Читать книгу Miłość i reszta życia - Diana Palmer - Страница 6
PORA NA MIŁOŚĆ
ROZDZIAŁ PIĄTY
Оглавление– Centrum dystrybucji – stwierdził Eb. – Należące do Manuela Lopeza, szefa najprężniej działającego kartelu narkotykowego na świecie. No, ładnie. Tylko tego nam potrzeba w Jacobsville.
– Masz rację – mruknął policjant, po czym zmarszczył czoło. – Dlaczego uważasz, że te hale powstają na zlecenie Lopeza?
Ebenezer zignorował pytanie.
– Dzięki, Rich, że się osobiście pofatygowałeś. Jeśli będę coś wiedział o draniach, którzy napadli na pannę Johnson, dam ci znać.
– W porządku. Ale podejrzewam, że opuścili miasteczko. Musieliby mieć nie po kolei w głowie, żeby zostawać tu po napaści i próbie gwałtu. Lopez nie lubi rozgłosu.
– Też tak myślę.
Skinąwszy na pożegnanie, Rich Burton odjechał. Kiedy policjant znikł z pola widzenia, Ebenezer ruszył pieszo wzdłuż pobocza. Parę metrów dalej znalazł to, czego szukał: nabitą gwoździami deskę z przyczepionym do niej długim sznurkiem. Leżała skierowana gwoździami do ziemi. Nie ulegało wątpliwości, że umieszczono ją na drodze, kiedy Sally nadjeżdżała, a kiedy opona trzasnęła, deskę ściągnięto na pobocze. To oznaczało, że oprócz dwóch zbirów, którzy zaatakowali Sally, i trzeciego na ganku, musiał być jeszcze jeden czyhający w trawie.
– Zastawili pułapkę – domyślił się Dallas.
– Zgadza się. – Wrzuciwszy deskę do skrzyni pikapa, Ebenezer zajął miejsce za kierownicą. – Było ich przynajmniej czterech. I nie sądzę, aby na tym zamierzali zakończyć działalność. Jutro z samego rana wybiorę się do Parksa. Może coś wie o tej nowej budowie?
Cyrus Parks od rana chodził naburmuszony. Całą noc wiercił się niespokojnie w łóżku; prawie nie zmrużył oka. Mimo że od pożaru domu, w którym zginęła jego żona i pięcioletni syn, minęły cztery lata, wciąż dręczyły go koszmary senne. Po śmierci najbliższych przeniósł się z Wyomingu, w którym nic go nie trzymało, do Jacobsville w Teksasie, gdzie mieszkał Ebenezer Scott. Chciał mieć kogoś, z kim od czasu do czasu mógłby pogadać. Eb był nie tylko jego przyjacielem z pola walki, ale również jedynym człowiekiem, który potrafił wysłuchać pełnej historii o pożarze wznieconym przez ludzi Lopeza. Tak, Eb potrafił go wysłuchać, pocieszyć, postawić do pionu. Chyba tylko dzięki niemu nie postradał zmysłów.
Pukanie do drzwi rozległo się, kiedy nalewał sobie drugi kubek kawy. Pewnie zarządca, pomyślał. Harley Fowler był biernym poszukiwaczem przygód, któremu marzyła się kariera najemnika. Uwielbiał czytać o ich wyczynach w egzotycznych krajach. Niedawno w jednym z prenumerowanych przez siebie specjalistycznych pism znalazł ogłoszenie, które go zaciekawiło. Poszukiwano ochotników na dwutygodniowy wyjazd do Ameryki Środkowej. Harley zgłosił się. Wrócił uśmiechnięty od ucha do ucha i od tej pory nie przestawał chwalić się sukcesami. Cy obserwował go z ironicznym rozbawieniem. Mężczyźni, z którymi służył, po powrocie do domu trzymali język za zębami. Nie uśmiechali się i nie opowiadali wszem wobec o swoim bohaterstwie. Mieli w sobie… jakiś dystans, powagę, pokorę. Coś, co trudno określić, lecz co inni najemnicy z miejsca rozpoznawali. Harleyowi zdecydowanie tego brakowało.
Cy Parks był skrytym człowiekiem. Ludzie, których zatrudniał, nie znali jego przeszłości, nie orientowali się, że dawniej zajmował się czymś zupełnie innym. Wiedzieli, jak wszyscy w okolicy, że stracił w pożarze najbliższych. Lecz nie mieli pojęcia, że był zawodowym najemnikiem i że za tym pożarem stał Lopez. Taki stan rzeczy odpowiadał Parksowi; zamknął tamten rozdział swojego życia i nie chciał do niego wracać.
Z grymasem na twarzy otworzył drzwi, jednakże to nie Harley Fowler stał ganku. Gościem, który zakłócił mu poranek, był Ebenezer Scott.
