Читать книгу Miłość i reszta życia - Diana Palmer - Страница 4

PORA NA MIŁOŚĆ
ROZDZIAŁ TRZECI

Оглавление

Wbiła wzrok w przepojone smutkiem zielone oczy. Niewiele myśląc, cofnęła rękę z ramienia Eba i zbliżyła ją do jego policzka. Nagle, zorientowawszy się, co zamierza uczynić, czym prędzej ją opuściła.

– Nie, nie uważam – oznajmiła szybko. Na szczęście Ebenezer wydawał się nieświadom jej speszenia. – W wielu krajach na świecie popełniane są straszliwe zbrodnie. Często rządy tych państw nie mają odpowiednich sił ani środków finansowych, aby zapewnić ludziom bezpieczeństwo. Dlatego szukają pomocy gdzie indziej. Korzystają z najemników, aby ci zaprowadzili porządek. Niekiedy sytuacja przerasta normalnych ludzi i trzeba uciec się do środków nadzwyczajnych.

Zaskoczył go jej rzeczowy ton. Przez te lata wielokrotnie zastanawiał się, jaka byłaby reakcja Sally na wieść o tym, że on jest najemnikiem. Spodziewał się wachlarza emocji – od szoku do pogardy i obrzydzenia – zwłaszcza że wciąż miał w pamięci reakcję byłej narzeczonej. Ale Sally nie wzdrygnęła się z niechęcią, nie wydawała się oburzona, nie ferowała wyroków.

Widział, jak przed chwilą opuściła rękę, którą podnosiła do jego twarzy, i trochę to go zabolało. Ale teraz, po tym, co powiedziała na temat najemników, znów wstąpiła w niego nadzieja.

– Nie sądziłem, że przypiszesz mi szlachetne pobudki – stwierdził.

– Ale takie tobą kierują, prawda? – spytała tonem, w którym nie było cienia wątpliwości.

– Owszem – odparł. – Mną akurat tak. Nawet kiedy służyłem w Zielonych Beretach, nie chodziło mi wyłącznie o forsę. Uważam, że jeśli się ryzykuje życie, trzeba wierzyć w sens tego, co się robi.

Wygięła usta w uśmiechu.

– Wiesz, zawsze sądziłam, że praca najemnika jest niezwykle barwna i pełna przygód. Tak jak to czasem pokazują na filmach w telewizji. Ale Jess powiedziała, że to nieprawda.

– Nieprawda? – Uniósł brew. – Bo ja wiem? Niektóre rzeczy się pokrywają.

– Na przykład?

– Kiedyś miałem w grupie faceta, który bał się latać. Za każdym razem musieliśmy pozbawiać go przytomności i dopiero wtedy wnosić na pokład. Inaczej się nie dało. Opuścił nas jednak, zanim zdołaliśmy się popisać prawdziwą inwencją twórczą.

Wybuchnęła śmiechem.

– Szkoda. Miałbyś mnóstwo ciekawych anegdot do opowiadania.

Przez chwilę przyglądał się jej w milczeniu.

– Ubrudziłam sobie nos czy co? – spytała.

Wyciągnął rękę po dłoń, którą minutę temu zamierzała pogłaskać go po twarzy, i przycisnął ją do ust.

– Do roboty – powiedział, prowadząc Sally w stronę rozłożonych na podłodze mat. – Przebiorę się tylko w dres i możemy zaczynać. Pokażę ci kilka podstawowych pozycji, chwytów i rzutów. Na wiele dziś nie będziemy mieli czasu – dodał żartobliwym tonem. – Podejrzewam, że wkrótce Jess zacznie wydzwaniać, żebyśmy ją uwolnili od Dallasa.


Jess z Dallasem skoczyli sobie do oczu, kiedy tylko pikap Ebenezera wyjechał za bramę.

Dallas, wsparty o laskę, wpatrywał się gniewnie w siedzącą na fotelu kobietę. Na jego twarzy malował się wyraz goryczy i oburzenia.

– Jesteśmy ze Steviem podobni do siebie jak dwie krople wody. Myślałaś, że tego nie zauważę? – spytał rozdrażniony. – Zaszłaś ze mną w ciążę, a potem mnie okłamałaś. Powiedziałaś, że to dziecko Hanka! I nie chciałaś poprosić go o rozwód!

