Читать книгу Zgubne pożądanie - Danka Braun - Страница 8

Оглавление

Rozdział 1

Nazywam się Edyta Pawlik. Mam dwadzieścia osiem lat, zawód architekta i piękne plany na przyszłość – albo raczej je miałam, bo teraz moje życie wywróciło się do góry nogami.

Wszystko zaczęło się w pewien kwietniowy piątek. Chociaż piątek u wielu osób uchodzi za świetny dzień jako zapowiedź nadchodzącego weekendu, ja zawsze się go obawiałam. Moja prababcia wciąż powtarzała: piątek to zły początek. Dlatego od dawien dawna starałam się na ten dzień nie planować nic ważnego.

Już od rana w powietrzu wisiało coś złego. Poranek był wilgotny, zamglony i szary, jakby niebo dawało znać, żeby nie cieszyć się zbytnio nadchodzącą sobotą i niedzielą. Szłam do pracy nastawiona pesymistycznie. Po przekroczeniu progu biura ledwie zdążyłam ściągnąć z siebie przemoczony płaszcz, gdy podeszła Ewa, mówiąc, że szef chce ze mną rozmawiać. Jej wzrok zdradzał, że wie, dlaczego wezwano mnie na dywanik, ale wolała nie być posłańcem złych wieści.

Pracowałam w niewielkim biurze architektonicznym o sympatycznej nazwie Kwiatek. Biuro nazwę zawdzięczało właścicielowi, Janowi Kwiatkowskiemu. Nasz zespół składał się z trzech osób i szefa, a ja byłam wśród nich najmłodsza. Szef nastawił się na projektowanie wnętrz mieszkalnych i hoteli. Łapał zlecenia z całej Polski, a nam zlecał ich wykonanie. Nie bardzo mi to pasowało. Zatrudniając się tutaj, pragnęłam zdobyć pierwsze szlify w zawodzie architekta, tymczasem jedyne, czego się nauczyłam, to dobierać kolory tapet, farb i mebli. Czasem miałam ochotę porzucić tę pracę, ale tego nie zrobiłam, bo nie lubię zmian. Szybko zauważyłam, że nasz szef nie należał do wybitnych architektów, chyba nawet nie słyszał o Antonim Gaudim i nie miał pojęcia, co to jest Sagrada Familia. Jego zainteresowania skupiały się przede wszystkim na dobrej zabawie w towarzystwie ładnych pań podczas mocno zakrapianych weekendów. Dwukrotnie rozwiedziony, pracował jedynie po to, żeby mieć pieniądze na alimenty i rozrywki.

– Pani Edyto, mam złe wieści – zaczął. – Zamykam biuro. Muszę się przebranżowić. Nie mam pracy dla architekta, dlatego musimy się rozstać. Jest pani młoda i zdolna, na pewno da sobie radę w życiu. – Podrapał się po głowie. – Nie musi pani już przychodzić do pracy. Oczywiście zapłacę za okres wypowiedzenia.

– Trzeba mnie było wcześniej uprzedzić. Zaczęłabym czegoś szukać. Potrzebuję pieniędzy. Muszę zapłacić za najem mieszkania.

– Pani narzeczony, który nieźle zarabia w Anglii, na pewno pani pomoże. Zresztą będzie miała pani teraz dużo czasu na poszukiwanie pracy. Może pani iść do domu.

W milczeniu spakowałam swoje rzeczy, pożegnałam koleżanki i ponownie wyszłam na deszcz.

Z trudem doczłapałam do wynajętej kawalerki. Mieszkanie było małe, ale miało tę zaletę, że znajdowało się blisko biura. Nie musiałam dojeżdżać ani moją dziesięcioletnią yariską, ani środkami miejskiej komunikacji, dzięki czemu zaoszczędzałam dużo pieniędzy i czasu. W zaistniałej sytuacji wynajęte lokum straciło swój najcenniejszy walor.

Rzuciłam się na kanapę, z trudem hamując łzy. Nie chciałam dzwonić do mamy, żeby nie usłyszeć, że nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło. Zawsze tak mówiła, żeby usprawiedliwić jakieś nieszczęście. W jej mniemaniu utrata pracy byłaby właśnie tym „dobrym”. Nigdy nie ukrywała, że jej największym marzeniem był mój powrót do Krużlowej. Nie tylko mama o tym marzyła, lecz także babcia i prababcia. Natomiast moim pragnieniem było wyrwać się z tej zapyziałej dziury i zamieszkać w dużym mieście. Marzenie się spełniło, bo od dziewięciu lat mieszkałam w Krakowie – najpierw w akademiku, a teraz w wynajętej kawalerce. Dwadzieścia sześć metrów kwadratowych to troszkę mało jak na pokój, kuchnię i łazienkę, ale dużo za dużo w aspekcie środków płatniczych, które musiałam na nie wyłożyć, ponieważ to wspaniałe lokum kosztowało mnie miesięcznie tysiąc trzysta pięćdziesiąt złotych plus media.

Dzięki temu, że od dzieciństwa byłam uczona oszczędzania, potrafiłam utrzymać mieszkanko, siebie i auto, a nawet odłożyć co miesiąc pięćset złotych. Nie miałam dużych potrzeb. Nie włóczyłam się po restauracjach, ubierałam się w ciucholandzie, a samochód służył mi przeważnie jako środek transportu do Krużlowej. Jeździłam tam dwa razy w miesiącu. Sto piętnaście kilometrów to kawałek drogi, którego pokonanie zajmowało mi w najlepszym układzie półtorej godziny, ale gdybym została skazana na publiczną komunikację, byłaby to wyprawa na pół dnia. To był główny powód, dla którego mama i babcie kupiły mi samochód. Wiedziały, że nieźle sobie radzę za kierownicą, bo zrobiłam prawko już w liceum i często dojeżdżałam do szkoły w Nowym Sączu, korzystając z pojazdu mamy. Toyota yaris, którą teraz jeździłam, była moim trzecim samochodem.

Mimo że kocham moją rodzinę i Krużlową, a w planach mam zamiar tam wrócić... to jednak nie teraz. Obecnie chcę rozwijać się zawodowo i chłonąć uroki życia w mieście. Kraków może nie zalicza się do metropolii, ale jest wyjątkowym miejscem na Ziemi. Zakochałam się w nim podczas szkolnej wycieczki. Już wtedy postanowiłam tutaj zamieszkać. Kraków zauroczył nie tylko mnie, moją mamę również, ale tylko mnie udało się wyrwać z Krużlowej. Drugą osobą, która pokochała gród Kraka, był mój narzeczony Damian. Ale on lubił wszystko co ja.

Byliśmy parą od dziewięciu lat, a znaliśmy się od zawsze, bo razem chodziliśmy do przedszkola, podstawówki i gimnazjum. Kiedy jego rodzice przeprowadzili się do Grybowa, kontakt trochę się rozluźnił; trzecia klasa liceum ponownie nas jednak do siebie zbliżyła. Tak bardzo, że staliśmy się parą. Po maturze razem wyjechaliśmy na studia do Krakowa. Oboje wybraliśmy Politechnikę Krakowską. Niestety, Damian nie dostał się na architekturę, dlatego zaczepił się na Wydziale Mechanicznym. Nie zrobił jednak magisterki, zadowolił się tytułem inżyniera. Miał w planach to kiedyś nadrobić, ale teraz postanowił zarabiać pieniądze. Dokładnie mówiąc: funty.

Jego wyjazd do Anglii był naszą wspólną decyzją, chociaż pomysł wyszedł od niego. Damian zawsze był bardzo ambitny, a przy tym trzeźwo patrzący na świat i siebie. Był wprawdzie przeciętnym uczniem i takim samym studentem, ale miał inne cenne cechy, takie jak pracowitość, upór i życiowy spryt, dzięki którym mógł odnieść duży sukces finansowy. Stwierdził, że przeciętnemu absolwentowi politechniki raczej trudno to osiągnąć, nie dysponując zapleczem w postaci małego kapitału, dlatego postanowił opuścić uczelniane mury i ojczyznę i udać się za chlebem... i szynką do tego chleba.

Prababcia Zosia zawsze mi powtarzała, że z takim chłopem będzie mi w życiu dobrze.

– Nie pije, nie ugania się za dziewuchami, chodzi co niedziela do kościoła i jest bardzo robotny. Nareszcie szczęście się uśmiechnęło do Pawliczki – oświadczyła kilka lat temu, zanim wstrętny alzheimer nie dobrał się do jej mózgu. – Klątwa Władki Mrozowej przestała już działać.

– Babciu, nie wiadomo – przekomarzałam się. – Nie wolno chwalić dnia przed zachodem słońca – zacytowałam jej następne ulubione powiedzonko.

– Nie strasz mnie, dziewuszko. Nie kracz, bo wywołasz wilka z lasu. Damian to dobry chłopak. Zberezeństwa mu nie w głowie. Z porządnej rodziny pochodzi. I ma brata księdza. Wiem, że klątwa Władki przestała już działać.

Moje rozmyślania przerwał ostry dzwonek telefonu. Spojrzałam na wyświetlacz: mama.

– Cześć, mamuś – powiedziałam. – Co słychać?

– Nic dobrego. Babcia umarła. – Słowom towarzyszył szloch.

– O Boże, babcia Helenka? – Serce na chwilę przestało mi bić.

– Ależ skąd! Babcia Zosia. To znaczy twoja prababcia.

Odetchnęłam z pewną ulgą. Odejście dziewięćdziesięciotrzyletniej schorowanej i od trzech lat nieświadomej prababci to mimo wszystko nie to samo co śmierć siedemdziesięciotrzyletniej kobiety w pełni sił.

– Mamusiu, nie płacz, przecież się tego spodziewałyśmy – powiedziałam miękko do matki.

– Łatwo ci powiedzieć, od lat nie ma cię w domu. – Chlipnęła. – Nie byłaś tak związana z nią jak ja. To była taka wspaniała kobieta...

– Wiem, mamusiu. Mnie też jest bardzo przykro. Będzie mi jej brakować. Ale sama dobrze wiesz, że przez ostatnie trzy lata nie była już sobą. Kiedy to się stało?

– Dwie godziny temu.

– Przyjadę dzisiaj do was.

– No a praca?

– Jakoś to załatwię. – Nie chciałam jej mówić o tym, że właśnie straciłam pracę. Ale z drugiej strony może by to jej trochę poprawiło humor?

Mama i obie babcie koniecznie chciały, żebym wyszła za Damiana, wybudowała na działce obok duży dom i urodziła im mnóstwo wnuków do bawienia. Nie miały nic przeciwko robieniu przeze mnie kariery zawodowej. Co więcej, wręcz mnie do tego namawiały, mówiąc, że mądra kobieta nigdy nie powinna być zależna finansowo od mężczyzny – nawet tak idealnego jak Damian Stępień. Ale uważały, że szlify architekta mam zdobywać w Nowym Sączu albo Tarnowie, a nie w Krakowie.

Niestety, nie było dane prababci Zosi doczekać się praprawnuków. Pocieszałam się myślą, że nawet gdybym wyszła już za mąż, to i tak by to do niej nie dotarło, ponieważ przez ostatnie trzy lata z trudem nas rozpoznawała. Brała mnie za moją mamę i wciąż powtarzała, żebym nie wyjeżdżała do Krakowa.

Biedna prababcia Zosia...

Zgubne pożądanie

Подняться наверх