Читать книгу Zgubne pożądanie - Danka Braun - Страница 9
ОглавлениеRozdział 2
Siedziałam w pierwszej ławce tuż przed katafalkiem i z roztargnieniem słuchałam kazania. Damian trzymał mnie za rękę. Wziął urlop, by przylecieć na pogrzeb. W tylnej ławce siedzieli jego rodzice, a brat odprawiał teraz mszę. Przyjechał aż z Lublina, żeby pożegnać prababcię swojej przyszłej bratowej.
Nie mogłam się skupić na kazaniu, bo moje myśli wciąż uciekały do dni, kiedy prababcia była zdrowa i pełna energii. Jeszcze trzy lata temu dyrygowała swoją córką i wnuczką podczas wykonywania prac polowych. Bo pola uprawne musiały być zasiane, krowy miały paść się na pastwisku, a w chlewiku pokwikiwać świnki. Nie było gadania – gospodarka musiała działać pełną parą. Dopiero choroba prababci Zosi uwolniła mamę i babcię Helenkę od tych obowiązków. Babcia Helenka miała niewielką emeryturę, a mama prowadziła sklepik z pasmanterią, nie musiały pracować na roli. Miały z czego żyć, tym bardziej że obie nigdy nie czuły się rolniczkami. Więcej – nie cierpiały tego zajęcia. Ale ze względu na prababcię Zosię posłusznie wykonywały jej polecenia. To ona była przywódczynią stada, nestorką rodu.
Mój prapradziadek Franciszek Pawlik nie docenił swojej córki. Długo pomstował, że parszywy los zabrał mu jedynego syna, Antoniego, który poszedł na wojnę i już z niej nie wrócił. Jako bogaty gospodarz na piętnastu hektarach, właściciel dwóch koni, pięciu krów i trzynastu prosiaków potrzebował następcy. Jego słabowita na zdrowiu żona urodziła mu niestety tylko dwoje dzieci. Śmierć Antka bardzo go dotknęła, a powrót córki, którą Niemcy wywieźli na roboty do „bauera”, nie ucieszyła tak, jakby można się było spodziewać. Owszem cieszył się, że Zosia przeżyła wojnę, ale jej duży brzuch odebrał mu dużo radości z jej powrotu. Ciąża jedynaczki spowodowała, że nie trzymał już głowy w górze jak przedtem. Znikła cała jego hardość i duma, unikał ludzi i ich spojrzeń. Wiedział, co mówią. Wszyscy w Krużlowej i w sąsiednich wsiach uważali, że spełniła się klątwa rzucona przez Władkę Mróz. On również zaczął w to wierzyć. Teraz żałował, że nie pozwolił Antkowi ożenić się z córką Władki z powodu jej nieślubnego dziecka. Antek i Jadźka mieli się ku sobie od dawna, kiedy tylko dziewczyna wróciła z Sącza, gdzie usługiwała w domu bogatego kupca. Podobno „zbrzuchacił” ją jakiś kolejarz, ale nie zdążył się z nią ożenić, bo zginął w wypadku kolejowym. Nie wiadomo, ile było w tym prawdy, ale Antek zakochał się w dziewczynie bez pamięci. Pewnej niedzieli, tuż po sumie, przyszli we dwójkę do starego Pawlika prosić o zgodę na ślub. Ojciec jednak nie pozwolił na ożenek, grożąc synowi wydziedziczeniem, a Jadźkę bezpardonowo wyrzucił z domu.
Wtedy stara Mrozowa, widząc płacz córki, przeklęła Pawlika, złorzecząc mu, by w jego rodzinie rodziły się same bękarty. Władka Mrozowa uchodziła w Krużlowej i okolicy za wiedźmę, bo znała się na ziołach i różnych gusłach, ale prapradziadek Franciszek nie należał do strachliwych i nie przejął się jej słowami. A powinien.
Niestety klątwa Mrozowej się spełniła. Teraz on, jeden z najbogatszych gospodarzy w okolicy, z niechęcią chodził na targ i do kościoła. Siadał w kącie, chował twarz w dłonie i udawał pogrążonego w modlitwie, żeby nie musieć z nikim rozmawiać. Jedyna córka, a taki wstyd mu przyniosła. Najgorsze było to, że Zosia nie chciała mu powiedzieć, kto jest ojcem dziecka. Nie wiedział, czy przyprawił ją o brzuch jakiś Szwab, Rusek czy jeszcze ktoś inny. Czy to był gwałt, czy chwila słabości? Dziewczyna nic nikomu nie powiedziała. Kiedy ją o to pytano, spuszczała wzrok i milczała.