– Nie mogłam! – zawołała zrozpaczona. – Hank mnie ubóstwiał. Nigdy by mi krzywdy nie wyrządził. Nie miałam odwagi wyznać, że zdradziłam go z jego najlepszym przyjacielem.

– Mogłaś to mnie zostawić; ja mogłem odbyć z nim rozmowę. Hank nie był takim aniołem, za jakiego go uważasz. Myślisz, że zawsze był ci wierny? Że ani razu nie zbłądził podczas zagranicznych wojaży?

Zesztywniała.

– Nie wierzę ci! Kłamiesz!

– Mówię prawdę – odparował ze złością. – Hank wiedział, że żadnej ze swoich kochanek nie zrobi dziecka. I liczył na to, że nigdy nie dowiesz się o jego romansach.

Przyłożyła rękę do czoła. Nie przyszło jej do głowy, że mąż mógłby ją zdradzić. Po tym, jak przespała się z Dallasem, dręczyły ją koszmarne wyrzuty sumienia, a tymczasem Hank cały czas zabawiał się na boku! W dodatku tak surowo ją ocenił, kiedy okazało się, że zaszła w ciążę!

– Nie miałam pojęcia… – szepnęła.

– A gdybyś wiedziała? Czy zrobiłoby to różnicę?

– Nie wiem. Może. – Wygładziła spódnicę na kolanach. – Od pierwszego dnia podejrzewałeś, że Stevie jest twoim synem?

– Nie. Dopiero później dowiedziałem się o bezpłodności Hanka. Z początku uwierzyłem ci, że to Hank jest ojcem. A potem już sam niczego nie byłem pewien.

– Chyba nie myślałeś, że… – urwała. – O Boże! – jęknęła przerażona. – Chyba nie myślałeś, że sypiam na prawo i lewo z każdym, kto się nawinie?

– W sumie słabo cię znałem, Jess – oznajmił cicho. – Wiedziałem, że Hank cię zdradza, i uznałem, że taki macie układ. Że w pewnych sprawach dajecie sobie wolną rękę. – Obróciwszy się, podszedł do okna i przez moment spoglądał na płaski krajobraz. – Poprosiłem cię, żebyś rozwiodła się z Hankiem. Ciekaw byłem twojej reakcji. Postąpiłaś tak, jak się spodziewałem. Odmówiłaś. Pomyślałem sobie, że odpowiada ci życie u boku tolerancyjnego męża, który przymyka oczy na twoje przygody.

– Byłam szczęśliwa z Hankiem, dopóki ty się nie pojawiłeś! – wyrzuciła z siebie.

Odwrócił się od okna. Oczy mu płonęły.

– Dobrze wiesz, Jess, że to było silniejsze od nas. Nie mogliśmy zapobiec temu, co się stało. Nawet nie próbowaliśmy.

Przysłoniwszy twarz rękami, zadrżała. Wspomnienia z tamtego okresu nadal przyprawiały ją o łzy. Po raz pierwszy w życiu była zakochana, ale nie w mężu. Dallas śnił jej się po nocach. Jego obraz stale ją prześladował. W dodatku Stevie był jego dokładną kopią.

– Miałam tak straszne wyrzuty sumienia! – załkała. – Zdradziłam Hanka. Zdradziłam wartości, w które wierzyłam. Po tamtej nocy długo nie mogłam dojść z sobą do ładu. Czułam się jak dziwka.

Dallas skrzywił się.

– Jak dziwka? Przecież traktowałem cię z czułością…

– Wiem! – Przetarła ręką łzy. – Po prostu od dziecka wpajano mi, że dwoje zakochanych ludzi pobiera się i żyje razem, w wierności, aż do śmierci. Byłam dziewicą, kiedy poślubiłam Hanka. W mojej rodzinie nie zdarzały się rozwody, dopóki mój brat, ojciec Sally, nie rozstał się z jej matką. – Pokręciła głową, nieświadoma spojrzenia, jakie zagościło na twarzy Dallasa. – Moi rodzice przeżyli razem pięćdziesiąt szczęśliwych lat.

– Nie każdemu jest to dane – oznajmił twardo, ale w jego głosie już nie pobrzmiewała wrogość. – Czasem rozwód stanowi jedyne rozsądne wyjście.

