Читать книгу Problem trzech ciał - Cixin Liu - Страница 7
Część II
Trzy ciała
6
Strzelec i farmer
ОглавлениеNastępnego dnia zaczynał się weekend. Wang wstał wcześnie, wziął aparat fotograficzny i wyjechał rowerem. Ulubionym tematem jego zdjęć były pustkowia bez śladu ludzkiej obecności, ale ponieważ był już w średnim wieku i nie mógł sobie pozwalać na takie lekkomyślne wyprawy, fotografował sceny miejskie.
Świadomie lub nie, zwykle wybierał zakątki miasta, w których zachował się jakiś element środowiska naturalnego: wyschnięte koryto rzeki w parku, świeżo wykopana ziemia na miejscu jakiejś budowy, zielska wyrastające ze szpar w betonie i tak dalej. Żeby wyeliminować natrętne kolory miasta w tle, używał tylko filmów czarno-białych. Nieoczekiwanie wypracował sobie własny styl i zwrócił na siebie uwagę. Jego prace zostały wybrane na dwie wystawy, został też członkiem Stowarzyszenia Fotografików. Za każdym razem kiedy wybierał się na robienie zdjęć, wsiadał na rower i krążył po mieście w poszukiwaniu inspiracji i kompozycji, które mu się spodobają. Często włóczył się tak przez cały dzień.
Czuł się dziwnie. Jego styl bliski był klasycznemu, spokojny i dostojny. Dzisiaj jednak nie mógł wejść w nastrój niezbędny do takich kompozycji. Budzące się ze snu miasto zdawało się zbudowane na ruchomych piaskach. Stabilność była złudna. Przez całą noc śniły mu się te dwa miliardy kul bilardowych. Krążyły bez żadnego ładu w ciemnej przestrzeni, czarna bila znikała na czarnym tle, tylko od czasu do czasu, kiedy przesłoniła białą, ujawniając swoje istnienie.
„Czyżby fundamentalną cechą materii było to, że nie rządzą nią żadne prawa? – zastanawiał się. – Czyżby stabilność i porządek świata były tylko tymczasową dynamiczną równowagą, którą osiągnął zakątek Wszechświata, krótkotrwałym zawirowaniem w chaotycznym strumieniu?”
Sam nie wiedział, jak znalazł się przed niedawno ukończoną siedzibą Centralnej Telewizji Chińskiej. Przystanął na skraju drogi, podniósł głowę i popatrzył na ogromny wieżowiec w kształcie litery A, starając się odzyskać poczucie stabilności. Sięgnął spojrzeniem do ostrego szczytu budynku, lśniącego w blasku porannego słońca, wskazującego błękitne, bezdenne głębiny nieba. W jego świadomości pojawiły się nagle dwa słowa: „strzelec” i „farmer”.
Podczas dyskusji o fizyce członkowie Granic Nauki używali często skrótu SF. Nie mieli na myśli „science fiction”, lecz właśnie te dwa słowa: „strzelec” i „farmer”. Odnosiły się one do dwóch hipotez na temat fundamentalnej natury praw Wszechświata.
Hipoteza strzelca: strzelec wyborowy strzela do tarczy i co dziesięć centymetrów robi w niej dziury. Załóżmy, że na jej powierzchni żyją inteligentne dwuwymiarowe istoty. Ich uczeni w wyniku obserwacji Wszechświata odkrywają rządzące nim podstawowe prawo: „We Wszechświecie co dziesięć centymetrów jest dziura”. Wzięli rezultat chwilowego kaprysu strzelca za niezmienne prawo Wszechświata.
Natomiast hipoteza farmera ma posmak horroru: właściciel fermy indyków każdego ranka przychodzi je nakarmić. Uczony indyk, zauważywszy tę powtarzającą się niezmiennie przez rok prawidłowość, dokonuje odkrycia: „Każdego ranka o jedenastej pojawia się pokarm”. Rano w Święto Dziękczynienia powiadamia o tym odkryciu inne indyki. Ale o jedenastej nie pojawia się pokarm – przychodzi farmer i wybija całe stado.
Wang odniósł wrażenie, że droga pod jego stopami osuwa się jak ruchome piaski. Zdawało mu się, że budynek w kształcie litery A chwieje się i chybocze. Szybko przeniósł wzrok na ulicę.
Aby pozbyć się niepokoju, Wang zmusił się do skończenia rolki filmu i przed obiadem wrócił do domu. Żona wyszła z synem i przez jakiś czas miało jej nie być. Zazwyczaj Wang zabierał się spiesznie do wywołania zdjęć, ale dzisiaj nie był w nastroju. Po szybkim, prostym obiedzie uciął sobie drzemkę. Nie spał dobrze w nocy, więc kiedy się obudził, była prawie piąta. Przypomniawszy sobie o zdjęciach, wszedł do zagraconej, przerobionej ze schowka ciemni.
Wywołał film i zaczął przeglądać rolkę, by zobaczyć, czy są tam jakieś zdjęcia, z których warto zrobić odbitki, ale już na pierwszej klatce ujrzał coś dziwnego. Był na niej mały trawnik przed dużym centrum handlowym. W środku negatywu znajdował się ciąg drobnych białych znaków, które po dokładniejszym obejrzeniu okazały się cyframi: 1200:00:00.
Na drugiej klatce też były cyfry: 1199:49:33.
Były na wszystkich pozostałych zdjęciach.
Trzecia klatka: 1199:40:18, czwarta: 1199:32:07, piąta: 1199: 28:51, szósta: 1199:15:44, siódma: 1199:07:38, ósma: 1198:53:09… trzydziesta czwarta: 1194:50:49, trzydziesta szósta (i ostatnia): 1194:16:37.