Franciszek, choć bogobojny, najchętniej pozbyłby się bękarta, ale było już za późno na usunięcie ciąży. Dlatego jedynie wzdychał i czekał na poród. Wreszcie się doczekał. Niestety tu również spotkało go rozczarowanie. Liczył na chłopaka, który w przyszłości pomagałby mu na gospodarce, tymczasem Zośka powiła dziewuchę. Pocieszał się myślą, że nie będzie musiał wychowywać żadnego małego Szwaba, bo przecież ojcem mógł być Niemiec. Baby nie strzelają, nie mordują tak jak te szkopskie bydlaki.
Helenka okazała się bardzo wdzięcznym i miłym dzieckiem, dlatego stary szybko zapomniał o okolicznościach jej poczęcia. Musiał również przyznać, że Zocha okazała się godną nosić nazwisko Pawlik. Była pracowita i silna jak chłop. Ledwie wyszła z połogu, a już poszła z ojcem bronować ziemię pod oziminę. Umiała powozić koniem, kosić zboże i młócić je cepem. Wstawała o czwartej rano, karmiła zwierzaki, a potem rodzinę. Gdy wychodziła z ojcem w pole, córeczką zajmowała się jej matka, Ludwika. Z biegiem lat stary Franciszek znowu mógł nosić wysoko głowę, dumny z córki. Nie tylko obrabiała ich pole, lecz także najmowała się u innych do orania ziemi, bo nie każdy w Krużlowej miał swojego konia. Zosia również namówiła ojca do zakupu traktorka, zrobionego własnym sumptem przez pewnego sprytnego mieszkańca Grybowa, bo uważała, że trzeba iść z postępem. Niedługo później, za jej namową, odkupili od kółka rolniczego używaną młocarnię i podczas żniw wynajmowali ją innym gospodarzom z Krużlowej i okolicy.
Problemy się zaczęły, gdy Franciszka zmogła choroba. Trudno było jednej kobiecie obrobić piętnaście hektarów ziemi. Teraz do robót polowych Zosia musiała zatrudniać sezonowych robotników, bo u domowników nie miała żadnej pomocy. Ojciec, złożony chorobą reumatyczną, leżał w łóżku, matka była zawsze chorowita, a Helenka nie garnęła się do pracy w polu, tylko całymi dniami siedziała z książką w ręce. Dziewczyna marzyła, żeby zostać nauczycielką. Zofia namówiła córkę, żeby naukę kontynuowała w ekonomiku, a nie w ogólniaku, bo gdyby nie udało się jej dostać na studia, to łatwiej byłoby o pracę w biurze.
Helenka przez pięć lat mieszkała w bursie w Tarnowie. Obracając się wśród miastowych, nabrała również ich nawyków. Nagle zaczął jej przeszkadzać wychodek na podwórku i zażądała łazienki. Stary Pawlik po wielu namowach zgodził się sprzedać oba konie i zrobić w domu remont. Kiedy kupcy przyszli po gniadego i siwka, Franciszek rozpłakał się jak dziecko.
– Jak damy sobie radę bez koni?! – lamentował.
– Jak to jak? Mamy przecież traktor – pocieszała go córka.
– A jak się zepsuje, to co wtedy?
– To się go naprawi.
– Kto to widział takie cudactwa. Po co wam woda w domu, gdy studnia jest na podwórku?
– Dziadku, mamy lata sześćdziesiąte, ludzie mają w domach telewizory, samochody. Łazienka to nie zbytek.
– Ale nikt w Krużlowej nie ma łazienki. Całe życie chodziło się do wychodka i myło się w balii.
– Dziadku, już wkrótce zobaczysz, jaka to wygoda.
Rzeczywiście, stary musiał przyznać, że wygodniej w nocy sikać do muszli, niż wychodzić do sławojki, tym bardziej gdy się jest starym i chorym.
Babcia Helenka była również pierwszą kobietą we wsi, która zrobiła prawo jazdy. Niestety, zakup samochodu był poza możliwościami finansowymi rodziny, dlatego jeździła jedynie traktorkiem.
Helenka nie od razu dostała się na wymarzone studia w Krakowie. Startowała trzy razy, aż wreszcie się jej udało. Niestety, nie było jej dane ich skończyć. Przyczynił się do tego pewien przystojny letnik, który przyjechał do Krużlowej spędzić lato pod gruszą. Klątwa Władki Mrozowej nadal działała. Skończyło się lato, skończyła się miłość. Pozostała jednak pamiątka. Helenka nie pojechała w październiku do Krakowa, nie było sensu, bo za kilka miesięcy miała rodzić.
