. Rozejrzał się, by się upewnić, czy nikt na nich nie patrzy, i podał jej.
– Została wydana w 1962 roku i wywarła wielkie wrażenie na Zachodzie.
Wenjie odwróciła się na pniaku i wzięła książkę. „Rachel Carson, Silent Spring” przeczytała na okładce.
– Skąd ją masz?
– Zwróciła na nią uwagę góra, która chce ją rozprowadzić wśród wybranych członków kadry do użytku wewnętrznego. Przetłumaczyłem część o lasach.
Wenjie otworzyła książkę. Wciągnęły ją już pierwsze strony. W krótkim początkowym rozdziale autorka opisywała ciche amerykańskie miasteczko powoli umierające wskutek używania pestycydów. Proste zdania przepełnione były głęboką troską.
– Chcę napisać do kierownictwa w Pekinie i powiadomić je o nieodpowiedzialnym zachowaniu Korpusu Budowy – powiedział Bai.
Ye podniosła oczy znad książki. Trwało dobrą chwilę, zanim przetrawiła jego słowa. Nic nie powiedziała i z powrotem przeniosła wzrok na stronę.
– Zatrzymaj ją na razie, jeśli chcesz przeczytać. Ale lepiej zachowaj ostrożność i postaraj się, żeby nikt jej nie zobaczył.
Bai wstał, znowu uważnie się rozejrzał i odszedł.
Trzydzieści osiem lat później Ye Wenjie miała wspominać w swych ostatnich chwilach wpływ, jaki wywarła na nią Milcząca wiosna.
Książka zajmowała się tylko jednym tematem: negatywnym oddziaływaniem pestycydów na środowisko, ale przyjęty przez autorkę punkt widzenia wstrząsnął Ye do głębi. Przedtem używanie DDT wydawało się Ye czymś normalnym (a przynajmniej neutralnym), ale dzieło Carson pozwoliło jej dostrzec, że z punktu widzenia przyrody działanie to nie różniło się od rewolucji kulturalnej i było tak samo niszczycielskie dla świata. A skoro tak, to jak wiele innych ludzkich działań, które wydawały się jej normalne, a nawet słuszne, było w rzeczywistości złe?
Z tych rozmyślań wyłonił się wniosek, który sprawił, że zadrżała. „Czy to możliwe, że między ludzkością i złem istnieje taki związek jak między oceanem i górą lodową pływającą po jego powierzchni? Zarówno ocean, jak i góra lodowa są z tego samego materiału. To, że góra lodowa wydaje się czymś odmiennym, wynika tylko stąd, że ma inny kształt. W rzeczywistości jest tylko drobną częścią ogromnego oceanu…
Nie można oczekiwać od ludzkości moralnego przebudzenia, tak jak nie można się spodziewać, że ludzie uniosą się nad ziemię, ciągnąc się za włosy. Moralne przebudzenie wymaga interwencji siły spoza rodzaju ludzkiego”.
Ta myśl wytyczyła kierunek dalszego życia Ye.
Cztery dni po pożyczeniu tej książki Ye poszła do jedynego w całej kompanii domu dla gości, gdzie zatrzymał się Bai, by ją zwrócić. Otworzyła drzwi i zobaczyła, że Bai leży na łóżku, wyczerpany, zabłocony i obsypany trocinami. Na jej widok z trudem się podniósł.
– Pracowałeś dzisiaj? – zapytała Ye.
– Jestem tutaj już tak długo, że nie mogę tylko chodzić cały dzień i nic nie robić. Muszę przyłączyć się do pracy. To duch rewolucji, prawda? Pracowałem koło Radarowego Szczytu. Las jest tam bardzo gęsty. Przez cały czas brodziłem po kolana w butwiejących liściach. Obawiam się, że się rozchoruję od wdychania tych miazmatów.
– Koło Radarowego Szczytu?
Ye była zaszokowana.
– Tak. Pułk dostał pilne zadanie: oczyścić z drzew strefę ostrzegawczą wokół tego szczytu.
