Читать книгу Początek - Дэн Браун - Страница 9

Rozdział 3

Оглавление

Atrium wyglądało jak futurystyczna katedra.

Gdy Langdon wszedł do środka, jego wzrok natychmiast powędrował do wysoko sklepionego sufitu, pod którym halogenowe lampy płonęły czystym białym światłem. Do samej góry, miał wrażenie, że aż do nieba, pięła się sieć kładek i wiszących balkonów, po których ubrani w czarno-białe stroje goście snuli się między górnymi galeriami albo podchodzili do wysokich okien, żeby spojrzeć na jezioro. Pod jedną ze ścian cicho zjeżdżała szklana winda.

To wnętrze nie przypominało żadnego z muzeów, które Langdon dotychczas odwiedził. Nawet akustyka wydała mu się obca. Zamiast zwyczajnej w takich miejscach, pełnej szacunku ciszy wzmaganej jeszcze tłumiącym dźwięk wykończeniem wnętrz, wszędzie słyszał echo szeptów odbijających się od kamienia i szkła. Jedynym znajomym wrażeniem, jakie Langdon tu odnalazł, był cierpki, jakby sterylny posmak u nasady języka: w każdym muzeum na świecie powietrze jest tak samo pracowicie pozbawiane zanieczyszczeń i utleniaczy, a następnie nawilżane jonizowaną wodą do czterdziestu pięciu procent wilgotności.

Langdon przeszedł przez kilka zaskakująco skrupulatnych punktów kontroli, zauważając po drodze kilkunastu uzbrojonych ochroniarzy, i w końcu stanął przy dużym stole, za którym powitała go młoda kobieta ze słuchawkami w ręku.

– ¿Audioguía? – zapytała.

– Nie, dziękuję – odpowiedział z uśmiechem.

Gdy się odwracał, żeby odejść, kobieta zatrzymała go gestem dłoni.

– Przykro mi, ale gospodarz wieczoru pan Edmond Kirsch prosił, żeby wszyscy korzystali ze słuchawek – powiedziała nienaganną angielszczyzną. – Są niezbędne, żeby uczestniczyć w dzisiejszym wydarzeniu.

– W takim razie wezmę jedne.

Langdon sięgnął po pierwszy z brzegu zestaw, ale kobieta znów go zatrzymała, sprawdziła nazwisko na plakietce i wręczyła mu słuchawki z numerem przyporządkowanym do jego nazwiska na liście gości.

– Dziś zwiedzanie jest spersonalizowane. Każdy gość ma własnego przewodnika – wyjaśniła.

„Jak to możliwe?” Langdon się rozejrzał. „Przecież tu są setki gości”.

Słuchawki okazały się cienkim paskiem lśniącego metalu z małymi podkładkami na końcach. Zapewne widząc zdziwienie na twarzy Langdona, młoda kobieta podeszła do niego i zaoferowała pomoc.

– To nowa technologia – wyjaśniła, pomagając mu włożyć urządzenie. – Przetworniki dźwięku umieszczamy nie w uszach, lecz na policzkach. – Założyła mu kabłąk w taki sposób, że obydwie podkładki delikatnie przylgnęły do jego twarzy na kościach policzkowych tuż pod skroniami.

– Ale jak to…

– Słuchawki wykorzystują przewodnictwo kostne – przerwała mu. – Dźwięk z przetworników trafia do kości szczęki, a stamtąd prosto do przewodu słuchowego. To niezwykłe doświadczenie. Wiem, bo próbowałam. Miałam wrażenie, że dźwięk dochodzi ze środka mojej głowy. Co więcej, można normalnie rozmawiać, bo uszy nie są zasłonięte.

– Sprytne.

– Pan Kirsch wynalazł tę technologię ponad dziesięć lat temu. Obecnie korzysta z niej kilku producentów słuchawek dostępnych na rynku.

„Mam nadzieję, że Ludwig van Beethoven dostanie należne tantiemy” – pomyślał Langdon, przypominając sobie, że osiemnastowieczny kompozytor też wykorzystywał przewodnictwo kostne. Gdy zaczął tracić słuch, odkrył, że jeśli ściśnie między zębami drut, którego drugi koniec przyczepi do fortepianu, dzięki wibracjom przenoszonym przez kości szczęki usłyszy to, co gra.

– Mam nadzieję, że dzisiejszy wieczór będzie dla pana przyjemny – powiedziała kobieta. – Przed rozpoczęciem wystąpienia pana Kirscha ma pan mniej więcej godzinę na zwiedzanie muzeum. Przewodnik poinformuje pana, gdy nadejdzie czas, żeby udać się do audytorium.

– Dziękuję pani. Jak się włącza słuchawki?

– Nie trzeba ich włączać – wyjaśniła. – Usłyszy pan swojego przewodnika, jak tylko zacznie pan zwiedzanie.