Najpierw pomyślał, że coś jest nie tak z rolką. Używał aparatu Leica M2 z 1988 roku. Był on w całości mechaniczny, więc nie mógł dodać do zdjęcia daty. Dzięki znakomitemu obiektywowi i perfekcyjnemu działaniu nawet w erze cyfrowej uważany był za wspaniały profesjonalny sprzęt.
Po ponownym dokładnym zbadaniu negatywów Wang odkrył jeszcze jedną dziwną rzecz – cyfry wydawały się dostosowywać do tła. Jeśli było czarne, one były białe, i odwrotnie. Ta zmiana zdawała się mieć na celu zwiększenie kontrastu dla lepszej widoczności cyfr. Kiedy zobaczył szesnasty negatyw, jego serce zaczęło bić szybciej, a po krzyżu przeszedł mu dreszcz.
To zdjęcie przedstawiało martwe drzewo pod starym murem. Mur był pokryty plamami, które na negatywie układały się we wzór naprzemiennych czarnych i białych pasów. Na tym tle powinno być trudno odczytać zarówno białe, jak i czarne cyfry. Jednak ułożyły się one pionowo wzdłuż krzywizny pnia, dzięki czemu białe wyglądały na jego ciemnym zabarwieniu jak pełznący wąż.
Wang zaczął analizować matematyczny wzór cyfr. Najpierw myślał, że są przyporządkowane zdjęciom, ale różnice między nimi nie były stałe. Potem doszedł do wniosku, że pokazują czas w godzinach, minutach i sekundach. Wyjął dziennik, w którym zapisywał co do minuty czas zrobienia każdego zdjęcia. Odkrył, że różnica między dwoma kolejnymi ciągami cyfr na zdjęciach odpowiadała różnicy w czasie ich pstryknięcia.
Odliczanie.
Odliczanie to zaczęło się od 1200 godzin. Teraz zostało ich około 1194.
„Teraz? Nie, w chwili kiedy robiłem ostatnie zdjęcie. Czy to odliczanie nadal trwa?”
Wyszedł z ciemni, włożył nową rolkę do leiki i zaczął pstrykać na chybił trafił. Wyszedł nawet na balkon, żeby zrobić kilka zdjęć na zewnątrz. Potem wyjął film i wrócił do ciemni. Na wywołanej rolce znowu, niczym duchy, pojawiły się liczby. Pierwszą było 1187:27:39. Różnica odpowiadała upływowi czasu między pierwszym zdjęciem na nowej rolce i ostatnim na starej. Potem na każdej klatce liczba ta zmieniała się o trzy–cztery sekundy: 1187:27:35, 1187:27:31, 1187:27:27, 1187:27:24… jak przerwy między zdjęciami, które robił.
Odliczanie trwało.
Załadował nową rolkę. Szybko pstrykał zdjęcia, zrobił nawet kilka bez zdejmowania osłony z obiektywu. Kiedy wyjął film, wróciła jego żona z synem. Zanim wszedł do ciemni, włożył do aparatu jeszcze jedną rolkę i podał go żonie.
– Dokończ za mnie – powiedział.
– Co mam fotografować? – zapytała zdumiona.
Nigdy nie pozwalał jej nawet tknąć aparatu. Oczywiście ani jej, ani ich syna leica w ogóle nie interesowała. W ich oczach był to antyk, który kosztował ponad dwadzieścia tysięcy juanów.
– Obojętnie. Fotografuj, co chcesz.
Wang wcisnął jej aparat w ręce i wszedł do ciemni.
– Dobrze. Dou Dou, może zrobię ci parę zdjęć? – Wycelowała obiektyw w ich syna.
Wyobraźnię Wanga natychmiast wypełniły obrazy podobnych do zjaw cyfr pojawiających się na twarzy jego syna niczym stryczek zarzucany przez kata.
– Nie, nie rób tego. Fotografuj co innego.
Kliknęła migawka. Żona zrobiła pierwsze zdjęcie.
– Dlaczego nie daje się ponownie wcisnąć? – zapytała.
Wang pokazał jej, jak ma przewinąć film.
– Tak to się robi. Po każdym zdjęciu.
Potem z powrotem zanurkował w ciemni.
– Jakie to skomplikowane!
Jego żona, lekarka, nie mogła zrozumieć, dlaczego ktoś używa takiego drogiego, a przy tym starodawnego sprzętu, skoro powszechnie dostępne są cyfrowe aparaty o rozdzielczości dziesięciu, a nawet dwudziestu megapikseli. A do tego robi czarno-białe zdjęcia.
Po wywołaniu filmu Wang podniósł go pod czerwone światło. Odliczanie nadal trwało. Cyfry ukazywały się wyraźnie nawet na zdjęciach wykonanych na chybił trafił, w tym na tych kilku, które zrobił bez zdejmowania osłony z obiektywu: 1187:19:06, 1187:19:03, 1187:18:59, 1187:18:56…
Do drzwi ciemni zapukała żona i powiedziała, że skończyła rolkę. Otworzył i wziął od niej aparat. Kiedy wyjmował film, trzęsły mu się ręce. Nie zważając na zaniepokojone spojrzenie żony, wszedł z powrotem do ciemni. Pracował szybko i niezgrabnie, rozlewając wywoływacz i utrwalacz. Wkrótce film był wywołany. Zamknął oczy, modląc się cicho.
„Proszę, nie pojawiajcie się. Błagam. Niech to nie będzie moja kolej…”
Obejrzał mokry film przez lupę. Nie było na nim cyfr. Na klatkach widniały tylko zrobione przez jego żonę ujęcia wnętrza mieszkania. Użyła wolniejszej migawki, a ponieważ była zupełną nowicjuszką, wszystkie zdjęcia były zamazane. Ale Wang pomyślał, że nigdy nie widział piękniejszych.
Wyszedł z ciemni i głęboko odetchnął. Był pokryty potem. Żona gotowała w kuchni, a syn bawił się w swoim pokoju. Wang usiadł na kanapie i zaczął się zastanawiać nad tą sprawą bardziej racjonalnie.