Radarowy Szczyt był tajemniczym miejscem. Stroma góra, która niegdyś nie miała żadnej nazwy, otrzymała ten przydomek od dużej parabolicznej anteny na szczycie. W rzeczywistości każdy, kto miał choć odrobinę rozsądku, wiedział, że nie jest to antena radaru – mimo że codziennie zmieniało się jej ustawienie, nigdy nie poruszała się w stały sposób. Kiedy dął obok niej wiatr, wydawała podobny do wycia dźwięk, który słychać było z daleka.
Ludzie z kompanii Ye wiedzieli tylko tyle, że Radarowy Szczyt jest bazą wojskową. Według miejscowych, kiedy przed trzema laty zakładano tę bazę, wojsko zmobilizowało mnóstwo ludzi do budowy drogi prowadzącej na szczyt i do przeciągnięcia tam linii elektroenergetycznej. Wwieziono na górę tony zaopatrzenia. Ale po ukończeniu bazy drogę rozebrano i zostawiono tylko trudny szlak, który wił się między drzewami. Często widywano helikoptery lądujące albo startujące ze szczytu. Antena nie zawsze była widoczna. Kiedy wiał silny wiatr, chowano ją.
Gdy jednak ją rozpościerano, na obszarze wokół góry działy się dziwne rzeczy: leśne zwierzęta stawały się niespokojne i głośne, z drzew zrywały się stada ptaków, a ludzie mieli nudności i zawroty głowy. Poza tym ci, którzy żyli blisko Radarowego Szczytu, tracili włosy. Według miejscowych zjawiska te zaczęły występować po wzniesieniu anteny.
Z Radarowym Szczytem wiązało się wiele niesamowitych opowieści. Pewnego razu wysunięto antenę, kiedy padał śnieg, i natychmiast przeszedł on w deszcz. Jako że temperatura przy gruncie była nadal poniżej zera, woda ściekająca z drzew zamarzała i zwisały z nich ogromne sople, zmieniając las w kryształowy pałac. Od czasu do czasu pod ciężarem lodu łamały się gałęzie i sople spadały z głuchym łoskotem na ziemię. Niekiedy po wysunięciu anteny w pogodny dzień zaczynało grzmieć i błyskać się, a nocą na niebie pojawiały się dziwne światła.
Zaraz po przybyciu w tamten rejon kompanii Korpusu Budowy dowódca powiedział wszystkim, żeby starali się nie zbliżać do pilnie strzeżonego Radarowego Szczytu, ponieważ patrole miały prawo strzelać bez ostrzeżenia.
W ostatnim tygodniu dwóch mężczyzn wybrało się na polowanie i nie zdając sobie sprawy z tego, gdzie się znaleźli, tropiło jelenia aż do podnóża góry. Wartownicy na posterunku znajdującym się w połowie drogi na szczyt zaczęli do nich strzelać. Na szczęście las był tam tak gęsty, że obu udało się uciec cało, ale jeden z nich zsikał się w spodnie. Następnego dnia otrzymali naganę na zbiórce kompanii. Może właśnie z powodu tego incydentu baza postanowiła utworzyć strefę ostrzegawczą. Również fakt, że baza mogła wydawać Korpusowi Budowy polecenie wykonywania robót, wskazywał, jak potężne ma wpływy polityczne.
Bai Mulin wziął książkę od Ye i starannie schował pod poduszką. Z tego samego miejsca wyjął kilka kartek gęsto zapisanych pismem ręcznym i podał jej.
– To brudnopis mojego listu. Zdołasz go odczytać?
– Listu?
– Jak ci już mówiłem, chcę napisać do centralnego kierownictwa w Pekinie.
Pismo było bardzo niechlujne, więc Ye musiała odczytywać je bardzo wolno. Ale list zawierał dużo informacji, był spójny i dobrze uargumentowany. Zaczynał się od opisu tego, jak w wyniku wylesienia żyzne niegdyś góry Taihang zamieniły się w jałowe pustkowia. Potem następował opis szybkiego wzrostu osadów w Żółtej Rzece w ostatnich czasach. Całość kończyła się wnioskiem, że działania prowadzone przez Korpus Produkcji i Budowy w Mongolii Wewnętrznej będą miały poważne konsekwencje ekologiczne.
