Читать книгу Zgubne pożądanie - Danka Braun - Страница 10
ОглавлениеRozdział 3
Po stypie wróciłam do Krakowa. Może to egoistycznie z mojej strony, ale nie chciałam pozostawać w domu, w którym wciąż czułam obecność prababci Zosi.
Damian przyjechał ze mną. Wziął kilka dni urlopu, żebyśmy mogli wspólnie spędzić troszkę czasu. Tylko jemu powiedziałam o tym, że straciłam pracę.
Narzeczony przytulił mnie mocno.
– Edi, nie martw się. Według mnie dobrze się stało. Ten cymbał nie umiał wykorzystać twojego potencjału.
– Dobrze ci mówić. Nie jestem tak przebojowa jak ty. Nie lubię zmian. Czytałam, że zmiana zatrudnienia wywołuje podobny stres jak rozwód. Szukanie pracy to dla mnie prawdziwa gehenna. Te spotkania rekrutacyjne cholernie mnie stresują.
– Nie przesadzaj. Ile razy byłaś na takich rozmowach? Trzy?
– I wystarczy – odparłam, wzruszając ramionami.
– Nie przyjęli cię w pierwszej i drugiej firmie, za to przyjęli w trzeciej. Trzeba było aplikować do kilku innych, może nie ugrzęzłabyś w podrzędnym biurze projektowym. Jesteś utalentowanym architektem. Gdybym miał takie zdolności jak ty, odniósłbym spektakularny sukces.
– Boję się tych spotkań.
– Bo nie umiesz się dobrze sprzedać, kochanie.
– Żałuję, że nie skończyłam informatyki. Programiści są teraz nieliczną grupą zawodową, na którą jest bardzo duże zapotrzebowanie na rynku pracy – mruknęłam. – No i potrzebne są też ekspedientki do sklepów spożywczych.
– I budowlańcy, i kierowcy, i mechanicy. Akurat teraz wszędzie brakuje rąk do pracy, bo co lepsi fachowcy wyjechali za granicę. Bez problemu znajdziesz pracę. Podaj laptop, poszperamy w internecie.
Od razu poczułam się lepiej. Po raz setny utwierdziłam się, że Damian był dla mnie idealnym facetem. Tak samo uważały mama i babcie. Ciągle powtarzały, że młody Stępień spełnia wszystkie warunki dobrego kandydata na męża. Nie piękny, ale nie brzydki. Nie bogaty, ale zaradny. Nie geniusz intelektu, ale błyskotliwy i sprytny. Krótko mówiąc – przeciętny do bólu. Ale według moich krewnych przeciętność była zaletą. Taki jak on nie zdradza żony, nie zostawia jej i dzieci dla młodszej i ładniejszej. Zawsze będzie dbał o rodzinę i dom.
Do największych zalet Damiana według babci Zosi należało jego zaangażowanie religijne. Odebrał dobre katolickie wychowanie, miał brata księdza, a ojciec był ważną figurą w radzie parafialnej. Co tydzień chodził na mszę świętą, spowiadał się co miesiąc i żył dokładnie według zasad Ewangelii.
Prawdę powiedziawszy, ta wzmożona religijność Damiana na początku trochę mnie raziła. Rekolekcje, oazy i pielgrzymki do Częstochowy wydają się dziwne, gdy dotyczą młodego mężczyzny. Niepokoił mnie również jego brak zainteresowania seksem. W XXI wieku to wręcz kuriozalne, żeby dwudziestokilkulatek wciąż był prawiczkiem. Damian nigdy nie nalegał, żebyśmy zaczęli współżycie. Nigdy nie dążył do zbliżenia, unikał niewinnych pieszczot. Rzadko nawet się całowaliśmy! Czy to nie dziwne? Swoją wstrzemięźliwość tłumaczył przykazaniami kościelnymi. Dobry katolik nie uprawia seksu przed ślubem – tak głosi nauka Kościoła – mogą to robić jedynie małżonkowie.