Przede wszystkim cyfry, które dokładnie zapisywały upływ czasu między zdjęciami i wykazywały oznaki inteligencji, nie mogły zostać wydrukowane na filmie podczas jego produkcji. Coś je tam wprowadziło. Ale co? Czyżby aparat się zepsuł? Czy zainstalowano w nim bez jego wiedzy jakiś mechanizm? Odkręcił obiektyw i rozebrał aparat. Zbadał za pomocą szkła powiększającego jego wnętrze i sprawdził każdy nieskazitelnie czysty element. Nie znalazł nic, co by odbiegało od normy. Potem, biorąc pod uwagę, że cyfry pokazywały się nawet przy nałożonej osłonie obiektywu, doszedł do wniosku, iż ich najbardziej prawdopodobnym źródłem było jakieś promieniowanie. Ale jak było to możliwe z technicznego punktu widzenia? Skąd brały się te promienie? Jak można je było nakierować akurat na jego aparat?
Przy obecnym poziomie technologii musiałaby to być jakaś siła nadprzyrodzona.
Aby sprawdzić, czy upiorne odliczanie ustało, włożył do leiki kolejny film i znowu zaczął fotografować, co popadło. Po wywołaniu jego krótkotrwały spokój został zburzony. Ponownie poczuł się, jakby stał na skraju szaleństwa. Odliczanie powróciło. Sądząc z cyfr, nigdy nie ustało, tyle że nie pojawiło się na zdjęciach zrobionych przez jego żonę.
1186:34:13, 1186:34:02, 1186:33:66, 1186:33:35…
Wybiegł z ciemni i z mieszkania. Głośno zapukał do drzwi sąsiada, emerytowanego profesora Zhanga.
– Profesorze Zhang, ma pan aparat fotograficzny? Nie cyfrowy, ale taki, gdzie trzeba włożyć film?
– Profesjonalny fotograf, taki jak pan, chce pożyczyć ode mnie aparat? Co się stało z pańskim, tym drogim? Ja mam tylko cyfrowe. Dobrze się pan czuje? Jest pan taki blady.
– Proszę, niech mi pan pożyczy.
Zhang wrócił z cyfrowym kodakiem.
– Proszę. Może pan usunąć te kilka zdjęć, które już tam są.
– Dziękuję!
Wang chwycił aparat i pędem wrócił do siebie. Prawdę mówiąc, miał trzy własne aparaty i jeden cyfrowy, ale uznał, że lepiej będzie pożyczyć jakiś od kogoś. Popatrzył na dwa aparaty i kilka rolek filmu leżących na kanapie, pomyślał chwilę i postanowił włożyć nowy film do leiki. Wręczył pożyczony aparat żonie, która stawiała na stół kolację.
– Szybko! Zrób parę zdjęć, tak jak przedtem.
– Co ty wyprawiasz? Spójrz na siebie! Co się z tobą dzieje?
– Nie przejmuj się tym! Pstrykaj!
Odstawiła talerze i podeszła do niego. W jej oczach malowały się zmartwienie i strach.
Wang wepchnął kodaka w ręce sześcioletniego syna, który miał się właśnie zabrać do jedzenia kolacji.
– Dou Dou, pomóż tacie. Naciśnij ten guzik. Dobrze, tak. To jedno zdjęcie. Naciśnij jeszcze raz. To drugie. Rób tak dalej. Możesz fotografować, co chcesz.
Chłopiec prędko się tego nauczył. Bardzo mu się spodobało i szybko robił zdjęcia. Wang odwrócił się, wziął z kanapy leicę i również zaczął pstrykać. Ojciec i syn naciskali na migawki jak szaleni. Żona Wanga, nie wiedząc, co robić, kiedy wokół migały flesze, zaczęła płakać.
– Miao, wiem, że ostatnio żyjesz w wielkim stresie, ale nie…
Wang skończył rolkę w leice i chwycił aparat cyfrowy z rąk syna. Przez chwilę myślał, po czym, żeby uniknąć skarg żony, wszedł do łazienki i zrobił jeszcze kilka zdjęć. Zamiast wyświetlacza użył wizjera optycznego, bo bał się zobaczyć rezultaty, chociaż i tak miał je wkrótce ujrzeć.
Wyjął film z leiki i wrócił do ciemni. Zamknął drzwi i wziął się do pracy. Po wywołaniu filmu uważnie zbadał zdjęcia. Drżały mu ręce, musiał więc trzymać lupę w obu dłoniach. Na negatywach trwało odliczanie.
Wybiegł z łazienki i zaczął gorączkowo przeglądać cyfrowe obrazy na kodaku. Na wyświetlaczu zobaczył, że zdjęcia, które zrobił jego syn, nie miały cyfr, ale na tych, które wyszły spod jego ręki, wyraźnie widać było dalszy ciąg odliczania, zsynchronizowany z liczbami na filmie.
Używając różnych aparatów, chciał wyeliminować jako możliwe wyjaśnienie tego zjawiska usterkę swojego aparatu albo wadę filmu. Jednak pozwoliwszy żonie i synowi zrobić kilka zdjęć, odkrył coś jeszcze dziwniejszego: odliczanie pojawiło się tylko na tych, które sam zrobił!
Zdesperowany, podniósł stertę filmów jak gniazdo splątanych węży, jak zwój lin splecionych w węzeł nie do rozsupłania.
Wiedział, że w pojedynkę nie rozwikła tej tajemnicy. Do kogo mógł się zwrócić? Na pewno nie mogli mu w tym pomóc jego starzy koledzy z uczelni ani obecni z Centrum Badawczego. Podobnie jak on, mieli umysły techniczne, a Wang intuicyjnie czuł, że wykracza to poza problem techniczny. Najpierw przyszedł mu do głowy Ding Yi, ale człowiek ten sam przechodził kryzys duchowy. W końcu pomyślał o Granicach Nauki. Byli to poważni myśliciele i mieli otwarte umysły. Tak więc wybrał numer Shen Yufei.