Ye zauważyła, że styl Baia jest podobny do tego, w jakim napisana została Milcząca wiosna, prosty i precyzyjny, ale jednocześnie poetycki. Chociaż miała wykształcenie techniczne, lubiła prozę poetycką.
– Jest piękny – powiedziała szczerze.
Bai kiwnął głową.
– Zatem go wyślę.
Wziął kilka kartek papieru, by przepisać list na czysto, ale tak mu drżały ręce, że nie mógł nakreślić żadnego znaku. Była to powszechna reakcja osób, które po raz pierwszy używały piły łańcuchowej. Nie mogły utrzymać nieruchomo miski z ryżem, a co dopiero mówić o pisaniu.
– Może przepiszę to za ciebie? – zaproponowała Ye i wzięła od niego pióro.
– Masz taki piękny charakter pisma – powiedział Bai, patrząc na pierwszą linijkę.
Podał Ye szklankę wody. Ręce wciąż tak mu się trzęsły, że trochę rozlał. Ye odsunęła list, żeby nie zamókł.
– Studiowałaś fizykę? – zapytał.
– Astrofizykę. Teraz bezużyteczną – odparła, nawet nie podnosząc głowy.
– Badasz gwiazdy. Czy to może być bezużyteczne? Niedawno ponownie otworzono uczelnie, ale nie przyjmują magistrantów. Żeby tak wykształcone i uzdolnione osoby jak ty wysyłać w takie miejsca…
Ye nic na to nie rzekła, tylko pisała dalej. Nie chciała mówić Baiowi, że dla kogoś takiego jak ona przydział do Korpusu Budowy był w rzeczywistości szczęśliwym zrządzeniem losu. Nie chciała komentować biegu spraw – szkoda było strzępić sobie język.
W chacie zapanowała cisza, przerywana tylko skrzypieniem pióra na papierze. Ye czuła zapach trocin na ciele Baia. Po raz pierwszy od śmierci ojca zrobiło się jej ciepło w sercu i pozwoliła sobie na odprężenie, opuszczając na chwilę gardę i pozbywając się podejrzeń wobec świata.
Po upływie godziny skończyła pracę. Na kopercie napisała adres, który podyktował jej Bai, i wstała, by wyjść. W drzwiach się odwróciła.
– Daj mi swoją kurtkę – powiedziała. – Upiorę ją.
Sama była zaskoczona swoją śmiałością.
– Nie! Jak mógłbym to zrobić? – Bai potrząsnął głową. – Wojowniczki z Korpusu Budowy pracują codziennie tak samo ciężko jak mężczyźni. Powinnaś trochę odpocząć. Jutro musisz wstać o szóstej i iść do pracy w górach. Aha, Wenjie, pojutrze wracam do dowództwa dywizji. Wyjaśnię moim przełożonym, w jakiej jesteś sytuacji. Może to pomoże.
– Dziękuję, ale podoba mi się tutaj. Jest tu spokój.
Spojrzała na widoczny w świetle księżyca niewyraźny zarys ciemnych lasów na zboczach Wielkiego Chinganu.
– Próbujesz przed czymś uciec?
– Pójdę już – odparła i wyszła.
Bai przyglądał się, jak jej szczupła postać znika w mroku. Potem przeniósł spojrzenie na ciemne lasy, na które chwilę wcześniej patrzyła Ye.
W oddali, na Radarowym Szczycie, ponownie podniosła się z zimnym metalicznym błyskiem olbrzymia antena.
Pewnego popołudnia trzy tygodnie później Ye została wezwana z obozu drwali do dowództwa kompanii. Gdy tylko weszła do biura, wyczuła, że panuje tam zły nastrój. W gabinecie siedzieli dowódca kompanii i jej instruktor polityczny, a także nieznajomy mężczyzna o surowym wyrazie twarzy. Na biurku przed nieznajomym leżała czarna teczka, a obok niej koperta i książka. Koperta była otwarta, a książka okazała się egzemplarzem Milczącej wiosny, który przeczytała.