Odgarnęła włosy za uszy i ponownie przetarła łzy.

– Może masz rację.

Cofnął się od okna i położywszy laskę na podłodze, usiadł w fotelu naprzeciw Jessiki. Z głośnym westchnieniem pochylił się do przodu i szukając w myślach właściwych słów, utkwił spojrzenie w jej bladej, mizernej twarzy.

– Eb wspomniał, że zostałeś ciężko ranny podczas ostatniej misji – powiedziała cicho. Z całego serca marzyła o tym, by móc go zobaczyć. – Dobrze się już czujesz?

Ujęty troską w głosie Jess, zacisnął ręce na jej dłoniach.

– Tak. W każdym razie na pewno lepiej niż ty. – Chwilę milczał. – Straszną cenę przyszło nam zapłacić za tamtą noc.

Łzy zapiekły ją pod powiekami.

– Tak – przyznała. Wyciągnęła rękę; znalazłszy twarz Dallasa, delikatnie obrysowała ją palcami. Badała znajome kontury, a przy okazji szukała nowych blizn. – Stevie ma twoje rysy – szepnęła.

W jej niewidzących oczach było tyle emocji, że nie potrafił na nie patrzeć. Czuł się jak intruz, jak podglądacz.

– Wiem.

– Nie bądź zły – poprosiła. – Nie gniewaj się na mnie.

Odciągnął dłoń Jessiki od swojego policzka, zupełnie jakby parzył go jej dotyk.

– Od pięciu lat z trudem hamuję wściekłość – mruknął. – Ale chyba masz rację. Złością niczego się nie osiągnie, nie zmieni się przeszłości. – Położył jej rękę na oparciu fotela i wyprostował się. – Trzeba żyć dalej. Teraźniejszością. Nie roztrząsać spraw, które wydarzyły się przed laty.

Zawahała się.

– Czy nie możemy przynajmniej zostać przyjaciółmi?

Roześmiał się.

– Chciałabyś tego?

– Bardzo. – Skinęła głową. – Eb mówił, że zrezygnowałeś z wyjazdów na zagraniczne misje i teraz pracujecie razem na jego ranczu. Zależy mi, żebyś poznał lepiej Steviego. Żebyście się zaprzyjaźnili. Na wypadek, gdyby coś mi się stało – dodała cicho.

– Na miłość boską, nie gadaj bzdur! – zdenerwował się i sięgnąwszy po laskę, podniósł się niezdarnie z fotela. – Lopez nic ci nie zrobi. Nie pozwolimy, żeby cię skrzywdził.

Nic nie powiedziała. Oboje zdawali sobie sprawę, że Lopez ma kontakty na całym świecie i że nigdy się nie poddaje. Jeżeli postanowi ją zabić, znajdzie na to sposób. A ona chciała jedynie, aby jej syn nie został sam, bez opieki, bez nikogo bliskiego.

– Pójdę zaparzyć kawę – oznajmił Dallas. Nie dopuszczał do siebie myśli, że któregoś dnia mogłoby Jess zabraknąć. – Jaką lubisz? Czarną? Z mlekiem?

– Wszystko jedno – bąknęła.

Bez słowa skierował się do kuchni. Czekał, aż kawa się zaparzy, podczas gdy Jess siedziała sama w salonie, dumając nad tym, jak potoczyło się jej życie.


– Nie wierzę! To jakieś żarty! – wysapała z trudem Sally, po raz dwudziesty dźwigając się z maty. – Mam tak spędzić kolejne dwie godziny? Przecież obiecywałeś nauczyć mnie podstaw samoobrony, a nie padania na matę!

– I właśnie to robię – oznajmił pogodnie Eb. – Najpierw trzeba wiedzieć, jak upaść, żeby niczego sobie nie połamać. Kiedy opanujesz tę sztukę, przejdziemy do chwytów, rzutów i kopnięć. Krok po kroku…

Wyrzuciła rękę za biodro i gruchnęła bokiem na matę. Upadła czysto, prawidłowo. Na sąsiedniej macie Stevie ćwiczył z zapałem, śmiejąc się do rozpuku.

– Jak mi idzie? – spytała, dysząc ciężko. Pot spływał jej po plecach. Mimo że w domu się nie obijała, okazało się, że zupełnie nie ma kondycji.