Po letniku nie został żaden ślad oprócz ciąży, bo ten zmył się, nie zostawiając adresu. Po urodzeniu Ani, mojej mamy, babcia nie wróciła już na studia. Zaczęła pracować w biurze PSS Społem w Grybowie.
Biedny prapradziadek na wieść, że jego wnuczka znowu urodzi bękarta, całkiem podupadł na zdrowiu. Złapał go zawał, gdy Helenka była w dziewiątym miesiącu ciąży. Ostatnie jego słowa brzmiały:
– Ta przeklęta Mrozowa! Niech ją ziemia pochłonie.
Nie wiemy, czy dotarły do nieba słowa Franciszka, i nie wiemy, co się stało z Mrozową, bo już dawno wyprowadziła się gdzieś w Poznańskie, ale niestety ziemia pochłonęła prapradziadka, ponieważ umarł nad ranem. W tym samym dniu kilka godzin później na świat przyszła moja mama.
Prababcia Zosia bez lamentów i złorzeczeń zaakceptowała nową Pawliczkę. Często cytowała księdza Twardowskiego, mówiąc, że w życiu musi być dobrze i niedobrze. Bo jak jest tylko dobrze, to jest niedobrze. W tym przypadku dobrem była moja mama, a tym niedobrym był brak nazwiska ojca w metryce jej wnuczki.
Mama również nie lubiła pracy na roli. Wdała się w babcię Helenkę i pokochała książki. Miłość do książek to cecha rodzinna wszystkich Pawliczek. Nawet prababcia Zosia, która skończyła zaledwie cztery oddziały szkoły powszechnej, zaczęła czytać książki swojej córki i również złapała czytelniczego bakcyla. Prapradziadek czasami pomstował na swoją córkę, że niszczy niepotrzebnie naftę do lampy i oczy, ale po wprowadzeniu do wsi elektryczności te argumenty przestały być aktualne. Wykorzystywała każdą wolną chwilę, żeby usiąść na krześle i trochę poczytać.
Po śmierci prapradziadka babcia Helenka namówiła swoją matkę, żeby odsprzedały kilka mórg, które i tak trudno było obrobić, i zakupiły samochód. O zdanie praprababci Ludwiki nikt nigdy nie pytał; ani jej mąż, ani córka. Moc decyzyjną w rodzinie mieli tylko Franciszek i Zosia – osoby, które zapewniały środki finansowe. Praca praprababci Ludwiki nigdy się nie liczyła. Gotowanie, sprzątanie i opiekowanie się dziećmi nie były tym samym co orka, koszenie i powożenie końmi. Głową rodu najpierw był Franciszek, a potem Zosia. Dochodziło nawet do tego, że matka musiała prosić córkę o pozwolenie zasadzenia kwiatków w przydomowym ogródku, gdzie zawsze rosły pietruszka i koperek potrzebne do zupy. Doceniono Ludwikę dopiero po jej śmierci, gdy okazało się, że nie ma kto gotować i sprzątać; Zosia była w polu, Helenka w pracy, a mała Ania w przedszkolu.
Zakup używanej syrenki 103 przez Pawliczki był wielkim wydarzeniem w całej Krużlowej. A jeszcze większym było zrobienie prawa jazdy przez Zofię. Prababcia, która zawsze dobrze sobie radziła z końmi, postanowiła również poskromić konie mechaniczne. Miała już w tym pewną wprawę, bo jeździła po polu traktorkiem, chociaż nie posiadała na to prawnego dokumentu. Kiedyś, dawno temu, kiedy była młoda, przymierzała się do kupna motoru junak, ale po śmierci syna sąsiadów, który zabił się na motorze, zrezygnowała z tego zamiaru. Argumentem przeważającym była obawa o przyszłość Helenki; bo cóżby się stało z dziewczynką, gdyby zabrakło Zofii? Teraz Helenka była dorosłą kobietą, a samochód dużo bezpieczniejszym pojazdem od motocykla.
Syrenka okazała się dobrym nabytkiem. Służyła nie tylko rodzinie, stała się również źródłem zarobkowania. W Krużlowej nikt oprócz księdza nie miał samochodu, dlatego mieszkańcy często korzystali z usług transportowych Zofii. Jazda quasi-taksówką z chorym dzieckiem do lekarza, do porodu, na wesele czy pogrzeb była dużo wygodniejsza niż telepanie się PKS-em. Syrenkę wynajmowano również do ślubów. Pięknie ubrany samochód z przytwierdzoną do maski lalką w ślubnej sukni lepiej i nowocześniej prezentował się niż bryczka. Pawliczki zawsze zaliczały się do prekursorek nowych trendów w Krużlowej. To one pierwsze miały radio, pralkę franię oraz lodówkę. Również pierwsze kupiły telewizor. Pół wsi zbierało się wieczorami w ich domu, żeby obejrzeć te cuda cywilizacji. Dzieci oglądały dobranockę z Jackiem i Agatką, dorośli serial Bonanza lub Świętego. Niestety, antena była słaba i odbiór telewizji ciągle szwankował. Często seans filmowy nie mógł się odbyć, bo na ekranie widać było tylko śnieg.
