Читать книгу Początek - Дэн Браун - Страница 15

Rozdział 9

Оглавление

W olbrzymiej metalowej spirali zapadła cisza.

„Muszę cię poprosić o radę… Od tego może zależeć moje życie”.

Słowa Edmonda wisiały w powietrzu. W oczach przyjaciela Langdon dostrzegł niepokój.

– Co się dzieje? Dobrze się czujesz?

Światła pod sufitem znów na chwilę przygasły, ale Edmond zignorował sygnał.

– To był dla mnie niezwykły rok – zaczął, zniżając głos do szeptu. – Samotnie prowadziłem badania, które przywiodły mnie do przełomowego odkrycia.

– Wspaniale!

Kirsch skinął głową.

– To prawda. Nie potrafię wyrazić słowami, jak bardzo się cieszę, że za chwilę ujawnię światu wyniki. Zapoczątkują one poważną zmianę w sposobie myślenia. Bez cienia przesady mogę powiedzieć, że moje odkrycie przyniesie skutki porównywalne do przewrotu kopernikańskiego.

Przez chwilę Langdon myślał, że jego gospodarz żartuje, ale Kirsch nadal miał śmiertelnie poważną minę.

„Przewrót kopernikański?” Skromność nigdy nie była mocną stroną Edmonda, ale ta zapowiedź ocierała się o śmieszność. Mikołaj Kopernik był ojcem modelu heliocentrycznego: to on ogłosił, że planety krążą wokół Słońca, co zapoczątkowało szesnastowieczną rewolucję naukową i obaliło wielusetletnie nauczanie Kościoła, zgodnie z którym ludzkość zajmowała centralne miejsce w stworzonym przez Boga wszechświecie. Odkrycie Kopernika zostało potępione i zakazane przez Kościół na trzysta lat, ale nadszarpnęło jego autorytet i świat nie był już potem taki sam.

– Widzę, że jesteś sceptyczny – powiedział Edmond. – Porównanie do Darwina zabrzmiałoby lepiej?

Langdon się uśmiechnął.

– Nie, ten sam kaliber.

– Dobrze, więc pozwól, że zacznę inaczej. Jakie dwa fundamentalne pytania zadawała sobie ludzkość od zarania dziejów?

Langdon przez chwilę się zastanawiał.

– No cóż, na pewno jedno z nich dotyczyło pochodzenia: Jak się to wszystko zaczęło? Skąd przyszliśmy?

– Otóż to! Drugie pytanie jest natomiast konsekwencją pierwszego. Nie „skąd przyszliśmy?”, lecz…

– Dokąd idziemy?

– Tak! Te dwie tajemnice leżą u podstaw ludzkiego doświadczenia. Skąd przyszliśmy? Dokąd idziemy? To uniwersalne pytania o stworzenie człowieka i jego przeznaczenie – oznajmił dobitnym głosem i spojrzał wyczekująco na Langdona. – Otóż moje badania przyniosły jasną odpowiedź i na jedno, i na drugie.

Langdon próbował zrozumieć znaczenie słów Edmonda i wyobrazić sobie możliwe konsekwencje takiego odkrycia.

– Nie wiem, co powiedzieć – wyznał w końcu.

– Nie musisz nic mówić. Mam nadzieję, że po moim dzisiejszym wystąpieniu obydwaj znajdziemy chwilę, żeby wszystko dokładnie przedyskutować, teraz jednak muszę zamienić z tobą kilka słów na temat mrocznej strony tej sytuacji.

– Obawiasz się, że nastąpią jakieś reperkusje?

– Nie mam co do tego żadnych wątpliwości. Odpowiadając na te dwa pytania, wypowiadam wojnę ustalonym przez stulecia przekonaniom religijnym. Kwestia stworzenia człowieka i odpowiedzi na pytanie o jego przeznaczenie tradycyjnie jest domeną religii. Jestem więc intruzem, a przywódcom religijnym tego świata na pewno się nie spodoba to, co zamierzam dzisiaj ogłosić.

– Więc to dlatego podczas lunchu w Bostonie przez bite dwie godziny wypytywałeś mnie o różne religie!

– Owszem. Być może pamiętasz, co ci wtedy obiecałem. Jeszcze za naszego życia religijne mity zostaną zmiażdżone przez odkrycia naukowe.

Langdon skinął głową. „Taką obietnicę trudno zapomnieć”. W jego ejdetycznej pamięci śmiała obietnica Edmonda Kirscha wyryła się co do słowa.

– Oczywiście, że pamiętam. Odpowiedziałem ci wtedy, że przez stulecia religie przetrwały niejeden przełom w nauce, a ponieważ odgrywają w społeczeństwie ważną rolę, to mogą ewoluować, ale nigdy nie wymrą.