Ebenezer pokiwał z uznaniem głową.

– Całkiem nieźle. Ale uważaj, żeby nie lądować zbyt blisko krawędzi maty. Podłoga jest piekielnie twarda.

Przesunęła się na środek maty i powtórzyła upadek.

– Na razie ćwiczymy upadki boczne, potem przejdziemy do upadków przodem.

– Przodem? – Wytrzeszczyła oczy. – Czyś ty zwariował? Mam padać na twarz? Złamię sobie nos!

– Nic nie złamiesz – zapewnił ją. – Popatrz.

Rzucił się w przód. Wykonał upadek idealnie, lądując na rękach i przedramionach.

– Widzisz? Proste.

– Może dla ciebie – rzekła, podziwiając jego muskularne ciało, którego mogłaby mu pozazdrościć większość mężczyzn o połowę młodszych. – Regularnie trenujesz?

– Muszę. Kiepski byłby ze mnie nauczyciel, gdybym stracił formę… Hej, Stevie, brawo! Świetnie się spisujesz! – zawołał do chłopca, który rozpromienił się, słysząc pochwałę.

– Pewnie, że się świetnie spisuje – mruknęła Sally. – Jak się ma metr wzrostu, to się pada z niższej wysokości.

– Biedna staruszka.

Łypnęła gniewnie na Ebenezera, po czym znów wykonała wymach ramieniem i po raz kolejny padła na matę.

– Nie jestem żadną staruszką. Po prostu brakuje mi kondycji.

Popatrzył z namysłem na wyciągniętą na macie dziewczynę.

– Hm, moim zdaniem niczego ci nie brakuje. Absolutnie niczego.

Poderwała się pośpiesznie na nogi.

– Kiedy poznałeś wschodnie sztuki walki?

– Dawno temu, w podstawówce – odparł. – Ojciec mnie szkolił.

– Nic dziwnego, że w twoim wykonaniu to wszystko wydaje się łatwe.

– Solidnie trenuję. Znajomość karate kilka razy uratowała mi życie.

Z zaciekawieniem przyjrzała się jego pokrytej bliznami twarzy. Była to twarz człowieka, który niejedno w życiu przeszedł. Sally o tajnych operacjach wojskowych wiedziała tyle, ile można zobaczyć w kinie lub w telewizji. A z tego, co Jess mówiła, filmy nie oddają całej prawdy. Spróbowała wczuć się w rolę żołnierza, którego atakuje uzbrojony wróg…

– Co się stało? – spytał Ebenezer.

– Usiłowałam sobie wyobrazić, że ktoś mnie zaraz zaatakuje – odparła. – Sama myśl wprawia mnie w dygot.

– To dopiero pierwszy dzień – pocieszył ją. – Później nabierzesz pewności siebie… No dobrze. A teraz wyprostuj się. Nigdy nie chodź zgarbiona, z pochyloną głową. Staraj się zawsze sprawiać wrażenie, jakbyś wiedziała, dokąd zmierzasz, nawet jak nie masz zielonego pojęcia. I jeśli nadarza się okazja, zawsze, powtarzam, zawsze bierz nogi za pas i uciekaj. Nie próbuj walczyć, chyba że jesteś otoczona i twoje życie znajduje się w niebezpieczeństwie.

– Mam uciekać? Żartujesz, prawda?

– Bynajmniej. Zrozum, nigdy nie wiesz, kim jest twój przeciwnik. Facet naćpany, bez względu na wiek i budowę ciała, z łatwością pokona trzech trzeźwych mężczyzn. To, czego cię nauczę, pozwoli ci wygrać z niewyszkolonym przeciwnikiem niebędącym pod wpływem narkotyków lub alkoholu. Jednakże z pijakiem lub narkomanem raczej sobie nie poradzisz. Taki gość bez trudu może cię zabić. Miej to stale na uwadze. Zbytnia pewność siebie często bywa zgubna.

– Założę się, że swoim ludziom nie każesz brać nóg za pas i zwiewać – powiedziała oskarżycielskim tonem.

Oczy mu pociemniały.

– Sally, w jednej z grup miałem rekruta, który opróżnił cały magazynek, strzelając z bliskiej odległości do wroga. Wróg nie padł na ziemię; po prostu szedł jak taran. Zabił rekruta i dopiero wtedy zwalił się martwy.