– Doktor Shen, mam pewien problem. Muszę się z tobą zobaczyć.
– Przyjedź – powiedziała i zakończyła rozmowę.
Zaskoczyło to Wanga. Była wprawdzie kobietą małomówną, przez co niektórzy członkowie Granic Nauki nazywali ją żartobliwie żeńskim Hemingwayem, ale fakt, że nawet nie zapytała go, jakiej natury jest to problem, sprawił, że nie był pewny, czy to, co od niej usłyszy, pocieszy go czy jeszcze bardziej zaniepokoi.
Wepchnął filmy do torby, wziął aparat cyfrowy i wybiegł z domu, odprowadzany pełnym niepokoju spojrzeniem żony. Mógł pojechać swoim samochodem, ale chociaż w mieście było pełno świateł, wolał być z ludźmi. Zamówił taksówkę.
Shen mieszkała na luksusowym osiedlu, do którego można było dotrzeć jedną z nowszych linii kolei podmiejskiej. Światła były tutaj dużo słabsze. Domy zbudowano wokół małego sztucznego jeziora pełnego ryb dla rozrywki mieszkańców i w nocy miejsce to wyglądało jak wieś.
Shen wyraźnie była dobrze sytuowana, ale Wang nie był w stanie dociec, co jest źródłem jej bogactwa. Tak dużych dochodów nie mogło jej zapewnić ani zajmowane dawniej stanowisko naukowe, ani obecna praca w prywatnej firmie. Jednak we wnętrzu jej domu nie było żadnych oznak luksusu. Służył członkom Granic Nauki jako miejsce spotkań i Wang zawsze uważał, że przypomina małą bibliotekę z salką konferencyjną.
W salonie Wang zobaczył Wei Chenga, męża Shen. Wei miał około czterdziestu lat i sprawiał wrażenie statecznego, uczciwego intelektualisty. Wang znał jego nazwisko, ale poza tym mało o nim wiedział. Shen niewiele powiedziała, kiedy mu go przedstawiła. Wyglądało na to, że nigdzie nie pracuje i cały czas przesiaduje w domu. Nigdy nie wykazywał żadnego zainteresowania dyskusjami prowadzonymi przez członków Granic Nauki i zdawał się przyzwyczajony do widoku tak wielu przychodzących do nich naukowców.
Ale nie był próżniakiem. Zawsze był głęboko zamyślony i chyba prowadził w domu jakieś badania. Gdy odwiedzał ich gość, witał się z nim z roztargnieniem i wracał do swojego pokoju na górze. Tam spędzał większość czasu. Pewnego razu Wang zerknął przez na wpół otwarte drzwi do jego pokoju i zobaczył zdumiewający widok: stację roboczą HP. Był pewien, że to właśnie zobaczył, bo była taka sama, jakiej Wang używał w Centrum Badawczym – łupkowo szara obudowa, model RX8620, czteroletni. Posiadanie w domu sprzętu, który kosztował ponad milion juanów, było bardzo dziwne. Co Wei Chang robił na nim przez cały dzień?
– Yufei jest teraz trochę zajęta. Może pan chwilę poczekać? – powiedział Wei i poszedł na górę.
Wang chciał poczekać, ale nie mógł usiedzieć na miejscu, więc ruszył za nim. Wei Cheng miał już wejść do pokoju, w którym była stacja robocza, kiedy zobaczył go za sobą. Bynajmniej się nie zirytował. Wskazał pokój naprzeciwko swego.
– Ona jest tam.
Wang zapukał do drzwi. Nie były zamknięte na klucz i nieco się uchyliły. Siedziała przed komputerem i grała. Zdziwił się, że ma na sobie strój W.
Strój W był popularnym elementem wyposażenia uczestników gier komputerowych i składał się z hełmu z panoramiczną szybką i kombinezonu dotykowego. Pozwalał on uczestnikowi gry poczuć na własnej skórze to, czego doświadczało jego wirtualne wcielenie: cios zadany pięścią, pchnięcie nożem, palące płomienie i tak dalej. Mógł też wytwarzać doznania skrajnego upału i zimna, a nawet wrażenie, że gracz znalazł się w środku burzy śnieżnej.
Wang podszedł i stanął za nią. Ponieważ gra toczyła się tylko po wewnętrznej stronie hełmu, na ekranie komputera nie widać było żadnych kolorowych obrazów. Wang przypomniał sobie nagle uwagę Shi Qianga na temat zapamiętywania adresów sieciowych i adresów poczty elektronicznej. Zerknął na monitor. Jego uwagę zwrócił URL witryny z grą.
Shen zdjęła hełm i kombinezon. Włożyła okulary, które na jej szczupłej twarzy wydawały się za duże. Bez słowa, z miną bez wyrazu, skinęła Wangowi głową. Wang wyjął splątane filmy i zaczął opowiadać dziwną historię, która mu się przydarzyła. Słuchała go z uwagą, podnosząc rolki filmów i tylko pobieżnie rzucając na nie okiem. Zdziwiło go to, ale potwierdziło jego przypuszczenie, że Shen nie jest zupełnie nieświadoma tego, przez co on przechodzi. O mało nie przerwał swej opowieści, ale skinęła głową, by mówił dalej.
Kiedy skończył, odezwała się po raz pierwszy:
– Jak postępują prace nad nanomateriałami, którymi kierujesz?
To niemające związku ze sprawą pytanie zbiło go z pantałyku.
– Prace nad nanomateriałami? A co one mają wspólnego z tym, o czym mówię?
Wskazał na rolki filmów.