Ja również uważam się za katoliczkę. Co niedziela chodzę na mszę do kościoła i dwa razy w roku, przed świętami, spowiadam się z grzechów. Ale pewne zasady głoszone z ambony wydają mi się archaiczne, niepasujące do współczesności. Żyjemy w dobie internetu i Facebooka, panuje wszechobecna moda na ekshibicjonizm. Seks przestał być tabu. Dlatego ktoś taki jak Damian wydaje się dziwolągiem.
Cóż, ja również zaczynam swój dzień od Facebooka. Wczytuję się w posty, oglądam zdjęcia, wchodzę w linki. W ten sposób obserwuję współczesny świat. Nie chcę uchodzić za osobę o przestarzałych poglądach, hipokrytkę ślepo zapatrzoną w Kościół i bezkrytyczną w stosunku do kleru. Posiadam dość rozległą, choć teoretyczną, wiedzę o seksie i seksualności. Nie uważam się za ignorantkę w tej dziedzinie. Internet mnie nauczył, że seks jest ważny. I chociaż ten seks wywarł znamienne piętno na kobietach z mojej rodziny, to nie znaczy, że nie odegrał żadnej roli w ich życiu – czego namacalnym dowodem jesteśmy ja, mama i babcia. Bez seksu nie byłoby Pawliczek. W myśl facebookowej wiedzy uważam również, że roli seksu w życiu człowieka nie można ograniczać jedynie do prokreacji. Postrzegam siebie jako kobietę nowoczesną, otwartą na postęp w każdej dziedzinie życia. Mimo że nie doświadczyłam jeszcze erotycznej namiętności i nadal jestem dziewicą, oczekuję od przyszłego męża, że dostarczy mi wielu doznań natury fizycznej. Nie chcę kochać się z mężem tylko po to, żeby płodzić dzieci.
Niejednokrotnie poruszałam ten temat z narzeczonym. Uspokoił mnie, twierdząc, że nauka Kościoła wcale nie zabrania uprawiać seksu dla czystej przyjemności. Mąż i żona mogą robić różne rzeczy w małżeńskim łożu, nie grzesząc przy tym złamaniem przykazań. Tak mu powiedział brat – ksiądz. Ale nie wolno robić „tego” przed ślubem.
Wciąż miałam jednak pewne wątpliwości i zastanawiałam się, czy nie byłoby dobrze spróbować „tego” przed sakramentalnym „tak”. Przecież możemy nie pasować do siebie seksualnie. Może „on” będzie za duży, a „ja” za wąska? Albo na odwrót. Kiedyś czytałam Ojca chrzestnego; jedna z bohaterek miała za szeroką pochwę i żaden mężczyzna oprócz Sony’ego nie mógł jej zaspokoić.
Możemy poczuć do siebie niechęć fizyczną, a nawet wstręt – takie coś również się zdarza. Możemy mieć inne temperamenty seksualne. Może on będzie chciał robić to cztery razy na dzień, a ja raz na miesiąc? Hm, chociaż po dotychczasowym zachowaniu Damiana nic nie wskazywało, żeby w przyszłości opętał go szał namiętności.
Ten problem raczej mnie mógłby dotyczyć, bo miewałam sny erotyczne. Doznawałam wtedy dziwnej rozkoszy, której nigdy wcześniej nie zaznałam na jawie. Nieczęsto się to zdarzało, ale nie ukrywam, że bardzo mi się podobało – przeżycie niesamowite, niepodobne do niczego innego. Prawdopodobnie był to właśnie ten osławiony orgazm, o którym rozpisywano się na Facebooku. Kilkakrotnie próbowałam sama doprowadzić się do takiego stanu, ale nigdy mi się nie udawało... a na Damiana liczyć nie mogłam, niestety.