– Tak, też dobrze pamiętam twoje słowa. Powiedziałem ci też wtedy, że znalazłem cel w życiu: zaprząc naukową prawdę do wykorzenienia religijnych przesądów.

– Mocne słowa.

– Wtedy się z nimi nie zgodziłeś. Argumentowałeś, że ilekroć odkryję naukową prawdę, która stoi w sprzeczności z zasadami religijnymi albo wręcz im przeczy, powinienem omówić swoje odkrycie z teologiem, bo dzięki temu być może się przekonam, że nauka i religia często próbują opowiedzieć tę samą historię różnymi językami.

– Dziś powtórzyłbym tę radę. Ludzie nauki i spirytualiści często używają różnych określeń do opisania tych samych tajemnic wszechświata. Konflikty między nimi zazwyczaj sprowadzają się do semantyki, a nie do meritum.

– No więc posłuchałem twojej rady – oznajmił Kirsch. – Poinformowałem przywódców duchowych o moim najnowszym odkryciu.

– Naprawdę?

– Słyszałeś o Parlamencie Religii Świata?

– Oczywiście, że tak. – Langdon był wielkim zwolennikiem wszelkich wysiłków promujących dialog międzywyznaniowy.

– Tak się złożyło, że w tym roku Parlament obradował pod Barceloną, godzinę jazdy od mojego domu, na terenie opactwa w Montserrat.

„Spektakularna lokalizacja” – pomyślał Langdon, który wiele lat temu odwiedził górski klasztor.

– Gdy się dowiedziałem, że Parlament Religii Świata obraduje w tym samym tygodniu, na który zaplanowałem ogłoszenie wyników moich badań, pomyślałem, że…

– Że to palec boży? – dokończył za niego Langdon.

Kirsch się roześmiał.

– Mniej więcej. W każdym razie postanowiłem się skonsultować.

Langdon był pod wrażeniem.

– Przemówiłeś na forum Parlamentu Religii Świata?

– Skądże znowu! To byłoby zbyt niebezpieczne. Nie chciałem, żeby wyniki wyciekły, zanim sam je ogłoszę, poprosiłem więc o spotkanie tylko z trzeba osobami, po jednym przedstawicielu chrześcijaństwa, islamu i judaizmu. Do rozmowy doszło w bibliotece klasztornej.

– Zadziwiające, że cię tam wpuścili – stwierdził zaskoczony Langdon. – Słyszałem, że to miejsce uświęcone.

– Zażądałem spotkania gdzieś, gdzie nie będzie kamer, telefonów ani żadnych intruzów. I zabrali mnie właśnie tam. Zanim cokolwiek im ujawniłem, poprosiłem, żeby złożyli przysięgę milczenia. Zgodzili się. Na razie są jedynymi ludźmi na ziemi, którzy wiedzą o moim odkryciu.

– Niesamowite! Jak na nie zareagowali?

Kirsch zrobił zakłopotaną minę.

– Możliwe, że nie rozegrałem tego najlepiej. Znasz mnie, Robercie, i wiesz, że gdy owładną mną emocje, to dyplomacja nie jest moją mocną stroną.

– Owszem, czytałem gdzieś, że przydałoby ci się kilka lekcji taktu – ze śmiechem odparł Langdon. „Podobnie jak Steve’owi Jobsowi i wielu innym genialnym wizjonerom”.

– Tak czy owak, przeszedłem od razu do rzeczy i na samym początku powiedziałem prosto z mostu, że odkąd pamiętam, uznaję religię za formę zbiorowego urojenia, a jako naukowiec nie mogę zaakceptować faktu, że miliardy inteligentnych ludzi szukają w religii rady i pocieszenia. Gdy zapytali, dlaczego interesuje mnie zdanie tych, dla których najwyraźniej niewiele mam szacunku, odpowiedziałem, że poprosiłem o to spotkanie po to, żeby ocenić ich reakcję na wyniki moich badań, ponieważ chcę oszacować, jak zostaną przyjęte przez ludzi wierzących, gdy je upublicznię.

– Kwintesencja dyplomacji! – mruknął Langdon z grymasem. – Wiesz, że uczciwość nie zawsze popłaca?

Kirsch lekceważąco machnął ręką.

– Moja opinia na temat religii jest powszechnie znana. Miałem nadzieję, że docenią szczerość. W każdym razie po tym wstępie przedstawiłem im wyniki, szczegółowo wyjaśniając, jak do nich doszedłem i jakie mają implikacje. Posłużyłem się nawet telefonem, żeby pokazać im prezentację, która, przyznaję, jest raczej alarmująca. No i odjęło im mowę.