W tamtych latach każdy wyczuwał szóstym zmysłem, jak przedstawia się jego sytuacja polityczna. Ten zmysł był szczególnie rozwinięty u Ye Wenjie. Poczuła, że świat zamyka się wokół niej jak zawiązywany worek i ze wszystkich stron napiera na nią.
– Ye Wenjie, to kierownik Zhang z wydziału politycznego dywizji. Przyjechał tu, by przeprowadzić śledztwo. – Instruktor polityczny wskazał nieznajomego. – Mamy nadzieję, że będziesz z nami w pełni współpracować i powiesz prawdę.
– Ty napisałaś ten list? – zapytał kierownik Zhang i wyjął go z koperty.
Ye wyciągnęła rękę, ale Zhang nie dał go jej, lecz pokazywał strona po stronie, aż do ostatniej, która najbardziej ją interesowała.
Nie było tam żadnego podpisu oprócz: „Masy rewolucyjne”.
– Nie, ja tego nie napisałam. – Ye potrząsnęła ze strachem głową.
– Ale to twój charakter pisma.
– Tak, ale ja tylko przepisałam to na czysto dla kogoś innego.
– Dla kogo?
Normalnie, kiedy spotykała ją jakaś niesprawiedliwość ze strony kompanii, Ye nie protestowała. Znosiła wszystko w milczeniu i nigdy nie przyszło jej nawet na myśl, żeby wplątać w to kogoś innego. Jednak tym razem było inaczej. Ye doskonale wiedziała, co to wszystko oznacza.
– Pomogłam reporterowi „Wiadomości Wielkiej Produkcji”. Był tutaj kilka tygodni temu. Nazywa się…
– Ye Wenjie! – Oczy kierownika Zhanga były na nią zwrócone jak lufy dwóch karabinów. – Ostrzegam cię: wrabianie innych tylko pogorszy twoją sytuację. Wyjaśniliśmy już tę sprawę z towarzyszem Bai Mulinem. Jego udział ograniczał się jedynie do wysłania na twoją prośbę tego listu z poczty w Hohhocie. Nie miał pojęcia o jego treści.
– On… on tak powiedział?
Ye pociemniało przed oczami.
Zamiast odpowiedzieć na jej pytanie, kierownik Zhang podniósł książkę.
– Najwyraźniej do napisania tego listu natchnęła cię ta książka. – Pokazał ją kierownikowi kompanii i instruktorowi politycznemu. – Milcząca wiosna została wydana w 1962 roku w Ameryce i wywarła wielki wpływ na świat kapitalistyczny.
Potem wyjął z teczki inną książkę.
– To jej chiński przekład. Odpowiednie władze rozprowadziły go wśród wybranych członków kadry do użytku wewnętrznego, żeby mogli ją skrytykować. Te władze wydały już jasny osąd: ta książka to reakcyjna propaganda. Jej autorka zajmuje stanowisko czystego historycznego idealizmu i głosi teorię zagłady. Pod płaszczykiem omawiania problemów środowiska naturalnego stara się usprawiedliwić głębokie zepsucie świata kapitalistycznego. Treść książki jest w najwyższym stopniu reakcyjna.
– Ale ta książka… ona nie należy do mnie.
– Odpowiednie władze wyznaczyły towarzysza Baia na tłumacza, a więc mógł ją mieć całkowicie legalnie. Oczywiście jest odpowiedzialny za to, że jej nie upilnował i umożliwił ci jej kradzież podczas pobytu w Korpusie Budowy. Z tej książki wzięłaś broń intelektualną, której mogłaś użyć do ataku na socjalizm.
Ye Wenjie ugryzła się w język. Wiedziała, że już spadła na dno otchłani piekielnej. Dalsza walka była bezsensowna.