Szeroko otworzyła oczy.

– Zareagowałem podobnie jak ty – ciągnął. – Niedowierzaniem. Ale przysięgam, że historia jest prawdziwa. Pamiętaj, nie próbuj dyskutować z kimś będącym pod wpływem środków odurzających. Taki człowiek nie myśli logicznie. Nie próbuj przemawiać mu do rozsądku albo z nim walczyć. Bo nie wygrasz. Ani ty, ani doświadczony wojak, jeśli akurat nie ma wsparcia. W takiej sytuacji najlepiej schować dumę do kieszeni i dać drapaka.

– Zapamiętam – obiecała. Wiedziała, że zapamięta również ból w spojrzeniu Eba, kiedy opowiadał jej o śmierci młodego rekruta. Przypuszczalnie był to jeden z wielu koszmarnych incydentów, jakie przeżył, a o których wolałby zapomnieć.

– Czasem odwrót stanowi oznakę odwagi.

– Ale z ciebie filozof.

– Prawda? – Wyszczerzył w uśmiechu zęby. W spojrzeniu, jakim ją obrzucił, nie było jednak nic filozoficznego. – Jeszcze wielu rzeczy mógłbym cię nauczyć.

Zerknęła na Steviego, który fikał na sąsiedniej macie.

– Na przykład, że do kaczek nie strzela się z armaty?

– Nie to miałem na myśli.

Chrząknęła.

– No dobra, wracam do padania. – Nagle zaświtał jej pewien pomysł. – Jeśli opanuję upadki, mogłabym sobą powalić wroga!

– Wątpię. Chyba że przytyłabyś ze sto pięćdziesiąt kilo. – Uśmiechnął się łobuzersko. – Ale jeśli chcesz, możesz na mnie poćwiczyć. To co? – Oczy błyszczały mu wesoło. – Próbujemy?

Roześmiała się speszona.

– Dzięki, chyba jeszcze nie jestem gotowa.

– Jak chcesz, nie spieszy się. Mamy mnóstwo czasu.

Pomyślała o Jess i baronie narkotykowym. Na jej twarzy pojawił się wyraz zatroskania.

– Naprawdę grozi nam niebezpieczeństwo? – spytała.

Ebenezer mrugnął do niej ostrzegawczo.

– Stevie! – zawołał do chłopca. – Nie napiłbyś się czegoś?

– Chętnie.

– No to leć do kuchni. W lodówce są różne soki. Wybierz sobie, jaki chcesz, i przynieś po jednym mnie i Sally.

– Dobrze.

Chłopiec pognał jak wicher.

– Naprawdę – odpowiedział Eb na zadane wcześniej pytanie. – Nigdzie nie wychodź sama, zwłaszcza po ciemku. Jeden z moich ludzi będzie stale obserwował wasz dom. Jeżeli okaże się, że musisz wyjść na zebranie w szkole czy coś w tym stylu, zadzwoń do mnie. Pojadę z tobą.

– Nie chcę cię zbytnio absorbować – rzekła, unikając jego spojrzenia. – Na pewno masz życie towarzyskie…

– Nie mam żadnego – odparł z ledwo dostrzegalnym uśmiechem. – Z nikim się nie spotykam.

– Aha.

– Z tego, co mówiła Jess, ty też nie.

Poruszyła się niespokojnie na macie.

– Na randki potrzeba czasu, którego mi ciągle brakuje.

– Nie musisz się ze mną ceregielić, Sally. Wiem, że cię skrzywdziłem. Że miałaś przeze mnie wiele nieprzespanych nocy. Ale nie możesz latami żyć jak mniszka. Im dłużej będziesz unikać mężczyzn, tym trudniej będzie ci stworzyć trwały związek.

– Mam pełne ręce roboty. Opiekuję się Jess i Steviem.

– Używasz ich jako wymówki.

Skrzyżowała ręce na piersi. Nie chciała myśleć o przeszłości, analizować tego, co się stało, i zastanawiać się, jak to może wpłynąć na jej przyszłość.

– Już nigdy cię nie skrzywdzę – rzekł cicho Eb. – Przysięgam.

Wbiła spojrzenie w matę.

– Sądzisz, że Jess i Dallas już się pozabijali? – spytała, usiłując zmienić temat.