Shen nie odpowiedziała, tylko wpatrywała się w niego i czekała na odpowiedź na swoje pytanie. Taki miała styl – zawsze była oszczędna w słowach.
– Przerwij te badania – rzekła w końcu.
– Co? – Wang nie był pewien, czy dobrze usłyszał. – O czym ty mówisz?
Milczała.
– Mam je przerwać? To jeden z kluczowych projektów w naszym kraju!
Shen nic na to nie powiedziała, tylko nadal spokojnie na niego patrzyła.
– Musisz mi podać jakiś powód.
– Po prostu je przerwij. Spróbuj.
– Co o tym wiesz? Powiedz mi!
– Powiedziałam wszystko, co mogłam.
– Nie mogę przerwać tych badań. To niemożliwe!
– Po prostu je przerwij. Spróbuj.
Na tym zakończyła się rozmowa o odliczaniu. Na dalsze nalegania Wanga Shen powtarzała tylko:
– Przerwij je. Spróbuj.
– Teraz rozumiem – rzekł Wang. – Wbrew temu, co twierdzisz, Granice Nauki nie są jedynie grupą dyskutującą o fundamentalnej teorii. Ich związek z rzeczywistością jest dużo bardziej złożony, niż sobie wyobrażałem.
– Nie. Wprost przeciwnie. Odnosisz takie wrażenie dlatego, że Granice Nauki zajmują się sprawami dużo bardziej fundamentalnymi, niż jesteś w stanie sobie wyobrazić.
Zdesperowany Wang wstał i bez pożegnania skierował się do wyjścia. Shen odprowadziła go w milczeniu do drzwi i patrzyła, jak wsiada do taksówki. Akurat wtedy przed domem Shen zatrzymał się inny samochód. Wysiadł z niego mężczyzna. W słabym świetle padającym z drzwi Wang natychmiast go rozpoznał.
Był to Pan Han, biolog, jeden z najbardziej prominentnych członków Granic Nauki. Zasłynął tym, że przewidział, iż w wyniku długotrwałego spożywania genetycznie zmodyfikowanej żywności będą się rodziły dzieci z wadami. Przewidział też katastrofy ekologiczne spowodowane uprawianiem genetycznie zmodyfikowanych roślin. W odróżnieniu od proroków, którzy regularnie wieszczyli kataklizmy bez zagłębiania się w drobiazgi, jego prognozy zawierały wiele konkretnych szczegółów, które później okazały się prawdziwe. Ich dokładność była tak duża, że krążyły plotki, iż przybył z przyszłości.
Inną przyczyną jego sławy było to, że stworzył pierwszą w Chinach eksperymentalną społeczność. W przeciwieństwie do „powrotu do natury”, który głosiły utopijne ugrupowania na Zachodzie, jego „sielankowe Chiny” znajdowały się nie w dziczy, lecz w największych miastach. Społeczność ta nie miała żadnych dóbr. Wszystko, co było potrzebne do życia, włącznie z żywnością, wygrzebywała z miejskich odpadków. Wbrew przewidywaniom wielu osób „sielankowe Chiny” nie tylko przetrwały, ale rozkwitały. Obecnie miały ponad trzy tysiące stałych członków i niezliczone rzesze innych, którzy na krótko dołączali do nich, żeby zaznać takiego życia.
Wskutek tych dwóch sukcesów opinie Pan Hana w sprawach społecznych zyskiwały coraz większy rozgłos. Uważał on, że postęp techniczny jest chorobą ludzkości. Gwałtowny rozwój technologii był według niego czymś analogicznym do rozrostu komórek rakowych, a zatem i jego skutki miały być identyczne: wyczerpanie wszystkich źródeł pożywienia, zniszczenie narządów i w końcu śmierć całego ciała. Nawoływał do zarzucenia brutalnych technologii, takich jak wytwarzanie energii z paliw kopalnych i rozszczepiania atomów, i wprowadzenia łagodniejszych, opartych na wykorzystaniu energii słonecznej i wodnej z małych hydroelektrowni. Wierzył w stopniową dezurbanizację współczesnych metropolii, która doprowadzić miała do bardziej równomiernego rozmieszczenia ludności w samowystarczalnych małych miastach i wsiach. Opierając się na tych łagodniejszych technologiach, chciał stworzyć Nowe Społeczeństwo Agrarne.
– Jest w środku? – zwrócił się do Shen, wskazując dom.
Nie odpowiedziała, ale zagrodziła mu drogę.
– Muszę ostrzec i jego, i ciebie. Nie wywierajcie na nas presji – powiedział Pan Han zimnym głosem.
– Może pan jechać – krzyknęła Shen do taksówkarza.
Ten ruszył i Wang nie usłyszał już nic więcej z rozmowy między nią i Pan Hanem. Obejrzał się i zobaczył, że go nie wpuściła.
Dotarł do domu tuż przed północą. Gdy wysiadał z samochodu, zatrzymał się obok niego czarny volkswagen santana. Uchyliło się okno i ze środka wydobył się obłok dymu. Siedzenie kierowcy wypełniało potężne ciało Shi Qianga.
– Profesorze Wang! Akademiku Wang!12
– Śledzi mnie pan? Nie ma pan nic lepszego do roboty?
– Niech pan mnie źle nie zrozumie. Mogłem po prostu przejechać obok, ale postanowiłem zachować się uprzejmie, zatrzymać się i pozdrowić pana. – Shi skrzywił usta w swoim firmowym, szelmowskim uśmiechu. – No i jak? Zdobył pan tam jakieś użyteczne informacje?
– Już panu mówiłem – nie chcę mieć z panem nic wspólnego. Od tej pory proszę dać mi spokój.
– Dobrze. – Shi uruchomił silnik. – Zachowuje się pan tak, jakby zależało mi na nadgodzinach, w których to robię. Wolałbym obejrzeć mecz mojej drużyny piłkarskiej.