Wbrew pewnym zapiskom historycznym, które zostały później opublikowane, Bai Mulin początkowo nie zamierzał wrobić Ye Wenjie. List, który napisał do centralnego kierownictwa w Pekinie, był prawdopodobnie podyktowany jego poczuciem odpowiedzialności. W tamtych czasach do władz centralnych pisywało w różnych sprawach osobistych wiele osób. Autorzy większości tych listów nigdy nie doczekali się odpowiedzi, kariera polityczna niektórych poszybowała z dnia na dzień ostro w górę, inni sprowadzili na siebie katastrofę. Polityczne prądy w tamtych czasach były bardzo skomplikowane. Bai uważał, że jako reporter potrafi się w nich zorientować i uniknąć drażliwych, a przez to niebezpiecznych tematów, ale był zbyt pewny siebie, a pisząc ten list, wszedł na pole minowe, o którego istnieniu nie miał pojęcia. Kiedy usłyszał, z jakim spotkał się przyjęciem, wszystko inne zagłuszył strach. Żeby się chronić, postanowił rzucić na pożarcie Ye Wenjie.
Pół wieku później wszyscy historycy się zgodzili, że to wydarzenie z 1969 roku stało się punktem zwrotnym w dziejach ludzkości.
Chociaż nie miał takiego zamiaru, Bai stał się postacią historyczną. Nigdy jednak nie dowiedział się o tym. Badacze stwierdzili z rozczarowaniem, że reszta jego życia upłynęła całkiem zwyczajnie. Pracował w „Wiadomościach Wielkiej Produkcji” do 1975 roku, kiedy rozwiązano Korpus Produkcji i Budowy w Mongolii Wewnętrznej. Potem wysłano go do pewnego miasta w Chinach Północno-Wschodnich, gdzie do początku lat osiemdziesiątych pracował w Stowarzyszeniu Naukowym. Później wyjechał do Kanady i uczył w chińskiej szkole w Ottawie do 1991 roku, kiedy zmarł na raka płuc. Przez resztę życia ani razu nie wspomniał o Ye Wenjie i nie wiemy, czy kiedykolwiek miał wyrzuty sumienia z powodu tego, co jej zrobił.
– Wenjie, w kompanii traktowano cię bardzo dobrze. – Dowódca kompanii wypuścił gęsty kłąb dymu z fajki nabitej tytoniem Mohe. Popatrzył na podłogę i ciągnął: – Ze względu na twoje pochodzenie jesteś politycznie podejrzana, a mimo to zawsze traktowaliśmy cię jak jedną z nas. Zarówno instruktor polityczny, jak i ja przeprowadziliśmy z tobą wiele rozmów w związku z twoją skłonnością do separowania się od innych i brakiem motywacji do doskonalenia się. Chcemy ci pomóc. Ale popatrz na siebie! Popełniłaś taki poważny błąd!
Instruktor polityczny podjął wątek:
– Zawsze mówiłem, że moim zdaniem ona ma głęboko zakorzenioną niechęć do rewolucji kulturalnej.
– Zabierzcie ją, razem z dowodami jej zbrodni, do dowództwa dywizji – rzekł kierownik Zhang z obojętną miną.
Pozostałe trzy więźniarki wyprowadzono jedną po drugiej i w końcu Ye została w celi sama. Mała kupka węgla w rogu została zużyta i nie przyszedł nikt, by uzupełnić opał. Ogień w piecu zgasł już jakiś czas temu. W celi było tak zimno, że Ye musiała zawinąć się w koc.
Przed zmrokiem przyszła do niej dwójka oficjeli. Starszą, aktywistkę, jej towarzysz przedstawił jako reprezentantkę wojska w średnim sądzie ludowym6.
– Nazywam się Cheng Lihua – przedstawiła się sama aktywistka.
Miała czterdzieści kilka lat, łagodną twarz i widać było, że w młodości była bardzo ładna. Ubrana była w wojskową kurtkę i nosiła okulary w grubych oprawkach. Kiedy mówiła, uśmiechała się i od razu dawała się polubić. Ye Wenjie wiedziała, że wizyta aktywistki tak wysokiego szczebla u więźniarki, która czeka na proces, jest czymś niezwykłym. Skinęła powściągliwie głową do Cheng i przesunęła się nieco, by zrobić jej miejsce na wąskiej pryczy.