Nie wywierałam na niego nacisku, bo... obawiałam się jego reakcji. Bałam się, żeby nie wziął mnie za wynaturzoną nimfomankę, przecież inicjatywa powinna wyjść od mężczyzny. Nie chciałam, żeby uważał mnie za dziewczynę napaloną na seks, to nie pasowałoby do wizerunku przyszłej żony.
Cóż, początkowo miałam nawet obawy, czy Damian nie jest impotentem, ale szybko minęły, gdy dotknęłam jego krocza. Nawet zwykły pocałunek wywoływał w nim gotowość do seksu. Wtedy zrozumiałam, że to przekonania religijne powstrzymują go przed współżyciem, a nie przyczyny zdrowotne. Dlatego postanowiłam nie namawiać go więcej do grzechu. Uznałam, że jakoś wytrzymam jeszcze ten rok do ślubu. Dom weselny był już zarezerwowany, podobnie jak zespół muzyczny i nawet catering z Krosna. Wybrałam również u krawcowej suknię ślubną i welon. Teraz pozostawało tylko czekać.
Pocieszałam się złotą myślą moich krewnych, że nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło. I może dzięki Damianowej powściągliwości klątwa Władki Mrozowej nareszcie przestanie działać.
Z nikim nie roztrząsałam swoich miłosno-erotycznych dylematów. Babcie odpadały, bo pochodziły z innej epoki seksualnej. Prababcia Zosia nawet w latach młodości patrzyła na mężczyznę jedynie przez pryzmat jego przydatności w gospodarstwie. Przez nasze pola i stodołę przewinęło się wielu robotników, ale wątpię, czy któryś z nich ośmieliłby się zaproponować Zosi randkę. Ona potrzebowała męskich rąk do pracy, a nie do pieszczot.
Babcia Helenka bardzo sparzyła się na letniku i nie zaufała już żadnemu mężczyźnie. Natomiast mama nie miała pretensji do męskiego rodu, ale z nikim się nie związała ze względu na mnie. Dopiero gdy wyjechałam na studia, zaczęła spotykać się z mężczyznami. Nie wiem, czy randki ograniczały się do patrzenia w oczy i trzymania się za ręce, czy było również coś więcej, bo nigdy nie poruszałyśmy tego tematu. Żaden facet nie dostąpił nigdy zaszczytu goszczenia w naszym domu. Dopiero Włodzimierz Kowalski z Tarnowa został przedstawiony rodzinie. Mama trzymała go z pewnością nie tylko za rękę, bo czasem zostawała u niego na noc. Ale trudno mi było zaakceptować to, że moja mama uprawia z kimś seks, a jeszcze trudniej było sobie ją wyobrazić szalejącą z namiętności w łóżku z facetem. W duchu liczyłam, że może pan Włodek również należał do grona ortodoksyjnych katolików.
Czy Damiana można nazwać ortodoksyjnym katolikiem? Nie wiem. Nie cierpię fanatyzmu w żadnej postaci. Uważam, że nadgorliwość to pierwszy stopień do piekła. Mój narzeczony chyba nie był fanatykiem – na pewno nikogo by nie zabił w imię Boga. Z natury miał pragmatyczne podejście do życia, nie był ślepo zapatrzony w kler, potrafił krytycznie patrzeć na postępowanie niektórych księży. Potępiał pedofilię i zamiatanie pod dywan księżowskich grzeszków. Nie usprawiedliwiał poczynań niegodnych księdza. Był wymagający względem innych, ale również w stosunku do siebie. Miał wyraźnie zakreślone kontury zła i dobra. Posiadał głęboko wpojony szacunek do przestrzegania praw ludzkich i boskich. Nie przechodził na czerwonym świetle, nie zaśmiecał chodników i regularnie oddawał cześć Bogu, szanując boskie nakazy i zakazy. Ale czy to fanatyzm?