Gdy Wang wszedł do mieszkania, jego żona już spała. Słyszał, jak przewraca się na łóżku i niespokojnie mamrocze. Na pewno dziwne zachowanie męża tego dnia sprawiło, że miała złe sny. Wang połknął kilka tabletek nasennych, położył się i po długim kręceniu się wreszcie zasnął.
Sny miał chaotyczne, ale stale przewijał się w nich ten sam wątek: odliczanie.
Jeszcze zanim zasnął, wiedział, że będzie go dręczył ten koszmar. W snach atakował cyfry z powietrza. Szarpał je jak oszalały, gryzł, ale żadna z tych prób nie zostawiała na nich nawet śladu. Wciąż wisiały, odliczając upływający czas. W końcu, kiedy frustracja stała się nie do zniesienia, obudził się.
Otworzywszy oczy, zobaczył niewyraźny sufit. Światła miasta za oknem rozjaśniały go słabo przez zasłony. Ale jedna rzecz przeszła z Wangiem ze snu do rzeczywistości: odliczanie. Cyfry nadal unosiły się przed jego oczami. Były cienkie, ale bardzo jasne – płonęły białym blaskiem.
1180:05:00, 1180:04:59, 1180:04:58, 1180:04:57…
Wang rozejrzał się, zauważył zamazane cienie w sypialni. Był już pewien, że nie śpi, ale cyfry nie zniknęły. Zamknął oczy, lecz pozostały w ciemności pod powiekami. Wyglądały jak rtęć spływająca po piórach czarnego łabędzia. Ponownie otworzył oczy, potarł je, ale nic to nie dało. Bez względu na to, gdzie zwrócił wzrok, cyfry utrzymywały się w środku jego pola widzenia.
Opanowało go nieokreślone przerażenie, tak silne, że aż usiadł na łóżku. Te liczby przyczepiły się do niego. Wyskoczył z łóżka i otworzył okno. Pogrążone w głębokim śnie miasto było nadal jasno oświetlone. Na tym wspaniałym tle widniały cyfry jak napisy na ekranie w kinie.
Wang poczuł, że się dusi, i wydał stłumiony krzyk. Obudził tym żonę, która ze strachem zapytała go, co się stało. Siłą woli postarał się uspokoić i odpowiedział, że nic. Z powrotem się położył, zamknął oczy i resztę tej ciężkiej nocy spędził w stałym blasku cyfr.
Rano starał się zachowywać przed rodziną normalnie, ale nie udało mu się oszukać żony. Zapytała go, czy nie ma kłopotów z oczami, czy widzi wyraźnie.
Po śniadaniu zadzwonił do Centrum i poprosił o dzień wolnego. Pojechał do szpitala. Przez całą drogę cyfry bezlitośnie unosiły się przed realnym światem. Dostosowywały swoją jasność do otoczenia i bez względu na to, na jakim tle się pojawiały, widział je wyraźnie. Próbował choć na krótko przerwać ten pokaz, patrząc na wschodzące słońce, ale nic to nie dało. Piekielne cyfry przybrały czarną barwę i pokazały się na tle słonecznej kuli niczym rzutowane na nią cienie, co sprawiło, że były jeszcze bardziej przerażające.
W szpitalu Tongren panował duży ruch, ale udało mu się zobaczyć ze słynnym okulistą, który chodził do szkoły z jego żoną. Poprosił go, by zbadał mu wzrok, ale nie powiedział, co mu doskwiera. Po dokładnym zbadaniu obojga oczu lekarz orzekł, że funkcjonują normalnie i że nie widzi żadnych oznak choroby.
– Cały czas coś unosi mi się przed oczami. Bez względu na to, gdzie patrzę, to coś tam jest.
Kiedy Wang to mówił, w powietrzu przed twarzą doktora unosiły się cyfry.
1175:11:34, 1175:11:33, 1175:11:32, 1175:11:31…
– A, mówi pan o plamkach przed oczami. – Doktor wyjął bloczek i zaczął wypisywać mu receptę. – W naszym wieku to powszechne, skutek zmętnienia soczewek. Niełatwo to wyleczyć, ale to nic poważnego. Przepiszę panu krople jodynowe i witaminę D, może te plamki ustąpią, ale niech pan nie wiąże z tym wielkich nadziei. Naprawdę nie ma się czym martwić. Musi pan po prostu nauczyć się je ignorować, bo nie pogarszają panu widzenia.
– Plamki przed oczami… Może mi pan powiedzieć, jak wyglądają?
– Nie ma tu żadnego schematu. Różnie to wygląda u różnych osób. U niektórych mają one kształt malutkich czarnych kropek, u innych są podobne do kijanek.
– A jeśli ktoś widzi cyfry?
Pióro lekarza się zatrzymało.
– Widzi pan cyfry?
– Tak, pośrodku pola widzenia.
Doktor odłożył pióro i papier i spojrzał na niego ze współczuciem.
– Jak tylko pan tu wszedł, od razu zauważyłem, że za dużo pan pracuje. Na ostatnim spotkaniu naszej klasy Li Yao powiedziała mi, że w pracy jest pan w ciągłym stresie. W naszym wieku musimy uważać. Nie dopisuje nam już takie zdrowie jak dawniej.
– Twierdzi pan, że to skutek działania czynników psychologicznych?
Doktor skinął głową.
– Gdyby to był ktoś inny, zasugerowałbym wizytę u psychiatry. Ale u pana to nic poważnego, tylko wyczerpanie. Może odpocznie pan kilka dni? Niech pan zrobi sobie wakacje, wyjedzie gdzieś z Yao i waszym synkiem – jakże on ma na imię… Dou Dou, tak? Żadnych zmartwień. To szybko przejdzie.
