Читать книгу Miłość i reszta życia - Diana Palmer - Страница 3

PORA NA MIŁOŚĆ
ROZDZIAŁ DRUGI

Оглавление

Ebenezer zawsze dotrzymywał słowa. Pojawił się nazajutrz wczesnym rankiem, kiedy Sally stała przy ogrodzeniu, obserwując dwa pasące się na pastwisku wołki. Kupiła zwierzaki na mięso, ale już po paru dniach przestała je traktować jak bydło mięsne, a zaczęła patrzeć na nie jak na zwierzęta domowe. Nadała im nawet imiona – czarny wół rasy angus nazywał się Bob, a czerwony rasy hereford dostał imię Andy – i nie wyobrażała sobie, aby kiedyś mogła przyrządzić z nich steki.

Znajomy czarny pikap zatrzymał się przy ogrodzeniu; ze środka wysiadł Eb. Miał na sobie dżinsy, niebieską koszulę w kratę, kowbojskie buty, a na głowie jasny kapelusz.

– Bydło mięsne? – stwierdził, podchodząc do Sally.

Łypnęła na niego spod oka.

– Mięsne.

– Oczywiście zamierzasz je poćwiartować, poporcjować i wsadzić do zamrażarki.

Przełknęła ślinę.

– Oczywiście.

Zachichotał. Po chwili oparł nogę o dolny szczebel ogrodzenia i zapalił cygaro.

– Jak się nazywają?

– Tamten to Andy, a ten to Bob. – Zaczerwieniła się.

Ebenezer nie odezwał się, ale nie musiał; jego myśli w sposób jednoznaczny zdradzała uniesiona brew widoczna za chmurą niebieskawego dymu.

– To wołki stróżujące.

Oczy mężczyzny zalśniły wesoło.

– Słucham?

– A raczej obronne – dodała, nie mogąc powstrzymać się od uśmiechu. – Przy pierwszej oznace niebezpieczeństwa rozwalą ogrodzenie, pędząc mi na pomoc. Jeśli zginą na polu chwały, wtedy oczywiście je zjem.

Eb zsunął z czoła kapelusz i popatrzył z rozbawieniem na dziewczynę.

– Niewiele się zmieniłaś w ciągu tych sześciu lat.

– Ty też – powiedziała nieśmiało. – Wciąż palisz te śmierdziuchy.

Spojrzawszy na cygaro, wzruszył ramionami.

– Prawdziwy mężczyzna musi mieć kilka wad – oznajmił. – Zresztą palę tylko od czasu do czasu i nigdy w zamkniętym pomieszczeniu. Czytałem te wszystkie mądre opracowania na temat szkodliwości tytoniu.

– Wielu palaczy je czyta. I pod wpływem lektury rzuca palenie.

Wygiął wargi w uśmiechu.

– Jestem niereformowalny, więc nawet nie próbuj mnie zmieniać. To strata czasu – rzekł. – Mam trzydzieści sześć lat i starokawalerskie nawyki.

– Zauważyłam.

Wydmuchał nozdrzami dym i przez moment w milczeniu spoglądał na dwa woły.

– Pewnie łażą za tobą jak psiaki.

– Owszem, kiedy wchodzę na pastwisko.

Dziwnie się czuła w jego towarzystwie: była spokojna, a jednocześnie przejęta i podekscytowana. W powietrzu unosił się świeży zapach mydła oraz drogiej wody kolońskiej. Korciło Sally, by podejść bliżej. Dzieliło ich najwyżej pół kroku. Ebenezer promieniał siłą, zmysłowością. Gdyby ta siła mogła ją przeniknąć! Sally speszyła się. Sądziła, że po sześciu latach będzie bardziej odporna; że widok Eba nie będzie przyprawiał ją o dreszcze.

Zerknąwszy w bok, zobaczył, jak Sally przygryza zębami dolną wargę. Zmrużył oczy.

Czuła na sobie jego ogniste spojrzenie. Zrobiło jej się gorąco. Nie odwracała głowy.

– Niczego nie zapomniałaś – powiedział nagle, opuszczając rękę z cygarem.