– Ależ tu zimno. Co się stało z piecem? – Cheng spojrzała z przyganą na stojącego w drzwiach celi dyrektora zakładu karnego. – Hmm, jesteś bardzo młoda. Młodsza, niż sobie wyobrażałam.
Usiadła na pryczy obok Ye i zaczęła grzebać w teczce, wciąż mrucząc:
– Wenjie, jesteś bardzo zdezorientowana. Wszyscy młodzi są tacy sami. Im więcej czytacie książek, tym bardziej stajecie się zdezorientowani. Ech, co tu mówić…
Znalazła to, czego szukała. Wyjęła mały plik papierów. Spojrzała na Ye wzrokiem pełnym dobroci i tkliwości.
– Ale to nic wielkiego. Kto nie popełnia błędów w młodości? Ja sama też nie byłam od nich wolna. Należałam wtedy do trupy artystycznej Czwartej Armii Polowej i specjalizowałam się w śpiewaniu piosenek radzieckich. Pewnego razu oświadczyłam podczas wiecu politycznego, że Chiny powinny przestać być osobnym państwem i przyłączyć się do ZSRR jako jedna z republik. Dzięki temu zostałby umocniony międzynarodowy komunizm. Jaka byłam naiwna! Ale kto nie był naiwny? Co się stało, to się nie odstanie. Kiedy się popełni błąd, ważne jest, by potrafić się do tego przyznać i naprawić go. Potem można kontynuować rewolucję.
Słowa Cheng sprawiły, że Ye poczuła do niej pewną sympatię, ale po tylu ciężkich przejściach nauczyła się ostrożności. Nie śmiała wierzyć w taką dobroć, która była niemal luksusem.
Cheng położyła papiery na łóżku przed Ye i podała jej pióro.
– No więc podpisz to. Potem będziemy mogły porozmawiać szczerze i rozwiązać twoje problemy ideologiczne.
Mówiła tonem matki zachęcającej córkę do jedzenia.
Ye patrzyła w milczeniu na stos papierów. Nie wzięła pióra, nawet się nie poruszyła.
Cheng obdarzyła ją łagodnym uśmiechem.
– Możesz mi zaufać, Wenjie. Osobiście gwarantuję, że ten dokument nie ma nic wspólnego z twoją sprawą. No, dalej. Podpisz.
– Ye Wenjie, przedstawicielka Cheng stara się ci pomóc – dodał jej towarzysz, który stał z boku. – Ciężko pracowała dla twojego dobra.
Cheng uciszyła go machnięciem ręki.
– To zrozumiałe. Biedne dziecko! Jesteś taka przestraszona. Nie wszyscy towarzysze mają wystarczająco wysoką świadomość polityczną. Niektórzy członkowie Korpusu Budowy i sądu ludowego stosują nazbyt uproszczone metody i zachowują się tak niegrzecznie. To zupełnie niestosowne. No dobrze, Wenjie, może przeczytasz ten dokument? Czytaj uważnie.
Ye podniosła papiery i przekartkowała je w mdłym świetle celi. Przedstawicielka Cheng nie kłamała. Ten dokument rzeczywiście nie miał nic wspólnego z jej sprawą.
Dotyczył jej ojca. Był w nim zapis jego spotkań i rozmów z pewnymi osobami. Źródłem informacji była jej młodsza siostra, Wenxue. Jako jedna z najbardziej radykalnych czerwonogwardzistek zawsze aktywnie demaskowała ojca i tworzyła przeróżne doniesienia ujawniające jego rzekome winy. Niektóre z dostarczonych przez nią materiałów doprowadziły w końcu do jego śmierci.
