Читать книгу Problem trzech ciał - Cixin Liu - Страница 5
Część II
Trzy ciała
4
Granice Nauki
ОглавлениеTrzydzieści osiem lat później
Wang Miao pomyślał, że czterej ludzie, którzy po niego przyszli, tworzyli dość dziwny zespół: dwóch gliniarzy i dwóch facetów w wojskowych mundurach. Gdyby ci drudzy byli umundurowanymi i uzbrojonymi policjantami, byłoby to w miarę zrozumiałe, ale byli to oficerowie Armii Ludowo-Wyzwoleńczej.
Gdy tylko zobaczył policjantów, zirytował się. Młodszy był w porządku – przynajmniej był uprzejmy – natomiast drugi, w cywilnym ubraniu, z miejsca zaczął mu działać na nerwy. Był mocno zbudowany i miał mięsistą twarz. W brudnej skórzanej marynarce, śmierdzący papierosami i głośno mówiący, był typowym przykładem ludzi, którymi Wang gardził.
– Wang Miao?
Sposób, w jaki gliniarz się do niego zwrócił, tak bezpośrednio i nieuprzejmie, zdezorientował Wanga. Jakby tego było mało, jednocześnie zapalił papierosa, nawet nie podnosząc głowy, by pokazać twarz. Zanim Wang zdążył odpowiedzieć, kiwnął głową do młodszego, który pokazał mu swoją odznakę.
Zapaliwszy papierosa, starszy gliniarz ruszył, by wejść do mieszkania Wanga.
– Proszę nie palić w moim domu – rzekł Wang i zagrodził mu drogę.
– Och, przepraszam, profesorze Wang. – Młodszy funkcjonariusz uśmiechnął się. – To kapitan Shi Qiang.
Spojrzał błagalnie na Shi.
– Dobrze, możemy porozmawiać na korytarzu – powiedział Shi. Zaciągnął się głęboko. Prawie połowa papierosa zmieniła się w popiół, a on nie wydmuchnął dymu. Przechylił głowę w stronę młodszego policjanta. – Wobec tego ty go pytaj.
– Profesorze Wang, chcemy się dowiedzieć, czy miał pan ostatnio jakiś kontakt z członkami Granic Nauki – powiedział młodszy gliniarz.
– Granice Nauki to bardzo wpływowa organizacja, do której należy wielu sławnych uczonych. Dlaczego miałbym nie utrzymywać kontaktów z legalną międzynarodową grupą akademików?
– Niech pan sobie uświadomi, co pan mówi! – rzekł Shi. – Czy powiedzieliśmy choć słowem, że jest nielegalna? Powiedzieliśmy choć słowem, że nie wolno panu kontaktować się z nimi?
Na koniec dmuchnął mu dymem, który wcześniej wciągnął do płuc, prosto w twarz.
– Dobrze. To dotyczy moich spraw prywatnych. Nie muszę odpowiadać na wasze pytania.
– To sprawa prywatna? Jest pan sławnym naukowcem. Ma pan obowiązek dbać o interes publiczny.
Shi odrzucił niedopałek i wyjął z wymiętej paczki następnego papierosa.
– Mam prawo odmówić odpowiedzi. Proszę odejść.
Wang odwrócił się, żeby wrócić do mieszkania.
– Zaczekaj pan! – krzyknął za nim Shi. Skinął na młodego glinę, który stał obok niego. – Daj mu adres i numer telefonu. Może pan wpaść po południu.
– Czego chcecie? – zapytał Wang głosem, w którym teraz pobrzmiewała złość. Sprzeczka wywabiła na korytarz sąsiadów, ciekawych, co się dzieje.
– Kapitanie Shi! Powiedział pan, że…
Młodszy gliniarz odciągnął Shi na bok i dalej mówił do niego ściszonym, naglącym głosem. Widocznie nie tylko Wanga drażniło jego grubiaństwo.
– Profesorze Wang, niech nas pan nie zrozumie źle. – Jeden z oficerów, major, wysunął się do przodu. – Dziś po południu jest ważne spotkanie, na które ma przybyć kilku naukowców i specjalistów. Generał przysłał nas z zaproszeniem dla pana.
– Po południu jestem zajęty.
– Wiemy. Generał rozmawiał już z szefem Centrum Badawczego Nanotechnologii. To spotkanie nie może się odbyć bez pana. Jeśli nie może pan przyjść, będziemy musieli zmienić jego termin.