1175:10:02, 1175:10:01, 1175:10:00, 1175:09:59…
– Pozwoli pan, że powiem, co widzę. To odliczanie! Sekunda po sekundzie, tyka dokładnie. Mówi pan, że to wszystko dzieje się w mojej głowie?
Doktor uśmiechnął się tolerancyjnie.
– Wie pan, jak bardzo umysł może wpłynąć na widzenie? W ubiegłym miesiącu mieliśmy pacjentkę, piętnastoletnią, może szesnastoletnią dziewczynę. Była na lekcji, kiedy nagle straciła wzrok, całkowicie oślepła. Wszystkie badania pokazywały, że z fizjologicznego punktu widzenia z jej oczami nie dzieje się nic złego. W końcu ktoś z oddziału psychiatrycznego poddał ją psychoterapii. I nagle po miesiącu powrócił jej wzrok.
Wang doszedł do wniosku, że tylko traci tutaj czas. Wstał.
– Dobrze, nie mówmy już o moich oczach. Mam ostatnie pytanie: znane jest panu jakieś zjawisko fizyczne, które może oddziaływać na ludzi z daleka i sprawiać, że mają wizje albo przywidzenia?
Doktor myślał przez chwilę.
– Tak. Jakiś czas temu należałem do personelu medycznego zajmującego się członkami załóg statków kosmicznych Shenzhou 19. Niektórzy taikonauci donosili, że podczas prac poza statkiem widzą rozbłyski, które w rzeczywistości nie istniały. O podobnych doznaniach informowali astronauci z międzynarodowej stacji kosmicznej. Było to skutkiem tego, że w okresach dużej aktywności Słońca w siatkówkę oka uderzały cząstki o wysokiej energii i wywoływały złudzenie rozbłysków. Ale pan mówi o cyfrach, nawet o odliczaniu. Tego nie może powodować aktywność Słońca.
Wang wyszedł ze szpitala oszołomiony. Przed jego oczami nadal przesuwały się cyfry ciągłego odliczania. Zdawał się iść za nimi, za zjawą, która nie chciała go opuścić. Kupił okulary słoneczne, by ludzie nie widzieli, że błądzi wzrokiem, jakby był lunatykiem. Przed wejściem do Centrum Badawczego Nanotechnologii zdjął je, ale koledzy i tak zauważyli, w jakim jest stanie psychicznym, i patrzyli na niego z zatroskaniem.
Zobaczył, że główna komora reakcji w laboratorium wciąż pracuje. Centralnym elementem ogromnego aparatu była kula, do której podłączonych było wiele rur.
Uzyskali dotąd niewielką ilość nowego, supermocnego nanomateriału, któremu nadano kryptonim „latające ostrze”. Na razie jednak wszystkie próbki robiono techniką składania molekularnego, to znaczy łączono cząsteczkę z cząsteczką za pomocą sondy, jakby budowano mur, kładąc cegłę po cegle. Była to bardzo pracochłonna metoda, a wyniki były może najcenniejszymi klejnotami na świecie.
W tej chwili laboratorium starało się opracować reakcję katalityczną, która zastąpiłaby składanie molekularne i dzięki której duże liczby cząsteczek wiązałyby się ze sobą we właściwy sposób. W głównej komorze można by szybko doprowadzić do ogromnej liczby reakcji z użyciem różnych kombinacji cząsteczek, których było tak wiele, że normalne, ręczne metody ich testowania potrwałyby ponad sto lat. Poza tym aparatura uzupełniała rzeczywiste reakcje ich matematycznymi symulacjami. Kiedy reakcja osiągnęłaby pewne stadium, komputer stworzyłby w oparciu o produkty pośrednie jej matematyczny model i zrobiłby symulację dalszego przebiegu. To znacznie zwiększało efektywność eksperymentów.
Gdy kierownik laboratorium zobaczył Wanga, szybko do niego podszedł i zaczął – co ostatnio stało się rytuałem – wyrzucać z siebie litanię skarg na usterki głównej komory reakcji. Działała ona bez przerwy już od ponad roku i wiele czujników zatraciło wrażliwość, co prowadziło do błędów w pomiarach. Aparatura wymagała naprawy, a więc trzeba było ją wyłączyć. Jednak jako główny naukowiec w tym programie Wang nalegał, żeby jej nie wyłączać, dopóki nie skończą trzeciej serii eksperymentów. Technicy nie mieli wyboru, więc łatali maszynę naprędce, czym się dało. Teraz te prowizorki same wymagały innych prowizorek. Ten stan rzeczy doprowadzał personel do wyczerpania.
Ale kierownik laboratorium starannie unikał tematu wyłączenia maszyny i czasowego wstrzymania eksperymentów, ponieważ wiedział, że rozmowy o tym wywołują u Wanga furię. Wymienił tylko wszystkie kłopoty, chociaż jego niewypowiedziane pragnienie było jasne.
Patrząc na główną komorę reakcji, Wang pomyślał, że przypomina ona łono. Biegali wokół niej inżynierowie, starając się jeszcze trochę podtrzymać jej pracę. Przed całą tą sceną pojawiły się cyfry.
1174:21:11, 1174:21:10, 1174:21:09, 1174:21:08…
Wróciły do niego słowa Shen: „Przerwij je. Spróbuj”.
– Ile czasu zająłby remont czujników? – zapytał.
– Cztery–pięć dni. – Ujrzawszy promyk nadziei, kierownik laboratorium szybko dodał: – Jeśli się sprężymy, potrwa to tylko trzy dni, szefie. Gwarantuję.
„Nie poddaję się – pomyślał Wang. – Sprzęt naprawdę wymaga naprawy i trzeba na pewien czas przerwać eksperyment. Nie ma to nic wspólnego z niczym innym”.
Obrócił się do kierownika laboratorium i przez unoszące się w powietrzu cyfry skupił na nim wzrok.
– Wyłączcie maszynę i przystąpcie do naprawy. Niech pan to zrobi w terminie, który pan mi podał.