Podszedł bliżej. Widział, jak Sally sztywnieje, jak wycofuje się w głąb siebie. Nie zważając na to, zacisnął dłonie na jej ramionach i zmusił ją, aby popatrzyła mu w oczy.

– Dziś jesteś starsza, bardziej dojrzała – powiedział spokojnym, opanowanym głosem. – Nawet jeśli nie miewasz kontaktów z mężczyznami, wiesz o nich więcej niż dawniej. Choćby z książek czy telewizji. Wtedy, przed laty, byłem bardzo podniecony. Od dłuższego czasu nie spałem z kobietą. A ty… miałaś zaledwie siedemnaście lat. Rozumiesz, o czym mówię?

Skinęła głową. Chyba po raz pierwszy faktycznie zrozumiała, co nim kierowało.

Zacisnął mocniej ręce.

– Mogłabyś spróbować jeszcze raz – szepnął.

– Spróbować? Co?

– To samo, co tamtego popołudnia. Włożyć coś seksownego, dać kropelkę perfum za uszy… Tym razem nie zdołałbym się oprzeć.

Napotkała jego spojrzenie.

– Zmieniłam się. Nie jestem tą Sally, co wtedy. A ty wciąż jesteś tym samym Ebenezerem.

Spoważniał. Zmrużywszy oczy, wpatrywał się w nią badawczo. Cisza zdawała się ciągnąć w nieskończoność.

– Nieprawda – rzekł w końcu. – Ja też się zmieniłem. Nie jeżdżę w niebezpieczne misje, nie zaprowadzam porządków w odległych krajach. Zajmuję się wyłącznie szkoleniem.

Wzięła głęboki oddech.

– Ale to nie znaczy, że jesteś domatorem. Że marzysz o ustatkowaniu się.

W jego oczach pojawił się dziwny błysk.

– Wiele o tym ostatnio myślałem – przyznał cicho. – O domu, o dzieciach. Kiedy zostanę ojcem, zrezygnuję z prowadzenia niektórych kursów. Nie chcę, żeby dzieci miały styczność z bronią… Zawsze mogę pisać podręczniki i dawać wykłady.

– Sądzisz, że to ci wystarczy? Że nie zanudzisz się na śmierć?

– Nie dowiem się, dopóki nie spróbuję. – Zatrzymał spojrzenie na jej miękkich, kuszących ustach. – W gruncie rzeczy, to chyba żaden mężczyzna nie marzy o ustatkowaniu się. Ale mądra, zdeterminowana kobieta potrafi sprawić, żeby zmienił zapatrywania i priorytety.

Odniosła wrażenie, że Eb usiłuje jej coś powiedzieć, ale zanim zdołała poprosić go, by sprecyzował, co ma na myśli, do sali wrócił Stevie z zimnymi napojami. Okazja do poważnej rozmowy w cztery oczy minęła.


Kiedy po treningu dotarli do domu, zastali złowrogą ciszę. Jess siedziała milcząca w fotelu, a Dallas stał nieopodal, z grobową miną, trzymając kubek zimnej kawy. Na widok przyjaciela obrócił się na pięcie i bez słowa opuścił salon.

– Chyba nie muszę pytać, jak wam poszło – mruknął Ebenezer.

– Nie warto – przyznała ponurym tonem Jessica.

– Mamusiu! Nauczyłem się upadać! Szkoda, że nie mogę ci zademonstrować – powiedział Stevie, gramoląc się matce na kolana.

Starając się powstrzymać łzy, Jess przytuliła syna do piersi i pocałowała w wilgotne od potu czoło.

– Jesteś niesamowicie zdolny – pochwaliła chłopca. – Pamiętaj, zawsze rób, co ci wujek Eb każe. To doskonały nauczyciel.

– Chłopak ma ogromny talent – oznajmił pogodnie Eb. – Zresztą twoja bratanica również.

– Ona wszystkiego się szybko uczy. Podobnie jak ja, kiedy byłam w jej wieku.

– No dobra, wracam do siebie. Na razie niczego nie musicie się obawiać – dodał, pilnując się, aby zbyt wiele nie powiedzieć w obecności dziecka. – Wszystko mam pod kontrolą. Prosiłem Sally, żeby dała mi znać, jeżeli z jakiegokolwiek powodu będzie chciała wyjść wieczorem z domu.