Shi i młody gliniarz nic nie powiedzieli. Obaj odwrócili się i zeszli po schodach. Wojskowi patrzyli, jak odchodzą, i wydawało się, że odetchnęli z ulgą.
– Co jest z tym facetem? – zapytał major szeptem drugiego oficera.
– Ma nieźle nabazgrane. Parę lat temu, w sytuacji, kiedy wzięto zakładników, zachował się lekkomyślnie, nie licząc się z ich życiem. Skończyło się na tym, że trzyosobowa rodzina zginęła z rąk bandytów. Chodzą plotki, że przyjaźni się też z niektórymi członkami grup zajmujących się przestępczością zorganizowaną i napuszcza jeden gang na drugi. W zeszłym roku wymusił zeznania torturami i doprowadził jednego z podejrzanych do trwałego kalectwa, wskutek czego został zawieszony…
– Jak taki człowiek może być członkiem centrum dowodzenia walką?
– Generał poprosił konkretnie o niego. Przypuszczam, że musi mieć jakieś szczególne umiejętności. W każdym razie jego obowiązki są dość ograniczone. Poza sprawami związanymi z bezpieczeństwem publicznym nie dopuszcza się do tego, by dużo wiedział.
„Centrum dowodzenia walką?” – pomyślał Wang i spojrzał ze zdumieniem na obu oficerów.
Samochód, który przysłano po Wang Miao, zatrzymał się przed dużym blokiem na przedmieściu. Nad drzwiami nie było żadnego napisu, tylko numer, więc Wang wywnioskował, że jest to raczej budynek wojskowy niż policyjny.
Kiedy wszedł do dużej sali konferencyjnej, zaskoczył go panujący tam chaos. Zobaczył wokół wiele komputerów w różnym stanie nieładu. Gdy zabrakło dla nich miejsca na stołach, położono kilka stacji roboczych na podłodze, gdzie wiła się plątanina kabli i przewodów łączących je z siecią. Zamiast ustawić je porządnie na półkach, umieszczono routery byle jak na serwerach. Wszędzie walał się papier do drukarek. W rogach stało pod dziwnymi kątami, jak namioty w obozie cygańskim, kilka ekranów. Pomieszczenie spowijały kłęby dymu papierosowego… Wang Miao nie był pewien, czy jest to centrum dowodzenia, ale jedno było dla niego oczywiste: bez względu na to, czym się tam zajmowano, było to ważniejsze od utrzymania pozorów.
Na stole konferencyjnym, utworzonym przez zestawienie kilku mniejszych stolików, piętrzyły się stosy dokumentów i przeróżnych drobiazgów. Uczestnicy spotkania byli w wymiętych ubraniach i wyglądali na wyczerpanych. Sprawiali wrażenie, jakby byli na nogach całą noc.
Zebraniu przewodniczył generał brygady nazwiskiem Chang Weisi, a połowa obecnych była oficerami wojska. Pozostali byli, podobnie jak Wang, nauczycielami akademickimi. Paru spośród nich było wybitnymi naukowcami zajmującymi się badaniami podstawowymi.
Zauważył też czterech obcokrajowców. Ich tożsamość zaszokowała go: pułkownik sił powietrznych Stanów Zjednoczonych i pułkownik armii brytyjskiej, obaj związani z NATO, oraz dwóch oficerów CIA. Najwyraźniej występowali tu jako obserwatorzy.
Z twarzy wszystkich siedzących przy stole Wang mógł wyczytać to samo: „Zrobiliśmy wszystko, co w naszej mocy. Kończmy z tym już, do cholery”.
Dostrzegł Shi Qianga. Teraz nie był on już tak gruboskórny jak wcześniej i witając się z nim, nazwał go profesorem. Ale Wanga zirytował uśmieszek na jego twarzy. Nie chciał usiąść koło Shi, ale nie miał wyboru, bo było to jedyne wolne miejsce. Gęsty już wcześniej obłok dymu zgęstniał jeszcze bardziej.
Kiedy uczestnikom spotkania rozdawano dokumenty, Shi przysunął się bliżej do Wanga.
– Panie profesorze, jak rozumiem, bada pan jaki… nowy materiał?
– Nanomateriał – odparł Wang.
– Słyszałem o tym. Jest naprawdę mocny, prawda? Uważa pan, że mógłby zostać użyty w celach przestępczych?
– Co ma pan na myśli?
– Ha! Słyszałem, że tego materiału można by użyć do podniesienia ciężarówki. Gdyby ukradli go przestępcy i zrobili z niego nóż, nie mogliby przekroić jednym cięciem samochodu?