– Nie… nie zapomniałam? – wydukała.

Owinął wokół nadgarstka jasne włosy zaczesane w koński ogon i przyciągnął ją do siebie. Niemal się stykali. Zapach Eba, żar bijący z jego ciała, opięte materiałem muskularne ramiona… wszystko to sprawiło, że po plecach przebiegło jej mrowie.

Nie spuszczał z niej oczu. Czuł, jak Sally drży, słyszał jej urywany oddech, widział, jak daremnie próbuje ukryć podniecenie. Serce waliło jej, jakby chciało wyskoczyć z piersi.

Ucieszył się, że jego dotyk działa na nią tak samo, jak dawniej. Przepełniła go duma. Przysunął rękę do policzka Sally, potarł lekko jej wargę.

– Na wszystko przychodzi pora – rzekł cicho.

Chociaż patrzył jej prosto w oczy, miała wrażenie, jakby docierał wzrokiem do jej najbardziej sekretnych miejsc. Była zbyt niedoświadczona, aby umiejętnie skrywać emocje; na jej twarzy malowały się lęk, niepewność, wahanie.

Ebenezer pochylił głowę i przytknął nos do nosa Sally.

– Sześć lat na głodzie… To długo – szepnął.

Nie rozumiała, co do niej mówi. Stała bez ruchu, nie odrywając oczu od jego ust. Ręce trzymała oparte na jego piersi.

Czuła, jak serce mu bije. Gdy przywarł ustami do jej ust, była pewna, że zaraz zemdleje ze szczęścia. Minęło tyle lat!

Obejmując dziewczynę ramieniem, przytulił ją mocno do siebie. Pocałunek stawał się coraz bardziej namiętny. Sally, nieprzyzwyczajona do tak żarliwych i zmysłowych pieszczot, lekko zesztywniała.

Uniósłszy głowę, Ebenezer uśmiechnął się szeroko.

– Nadal lubisz lemoniadę i cukrową watę – oznajmił, nie kryjąc zadowolenia.

– Cukrową watę? Nie rozumiem… – szepnęła, zahipnotyzowana jego ustami.

– Chodzi mi o to, że wciąż brak ci doświadczenia. Że nie potrafisz się całować. – Po chwili uśmiech znikł z jego twarzy. – Wyrządziłem ci większą krzywdę, niż zamierzałem. Miałaś ledwie siedemnaście lat. Ale wtedy musiałem zadać ci ból, musiałem cię odtrącić. – Zasępiony, obrysował palcami jej usta. – Nic o mnie nie wiedziałaś, ani kim jestem, ani czym się zajmuję…

Chyba po raz pierwszy w życiu Sally dojrzała cierpienie w jego oczach.

– Już wiem. Jessica zdradziła mi wczoraj wiele tajemnic.

Oczy mu pociemniały. Mars na czole pogłębił się.

– O mnie również?

Skinęła przytakująco.

Puścił ją i spoglądając z zadumą w dal, podniósł do ust cygaro. Po chwili wydmuchał chmurę dymu.

– Chyba wolałbym, żebyś nie znała mojej przeszłości – powiedział cicho.

– Tajemnice bywają groźne.

– O wiele groźniejsze, niż przypuszczasz. – Przyjrzał się jej uważnie. – Ale czasem lepiej ich nie wyjawiać. Ja latami strzegłem swoich. Twoja ciotka też.

– Nie miałam pojęcia, czym się zajmuje – przyznała Sally. – Nigdy niczego się nie domyślałam…

Uśmiechnął się.

– Wiem. Bardzo się o to starała. Uważała, że będziesz bezpieczniejsza, nie orientując się, na czym polega jej praca.

Chciała go spytać o coś, co Jessica jej powiedziała – że dzwonił do Houston, tuż zanim Sally się tam przeniosła. Ale nie bardzo umiała poruszyć ten temat. Krępowała się.