Podrapawszy się po brodzie, Cy zmrużył oczy.
– Co, zgubiłeś drogę? – mruknął, przeczesując ręką niesforne czarne włosy.
Eb zaśmiał się pod nosem.
– Lata temu – odparł. – Starczy dla mnie kawy?
– Pewnie. – Cyrus odsunął się na bok, robiąc przejście przyjacielowi.
Eb wszedł do środka. W staromodnym salonie, w którym stało niewiele mebli, panował jak zawsze idealny porządek. Podobnie w jadalni, z której Cy nigdy nie korzystał, oraz w przestronnej kuchni, której wszystkie powierzchnie dosłownie lśniły.
– Błagam cię, powiedz, że zatrudniłeś gosposię.
Cyrus wyciągnął z szafki czysty kubek, nalał do niego kawy i podawszy go przyjacielowi, usiadł przy kuchennym stole.
– Nie potrzebuję gosposi – odparł. – Co cię sprowadza? – spytał z charakterystyczną dla siebie bezpośredniością; nigdy nie lubił owijać w bawełnę.
– Kiedy wycofałeś się z interesu, pozrywałeś dawne kontakty? – spytał Eb.
– Owszem. Jako emeryt nie miałbym z nich żadnego pożytku. – Cy uniósł kubek do ust.
Ebenezer pociągnął łyk mocnego aromatycznego napoju, skinął z uznaniem głową, po czym odstawił kubek na stół.
– Manuel Lopez jest na wolności – oznajmił bez ogródek. – Uważamy, że kręci się w pobliżu. A jeśli nie on sam, to przynajmniej jego żołnierze.
Twarz Parksa stężała.
– Jesteś pewien?
– Na sto procent.
– Czego tu szuka?
– Jessiki Myers, która mieszka z synem i bratanicą Sally Johnson na starej farmie Johnsonów. To ona namówiła jednego z kumpli Lopeza, aby opowiedział jej o poczynaniach swojego szefa. Zdobyła dostęp do różnych dokumentów i kont bankowych. Rozmawiała ze świadkami, którzy zgodzili się zeznawać w sądzie. Niestety Lopeza wypuszczono z kryminału. Facet chce dorwać Jess i wyciągnąć od niej nazwisko gościa, który go wsypał.
Cyrus wzruszył ramionami.
– Prowadzenie otwartej walki nie jest w stylu Lopeza. On zawsze wolał wbić nóż w plecy…
– Wiem. – Eb wypił kolejny łyk. – To mnie niepokoi. Trzech lub czterech jego ludzi wynajmuje tę wielką chałupę przy drodze prowadzącej na farmę Johnsonów. Wczoraj wieczorem dwóch z nich napadło na Sally, kiedy wracając do domu, złapała gumę. Ta guma to oczywiście nie był przypadek. Podejrzewam, że od jakiegoś czasu obserwowali dziewczynę, starali się ustalić harmonogram jej zajęć. – Na moment zamilkł. – Myślę, że jest ich więcej niż czterech. I że korzystają z podobnego sprzętu wywiadowczego, jaki zamontowałem u siebie na ranczu. Ale nie wiem, po co to robią. Czy chodzi im wyłącznie o Jessicę? Czy o coś więcej?
– Co z Sally? Nie wyrządzili jej krzywdy?
Eb pokręcił przecząco głową.
– Na szczęście przybyłem w samą porę. Pogruchotałem bandziorom kości, ale jakimś cudem pozbierali się i znikli. Ukrywają się, a dom na razie stoi pusty. Nie zauważyłeś przypadkiem jakiejś wzmożonej aktywności przy północnej granicy swojej posiadłości?
– A owszem, zauważyłem – odparł Cyrus. – Ciągle przyjeżdżają jakieś samochody, ciężarówki, betoniarki. Robotnicy uwijają się jak w ukropie. Wyrównali teren, a teraz stawiają potężny stalowy magazyn. Właścicielem ziemi jest jakaś spółka pszczelarska, która oczywiście zdobyła wszystkie potrzebne pozwolenia na budowę. Władze miejskie w Jacobsville twierdzą, że ma tam powstać centrum dystrybucji miodu. – Westchnął ciężko. – Cholera, Matt Caldwell latami nie może uzyskać potrzebnych pozwoleń, a cholerni pszczelarze od razu dostają, co chcą.
– Pszczelarze, powiadasz? Hm.
– To nie wszystko – kontynuował Cy. – Sprawdziłem tę spółkę. I wiesz, co się okazało? Nie należy do nikogo z tutejszych bogaczy, lecz do grupy ludzi z Cancun w Meksyku.
Eb zmrużył oczy.