– Nie ma nawet potrzeby robić z niego noża. Z materiału tego rodzaju można zrobić nić o grubości jednej setnej włosa. Gdyby rozciągnął ją pan w poprzek drogi, jadący nią samochód zostałby rozkrojony na dwie części jak ser… ale czego nie można wykorzystać do popełnienia przestępstwa? Nawet nóż do skrobania ryb może się stać narzędziem zbrodni!
Shi wyciągnął do połowy dokument z leżącej przed nim koperty i z powrotem go wsunął, tracąc nagle zainteresowanie.
– Ma pan rację. Do popełnienia zbrodni można wykorzystać nawet rybę. Prowadziłem kiedyś sprawę morderstwa. Pewna suka odcięła mężowi klejnoty rodowe. Wie pan, czego użyła? Zamrożonej tilapii, którą wyjęła z lodówki. Płetwa na jej grzbiecie była ostra jak brzytwa…
– Nie interesuje mnie to. Zaprosił mnie pan na to spotkanie tylko po to, żeby o to zapytać?
– O rybę? O nanomateriały? Nie, nie, nic z tych rzeczy. – Shi przytknął usta do jego ucha. – Niech pan nie będzie dla nich miły. Są do nas uprzedzeni. Chcą tylko uzyskać od nas informacje, ale nic nam nie powiedzą. Niech pan popatrzy na mnie. Uczestniczę w tym od miesiąca i nadal nic nie wiem, tak jak pan.
– Towarzysze – powiedział generał Chang – zaczynajmy. Ze wszystkich stref walk na Ziemi ta jest punktem centralnym. Musimy przedstawić wszystkim zebranym tu towarzyszom obecną sytuację.
Niezwykły termin „strefa walk” zdumiał Wanga. Profesor zwrócił też uwagę na to, że generał zdawał się nie chcieć wyjaśnić nowym uczestnikom, takim jak on, kontekstu tego, czym się tu zajmowano. Potwierdzało to tezę Shi. Poza tym podczas krótkiego otwarcia zebrania generał użył dwukrotnie słowa „towarzysze”. Wang spojrzał na siedzących naprzeciw niego oficerów NATO i CIA i pomyślał, że generał nie uznał za stosowne dodać „panowie”.
– Oni też są towarzyszami. W każdym razie wszyscy tutaj tak się do siebie odnoszą – szepnął Shi, wskazując papierosem czterech cudzoziemców.
Chociaż Wang nadal nie mógł wyjść ze zdumienia, dar obserwacji Shi zrobił na nim wrażenie.
– Da Shi, niech pan zgasi papierosa. Dosyć jest już tutaj dymu – powiedział generał Chang, kartkując jakieś dokumenty. Nazwał Shi Qianga jego przydomkiem: Wielki Shi.
Shi rozejrzał się wokół, ale nigdzie nie mógł znaleźć popielniczki. W końcu włożył papierosa do filiżanki z herbatą. Podniósł rękę i zanim Chang zdążył to zauważyć, powiedział głośno:
– Generale, mam prośbę, którą złożyłem już wcześniej – chcę równego dostępu do informacji.
Generał podniósł głowę.
– Nie było jeszcze takiej operacji wojskowej, w której wszyscy mieliby równy dostęp do informacji. Muszę przeprosić wszystkich obecnych tu naukowców, ale nie możemy przedstawić wam szerszego kontekstu tej sprawy.
– Ale my to co innego – rzekł Shi. – Policja jest od samego początku częścią centrum dowodzenia walką. Mimo to nadal nie wiemy, o co w tym wszystkim chodzi. Cały czas wypychacie policję. Dowiadujecie się od nas wszystkiego, co potrzebujecie, o naszych technikach operacyjnych, a potem odsyłacie nas jednego po drugim.
Kilku innych oficerów policji obecnych w sali zaczęło szeptać do Shi, żeby się uciszył. Wanga zdziwiło, że Shi ośmiela się mówić w taki sposób do człowieka w stopniu, jaki miał Chang. Ale jeszcze bardziej zdziwiła go odpowiedź generała.
– Da Shi, chyba wciąż masz ten sam problem, który miałeś jeszcze w armii. Uważasz, że możesz się wypowiadać w imieniu policji? Z powodu kiepskiej reputacji byłeś już na kilka miesięcy zawieszony i miałeś zostać usunięty ze służby. Poprosiłem akurat o ciebie, bo cenię twoje doświadczenie w pilnowaniu porządku w mieście. Powinieneś się cieszyć z tej szansy.