– Oczywiście. Zaraz dostarczę panu dokładny harmonogram prac. Możemy zatrzymać reakcję już dziś po południu!
– Możecie to zrobić już teraz.
Dyrektor popatrzył na niego z niedowierzaniem, ale za moment znowu się rozemocjonował, jakby się bał, że straci okazję. Podniósł słuchawkę telefonu i nakazał zatrzymać reakcję. Jego ekscytacja udzieliła się wyczerpanym badaczom i technikom. Wciskając setkę przełączników, natychmiast rozpoczęli procedurę wyłączenia głównej komory. Jeden po drugim zaczęły gasnąć ekrany kontrolne, aż w końcu na ekranie głównym pojawiła się informacja, że praca komory została wstrzymana.
Niemal równocześnie z tym komunikatem zniknęły cyfry sprzed oczu Wanga. Odetchnął głęboko, jakby właśnie wydostał się spod wody. Wycieńczony, usiadł i zdał sobie sprawę, że pozostali nadal mu się przyglądają.
– Konserwacja systemu to zadanie sekcji sprzętu – zwrócił się do kierownika laboratorium. – Może grupa badawcza weźmie sobie parę dni wolnego? Wiem, że wszyscy ciężko pracowaliście.
– Pan też jest zmęczony, szefie. Wszystkim tutaj zajmie się główny inżynier Zhang. Może pan też wróci do domu i odpocznie?
– Tak, jestem zmęczony – odparł Wang.
Kiedy kierownik laboratorium wyszedł, podniósł słuchawkę i wybrał numer Shen Yufei. Odebrała po jednym sygnale.
– Kto za tobą stoi? – zapytał. Starał się mówić spokojnym głosem, ale mu się nie udało.
Cisza.
– Co się stanie, kiedy odliczanie dobiegnie końca?
Znowu cisza.
– Słuchasz mnie?
– Tak.
– Dlaczego akurat nanomateriały? To nie jest akcelerator cząstek. To badania stosowane. Czy to warte waszej uwagi?
– Nie nam decydować, czy coś jest warte uwagi.
– Dość tego! – krzyknął Wang do słuchawki. Przerażenie i desperacja z ostatnich kilku dni zamieniły się nagle w niekontrolowany wybuch wściekłości. – Myślicie, że dam się nabrać na te tanie sztuczki? Że zatrzymają one postęp technologiczny? Przyznaję, że na razie nie potrafię wyjaśnić, jak to robicie. Ale tylko dlatego, że nie udało mi się zajrzeć do kuchni waszego żenującego iluzjonisty.
– Mówisz, że chcesz zobaczyć to odliczanie w jeszcze większej skali?
Pytanie to oszołomiło na chwilę Wanga. Zmusił się do zachowania spokoju, by nie wpaść w pułapkę.
– Daruj sobie te sztuczki – powiedział. – No i co się stanie, jeśli pokażecie to w większej skali? I tak pozostanie to iluzją. Możecie wyświetlić hologram na niebie, jak NATO podczas ostatniej wojny. Możecie rzutować ten obraz za pomocą potężnego lasera na powierzchnię Księżyca! Strzelec i farmer powinni potrafić manipulować sprawami w skali, w jakiej ludzie nie są zdolni tego zrobić. Możecie na przykład sprawić, żeby wasze odliczanie pojawiło się na tarczy słonecznej?
Wanga tak zaszokowały jego własne słowa, że opadła mu szczęka. Nieświadomie wspomniał o dwóch hipotezach, o których nie powinien był się nawet zająknąć. Przynajmniej nie wypowiedział głośno pewnej myśli, która była jeszcze większym tabu.
Starając się przejąć inicjatywę, ciągnął:
– Nie potrafię przewidzieć wszystkich waszych sztuczek, ale być może wasz podły iluzjonista zdoła jakoś sprawić, że nawet na powierzchni Słońca to złudzenie będzie się wydawało rzeczywistością. Żeby dać pokaz, który będzie naprawdę przekonujący, musicie to zrobić w jeszcze większej skali.
– Pytanie tylko, czy zdołasz to znieść. Jesteśmy przyjaciółmi, Miao. Chcę pomóc ci uniknąć losu, jaki spotkał Yang Dong.
Wspomnienie nazwiska Yang przyprawiło Wanga o dreszcze, ale pod wpływem kolejnego przypływu złości powiedział zuchwale:
– Podejmiesz moje wyzwanie?
– Oczywiście.
– Co zamierzacie zrobić?
– Masz komputer podłączony do internetu? Dobrze, wprowadź następujący adres: http://www.qsl.net/bg3tt/zl/mesdm.htm. Otworzyłeś tę stronę? Teraz to wydrukuj i trzymaj przy sobie.
Wang stwierdził, że na monitorze nie ma nic poza alfabetem Morse’a.
– Nie rozumiem. To…
– W najbliższych dwóch dniach znajdź jakieś miejsce, skąd będziesz mógł obserwować promieniowanie tła kosmicznego. Szczegóły znajdziesz w e-mailu, który ci wyślę.
– Co… co zamierzacie zrobić?
– Wiem, że przerwano prace nad twoim projektem uzyskiwania nanomateriałów. Planujesz ich wznowienie?
– Oczywiście. Za trzy dni.
– Wobec tego odliczanie będzie trwało.
– W jakiej skali to zobaczę?
Po tym pytaniu nastąpiła długa cisza. Ta kobieta, która występowała jako rzeczniczka jakichś sił przekraczających ludzkie pojmowanie, zablokowała Wangowi wszystkie możliwości.
– Za trzy dni, licząc od dzisiaj – a mamy czternastego – między pierwszą w nocy i piątą rano zamigocze przed tobą cały Wszechświat.
12
Odnosi się to do członkostwa Wanga w Chińskiej Akademii Nauk.