Ale Ye widziała, że ten raport nie wyszedł spod ręki jej siostry. Wenxue miała emocjonalny, impulsywny styl. Kiedy czytało się jej doniesienia, każda linijka wybuchała jak seria ogni sztucznych. Natomiast dokument, który miała przed sobą, napisany został w chłodny, przemyślany sposób i był bardzo drobiazgowy. Kto z kim, kiedy i gdzie rozmawiał, co było przedmiotem rozmowy – podano każdy szczegół, wraz z dokładną datą. Ktoś, kto nie miał doświadczenia, mógł odnieść wrażenie, że jest to nudny dziennik, ale spoza jego treści wyzierały wyrachowanie i ukryty cel, bardzo różniący od dziecinnych wygłupów Wenxue.
Ye nie rozumiała dokładnie, o co chodzi w tym dokumencie, ale wyczuwała, że ma to coś wspólnego z ważnym projektem z zakresu obrony kraju. Jako córka fizyka domyślała się, że odnosi się on do rozpoczętego w 1964 roku programu budowy podwójnej bomby, który doprowadził Chiny do uzyskania pierwszej bomby atomowej i wodorowej, o czym wiadomość wstrząsnęła światem.
Jeśli ktoś chciał w tym okresie rewolucji kulturalnej doprowadzić do upadku osoby piastującej wysokie stanowisko, musiał zebrać dowody jej mankamentów w dziedzinie, za którą była odpowiedzialna. Ale program budowy podwójnej bomby stwarzał wielkie trudności w knuciu takich intryg. Był mocno chroniony przez najwyższe szczeble rządowe, które nie chciały, by rewolucja kulturalna doprowadziła do zakłóceń w jego realizacji. Tym, którzy mieli nikczemne zamiary, ciężko było się dobrać do kogoś, kto w nim uczestniczył.
Z powodu pochodzenia jej ojciec nie spełniał politycznych wymogów, w związku z czym nie pracował nad budową bomb. Wykonywał tylko jakieś marginalne prace teoretyczne dla potrzeb tego projektu. Ale właśnie dlatego łatwiej go było wykorzystać w niecnym celu niż tych, którzy zatrudnieni byli w głównym zespole. Ye Wenjie nie miała pojęcia, czy to, o czym mówi dokument, jest prawdą czy fałszem, ale była pewna, że każdy znak i każdy przecinek jest bronią polityczną. Oprócz osób, w które ta broń wymierzona była w pierwszym rzędzie, mogły oberwać rykoszetem niezliczone inne.
Pod dokumentem widniał złożony dużymi znakami podpis jej siostry, a Wenjie miała się podpisać jako świadek. Zauważyła, że trzej inni świadkowie już się podpisali.
– Nic nie wiem o tych rozmowach – powiedziała cicho. Odłożyła dokument.
– Jak możesz nie wiedzieć? Wiele z tych rozmów odbyło się w twoim domu. Twoja siostra wiedziała o nich, więc ty też musisz wiedzieć.
– Naprawdę nie wiem.
– Ale te rozmowy rzeczywiście się odbyły. Musisz nam zaufać.
– Nie powiedziałam, że są nieprawdziwe. Ale naprawdę nie wiem o nich, więc nie mogę podpisać.
– Ye Wenjie!
Towarzysz Cheng zrobił krok do przodu, ale aktywistka znowu go powstrzymała. Przysunęła się jeszcze bliżej do Ye i ujęła jej zimną dłoń.
– Wenjie, wyłożę karty na stół. To, jak się potoczy twoja sprawa, zależy w dużym stopniu od prokuratury. Z jednej strony, możemy ją zbagatelizować jako przypadek wykształconej dziewczyny ogłupionej przez reakcyjną książkę. To nic wielkiego. Nie musimy nawet stosować procedury sądowej. Zostaniesz skierowana na kurs ideologiczny, napiszesz samokrytykę i będziesz mogła wrócić do Korpusu Budowy. Z drugiej strony, możemy przeprowadzić pełny proces. Wenjie, musisz wiedzieć, że możesz zostać uznana za aktywną kontrrewolucjonistkę. Otóż w sprawach politycznych, takich jak twoja, organy prokuratury i sądy są raczej zbyt surowe niż zbyt pobłażliwe. Jest tak dlatego, że potraktowanie cię zbyt surowo byłoby błędem w metodzie, natomiast zbyt łagodnie – błędem politycznym. Jednak ostateczna decyzja należy do wojskowej komisji kontrolnej. Oczywiście mówię ci o tym nieoficjalnie.