– A więc mam pracować w nadziei, że się zrehabilituję dobrą służbą? – zapytał Shi tym samym co poprzednio szorstkim tonem. – Wydawało mi się, że określił pan wszystkie stosowane przeze mnie metody jako nieuczciwe i nieczyste.
– Ale skuteczne. – Chang kiwnął głową do Shi. – Zależy nam tylko na tym, by były skuteczne. Podczas wojny nie możemy pozwolić sobie na skrupuły.
– Nie możemy być zbyt uczciwi – powiedział jeden z oficerów CIA doskonałym standardowym językiem mandaryńskim. – Nie możemy już polegać na konwencjonalnym myśleniu.
Brytyjski pułkownik najwyraźniej też znał chiński. Pokiwał głową.
– To be, or not to be – dodał po angielsku.
– Co on mówi? – zapytał Shi Wanga.
– Nic – odparł machinalnie Wang.
Ludzie siedzący przed nim zdawali się przemawiać jak we śnie. „Podczas wojny? Gdzie się toczy ta wojna?” – pomyślał. Okręcił się na krześle i spojrzał przez jedno z sięgających od sufitu do podłogi okien. W oddali widział Pekin skąpany w blasku wiosennego słońca – samochody wypełniały ulice jak rzeka, na trawniku ktoś spacerował z psem, bawiły się dzieci…
„Co jest bardziej realne? Świat w tych murach czy za nimi?”
– Ostatnio nieprzyjaciel nasilił ataki – powiedział generał Chang. – Celami pozostaje elita naukowców. Proszę zacząć od przyjrzenia się liście nazwisk w dokumencie.
Wang podniósł pierwszą kartkę dokumentu, zadrukowaną dużą czcionką. Wydawała się zrobiona w pośpiechu, zawierała nazwiska chińskie i angielskie.
– Profesorze Wang, czy coś zwraca pańską uwagę, kiedy czyta pan tę listę? – zapytał generał Chang.
– Znam trzy z tych nazwisk. To słynni uczeni należący do awangardy fizyki.
Wang był trochę zdekoncentrowany. Jego spojrzenie padło na ostatnie nazwisko na liście. W jego oczach te dwa znaki nabrały innego zabarwienia niż nazwiska, które były nad nimi.
„Jak mogło się tu pojawić jej nazwisko? Co się z nią stało?”
– Zna ją pan? – Shi wskazał je grubym, żółtym od tytoniu palcem. Wang nie odpowiedział. – Ha. A więc nie. Ale chce pan ją poznać?
Teraz Wang Miao zrozumiał, dlaczego generał Chang poprosił o tego człowieka, który kiedyś służył pod jego dowództwem. Shi, który wydawał się taki wulgarny i niedbały, miał oczy ostre jak noże. Może nie był dobrym gliną, ale na pewno takim, którego trzeba się bać.
Przed rokiem Wang Miao kierował zespołem wytwarzającym części w skali nano do budowy Sinotrona II, akceleratora wysokiej częstotliwości w Liangxiangu. Pewnego popołudnia, podczas krótkiej przerwy, jego uwagę przykuła rozgrywająca się przed nim scena. Jako entuzjasta fotografowania krajobrazów Wang często patrzył na otaczające go widoki jak na kompozycje artystyczne.
Głównym elementem tej kompozycji był solenoid nadprzewodzącego magnesu. Wysoki na trzy i pół piętra, dopiero w połowie gotowy, wyglądał jak potwór składający się z ogromnych bloków metalu i splątanej sieci kriogenicznych rur chłodzących. Konstrukcja ta, niczym kupa złomu z okresu rewolucji przemysłowej, emanowała nieludzką technologiczną surowością i zakutym w stal barbarzyństwem.
Przed tym metalowym monstrum stała szczupła młoda kobieta. Również oświetlenie tej kompozycji było fantastyczne – metalowy potwór pogrążony był w cieniu rusztowań, który podkreślał jego toporny, surowy kształt, ale przez otwór w środku rusztowania wpadał pojedynczy promień zachodzącego słońca i skupiał się na postaci tej kobiety. Rozjaśniał jej miękkie włosy i podkreślał biel szyi nad kołnierzem kombinezonu. Wyglądała jak kwiat, który zakwitł na metalowych ruinach po przejściu gwałtownej burzy…
– Na co się gapisz? Wracaj do pracy!