– Chyba jednak coś powiedzieli? – podsunął Langdon, coraz bardziej zaintrygowany odkryciem Kirscha.

– Miałem nadzieję na rozmowę, ale chrześcijański duchowny uciszył pozostałych, zanim zdążyli pisnąć choć słowo. Nalegał, żebym ponownie rozważył upublicznienie wyników moich badań. Odparłem, że będę się nad tym zastanawiał przez najbliższy miesiąc.

– Ale przecież upubliczniasz je dzisiaj.

– Owszem. Skłamałem, żeby myśleli, że mają jeszcze czas, bo inaczej wpadliby w panikę, a wtedy mogliby próbować mi przeszkodzić.

– Ale przecież się dowiedzą o dzisiejszym wieczorze – stwierdził Langdon.

– No cóż, nie będą zachwyceni, szczególnie jeden z nich. – Kirsch spojrzał Langdonowi w oczy. – Duchowny, który na moją prośbę zorganizował to spotkanie, nazywa się Antonio Valdespino. Słyszałeś o nim?

Langdon struchlał.

– Arcybiskup Madrytu?

Kirsch skinął głową.

– We własnej osobie.

„Zdaje się, że Valdespino nie jest idealną publicznością dla radykalnego ateizmu Edmonda” – pomyślał Langdon. Biskup z Madrytu to potężna postać w hiszpańskim Kościele, znana z konserwatywnych przekonań i wpływu, jaki miał na samego króla.

– To on był gospodarzem obrad Parlamentu Religii Świata – kontynuował Kirsch. – Dlatego z prośbą o zorganizowanie spotkania zwróciłem się właśnie niego. Zaproponował, że będzie w nim uczestniczył osobiście, a ja poprosiłem, żeby przyprowadził przedstawicieli islamu i judaizmu.

Światła pod sufitem przygasły po raz trzeci.

Kirsch westchnął ciężko, jeszcze bardziej ściszając głos.

– Robercie, poprosiłem cię o rozmowę przed rozpoczęciem uroczystości, ponieważ potrzebuję twojej rady. Muszę wiedzieć, czy twoim zdaniem biskup Valdespino jest niebezpieczny.

– Niebezpieczny? – zapytał Langdon. – W jakim sensie?

– To, co ode mnie usłyszał, zagraża światu, w którym ten człowiek żyje. Chcę wiedzieć, czy twoim zdaniem coś mi grozi z jego strony. Czy według ciebie on może mi coś zrobić?

Langdon bez wahania pokręcił głową.

– To niemożliwe! Nie wiem oczywiście, co mu powiedziałeś. Valdespino jest filarem hiszpańskiego katolicyzmu. Jego powiązania z rodziną królewską dają mu olbrzymie wpływy, ale to duchowny, a nie płatny zabójca. Ma koneksje z władzami, może wygłosić kazanie, w którym cię potępi, trudno mi jednak sobie wyobrazić, żeby mógł ci zagrażać w sensie fizycznym.

Kirsch nie wydawał się przekonany.

– Nie widziałeś, jak na mnie patrzył w Montserrat.

– W bibliotece, którą chrześcijanie otaczają najwyższą czcią, oznajmiłeś biskupowi Kościoła katolickiego, że jego wierzenia są urojeniem! – wykrzyknął Langdon. – Spodziewałeś się, że potem zaprosi cię na kawę i ciasteczka?

– Oczywiście, że nie – stwierdził Kirsch. – Ale też nie oczekiwałem, że po spotkaniu zostawi na mojej poczcie głosowej wiadomość z pogróżkami.

– Arcybiskup Valdespino do ciebie dzwonił?!

Kirsch sięgnął do kieszeni skórzanej kurtki po niezwykle duży smartfon. Aparat miał jasnoturkusowe etui ozdobione powtarzającym się motywem sześciokątów, w których Langdon rozpoznał słynny wzór modernistycznego architekta z Katalonii Antoniego Gaudíego.

– Sam posłuchaj – Kirsch kliknął kilka ikonek i podniósł aparat. Z głośników odezwał się starczy męski głos mówiący zwięźle, surowo i śmiertelnie poważnie.

Tu Valdespino. Jak pan wie, nasze poranne spotkanie bardzo mnie zaniepokoiło. Moich dwóch kolegów także. Nalegam, żeby pan do mnie jak najszybciej zatelefonował, chcę pana bowiem ostrzec przed niebezpieczeństwem, jakie niesie ze sobą upublicznienie wyników pańskich badań. Proszę się liczyć z tym, że jeśli pan nie zadzwoni, to ja i moi koledzy rozważymy kroki prewencyjne. Nie mogę wykluczyć, że podejmiemy działania wyprzedzające i sami ogłosimy pańskie ustalenia, przedstawiając je w dyskredytującym świetle, żeby zapobiec niewyobrażalnym szkodom, jakie zamierza pan wyrządzić światu. Najwyraźniej nie zdaje pan sobie sprawy z ich rozmiaru. Czekam na pański telefon i usilnie nalegam, żeby pan nie wystawiał na próbę mojej determinacji.