– Ach, tak, oczywiście – powiedział Langdon z uśmiechem i wszedł w tłum gości spacerujących po atrium w oczekiwaniu na windy. Wszyscy nosili metalowe kabłąki, a na policzkach mieli słuchawki.

Był mniej więcej w połowie atrium, gdy usłyszał męski głos.

– Dobry wieczór. Miło gościć pana w Muzeum Guggenheima w Bilbao.

Langdon wiedział, że głos płynie ze słuchawek, a mimo to się zatrzymał i spojrzał za siebie. Efekt był zdumiewający. Kobieta miała rację, gdy mówiła, że dźwięk dobywa się jakby ze środka głowy.

– Serdecznie witam w imieniu muzeum i własnym, panie profesorze Langdon. – Mężczyzna mówił przyjaznym tonem, z zawadiackim brytyjskim akcentem. – Mam na imię Winston i czuję się zaszczycony, że mogę dziś wieczorem być pańskim przewodnikiem.

„Kogo oni nagrali? Hugh Granta?”

– Proszę swobodnie się przemieszczać po całej ekspozycji, a ja postaram się jak najciekawiej opowiedzieć o eksponatach, które pan będzie oglądał – zapewnił głos.

Najwyraźniej oprócz radosnego narratora, spersonalizowanych nagrań i technologii przewodnictwa kostnego słuchawki oferowały też lokalizację GPS pozwalającą dokładnie określić, w którym miejscu gmachu zwiedzający się znajduje, żeby odtworzyć odpowiedni komentarz.

– Zdaję sobie sprawę, że jako profesor historii sztuki jest pan dzisiaj jednym z naszych najlepiej przygotowanych gości, może więc wcale nie będzie pan potrzebował moich objaśnień. Co gorsza, nie da się wykluczyć, że całkowicie się pan nie zgodzi z moją analizą poszczególnych eksponatów – dodał głos i zachichotał.

„To jakiś żart? Kto pisał scenariusz tej audiodeskrypcji?” Pogodny głos i narracja skierowana osobiście do każdego ze zwiedzających były wielką uprzejmością ze strony organizatorów, ale Langdon nie potrafił sobie nawet wyobrazić, jak ogromnego wysiłku wymagało spersonalizowanie setek zestawów słuchawkowych.

Na szczęście głos w jego głowie na chwilę zamilkł. Zapewne przygotowany na powitanie monolog się zakończył.

Dopiero teraz Langdon zauważył wielki czerwony transparent rozwieszony nad głowami oczekujących po przeciwległej stronie pomieszczenia.


EDMOND KIRSCH

DZIŚ STAWIAMY WIELKI KROK NAPRZÓD


„Co, u diabła, Edmond zamierza ogłosić?”

Langdon przeniósł wzrok na windy, przy których ucinała sobie pogawędkę grupka oczekujących. Wśród nich dostrzegł dwóch założycieli firm internetowych o globalnym zasięgu, sławnego hinduskiego aktora i kilka innych wyjątkowo dobrze ubranych osób, które zapewne powinien skądś kojarzyć, ale nie potrafił określić, kim są. Langdon nie miał ani ochoty, ani przygotowania, żeby prowadzić towarzyskie rozmowy na temat mediów społecznościowych i Bollywoodu, ruszył więc w przeciwnym kierunku, dryfując w stronę olbrzymiego eksponatu po drugiej stronie pomieszczenia.

Instalacja umieszona w ciemnej grocie składała się z dziewięciu przenośników taśmowych, które wychodziły z podłogi i znikały w szczelinach na samej górze. Wyglądało to jak dziewięć ustawionych pionowo ruchomych chodników. Na każdym z nich do góry przesuwał się tekst.

Modlę się na głos… Na skórze czuję twój zapach…

Wypowiadam twoje imię.

Dopiero z mniejszej odległości Langdon zauważył, że taśmy przenośników stoją w miejscu, a iluzję ruchu wywołują umieszczone na nich diody LED zapalające się po kolei w taki sposób, że to samo słowo wędrowało od podłogi do sufitu.

Zalewam się łzami… Tam była krew…

Nikt mnie nie uprzedził.

Langdon wszedł do środka i spacerował wokół pionowych taśm, próbując zrozumieć, co widzi.

– To prowokujące dzieło – niespodziewanie powrócił głos przewodnika. – Instalacja dla Bilbao stworzona przez konceptualną artystkę Jenny Holzer. Składa się z dziewięciu pasów z diodami elektroluminescencyjnymi, o długości dwunastu metrów każdy, transmitujących cytaty w językach baskijskim, hiszpańskim i angielskim. Wszystkie cytaty opisują potworność epidemii AIDS i ból tych, którym z powodu tej choroby zmarł ktoś bliski.

Langdon musiał przyznać, że efekt jest hipnotyzujący, a samo dzieło wzruszające.

– Widział pan już prace Jenny Holzer?

Langdon jak zaczarowany patrzył na przewijający się tekst.