Wytrąciło to Wanga z zadumy, ale wtedy zdał sobie sprawę, że dyrektor Centrum Badawczego Nanotechnologii krzyczy nie do niego, lecz do młodego inżyniera, który też przyglądał się tej kobiecie. Powróciwszy ze sfery artystycznego rozmarzenia do rzeczywistości, Wang stwierdził, że nie była ona zwykłą pracownicą, bo obok niej stał główny inżynier i z szacunkiem coś jej wyjaśniał.
– Kto to jest? – zapytał dyrektora.
– Powinien pan ją znać – odparł tamten, zataczając ręką szeroki łuk. – Prawdopodobnie pierwszy eksperyment, który przeprowadzimy w tym wartym dwadzieścia miliardów juanów akceleratorze, będzie testem jej teorii superstrun. W fizyce teoretycznej normalnie liczy się starszeństwo, a ona nie ma tyle lat, żeby dać jej pierwszeństwo, ale starsi naukowcy, w obawie, że może się im nie udać i stracą twarz, nie odważyli się zrobić pierwszego kroku. Dlatego dostała szansę.
– Co? Yang Dong jest… kobietą?
– W rzeczy samej – odparł dyrektor. – Dowiedzieliśmy się o tym dopiero dwa dni temu, kiedy w końcu się z nią spotkaliśmy.
– Ma jakieś problemy psychiczne? – zapytał młodszy inżynier. – No bo jeśli nie, to dlaczego nigdy nie zgodziła się udzielić wywiadu? Może jest jak Qian Zhongshu9, którego nikt do końca jego życia nie widział w telewizji.
– Ale przynajmniej wiedzieliśmy, jakiej Qian jest płci. Założę się, że ona w dzieciństwie musiała doznać jakichś traumatycznych przeżyć. Może dlatego jest nieco autystyczna.
Słowa Wanga były zabarwione lekką autoironią.
Yang podeszła bliżej z głównym inżynierem. Kiedy ich mijali, uśmiechnęła się do Wanga i do pozostałych, kiwnąwszy głową, ale nic nie powiedziała. Wang zapamiętał jej przejrzyste oczy.
Wieczorem usiadł w gabinecie i podziwiał kilka wiszących na ścianach zdjęć krajobrazu, z których był najbardziej dumny. Jego wzrok padł na scenę przedstawiającą odludną dolinę, a za nią górę ze szczytem pokrytym śniegiem. Na pierwszym planie znajdował się zajmujący jedną trzecią zdjęcia pień martwego drzewa zniszczonego kaprysami pogody. W wyobraźni umieścił na odległym końcu doliny postać, która trwała w jego pamięci. Nagle cała scena ożyła, jakby świat na fotografii rozpoznał tę drobną postać i zareagował wyłącznie na nią.
Potem wyobraził ją sobie na każdym z pozostałych zdjęć, czasami nakładając jej oczy na puste niebo nad krajobrazem. Również i te obrazy ożyły, zyskując piękno, jakiego wcześniej nie widział.
Zawsze myślał, że jego zdjęciom brak jest duszy. Teraz zrozumiał, że brakowało im jej.
– Wszyscy fizycy z tej listy popełnili w ostatnich dwóch miesiącach samobójstwo – oznajmił generał Chang.
Wang siedział jak rażony piorunem. Stopniowo jego czarno-białe krajobrazy zatarły się i w jego umyśle pojawiła się pustka. Na zdjęciach nie było już jej postaci, jej oczy zniknęły z nieba. Wszystkie te światy były martwe.
– Kiedy… to się stało? – zapytał machinalnie.
– W ostatnich dwóch miesiącach – powtórzył Chang.
– Chodzi panu o to ostatnie nazwisko, prawda? – rzekł z satysfakcją Shi. – Ona zabiła się dwa dni temu. Wzięła za dużo tabletek nasennych. Umarła bardzo spokojnie. Nie czuła żadnego bólu.
Przez chwilę Wang był mu wdzięczny.
– Dlaczego? – zapytał. Przez umysł nadal przebiegały mu martwe krajobrazy z jego zdjęć.
– Możemy być pewni tylko jednego – odparł generał Chang. – Wszyscy popełnili samobójstwo z tego samego powodu. Ale trudno jest to wyrazić słowami. Może nawet trudno jest nam, niespecjalistom, zrozumieć ten powód. Ten dokument zawiera fragmenty ich listów pożegnalnych i po spotkaniu każdy będzie mógł się z nimi zapoznać.