Często dyskutowaliśmy, czy rzeczywiście wszystkie zasady głoszone z ambony pochodziły od Boga. Czy przypadkiem większości z nich nie wymyślili Jego słudzy, uzurpując sobie prawo do przemawiania w Jego imieniu. Damian nie lubił tych rozmów. Uważał, że człowiekowi jest lepiej i łatwiej żyć, gdy ustalone są jasne zasady. Wolność jednostki musi być wytyczona normami z myślą o dobru społeczeństwa jako całości.
Damianowi religia i wiara bardzo pomagały w życiu. Wyznaczały właściwe kierunki, dodawały sił w pokonywaniu przeszkód, nadawały sens egzystencji i pokrzepiały w trudnych chwilach. Wiara, że nasze życie nie kończy się wraz ze śmiercią, bardzo go uspokajała i nastawiała optymistycznie do świata. Nie chciał być dociekliwym pragmatykiem, nie słuchał argumentów ateistów i naukowców. Dobrze mu było wierzyć w teistyczne teorie Boskiej interwencji w powstanie Wszechświata i życia na Ziemi. Chciał Boga. Potrzebował Boga do życia.
Ze mną było trochę inaczej. Też zostałam wychowana w duchu chrześcijańskim, w rodzinie, gdzie celebrowano katolickie zwyczaje i obrzędy. Chrzest, uroczysta pierwsza komunia, bierzmowanie, w przyszłości ślub kościelny. Piątek bez mięsa, niedziela z mszą świętą. Oczywiście wszystkie Pawliczki uważały się za dobre katoliczki, ale... nie tak dobre jak rodzina Stępniów. Nie przesiadywałyśmy całymi dniami w kościele ani nie biczowaliśmy się za popełnione grzechy. Babcia Zosia często mówiła: ręce, które pomagają, są bardziej święte niż usta, które się modlą. Dlatego wolała wspierać finansowo ubogich w naszej wsi, niż klepać zdrowaśki.
Natomiast Stępniowie, zarówno rodzice, jak i synowie, zawsze bardzo angażowali się w życie kościoła i parafii. Chłopcy w dzieciństwie byli ministrantami, śpiewali w kościelnym chórze, chodzili na pielgrzymki.
Z naszej rodziny tylko babcia Zosia (i tylko raz) była pątniczką. Poszła pieszo do Kalwarii Zebrzydowskiej razem z grupą krużlowskich pielgrzymów. Po powrocie przez tydzień leczyła obtarte i obolałe nogi, a potem stwierdziła: nigdy więcej! Babcia Helenka nawet nie próbowała iść w jej ślady, a mama wręcz nabijała się z pielgrzymek, cytując stary dowcip: Co to jest? Chodzi, zawodzi i sra po krzakach. Oczywiście: pielgrzymka!
Choć Pawliczki nie uznawały polskich pielgrzymek, to bardzo ceniły te zagraniczne. Babcia Zosia była w Rzymie i na Bałkanach, a babcia Helenka i mama zaliczyły oprócz Rzymu również pielgrzymkę do Wilna i Ostrej Bramy, do Barcelony i innych miast europejskich, organizowane przez proboszczów z Krużlowej, Grybowa i Nowego Sącza. Były nawet w Ziemi Świętej. Oficjalnym celem była modlitwa. Nieoficjalnym – zwiedzanie tych świątyń... I nie tylko świątyń. Ja również kilka razy się z nimi wybrałam, żeby na własne oczy ujrzeć piękno sakralnej architektury. Parę razy towarzyszył mi Damian.
Do czego zmierzam: moja wiara i jej praktykowanie różniły się od postawy narzeczonego. Damian na szczęście nie naciskał, nie zmuszał mnie do chodzenia na rekolekcje, do comiesięcznych spowiedzi i coniedzielnego przystępowania do komunii. Nie próbował kształtować mnie na swoje podobieństwo.
Wobec mnie był tolerancyjny... ale nie wobec siebie. Zawsze uważałam, że zbyt dużo od siebie wymagał. Jakby narzucał sobie kary. Nie wiedziałam tylko za co i dlaczego. Nie byłoby dla mnie zaskoczeniem, gdyby nagle zaczął się biczować.