– Dam, dam – obiecała dziewczyna. – Słowo honoru.

Ceniła niezależność, ale nie zamierzała narażać bliskich na niebezpieczeństwo.

Eb pokiwał głową.

– Trening będziemy odbywać przynajmniej trzy razy w tygodniu. Chciałbym jak najszybciej przejść do kolejnych lekcji.

– Jasne. – Ciarki przebiegły jej po plecach.

– Nie martw się – powiedział łagodnie. – Wszystko będzie dobrze. Po prostu musisz mi zaufać.

Z trudem rozciągnęła wargi w uśmiechu.

– Wiem.

– Odprowadzisz mnie do samochodu? – spytał, po czym zwrócił się do niewidomej kobiety. – Do zobaczenia, Jess.

– Trzymaj się, Eb.

Wyszedłszy na ganek, Ebenezer zamknął za sobą drzwi i popatrzył z zatroskaniem w duże szare oczy Sally.

– Wasz dom będzie pod stałą obserwacją – rzekł cicho. – Ale niezależnie od tego musisz być bardzo ostrożna. Zakładaj łańcuch na drzwi. Kiedy ktoś puka, nie otwieraj, dopóki nie upewnisz się, kto to. Nie zostawiaj otwartych okien. Zasłony trzymaj zaciągnięte. I zawsze miej w głowie przygotowany plan ucieczki.

Zmartwiona przygryzła wargę.

– Boże, nigdy dotąd nie myślałam o takich rzeczach.

Pogładził ją po ramieniu.

– Wiem. Przykro mi, że wraz z Jess ty i Stevie zostaliście w to wszystko wplątani. Ale na pewno poradzisz sobie – powiedział, próbując dodać jej otuchy. – Jesteś silna, zaradna, inteligentna.

Długo wpatrywała się w ogorzałą, pokrytą bliznami twarz Eba. Wreszcie mars na jej czole znikł. Ufała Ebowi; wiedziała, że jej nie okłamuje.

Jego wiara w jej siłę i mądrość sprawiła, że faktycznie poczuła się silna, zdolna do walki z wrogiem.

Uśmiechnęła się.

Odwzajemnił uśmiech, po czym leniwie powiódł palcem po jej policzku i miękkich ustach.

– Gdyby nie to, że w każdej chwili może wypaść ze środka małe tornado, pocałowałbym cię – szepnął. – Lubię czuć dotyk twoich warg.

Wciągnęła gwałtownie powietrze. Żaden inny mężczyzna nie potrafił tego uczynić: słowami doprowadzić ją do takiego stanu.

Delikatnie wodził kciukiem po jej ustach.

– Często nocami śniło mi się tamto popołudnie – kontynuował lekko ochrypłym głosem. – Budziłem się zlany potem, wściekły na siebie za to, co ci zrobiłem. – Roześmiał się gorzko. – I wściekły na ciebie. Winiłem nas oboje. Ale mimo wściekłości nie mogłem zapomnieć o tym, co wtedy czułem.

Oblała się rumieńcem. Oderwawszy spojrzenie od twarzy Eba, utkwiła je w jego szerokich ramionach. Ona również wielokrotnie wracała pamięcią do tamtego dnia.

Ujął ją za brodę i zmusił, by popatrzyła mu w oczy. Nie uśmiechał się.

– Nikt nie pozna tego rozkosznego smaku niewinności, który dane mi było zakosztować – rzekł. – Byłaś taka czysta, taka niedojrzała…

– Wtedy mówiłeś coś innego! – powiedziała oskarżycielskim tonem.

– Wtedy – szepnął, nie spuszczając oczu z jej ust – byłem bliski obłędu. Nie miałem czasu zastanawiać się nad doborem słów. Po prostu chciałem jak najprędzej pozbyć się ciebie z ciężarówki, zanim zacznę zdzierać z ciebie te obcisłe szorty.

Rumieniec pogłębił się, na twarzy pojawił się wyraz przerażenia. Nigdy wcześniej nie przyszło jej do głowy, że tamtego dnia Ebenezer mógł zedrzeć z niej ubranie i…

– Boże, co za mina! – Nie zdołał opanować śmiechu. – Naprawdę nie pomyślałaś, czym się może skończyć twoja próba uwiedzenia mnie? Że w pewnym momencie po prostu nie zdołam się pohamować?