Wang przekartkował notatki – wszystkie wydawały się długimi esejami.
– Doktorze Ding, mógłby pan pokazać profesorowi Wangowi list Yang Dong? Jej jest najkrótszy i chyba najbardziej reprezentatywny.
Mężczyzna, do którego zwrócił się generał, dotychczas ani razu się nie odezwał. Po kolejnej chwili milczenia wyjął białą kopertę i podał ją Wangowi.
– On był chłopakiem Yang – szepnął Shi.
Wang przypomniał sobie, że widział już Dinga na budowie akceleratora cząstek w Liangxiangu. Był on teoretykiem i stał się sławny dzięki odkryciu makroatomu podczas badań nad piorunem kulistym10. Wang wyjął z koperty wąski pasek o nieregularnych brzegach, który wydzielał słaby zapach – nie papier, lecz korę brzozy. Widniał na nim jeden rząd eleganckich znaków:
„Wszystkie dowody prowadzą do jednego wniosku: fizyka nigdy nie istniała i nigdy nie będzie istnieć. Wiem, że to, co robię, jest nieodpowiedzialne, ale nie mam wyboru”.
Pod znakami nie było nawet podpisu. Yang nie żyła.
– Fizyka… nie istnieje? – rzekł Wang. Nie wiedział, co myśleć.
Generał Chang zamknął teczkę.
– Są pewne konkretne informacje w związku z wynikami eksperymentów, uzyskanymi po zakończeniu budowy trzech najnowszych akceleratorów cząstek na świecie. To ściśle techniczne dane, więc nie będziemy ich tutaj omawiać. Nasze śledztwo skupia się przede wszystkim na Granicach Nauki. UNESCO ogłosiła rok 2005 światowym rokiem fizyki i z licznych konferencji naukowych i rozmów, które odbyły się wtedy między fizykami, wyłoniła się ta organizacja. Doktorze Ding, skoro jest pan fizykiem teoretycznym, może pan nam powiedzieć o niej coś więcej?
Ding skinął głową.
– Nie mam bezpośrednich kontaktów z Granicami Nauki, ale to organizacja słynna w środowisku naukowym. Jej głównym celem jest rozwiązanie następującego problemu. Od drugiej połowy dwudziestego wieku fizyka stopniowo traci zwięzłość i prostotę charakterystyczną dla jej klasycznych teorii. Współczesne modele teoretyczne stają się coraz bardziej skomplikowane, niejasne i niepewne. Także ich eksperymentalna weryfikacja jest coraz trudniejsza. To znak, że – jak się zdaje – fizyka doszła do ściany. Członkowie Granic Nauki postulują nowy sposób myślenia. Ujmując to prosto, chcą wykorzystać metody nauki do odkrycia jej granic, spróbować stwierdzić, czy jest granica poznania przyrody przez naukę – granica, której nie jest ona w stanie przekroczyć. Rozwój fizyki w obecnych czasach zdaje się świadczyć, że dotarliśmy do tej granicy.
– Dobrze – powiedział generał Chang. – Z naszego dochodzenia wynika, że większość naukowców, którzy popełnili samobójstwo, miała jakieś powiązania z Granicami Nauki, a niektórzy byli nawet członkami tej organizacji. Nie znaleźliśmy jednak żadnych dowodów na używanie technik podobnych do manipulacji psychologicznych stosowanych przez kulty religijne ani narkotyków. Innymi słowy, jeśli Granice Nauki wpłynęły na nich, to tylko przez zgodną z prawem wymianę poglądów naukowych. Profesorze Wang, ponieważ ostatnio skontaktowali się z panem, chcielibyśmy, żeby zebrał pan trochę informacji.
Shi dodał szorstko:
– Włącznie z nazwiskami osób, z którymi będzie się pan kontaktował, czasem i miejscem spotkań, treścią waszych rozmów oraz wyjaśnieniem, czy wymieniliście listy albo maile…
– Zamknij się, Da Shi! – zgromił go generał.
Inny oficer policji nachylił się do Shi i rzekł szeptem:
– Myślisz, że zapomnimy, że masz usta, jeśli nie będziesz ich cały czas używał?
Shi podniósł filiżankę, zobaczył, że w herbacie zatopiony jest niedopałek, i odstawił.