Ponownie skierował wzrok na jej twarz, na zaróżowione policzki, nabrzmiałe wargi, lśniące oczy. Sam jej widok przepełniał go radością. Przy Sally czuł się szczęśliwy, ważny, potrzebny. Jakby po wieloletniej wędrówce wreszcie znalazł przystań, swoje miejsce na ziemi. Była jedyną osobą na świecie, która potrafiła poprawić mu humor, rozwiać jego ponure myśli. Brakowało mu jej. Kiedy zamieszkała z ciotką w Houston, od czasu do czasu dzwonił do Jessiki i pytał o nią: co porabia, jak się miewa, jakie ma plany. Liczył na to, że kiedyś do niego wróci. Albo że on pojedzie do niej. Miłość to potężna siła, której nie są w stanie zniszczyć pochopnie wypowiedziane ostre słowa, dzieląca kochanków odległość ani miniony czas.

Oczy Sally dosłownie się iskrzyły; nie potrafiła ukryć swoich uczuć. Z początku, kiedy wodziła za nim zakochanym wzrokiem, irytowało go to; później zaczęło sprawiać mu przyjemność. Już jako nastolatek wzbudzał zainteresowanie płci przeciwnej. Większość kobiet pociągało jego zajęcie, lecz jedna rzuciła go z tego powodu. Długo nie mógł się z tym pogodzić, cierpiała zraniona duma. Jednakże tylko na myśl o Sally serce waliło mu jak młotem.

Potarł palcami jej nabrzmiałe od pocałunku usta.

– Musimy to powtórzyć – szepnął. – Poćwiczyć…

Zamierzała zaprotestować, kiedy nagle drzwi się otworzyły i z domu wypadł roześmiany blondasek. Ebenezer pochwycił chłopca w ramiona.

– Mam cię, urwisie!

– Wujek Eb! – krzyknął uradowany Stevie.

Obserwując scenę powitania, Sally uświadomiła sobie, że w przeciwieństwie do niej, która od powrotu do Jacobsville świadomie unikała spotkania z Ebem, Jessica i mały Stevie musieli się z nim często widywać.

– Cześć, tygrysie. – Ebenezer postawił chłopca na ziemi. – Chcesz razem z Sally pojechać do mnie i nauczyć się karate?

– Karate? Tak jak na tym filmie o wojowniczych żółwiach Ninja? Super! – ucieszył się Stevie.

– Karate? – spytała z nutą niepewności w głosie Sally.

– Kilka podstawowych chwytów i rzutów – odparł Ebenezer. – Dla samoobrony. Zobaczysz, spodoba ci się. Nalegam – dodał, widząc, że dziewczyna się waha.

– W porządku – skapitulowała.

Ruszyli w trójkę do domu. Jessicę zastali w salonie; słuchała wiadomości w telewizji.

– Straszne rzeczy się dzieją na Bałkanach – oznajmiła smutno. – Biedni ludzie. Dlaczego ciągle muszą wybuchać wojny?

– Żebym to ja wiedział! Jak się miewasz, Jess?

– Nieźle, nie narzekam. Jedno mnie tylko denerwuje: że nie mogę prowadzić auta.

– Cierpliwości. Wkrótce lekarze wynajdą jakąś nową metodę przywracania wzroku. A wtedy…

– Optymista. – Wybuchnęła śmiechem.

– No pewnie. Słuchaj, zabieram tych dwoje do siebie na ranczo na krótki kurs samoobrony – rzekł.

– Świetny pomysł – pochwaliła.

– Nie chcę zostawiać Jess samej – zaoponowała Sally, pamiętając, co ciotka mówiła o grożącym im niebezpieczeństwie.

– Nie będzie sama. – Zmrużywszy oczy, Eb spojrzał na niewidomą kobietę. – Prosiłem Dallasa Kirka, żeby dotrzymał jej towarzystwa.

– Co to, to nie! – Jessica poderwała się na nogi. Aż drżała z oburzenia. – Nie życzę sobie, żeby Kirk się do mnie zbliżał! Wolę zginąć od kul!

– Obawiam się, że nie masz nic do gadania – doleciał ich z holu niski głos.