Marzeniem mojej mamy nie było – tak jak babci Helenki – nauczanie, tylko studiowanie medycyny. Babcia, która wciąż pamiętała, że wcale nie jest łatwo dostać się na studia (a tym bardziej medyczne), namówiła Anię na liceum pielęgniarskie, przekonując ją, tak jak i ją przekonywano, że w przypadku niepowodzenia będzie miała dobry zawód. I wykrakała – Ania nie dostała się na upragnione studia. Nie zrezygnowała jednak z marzeń i postanowiła startować drugi raz. Rok pracowała w szpitalu w Sączu jako salowa, chcąc zdobyć dodatkowe punkty, a wieczorami pilnie się uczuła biologii, fizyki i chemii. Tym razem również się jej nie udało dostać na medycynę. Zabrakło tylko trzech punktów, dlatego zaproponowano jej farmację lub pielęgniarstwo. Skorzystała z pierwszej możliwości i wybrała studia farmaceutyczne, twierdząc, że już jest pielęgniarką.
Cóż, moc klątwy Władki Mrozowej była tak silna, że dopadła również moją mamę. Na praktyce zerowej poznała pewnego przystojnego lekarza, niestety żonatego i dzieciatego, i... dziewięć miesięcy później pojawiła się na świecie następna Pawliczka, to znaczy ja. Mama, honorowa z natury tak jak jej krewniaczki, nie zażądała alimentów od casanovy, tylko plunęła mu w twarz i wróciła do Krużlowej.
Tym razem w domu Pawliczek nie było rozpaczy, lamentów ani wylanych łez. Obie babcie spokojnie przyjęły wiadomość o ciąży Ani. Siła wyższa. Klątwa to klątwa. Dlatego nie pomstowały na dziewczynę. Moja mama nie za bardzo żałowała przerwanych studiów, bo i tak nie były to te, o których marzyła. Być pigularą to żaden znowu zaszczyt – pocieszała się w duchu. Co innego zaprzepaścić tytuł pani doktor; hm, wtedy prawdopodobnie nie byłoby na świecie Edyty Pawlik. Ale na szczęście niebiosa chciały, żebym się urodziła, stąd ten brak trzech punktów.
Mama jednak została panią magister. Kiedy podrosłam, zaczęła studiować zaocznie. W Państwowej Wyższej Szkole Zawodowej w Tarnowie zrobiła licencjat z fizjoterapii, a potem studia magisterskie na Uniwersytecie Rzeszowskim. Skończyła również kurs pedagogiczny. Prace naukowe napisała na podstawie własnych badań nad rozwojem sprawności manualnej dzieci w wieku przedszkolnym. Wszechstronnie wyedukowana, pracowała w tym zawodzie przez dwadzieścia lat, ale cztery lata temu jej się odwidziało i założyła sklepik z pasmanterią. Już wcześniej próbowała sił jako przedsiębiorca, oferując usługi masażystki i rehabilitantki, ale znudziło ją zabieganie o pacjentów, dlatego postanowiła się przebranżowić. Razem z koleżanką otworzyły pasmanterię, i to nie w Nowym Sączu, tylko w Tarnowie, ponieważ jej przyjaciółka odziedziczyła tam wraz z bratem kamienicę w dobrym punkcie handlowym. Spółka trwała dwa lata, niestety koleżanka nieoczekiwanie zmarła na tętniaka mózgu.
Mama bardzo przeżyła śmierć wspólniczki, miała nawet zamiar zamknąć biznes, ale w tym czasie wrócił z Niemiec brat przyjaciółki, właściciel lokalu. Zaiskrzyło między nimi i... mama nadal prowadzi swój sklep. Chociaż jest z Włodzimierzem Kowalskim od dwóch lat, nie zamierza brać z nim ślubu. Lubię absztyfikanta mojej mamy. Jest bezdzietnym wdowcem – miłym i sympatycznym, i ślepo w niej zakochanym. Nie mieszkają razem, bo mama tego nie chce. Mimo że codziennie dojeżdża do pracy sześćdziesiąt kilometrów, to jednak woli Krużlową niż Tarnów. Tak brzmiała wersja oficjalna, a prawda była inna – mama nie chciała zostawić swojej matki samej z chorą babcią.
Teraz już przestało to być aktualne.