Wypowiedź Shi ponownie zirytowała Wanga. Poczuł się jak ktoś, kto połknął muchę w zupie, i wdzięczność, którą odczuwał wobec niego wcześniej, zniknęła bez śladu. Opanował się jednak i odparł:
– Moje kontakty z Granicami Nauki zaczęły się poprzez Shen Yufei. To japońska fizyczka chińskiego pochodzenia, która obecnie pracuje w japońskiej firmie w Pekinie. Kiedyś pracowała nad nanotechnologią w laboratorium Mitsubishi. Na początku tego roku poznałem ją na konferencji technicznej. Dzięki niej spotkałem się z kilkoma innymi fizykami, członkami Granic Nauki. Niektórzy są Chińczykami, inni nie. Kiedy z nimi rozmawiałem, wszystkie poruszane przez nich tematy były… sam nie wiem, jak to określić. Bardzo niezwykłe. Wszystkie dotyczyły pytania, które przytoczył doktor Ding: Gdzie jest granica nauki? Początkowo nie bardzo interesowały mnie te tematy. Uważałem, że to czcza rozrywka. Zajmuję się badaniami stosowanymi i niewiele wiem o tych teoretycznych kwestiach. Skupiałem się głównie na przysłuchiwaniu się ich dyskusjom i sporom. To byli ludzie głęboko myślący i mieli nowatorski punkt widzenia, więc czułem, że te rozmowy otwierają mi umysł. Stopniowo zaczęło mnie to wciągać. Ale cała nasza rozmowa ograniczała się do czystej teorii. W końcu zaproponowali, żebym się przyłączył do Granic Nauki. Ale gdybym to zrobił, uczestniczenie w dyskusjach stałoby się obowiązkiem. Mam ograniczony czas i siły, więc odmówiłem.
– Profesorze Wang – powiedział generał Chang – chcielibyśmy, żeby przyjął pan to zaproszenie i wstąpił do Granic Nauki. To główny powód, dla którego zaprosiliśmy tu pana dzisiaj. Przez pana chcielibyśmy dowiedzieć się więcej o wewnętrznym funkcjonowaniu tej organizacji.
– Chcecie, żebym został wtyczką? – Wang poczuł się nieswojo.
– Wtyczką! – rzekł ze śmiechem Shi.
Chang skarcił go wzrokiem. Odwrócił się z powrotem do Wanga.
– Chcemy tylko, żeby dostarczył nam pan trochę informacji. Nie mamy innej możliwości dotarcia do wnętrza tej organizacji.
Wang potrząsnął głową.
– Przykro mi, generale, ale nie mogę tego zrobić.
– Profesorze Wang, Granice Nauki skupiają naukowców ze światowej elity. Zbadanie tej organizacji jest sprawą bardzo złożoną i drażliwą. To jak chodzenie po kruchym lodzie. Bez pomocy kogoś ze świata nauki nie osiągniemy w tej sprawie żadnego postępu. Dlatego występujemy z tą prośbą. Ale szanujemy pana poglądy. Jeśli się pan nie zgodzi, zrozumiemy.
– Mam nawał pracy. Brakuje mi czasu.
Generał Chang skinął głową.
– W porządku. Profesorze Wang, nie będziemy dłużej pana zatrzymywać. Dziękuję za przybycie na to spotkanie.
Dopiero po kilku sekundach dotarło do Wanga, że może odejść.
Generał Chang uprzejmie odprowadził go do drzwi. Usłyszeli za sobą donośny głos Shi:
– Tak będzie lepiej. Zresztą nie zgadzam się z tym planem. Zabiło się już tyle moli książkowych. Gdybyśmy go wysłali, byłby pierożkiem mięsnym rzuconym psom.
Wang odwrócił się i podszedł do niego. Tłumiąc złość, oznajmił:
– Dobrzy policjanci nie powinni się wypowiadać w taki sposób.
– A kto powiedział, że jestem dobrym gliną?
– Nie wiemy, dlaczego ci badacze się zabili, ale nie powinien pan mówić o nich z taką pogardą. Ich umysły wniosły trwały wkład do dobra ludzkości.
– Mówi pan, że są lepsi ode mnie? – Nadal siedząc, Shi podniósł głowę i spojrzał Wangowi w oczy. – Przynajmniej się nie zabiłem, bo ktoś naopowiadał mi jakichś bzdur.
– Myśli pan, że ja bym się zabił?
– Muszę się troszczyć o pańskie bezpieczeństwo.
Znowu ten ironiczny uśmieszek, który był znakiem firmowym Shi.
– Myślę, że w takich sytuacjach byłbym bezpieczniejszy niż pan. Na pewno pan wie, że zdolność jakiejś osoby do poznania prawdy jest wprost proporcjonalna do wiedzy tej osoby.