Jej towarzysz kiwnął głową.
– Przedstawicielka Cheng stara się cię uratować. Podpisało się już pod tym troje świadków. Twoja odmowa złożenia podpisu jest właściwie bez znaczenia. Ye Wenjie, nalegam, żebyś się dobrze zastanowiła.
– Tak – ciągnęła Cheng. – Serce mi się kraje na myśl, że taka wykształcona młoda osoba jak ty może zrujnować sobie życie z powodu czegoś takiego. Naprawdę staram się ciebie uratować. Proszę, żebyś zgodziła się z nami współpracować. Spójrz na mnie. Myślisz, że wyrządziłabym ci krzywdę?
Ale Ye nie patrzyła na przedstawicielkę Cheng. Zamiast niej widziała krew ojca.
– Przedstawicielko Cheng, nie mam żadnej wiedzy o wydarzeniach opisanych w tym dokumencie. Nie mogę go podpisać.
Cheng Lihua umilkła. Przez długą chwilę wpatrywała się w Ye, a zimne powietrze w celi zdawało się gęstnieć. Potem powoli włożyła dokument z powrotem do teczki i wstała. Jej życzliwa mina nie zniknęła, ale wyglądała jak nałożona na twarz gipsowa maska. Podeszła do stojącego w rogu kubła z wodą do mycia. Podniosła go i poruszając się z metodycznym spokojem, wylała połowę zawartości na Ye, a drugą na jej koc. Potem postawiła kubeł i wyszła z celi, zatrzymawszy się tylko, by mruknąć:
– Ty uparta suko!
Za nią wyszedł dyrektor więzienia. Zanim to zrobił, popatrzył zimno na przemoczoną i ociekającą wodą Ye, po czym zamknął z łoskotem drzwi i przekręcił klucz w zamku.
Ziąb mongolskiej zimy chwycił Ye przez mokre ubranie jak dłoń olbrzyma. Usłyszała szczękanie swoich zębów, ale w końcu i ten dźwięk zniknął. Zimno przenikało ją do kości, świat przed jej oczami stał się mlecznobiały. Miała wrażenie, że cały Wszechświat zmienił się w potężną bryłę lodu, a ona jest w nim jedyną iskierką życia. Nie miała nawet kilku zapałek, a jedynie złudzenia…
Bryła lodu, w której była uwięziona, stopniowo stała się przezroczysta. Ye widziała przed sobą wysoki budynek. Na jego szczycie młoda dziewczyna machała czerwonym sztandarem. Jej szczupła postać ostro kontrastowała z szerokim sztandarem. To była jej siostra, Wenxue. Odkąd Wenxue zerwała ze swą reakcyjną rodziną pracowników nauki, Wenjie nigdy o niej nie słyszała. Dopiero niedawno dowiedziała się, że jej młodsza siostra zginęła dwa lata temu w jednej z wojen między frakcjami Czerwonej Gwardii.
Po chwili postać powiewająca sztandarem przeistoczyła się w Bai Mulina, w którego okularach odbijały się płomienie szalejące pod budynkiem, potem w przedstawicielkę Cheng, później w Shao Lin, matkę Ye, a na koniec w jej ojca. Zmieniały się osoby dzierżące sztandar, ale on sam poruszał się bez przerwy, niczym wieczne wahadło, odmierzając resztkę jej krótkiego życia.
Stopniowo sztandar zamazał się, wszystko się zamazało. Lód, który wypełnił Wszechświat, ponownie zamknął ją w środku. Ale tym razem był czarny.
6
W tej fazie rewolucji kulturalnej większość średnich i wyższych sądów ludowych oraz organów prokuratury znajdowała się pod kontrolą komisji wojskowych. Ostateczny głos należał do przedstawicieli wojska [przyp. autora].