Oderwawszy wzrok od bladej twarzy ciotki, Sally ujrzała, jak do salonu wkracza, podpierając się elegancką laską, szczupły ciemnooki blondyn. Ubrany był podobnie jak Eb, na sportowo: w spodnie i koszulę khaki.

– Dallas Kirk – powiedział Ebenezer, przedstawiając Sally przybysza. – Tak naprawdę ma na imię Jon, ale ponieważ urodził się w Teksasie, mówimy na niego Dallas. A to jest Sally Johnson – rzekł, zwracając się do blondyna.

Dallas skinął na powitanie głową.

– Miło mi.

– Jessicę znasz…

– Owszem. I to całkiem dobrze – oznajmił, przeciągając słowa w typowo teksański sposób.

Policzki Jessiki, przed chwilą przeraźliwie blade, przybrały kolor szkarłatu.

– Wytrzymasz godzinę, Jess – rzekł zniecierpliwionym tonem Eb. – Pozostawienie cię samej absolutnie nie wchodzi w grę.

– Możesz mi zdradzić dlaczego? – spytał Ebenezera Dallas. – Strzela celniej niż ja.

Jessica zacisnęła rękę na oparciu fotela.

– On nie wie, prawda?

– Najpierw nie chciał o tobie rozmawiać – odparł Eb – a potem, kiedy doszło do twojego wypadku, przebywał za granicą. Więc nie, o niczym nie wie.

– O czym mówicie? O czym nie wiem?

Jessica wyprostowała się.

– Jestem ślepa – oświadczyła ze złośliwą satysfakcją w głosie, jakby czuła, że ta informacja sprawi Dallasowi ból.

Na twarzy blondyna odmalował się wachlarz emocji: zdumienie, niedowierzanie, rozpacz. Skulił się tak, jakby otrzymał potężny cios w brzuch, po czym wolnym krokiem podszedł do Jessiki i pomachał jej przed nosem.

– Nie widzisz? Od jak dawna? – spytał.

– Od pół roku. – Osunęła się z powrotem na fotel. – Miałam wypadek samochodowy.

– To nie był wypadek – sprzeciwił się Ebenezer. – Dwóch zbirów Lopeza zepchnęło ją z drogi. Uciekli, zanim na miejscu zdarzenia pojawiła się policja.

Sally z sykiem wciągnęła powietrze. No proszę! Ciotka powiedziała jej o wypadku, lecz nie wyjaśniła, co go spowodowało. Dallas tak mocno zacisnął rękę na lasce, że kłykcie mu zbielały.

– A Stevie? Co z nim? – spytał oszołomiony. – Też został ranny?

– Nie, nic mu nie jest. Byłam sama w samochodzie – odparła napiętym głosem Jessica. – Sally pomaga mi się nim opiekować. Mieszka z nami; to moja bratanica – dodała nagle, jakby chciała go przed czymś ostrzec.

Dallas sprawiał wrażenie nieobecnego myślami, lecz na dźwięk kroków obrócił się na pięcie. Kiedy zobaczył Steviego, wytrzeszczył szeroko oczy.

– Jestem gotów – oznajmił chłopiec, wskazując na szary bawełniany dres, który miał na sobie. Jego ciemne ślepia lśniły z podniecenia. – Tak zawodnicy wyglądają w telewizji, kiedy ćwiczą. Może być?

– No pewnie – pochwalił go Eb.

– Kto to? – Stevie utkwił zaciekawione spojrzenie w wysokim blondynie z laską, który wpatrywał się w chłopca jak zahipnotyzowany.

– Dallas – wyjaśnił Eb. – Pracuje u mnie.

– Cześć, Dallas. Z takim imieniem pewnie pochodzisz z Teksasu, no nie? – Stevie zerknął na laskę. – Przykro mi z powodu twojej nogi. Bardzo cię boli?

Dallas wziął głęboki oddech.

– Tylko wtedy, jak pada deszcz – rzekł.

– Moją mamusię wtedy boli biodro – powiedział chłopiec. – Jedziesz z nami uczyć się karate?

– Nie, tygrysie, Dallas mógłby uczyć mistrzów – odparł z uśmiechem Eb. – On tu zostanie. W czasie naszej nieobecności zaopiekuje się twoją mamą.

– Dlaczego? – Chłopiec zmarszczył czoło.

– Bo dokucza jej biodro – skłamała Sally. – To co, jedziemy?

– Jedziemy! Cześć, mamuś. – Podbiegł do fotela i objął Jessicę za szyję, po czym cofnął się i wyszczerzył ząbki do blondyna, który wciąż stał z zasępioną miną. – Cześć, Dallas.

Mężczyzna skinął na pożegnanie głową.

Sally uderzyło niesamowite podobieństwo między chłopcem a blondynem z laską. Otworzyła usta, zamierzając je skomentować, kiedy napotkała wzrok Ebenezera. Nie umiała rozszyfrować wyrazu jego oczu, ale nagle ugryzła się w język.

– Ruszajmy – powiedział Eb, ściskając Sally za łokieć. – Chodź, Stevie. Niedługo wrócimy, Jess! – rzucił przez ramię.

– Będę liczyła sekundy – mruknęła pod nosem niewidoma kobieta, kiedy skierowali się do holu.

Dallas nie odezwał się. Może lepiej, że Jess nie widziała jego spojrzenia.


Na ranczo Scotta wjeżdżało się przez solidną, elektronicznie sterowaną bramę. Zarówno Sally, jak i Stevie rozglądali się z zaciekawieniem. A było na co popatrzeć: lądowisko dla helikopterów, pas startowy i hangar, duży basen oraz ogromny dom, w którym śmiało znalazłoby się miejsce do spania dla co najmniej trzydziestu osób. Poza tym strzelnica, domki dla gości i nowocześnie urządzona sala gimnastyczna. A także mnóstwo talerzy satelitarnych i kamer rejestrujących wszystko, co się dzieje na terenie posiadłości.

– Niesamowite – szepnęła Sally, kiedy wysiadłszy z wozu, skierowali się w stronę budynku mieszczącego salę gimnastyczną.

Ebenezer roześmiał się pod nosem.

– Owszem, niesamowite.

Stevie pobiegł przodem; roznosiła go energia. Kiedy weszli do budynku, chłopiec szalał na grubej niebieskiej macie; to robił fikołki, to usiłował kopnąć zawieszony na stalowej belce worek treningowy.

– Stevie z Dallasem są do siebie podobni jak dwie krople wody – oznajmiła nagle Sally.

Eb skrzywił się.

– Nigdy o nim z Jess nie rozmawiałaś?

– Nie. Pierwszy raz usłyszałam jego imię od ciebie.

– Słuchaj, Jess musi sama ci o wszystkim opowiedzieć. I opowie, kiedy uzna, że nadeszła pora.

Przez chwilę w milczeniu przyglądała się popisom chłopca na macie.

– On nie jest synem wuja Hanka, prawda?

– Dlaczego tak uważasz?

– Po pierwsze dlatego, że wygląda jak kopia Dallasa. A po drugie, Hank z Jess od lat byli bezdzietnym małżeństwem. I co, tuż przed śmiercią wuja Jessica nagle zaszła w ciążę? Narodziny Steviego to prawdziwy cud.

– Może i cud – zgodził się Ebenezer. – W każdym razie ów cud spowodował, że Hank poprosił, by go wysłano z kolejną misją w teren objęty działaniami wojennymi. I chociaż zmarł na serce, a nie od kuli, Jess nadal gnębią koszmarne wyrzuty sumienia. – Popatrzył Sally prosto w oczy. – Proszę, nie mów jej, że wiesz.

– Dobrze. Ale opowiedz mi resztę.

– Dallasa i Jess przydzielono razem do pewnego zadania. Zakochali się w sobie od pierwszego wejrzenia; to było jak uderzenie pioruna. Z początku walczyli z uczuciem, ale zbyt dużo czasu spędzali ze sobą i wreszcie stało się to, co stać się musiało. Jess zaszła w ciążę. Kiedy Dallas się o tym dowiedział, zaczął szaleć. Domagał się, żeby Jess rozwiodła się z Hankiem i wyszła za niego. Jess odmówiła. Oznajmiła mu, że ojcem dziecka jest Hank, i że nie ma zamiaru rozwodzić się mężem.

– Boże.

– Hank, który był bezpłodny, oczywiście zdawał sobie sprawę, że Jess go zdradziła. Dallas nie wiedział o bezpłodności Hanka. A Jessica dowiedziała się dopiero wtedy, gdy wyznała mężowi, że spodziewa się dziecka. – Eb wzruszył ramionami. – Hank nie mógł wybaczyć jej zdrady. Kiedy Hank umarł, Dallas nawet nie próbował się z nią skontaktować. Był święcie przekonany, że Stevie jest synem Hanka. Prawdę pojął kwadrans temu, wystarczył mu jeden rzut oka na chłopca. Trudno nie zauważyć podobieństwa. – Wykrzywił usta w uśmiechu. – Wrócimy tam najwcześniej za dwie godziny. Nie chcę znaleźć się na linii ognia.

Sally przygryzła wargę.

– Biedna Jess.

– Biedny Dallas – stwierdził Eb. – Po kłótni z Jessicą zaczął podejmować się różnych ryzykownych zadań. Im bardziej niebezpieczne, tym chętniej je wykonywał. W zeszłym roku w Afryce został podziurawiony kulami jak sito. Odesłano go do Stanów. Od takich ran, jakich doznał, na ogół się umiera.

– Wygląda na człowieka rozgoryczonego…

– Jest rozgoryczony. Kochał Jess, z wzajemnością, ale ona go odtrąciła. Nie chciała skrzywdzić męża. W końcu jednak i tak go skrzywdziła. Hank nie mógł pogodzić się z myślą, że jego żona urodzi dziecko innego mężczyzny. Ciąża Jess zniszczyła ich małżeństwo.

Sally pokręciła ze smutkiem głową.

– Jaka straszna tragedia. Dla nich wszystkich.

– To prawda.

Skierowała wzrok na Steviego.

– Świetny z niego dzieciak. Kochałabym go, nawet gdyby nie był moim bratem ciotecznym.

– Nie dziwię ci się. Jest odważny, posłuszny…

– Posłuszny? Nie mówiłbyś tak, gdybyś o północy wciąż nie mógł go zapędzić do łóżka.

Eb błysnął zębami w uśmiechu.

– Lubisz dzieci…

– Och, tak – przyznała z zapałem. – Dlatego uwielbiam pracę nauczycielki.

– Nie kuszą cię własne?

Zaczerwieniwszy się, odwróciła twarz.

– Kuszą. Kiedyś na pewno będę miała swoje.

– Dlaczego kiedyś, a nie teraz?

– Bo ledwo mogę sprostać obowiązkom, które na mnie spoczywają. Ciąża, zwłaszcza w obecnej chwili, byłaby komplikacją, z którą nie zdołałabym sobie poradzić.

– Mówisz tak, jakbyś zamierzała wszystkim zająć się sama.

Wzruszyła ramionami.

– Istnieje coś takiego jak sztuczne zapłodnienie.

Zacisnąwszy ręce na jej ramionach, Eb obrócił ją do siebie.

– Jak byś się czuła, nosząc w sobie dziecko człowieka, o którym nic byś nie wiedziała?

Przygryzła wargę. Nigdy wcześniej się nad tym nie zastanawiała. Na jej twarzy pojawił się wyraz zmieszania, niepewności.

– Dziecko powinno być owocem miłości. Powinno powstać drogą naturalną, w łonie kobiety, a nie w probówce – kontynuował Eb. – Nie mam nic przeciwko probówkom, jeśli kobieta inaczej nie może zajść w ciążę, ale to zupełnie inna sprawa.

Serce waliło jej jak młotem.

– Ja… – Wzięła głęboki oddech. – Nie wyobrażam sobie tak intymnego kontaktu z jakimkolwiek mężczyzną – oznajmiła cicho.

Zrezygnowany opuścił ręce.

– Sally, nie możesz pozwolić, aby to, co się stało w przeszłości, miało wpływ na całe twoje życie. Wtedy, przed laty, chciałem utrzymać cię na dystans. Bałem się, że w przeciwnym razie pokusa okaże się zbyt silna. Że jej ulegnę. A ty byłaś jeszcze dzieckiem. – Oczy mu pociemniały. – Wszystko wyglądałoby zupełnie inaczej, gdybyś miała chociaż odrobinę doświadczenia z płcią przeciwną, a ty… Na miłość boską, czy rodzice zabraniali ci chodzenia na randki, umawiania się z chłopcami?

Pokręciła smutno głową.

– Niby nie zabraniali, ale mama żyła w panicznym strachu, że zajdę w ciążę albo nabawię się jakiegoś paskudztwa. Cały czas o tym mówiła. Koledzy, którzy do mnie przychodzili, czuli się tak niezręcznie, że nigdy nie proponowali kolejnej randki.

– Nie wiedziałem…

– A czy to by cokolwiek zmieniło? – spytała posępnie.

Chłodnymi palcami pogładził ją po rozgrzanej twarzy.

– Tak. Gdybym wiedział, obszedłbym się z tobą o wiele delikatniej.

– Chciałeś się mnie pozbyć…

Potarł kciukiem jej wargę.

– Pragnąłem cię do szaleństwa – rzekł ochryple. – Ale siedemnastoletnia dziewczyna, zwłaszcza wychowana w małym prowincjonalnym miasteczku, jest za młoda na romans z dojrzałym facetem. Zrozum, dzieliła nas zbyt duża różnica wieku. Trzynaście lat.

Spróbowała spojrzeć na wydarzenia z przeszłości z jego punktu widzenia. Nigdy wcześniej tego nie robiła; zaślepiał ją ból, smutek, poczucie krzywdy. Popatrzyła Ebowi głęboko w oczy i po raz pierwszy, odkąd się znów spotkali, zobaczyła, że wspomnienia sprzed lat na nim również odcisnęły bolesne piętno.

– Pogubiłam się – oznajmiła szeptem. – Szukałam ratunku. Ni stąd, ni zowąd rodzice oświadczyli, że się rozwodzą. Że sprzedają dom i wyprowadzają się z Jacobsville. Tata zamierzał poślubić Beverly, swoją studentkę. Mama uznała, że nie może zostać w mieście, w którym wszyscy wiedzą, że mąż ją porzucił dla młodszej. Niedługo później, żeby zachować twarz i dumę, wyszła za faceta, którego prawie nie znała. – Na moment Sally zamilkła. – Wiedziałam, że już nigdy więcej cię nie zobaczę. Chciałam tylko, żebyś mnie pocałował. – Przełknąwszy ślinę, oderwała wzrok od jego ust. – Coś mnie opętało…

– Mnie też. – Obrócił jej twarz do siebie. – Zamierzałem poprzestać na pocałunku. Na lekkim, niewinnym całusie. Słowo honoru. – Odruchowo powiódł spojrzeniem w dół, ku piersiom dziewczyny, które niemal dotykały jego koszuli, po czym westchnął ciężko. – To one są wszystkiemu winne. Z ich powodu nie skończyło się na lekkim muśnięciu.

Zmarszczyła czoło.

– One? O czym mówisz?

Potrząsnął zniecierpliwiony głową.

– Naprawdę się nie domyślasz? – Zerknął nad jej ramieniem na drugi koniec sali, gdzie Stevie z zapałem uderzał w worek treningowy. Widząc, że chłopiec nie zwraca na nich uwagi, uniósł dłoń Sally i delikatnie przesunął nią po jej biuście. – Mówię o nich, o twoich piersiach.

Zrobiła się czerwona jak burak. Jeszcze nikt tak szczerze nie rozmawiał z nią o widocznych gołym okiem oznakach pożądania.

– Och, ty moje niewiniątko – szepnął z rozbawieniem Ebenezer.

– A skąd mam czerpać wiedzę? – spytała gniewnie. – Nie czytam pornograficznych książek!

– Powinnaś. Może ci kilka kupię. No i parę filmów… – dodał, obserwując emocje malujące się na jej twarzy.

– Ty potworze…!

Chwycił ustami jej górną wargę i wolno przeciągnął po niej językiem. Sally zesztywniała, ale nie odepchnęła go, nie zaczęła się wyrywać; przeciwnie, przysunęła się bliżej.

– Pamiętasz, prawda, Sally? – Uśmiechnął się. – I wiesz, co następuje potem?

Odskoczyła wystraszona i odnalazła wzrokiem Steviego, który wciąż się bawił na drugim końcu sali, niepomny obecności dorosłych.

Ebenezer stał z uśmiechem na twarzy i spojrzeniem wbitym w biust dziewczyny. Skrzyżowała ręce na piersiach.

– Przestań – warknęła przez zęby. – Też kiedyś byłeś naiwny i niedoświadczony. Nie urodziłeś się wszystkowiedzący.

Roześmiał się pod nosem.

– To prawda. Ale nie miałem mamy, która pilnowałaby mojej cnoty. Ojciec zaś był typowym wojakiem, człowiekiem brutalnym i bezwzględnym, który nigdy nie silił się na czułość czy delikatność. Korzystał z życia i z kobiet aż do samej śmierci. – Zamyślił się. – Powiedział mi kiedyś, że nie warto się żenić, że kobiety są po to, by dostarczać nam, mężczyznom, przyjemności.

Przerażona wytrzeszczyła oczy.

– Nie kochał twojej mamy?

– Pożądał jej, ale ona nie zgadzała się na seks przed ślubem – wyjaśnił. – Więc się pobrali. Umarła, wydając mnie na świat. Mieszkali wówczas w małym miasteczku, tuż przy bazie wojskowej, w której stacjonował. Ojciec akurat przebywał służbowo za granicą. Mama zaczęła rodzić; pojawiły się komplikacje. Była sama w domu, bez pomocy. Kiedy zajrzała do niej sąsiadka, było już za późno na ratunek. Gdyby sąsiadka pojawiła się godzinę później, pewnie ja też bym nie żył.

– Boże, to musiał być straszny szok dla twojego ojca.

– Może był, nie wiem. W każdym razie niczego nie dał po sobie poznać. Podrzucił mnie kuzynom, u których mieszkałem kilka lat. Kiedy byłem na tyle duży, by słuchać rozkazów, zabrał mnie do siebie. Dużo się od niego nauczyłem, ale nie miłości. – Zmrużywszy oczy, uważnie wpatrywał się w twarz Sally. – Poszedłem śladem ojca i wstąpiłem do wojska. Szczęście mi dopisało; przyjęto mnie do Zielonych Beretów. Potem, kiedy miałem już wrócić do cywila, wezwał mnie na rozmowę jakiś człowiek. Spytał, czy nie podjąłbym się pewnego tajnego zadania; wymienił sumę, jaką bym za nie otrzymał. – Eb wzruszył ramionami. – Pieniądze to silna pokusa dla młodego człowieka mieszkającego z apodyktycznym ojcem. Chętnie przystałem na propozycję. Ojciec nigdy więcej się do mnie nie odezwał. Stwierdził, że to, co zamierzam zrobić, to hańba dla wojska i że nie jestem godzien być synem oficera. Z miejsca się mnie wyrzekł. Od tamtej pory nie miałem z nim kontaktu. Kilka lat później dostałem list od jego dowódcy. Donosił, że ojciec zginął na polu walki i że urządzono mu pogrzeb z honorami wojskowymi.

Twarz Ebenezera zdradzała, że mimo upływu lat był to dla niego bolesny temat. Sally instynktownie położyła rękę na ramieniu mężczyzny.

– Tak mi przykro – szepnęła. – Najwyraźniej należał do ludzi, którzy mają klapki na oczach i nie potrafią zaakceptować innego niż swój punktu widzenia…

Zdumiała go nuta współczucia w jej głosie.

– A ty nie uważasz, że najemnik to człowiek podły i bez skrupułów? – spytał ironicznie.

Miłość i reszta życia

Подняться наверх