Potrząsnęła przecząco głową.

Wsunął palce w jej długie jasne włosy.

– Ktoś powinien był odbyć z tobą długą, poważną rozmowę.

– Ktoś odbył. Ty. – Przełknęła nerwowo ślinę.

– Tak. Nazajutrz. Protestowałaś, ale zmusiłem cię, byś mnie wysłuchała. Mam nadzieję, że dzięki temu oszczędziłem ci jeszcze bardziej nieprzyjemnych doświadczeń.

– Tamto wcale nie było takie strasznie nieprzyjemne – powiedziała, wpatrując się w guzik koszuli. – Na tym polegał cały problem.

Nastała długa cisza.

– Sally… – Schylił głowę i przywarł ustami do jej ust.

Zagubiona we wspomnieniach, wspięła się na palce. Od tak dawna marzyła o tej chwili! Poczuła, jak Eb unosi jej ręce, aby objęła go za szyję, a potem z całej siły przyciska ją do swojego twardego, umięśnionego torsu.

Całował namiętnie, bez opamiętania, a ją raz po raz zalewała fala niesamowitego ciepła. Oddechy mieli zgrane, ciała dopasowane. Przez te wszystkie lata żaden inny mężczyzna nie potrafił wzbudzić w niej takiego pożądania.

Usatysfakcjonowany jej reakcją, Ebenezer powoli opuścił ręce i oderwał wargi od jej ust. W milczeniu obserwował twarz Sally, nabrzmiałe od pocałunku usta i wielkie oczy, patrzące na niego z oszołomieniem.

– Tak…

– Co tak? – spytała.

Ponownie przywarł ustami do jej ust. Ale tylko na chwilę, po czym odsunął ją od siebie.

Wpatrywała się w niego bezradnie. Miała uczucie, jakby spadła z ogromnej wysokości.

Ebenezer utkwił spojrzenie w rysujących się pod bluzką piersiach. Tym razem Sally nie oblała się rumieńcem; odważnie napotkała jego wzrok.

– Wiesz równie dobrze jak ja, że to tylko kwestia czasu – oznajmił.

Zmarszczyła czoło. Nie była w stanie się skupić, skoncentrować na tym, co Ebenezer mówi. Nogi miała jak z waty.

Zerknął na zamknięte drzwi, na zaciągnięte zasłony w oknach i upewniwszy się, że nikt ich nie widzi, podszedł krok bliżej. Po chwili zacisnął ręce na piersiach Sally.

Zaskoczona otworzyła usta. Jęk protestu przeszedł w jęk zadowolenia.

– Nie bój się – szepnął, całując ją namiętnie. – Nie wyrządzę ci krzywdy.

Jego ręce błądziły nieśpiesznie pod jej swetrem, pieściły ciało.

– Nawet nie wiesz, ile bym dał, żeby pozbawić cię tego – szepnął, zahaczając palce o zapięcie stanika. – Ale jestem gotów się założyć, że w tym momencie Stevie wypadłby na zewnątrz. Wyobrażam sobie jego minę!

Na samą myśl o tym roześmiał się wesoło. Sally również nie zdołała pohamować wesołości.

– No cóż… – Z wyraźną niechęcią opuścił dłonie. – Cierpliwość zawsze bywa wynagrodzona.

Speszona cofnęła się krok.

– Nie pesz się – powiedział rozbawiony. – Wszyscy mamy jakieś słabości.

– Ale nie ty. Ty jesteś człowiek z żelaza.

– Tak sądzisz? Przy okazji o tym pogadamy, a na razie pamiętaj, co mówiłem. Zwłaszcza o wychodzeniu po ciemku.

– Niby dokąd miałabym się wypuszczać wieczorami? W końcu Jacobsville to nie Nowy Jork.

W odpowiedzi parsknął śmiechem.

Obserwując oddalający się drogą pojazd, nagle przypomniała sobie, że nazajutrz ma w szkole wywiadówkę. No cóż, jeszcze zdąży Eba o niej powiadomić. Obróciwszy się, nacisnęła klamkę i czując, jak po krzyżu przebiega dreszcz, weszła do środka.

Miłość i reszta życia

Подняться наверх