Zakrywam twarz dłońmi… Zakrywam twoją twarz…

Zakrywam wieko trumny.

– Panie Langdon, słyszy mnie pan? – odezwał się głos. – Czy pańskie słuchawki działają?

Langdon wyrwał się z zamyślenia.

– Nie słyszałem, przepraszam. Kto mówi?

– Przecież już się przedstawiałem. Sprawdzam tylko, czy pan mnie słyszy.

– Przepraszam… – wyjąkał Langdon niepewnym głosem, odwracając się od instalacji świetlnej. – Sądziłem, że słyszę przygotowane wcześniej nagranie. Nigdy bym nie przypuszczał, że komunikuję się z żywym człowiekiem.

Langdon wyobraził sobie rzędy kabin dla armii przewodników uzbrojonych w słuchawki i katalogi dzieł sztuki.

– Nic się nie stało, panie profesorze. Będę pańskim osobistym przewodnikiem przez cały wieczór. Słuchawki są też wyposażone w mikrofon, żebyśmy mogli rozmawiać o sztuce, a przynajmniej taka idea przyświecała organizatorowi dzisiejszego wydarzenia.

Dopiero teraz Langdon zauważył, że inni goście też rozmawiają przez słuchawki. Nawet ci, którzy przyszli jako para, zdążyli już się rozdzielić i wymieniali tylko między sobą speszone spojrzenia, prowadząc ożywioną rozmowę z osobistym przewodnikiem.

– Każdy z gości ma własnego pilota podczas dzisiejszej wycieczki?

– Tak, panie profesorze. Dziś wieczorem oferujemy indywidualny program zwiedzania dla trzystu osiemnastu gości.

– Niewiarygodne!

– No cóż, jak pan wie, Edmond Kirsch jest zagorzałym wielbicielem nowych technologii. Zaprojektował ten system specjalnie dla muzeów, mając nadzieję, że z czasem wyeliminuje on wycieczki grupowe, których pan Kirsch tak nie znosi. Dzięki tym słuchawkom każdy może nie tylko zwiedzać muzeum w swoim tempie, ale też zadać przewodnikowi pytanie, które być może krępowałoby go w grupie. Kontakt ze sztuką staje się bardziej intymny, a zwiedzający bardziej się angażuje.

– Nie chcę zabrzmieć staromodnie, ale czy nie lepiej byłoby iść obok gościa, którego się oprowadza?

– To kwestia logistyki – odparł Winston. – Fizyczna obecność pilotów w muzeach podwoiłaby liczbę obecnych, co musiałoby o połowę zmniejszyć liczbę zwiedzających. Co więcej, kakofonia nakładających się na siebie głosów tylko rozpraszałaby zwiedzających. Równie ważny jest fakt, że dzięki tej nowej technologii rozmowa przebiega gładko, a pan Kirsch zawsze powtarza, że sztuka ma ułatwiać dialog.

– Całkowicie się z tym zgadzam, i właśnie dlatego ludzie często odwiedzają muzea w towarzystwie, a wtedy słuchawki mogą przeszkadzać w nawiązywaniu kontaktu – ripostował Langdon.

– No cóż, jeśli ktoś wybiera się do muzeum w towarzystwie jednej lub więcej osób, to wszystkie słuchawki można dostroić do kontaktu z jednym pilotem, umożliwiając tym samym dyskusję grupową. Oprogramowanie pana Kirscha jest naprawdę zaawansowane.

– Ma pan odpowiedź na wszystko – stwierdził Langdon.

– Na tym polega moja praca – odparł Winston, po czym dyskretnie się zaśmiał i natychmiast zmienił temat. – Jeśli podejdzie pan do okien po drugiej stronie atrium, to zobaczy pan największy obraz w zbiorach tego muzeum.

Przechodząc między ludźmi, Langdon minął parę atrakcyjnych trzydziestokilkulatków w identycznych czapkach bejsbolowych i spostrzegł zaskoczony, że w miejscu, gdzie nad daszkiem zwykle znajduje się logo firmy, mają wyszyty symbol.


Langdon doskonale znał ten znak, ale nigdy nie widział go na czapeczce. W ostatnich latach wymyślnie stylizowana litera A stała się uniwersalnym symbolem jednej z najszybciej się rozrastających i coraz lepiej słyszalnych grup społecznych na świecie – ateistów, którzy co dzień głośniej protestują przeciwko temu, co uznają za zagrożenia wynikające z przekonań religijnych.

„Ateiści noszą czapki bejsbolowe z własnym logo?”

Rozejrzał się dookoła, uświadamiając sobie, że zebrani tu młodzi ludzie mają wybitne analityczne umysły, które uczyniły z nich nie tylko geniuszy informatycznych, ale też zadeklarowanych przeciwników jakiejkolwiek religii, podobnie jak to było z Edmondem. Jako profesor symboliki religijnej nie mógłby nazwać zaproszonych tu dzisiaj gości swoją publicznością.

Początek

Подняться наверх