Nadmierna pobożność była jedyną jego wadą – jeśli takie zachowania można zaliczyć do przywar. Cóż z tego, że swoim postępowaniem i przekonaniami różnił się od rówieśników? Był po prostu od nich lepszy. Nie wstydził się swoich poglądów. Umiał dyskutować z ateistami; posiłkował się Pismem Świętym, powoływał na naukowe publikacje potwierdzające teistyczne teorie początków świata, potrafił przytaczać odpowiednie argumenty, zapędzając często swoich rozmówców w kozi róg.
Chociaż nie lubiłam takich towarzyskich dywagacji, to cieszyłam się, gdy oponenci Damiana tracili rezon i przegrywali w dyskusji.
Dobrze mi było z Damianem. Babcie miały rację, był wspaniałym materiałem na męża.
Teraz, siedząc w fotelu i obserwując narzeczonego, uświadomiłam sobie, że jestem szczęściarą, będąc jego wybranką. Damian, zajęty przeglądaniem ofert pracy, chyba wyczuł, że na niego patrzę, bo w pewnym momencie podniósł głowę.
– Właśnie sobie uświadomiłam, że jestem szczęśliwa – powiedziałam poważnie.
– Hmm, w dniu pogrzebu twojej prababci?
– Jestem nieszczęśliwa, że umarła, ale szczęśliwa, że... mam ciebie.
Uśmiechnął się ciepło. Odchrząknął.
– Wyszukałem kilka ofert, które nas mogą zainteresować – oznajmił. – Na przykład w Gawrafie szukają architekta wnętrz do nowo wybudowanego hotelu.
– Po co im architekt na etacie?
– Nic nie piszą o etacie, ale...
– Więc potrzebują kogoś, kto prowadzi własną działalność – zauważyłam sceptycznie.
– No to założysz firmę.
– To nie dla mnie. Zabiegać o klientów, martwić się brakiem zleceń? Wolałabym mieć umowę o pracę i stałe źródło dochodu.
– Edi, przecież są pieniądze na naszym koncie. – Wspólne konto założyliśmy rok temu, w dniu naszych oficjalnych zaręczyn. – W każdej chwili możesz wypłacić potrzebną sumę.
– Nie po to ciężko pracujesz za granicą, żeby mnie utrzymywać. Pieniądze są na nasz pensjonat.
Planowaliśmy, że po powrocie Damiana z Anglii otworzymy własny biznes. Brane były pod uwagę różne opcje: warsztat samochodowy, restauracja, sklep, a ostatnio rozważaliśmy niewielki pensjonat.
– Może to okazja, żebyś się przyjrzała, jak wygląda budowa takiego obiektu. Sprawdziłem ten Gawraf. To duża firma. Działają w różnych obszarach, od handlu stalą po hotelarstwo. Mają kilka dużych hoteli i parę pensjonatów. Może udałoby ci się zatrudnić w którymś z nich. Podpatrzyłabyś, jak funkcjonuje taka placówka. Moje doświadczenie ogranicza się do warunków angielskich. – Damian od dwóch lat pracował w Londynie jako menadżer w jednym z londyńskich hoteli. – Dobrze by było, żebyś ty też się czegoś nauczyła w tej branży.
– Myślałam, że to ty będziesz zarządzał pensjonatem, a ja nadal będę pracować w swoim zawodzie – mruknęłam. – Nie po to kończyłam architekturę, żeby siedzieć w recepcji.
– Nie wymagam, żebyś się przekwalifikowała, ale na początku może być różnie.
– To co mam w końcu robić? Szukać pracy w hotelu czy jako architekt?
– Gdy zaprojektujesz im wystrój, może uda ci się zaczepić w tym pensjonacie. Ja w tym czasie zajmę się budową. Znalazłem kilka działek. Jutro pojedziemy je obejrzeć – powiedział. – Powinnaś aplikować do Gawrafu. Wyślę im twoje CV.
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki