Читать книгу Mordestwo jako dzieło sztuki - David Morrell - Страница 12
3
Opiumista
ОглавлениеLaudanum ma rubinowy kolor. To ciecz składająca się w dziewięćdziesięciu procentach z alkoholu i w dziesięciu z opium. Ma gorzki smak. Jego formułę opracował na początku XVI wieku szwajcarsko-niemiecki alchemik, który odkrył, że opium znacznie lepiej rozpuszcza się w alkoholu niż w wodzie. W jego wersji w skład laudanum wchodziły też pokruszone perły i płatki złota. W latach sześćdziesiątych XVII wieku angielski lekarz udoskonalił tę formułę, usuwając z niej domieszki, takie jak pokruszone perły i płatki złota, i zapisywał jako lekarstwo na ból głowy, ale też żołądka, jelit i zaburzenia nerwowe. W epoce wiktoriańskiej laudanum stało się tak powszechnym środkiem przeciwbólowym, że praktycznie w każdym domu stała buteleczka z tym lekiem. Biorąc pod uwagę, że pochodne opium to morfina i heroina, opinia o laudanum jako dobrym środku łagodzącym ból była uzasadniona. Ból zęba, podagra, biegunka, gruźlica i rak to tylko kilka z dolegliwości i chorób, które zdaniem producentów takich specyfików jak Batley’s Sedative Solution, McMunn’s Elixir i Mother Bailey’s Quieting Syrup laudanum było w stanie uleczyć. Kobiety zażywały laudanum, żeby złagodzić bóle menstruacyjne. Dawano je niemowlętom mającym kolkę.
Pojęcie fizjologicznego uzależnienia nie było znane w latach pięćdziesiątych XIX wieku. Podczas gdy kilku lekarzy zauważyło, że przedłużające się podawanie leku może prowadzić do uzależnienia, większość ludzi postrzegała nadmierną skłonność do laudanum jako zwykły nawyk, kłopot z silną wolą, któremu bez trudu zaradzą typowe wiktoriańskie cnoty, jak dyscyplina i prawy charakter. W konsekwencji dystrybucja laudanum nie była w żaden sposób prawnie regulowana. Sprzedawano je bez ograniczeń i za niską cenę niemal w każdej aptece. Ponieważ nie wymagano recepty, można je było kupić również w sklepach spożywczych, u rzeźników, krawców, ulicznych przekupniów, w tawernach, a nawet u osób pobierających czynsze. Rekomendowaną dawką — gwarantującą działanie — było dwadzieścia pięć kropli, jedna trzecia łyżeczki do herbaty, z zastrzeżeniem, że nie powinno się brać leku przez dłuższy czas. Mimo to wielu Anglików zwiększało i dawkę, i czas przyjmowania laudanum, uzależniając się, choć oczywiście narzucana społecznie w epoce wiktoriańskiej powściągliwość zniechęcała do zwierzania się z czegoś, co uważano za brak hartu ducha.
Dokładne ustalenie, ilu ludzi z tamtej epoki było uzależnionych od narkotyku, jest niemożliwe, ale ponieważ miliony zażywały go na co dzień, ich liczba musiała być znaczna. Bladość wielu kobiet z klasy średniej i wyższej, ich częsty brak apetytu, skłonność do omdleń i spędzania długiego czasu w samotności w zaciemnionych pokojach przeładowanych meblami, z bardzo dekoracyjnymi tkaninami obiciowymi, ciągle zaciągnięte grube zasłony — to dowody na uzależnienie narodu, o czym jednak wiktoriańskie społeczeństwo, zgodnie z obowiązującymi normami, starało się nie rozmawiać.
Niemniej Thomas De Quincey nie robił tajemnicy ze swojego nałogu. W latach dwudziestych XIX wieku stał się najgłośniejszym autorem w Anglii, bo znalazł w sobie dość odwagi, by z dokładnością dokumentalisty przedstawić własne uzależnienie w skandalizującym bestsellerze zatytułowanym Wyznania angielskiego opiumisty. De Quincey opisał incydent z 1804 roku, kiedy poszedł do apteki, żeby kupić niewielką ilość laudanum, bo chciał uśmierzyć utrzymujący się „ból twarzy i głowy” — co było jego pierwszym doświadczeniem z narkotykiem. W tamtym czasie miał dziewiętnaście lat i studiował na Oxford University, a jego bóle twarzy wynikały prawdopodobnie z napięcia nerwowego, jakiego doznawał młody człowiek bez pieniędzy, który znalazł się wśród zamożnych studentów, licznych w środowisku uniwersyteckim. Przez dziewięć lat zwiększał stopniowo dawkę i częstotliwość zażywania laudanum, a w 1813 roku okazało się, że mógł zapanować nad nałogiem jedynie z ogromnym wysiłkiem i nie brać przez krótki czas. W chwili najsilniejszego uzależnienia potrzebował codziennie już nie jednej trzeciej łyżeczki do herbaty, ale zdumiewająco dużej, prawie półlitrowej karafki. Niecałe trzy mililitry mogły zabić każdego, kto nie był przyzwyczajony do opium.
Mimo zażywania laudanum, a może właśnie dzięki temu, De Quincey napisał jedne z najlepszych esejów XIX wieku, z których uwagę zwracają zwłaszcza Angielski dyliżans pocztowy i O kołataniu do bramy w Makbecie, będący filarem literackiej krytyki Szekspira. Jego wspomnienia o postaciach ze świata literatury, w tym Wordswortha i Coleridge’a, z którymi się przyjaźnił, są nieocenione. Nie umiał jednak pisać wystarczająco szybko, żeby zapewnić piórem utrzymanie żonie i ośmiorgu dzieciom. Bez przerwy zapożyczony, często musiał uciekać z wynajmowanych mieszkań, ścigany przez licznych wierzycieli.
Jeden z rozgniewanych kamieniczników przetrzymywał go przez rok jako więźnia i zmuszał do pisania, żeby miał z czego spłacać znaczne długi. Pokój był „zaśnieżony” papierem, jak ujął to De Quincey. „Nawet jednego cala kwadratowego na stole, żeby było gdzie postawić filiżankę, żadnego przejścia od drzwi do kominka”. Ostatecznie udało mu się uciec — poprosił wydawcę, żeby między materiałami piśmiennymi ukrył dla niego środek na przeczyszczenie. Efektem ubocznym opium są bowiem zaparcia i zdarzało się, że De Quincey nie mógł się wypróżnić aż przez pięć dni. Ale nie tym razem. Przedawkował środek na przeczyszczenie i spędził kilka dni w jedynej dostępnej w kamienicy ubikacji. Lokatorzy tak bardzo się na to uskarżali, że w końcu właściciel, choć niechętnie, pozwolił De Quinceyowi się wyprowadzić.
W 1854 roku De Quincey miał sześćdziesiąt dziewięć lat. Jego żona nie żyła. Podobnie jak trzech synów. Pozostałe dzieci wyjechały do Irlandii, Indii i Brazylii, z wyjątkiem najmłodszej Emily. Dwudziestojednoletnia Emily, z nikim jeszcze niezwiązana, zdecydowała się na jedyną w swoim rodzaju przygodę, jaką była opieka nad genialnym, ekscentrycznym i nieprzewidywalnym ojcem.