– Nie jestem tego pewien. Weźmy kogoś takiego jak pan…
– Ucisz się, Da Shi! – powiedział generał Chang. – Jeszcze jedno zdanie i wylecisz stąd!
– Nic się nie stało – rzekł Wang. – Niech pan pozwoli mu mówić. – Odwrócił się do generała. – Zmieniłem zdanie. Przyłączę się do Granic Nauki, jak pan sobie życzył.
– Znakomicie! – Shi energicznie kiwnął głową. – Niech pan zachowa czujność. Niech pan zbiera informacje, kiedy to tylko będzie możliwe. Może pan na przykład zerknąć na ekrany ich komputerów, zapamiętać adres poczty elektronicznej albo strony internetowej…
– Dość! Źle mnie pan zrozumiał. Nie chcę być szpiegiem. Chcę tylko udowodnić, że jest pan idiotą!
– Jeśli przez jakiś czas po wstąpieniu do nich pozostanie pan przy życiu, to będzie wystarczający dowód. Ale obawiam się…
Shi podniósł głowę i szyderczy uśmieszek zmienił się w drapieżny uśmiech.
– Oczywiście, że pozostanę przy życiu, ale nigdy więcej nie chcę już pana oglądać!
Generał Chang odprowadził Wanga po schodach i wezwał samochód, żeby go odwiózł.
– Niech się pan nie przejmuje Shi Qiangiem. Taką ma osobowość. W istocie jest bardzo dobrym oficerem i doświadczonym antyterrorystą. Dwadzieścia lat temu służył pod moim dowództwem.
Kiedy podeszli do samochodu, generał Chang powiedział:
– Profesorze Wang, musi pan mieć wiele pytań.
– Co to wszystko, o czym pan tam mówił, ma wspólnego z wojskiem?
– Wojna to wyłączna kwestia wojska.
Wang rozejrzał się zdumiony po otoczeniu skąpanym w promieniach wiosennego słońca.
– Ale gdzie jest ta wojna? Nigdzie na świecie nie toczą się teraz walki. Mamy chyba najbardziej pokojowy okres w dziejach.
Chang obdarzył go nieprzeniknionym uśmiechem.
– Wkrótce dowie się pan więcej. Wszyscy się dowiedzą. Profesorze Wang, czy kiedykolwiek przydarzyło się panu coś, co zupełnie zmieniło pańskie życie? Coś, co sprawiło, że potem świat stał się dla pana zupełnie innym miejscem?
– Nie.
– To miał pan szczęśliwe życie. Świat pełen jest nieprzewidywalnych czynników, a mimo to w pana życiu nie nastąpił żaden kryzys.
Wang obracał te słowa w myślach, nadal nic nie rozumiejąc.
– Myślę, że można to powiedzieć o życiu większości osób.
– Wobec tego większość ludzi prowadzi szczęśliwe życie.
– Ale… tak żyło wiele pokoleń.
– Wszystkie szczęśliwie.
Wang roześmiał się, potrząsając głową.
– Muszę przyznać, że dzisiaj nie grzeszę zbytnią bystrością. Sugeruje pan, że…
– Tak, cała historia ludzkości była szczęśliwa. Od epoki kamiennej do czasów dzisiejszych nie zdarzył się żaden prawdziwy kryzys. Mieliśmy szczęście. Ale jeśli to wszystko jest kwestią szczęścia, to pewnego dnia musi się skończyć. Powiem panu: już się skończyło. Niech się pan przygotuje na najgorsze.
Wang chciał się dowiedzieć więcej, ale Chang pokręcił głową i pożegnał się z nim, ucinając dalsze pytania.
Kiedy Wang wsiadł do samochodu, kierowca zapytał go o adres. Wang podał mu go i zapytał:
– O, to pan mnie tutaj przywiózł? Myślałem, że to taki sam samochód.
– Nie, to nie byłem ja. Ja przywiozłem tutaj doktora Dinga.
Wangowi przyszedł do głowy nowy pomysł. Poprosił kierowcę o adres Dinga i dostał go.
9
Qian Zhongshu (1910–1998) był jednym z najsławniejszych chińskich literaturoznawców XX wieku. Dowcipny, ale trzymający się na uboczu erudyta konsekwentnie unikał mediów. Można powiedzieć, że był chińskim Thomasem Pynchonem.
10
Więcej o Ding Yi, zob. Liu Cixin, The Ball Lightning.