Na tym wiadomość się skończyła.

Langdon musiał przyznać, że zaskoczył go agresywny ton starego biskupa, ale treść jego wypowiedzi nie tyle go przestraszyła, co zaostrzyła jego ciekawość na temat odkrycia Edmonda.

– Co mu odpowiedziałeś?

– Nie odpowiedziałem – stwierdził Edmond, wsuwając smartfon z powrotem do kieszeni. – Uznałem jego słowa za czcze pogróżki. Byłem przekonany, że duchowni będą chcieli raczej zataić wyniki moich badań, niż je wyciągać na światło dzienne. Wiedziałem też, że dzisiejszy termin ich zaskoczy, dlatego wcale się nie przejąłem działaniami wyprzedzającymi. – Zamilkł na chwilę, obserwując Langdona. – Ale teraz sam już nie wiem. Ton jego głosu nie daje mi spokoju.

– Martwisz się, że coś ci się stanie dziś wieczorem?

– Nie, nie, lista gości znajduje się pod ścisłą kontrolą, a budynek muzeum jest świetnie chroniony. Bardziej mnie martwi to, co się stanie po ujawnieniu rezultatu moich badań. – Edmond sprawiał wrażenie, jakby żałował, że to powiedział. – Wiem, to głupie. Zżera mnie trema. Chciałem po prostu wiedzieć, co ci podpowie intuicja.

Langdon patrzył na przyjaciela z coraz większą troską. Edmond był niezwykle blady i wyraźnie zmartwiony.

– Intuicja mi podpowiada, że Valdespino nigdy nie sprowadziłby na ciebie żadnego niebezpieczeństwa, żebyś nie wiem jak go wkurzył.

Tym razem światła przygasły na dłużej.

– Dziękuję – powiedział Kirsch, zerkając na zegarek. – Teraz muszę już iść, ale co powiesz na to, żebyśmy się spotkali, jak już będzie po wszystkim? O niektórych aspektach mojego odkrycia chciałbym z tobą podyskutować dłużej.

– Oczywiście.

– Doskonale! Po moim wystąpieniu podniesie się nieopisany zgiełk, będziemy więc musieli znaleźć jakieś spokojne miejsce na rozmowę. – Edmond wyjął wizytówkę i napisał coś na odwrocie. – Po wszystkim złap taksówkę i pokaż to kierowcy. Każdy tutejszy taksówkarz będzie wiedział, o które miejsce chodzi. Tam się spotkamy. – Wręczył Langdonowi kartonik.

Langdon oczekiwał, że znajdzie na nim adres któregoś z miejscowych hoteli albo restauracji. Zamiast tego zobaczył jednak coś, co wyglądało jak szyfr.


BIO-EC346


– Mam to dać taksówkarzowi? – upewniał się.

– Tak, a on będzie wiedział, dokąd jechać. Uprzedzę ochronę, żeby się ciebie spodziewali. Dojadę najszybciej, jak to będzie możliwe.

„Ochronę?” Langdon zmarszczył brwi, zastanawiając się, czy BIO-EC346 nie jest przypadkiem zaszyfrowaną nazwą jakiegoś towarzystwa naukowego.

– Rozwiązanie tej zagadki jest boleśnie proste, przyjacielu – oznajmił Edmond, puszczając do niego oko. – Kto jak kto, ale ty powinieneś je znaleźć bez problemu. I jeszcze jedno, żebyś nie był zaskoczony. Odegrasz znaczną rolę w mojej dzisiejszej prezentacji.

Langdon nie krył zaskoczenia.

– Jaką znowu rolę?

– Nie martw się. Nie będziesz musiał nic robić.

Po tych słowach Edmond Kirsch ruszył do wyjścia ze spirali.

– Ja muszę natychmiast iść za kulisy, ale zajmie się tobą Winston. – Zatrzymał się i odwrócił głowę. – Zobaczymy się po wszystkim. I miejmy nadzieję, że się nie myliłeś co do Valdespina.

– Niepotrzebnie się denerwujesz, Edmondzie – uspokoił go Langdon. – Skup się na tym, co masz do powiedzenia. Ze strony duchowieństwa nic ci nie grozi.

Kirsch nie był jednak przekonany.

– Możesz zmienić zdanie, Robercie, gdy poznasz treść mojej dzisiejszej prezentacji.

Początek

Подняться наверх