– Z Cancun? Ciekawe. Z ostatniego raportu, jaki dostałem tuż przed aresztowaniem Lopeza, wynikało, że nasz przyjaciel kupił na obrzeżach Cancun ogromną posiadłość i żyje tam jak król… – Widząc zdumione spojrzenie Parksa, Eb urwał. Przed laty obaj pomogli umieścić za kratkami paru żołnierzy Lopeza.
Cy oddychał ciężko; jego klatka piersiowa gwałtownie wznosiła się i opadała, a zielone oczy lśniły niczym szmaragdy w słońcu.
– Poczekaj! Czegoś nie rozumiem… Jakoś mi biznes pszczelarski nie pasuje do Lopeza…
– Masz rację – przyznał Eb. – Podejrzewam, że produkcja czy dystrybucja miodu to przykrywka dla nielegalnej działalności. Pewnie wybrał Jacobsville, bo to położona na uboczu mała, senna mieścina, z dala od wszelkich agencji federalnych.
Cyrus poderwał się od stołu. Ciało miał napięte; promieniał gniewem i nienawiścią.
– Ten drań zabił moją żonę i syna…!
– Zmusił Jessicę, żeby zjechała z szosy. O mało przez niego nie zginęła – dodał lodowatym tonem Ebenezer. – Wyszła z wypadku pokiereszowana. Straciła wzrok. Przeniosła się tu z Houston, licząc na to, że ją ochronię. Sam jednak nie dam rady. Potrzebna mi będzie pomoc. Chciałbym na twoim ranczu zamontować urządzenia do podsłuchu, przy których stale dyżurowałby mój człowiek.
– W porządku, nie ma sprawy – zgodził się Cy. – A najpierw ja zamontuję kilka min…
Ebenezer tylko raz, wiele lat temu, podczas zażartej walki z groźnym przeciwnikiem, widział przyjaciela w stanie tak skrajnego napięcia. Pewnie podobnie wyglądał, kiedy stracił żonę i dziecko, a sam trafił do szpitala. Próbując ratować z ognia rodzinę, o mało nie zginął. W owym czasie nie wiedział, że to Lopez wysłał swych ludzi, aby się z nim rozprawili. Dla Lopeza, który przebywał wtedy za kratkami, zlecenie zabójstwa nie stanowiło najmniejszego problemu.
– Czyś ty zwariował? Chcesz zaminować pole? – oburzył się Eb. – Rusz głową, Cy. Jeżeli mamy dopaść Lopeza, musimy przestrzegać prawa.
– Od kiedy to jesteś takim praworządnym obywatelem? – spytał gorzko Parks.
Przez chwilę Ebenezer milczał, po czym sięgnął po kubek.
– Nawróciłem się. – Wzruszył ramionami. – Chcę się ustatkować, zerwać z przeszłością, ale najpierw zamierzam unieszkodliwić drania. W tym celu potrzebuję twojej pomocy.
Cy wyciągnął przed siebie poparzoną rękę.
– Wiem, jak bardzo ucierpiałeś – powiedział Eb. – Może nie pamiętasz, ale odwiedzaliśmy cię w szpitalu.
– Niewiele pamiętam – przyznał Cy, zasłaniając rękawem blizny. – Trafiłem do kliniki specjalizującej się w leczeniu poparzeń. Lekarze robili, co mogli, żeby mnie uratować. Przynajmniej nie straciłem ręki, chociaż niewielki miałbym z niej pożytek, gdybym znów znalazł się w tarapatach.
– Znów? To już w jakichś byłeś? – spytał z miną niewiniątka Eb.
Cy Parks zmrużył oczy, po czym wybuchnął śmiechem.
– Chryste! Ty i ta twoja banda sadystów! Nigdy nie zapomnę, jak przed każdą akcją ktoś mi podkradał sprzęt, a ktoś inny pytał zatroskanym tonem, czy zostawiłem dyspozycje na wypadek śmierci. – Pokręcił z rozbawieniem głową. – Wiesz, długo trzymałem się z dala od ludzi.
– Słyszałem – mruknął Eb. – Podobno dopiero grupa wyrostków wywabiła cię z nory, w której się zaszyłeś?
Cy skinął głową. Faktycznie tak było. Belinda Jessup, obrońca publiczny, na kilku hektarach ziemi graniczącej z jego posiadłością urządziła letni obóz dla młodocianych przestępców, którym sąd wymierzył karę w zawieszeniu. Jednemu z chłopców, zafascynowanemu hodowlą bydła, udało się zburzyć mur, jakim Cy się otaczał. Cyrus zaopiekował się chłopcem; wraz ze swoim sąsiadem, Lukiem Craigiem, zaczął go uczyć prowadzenia rancza. Obecnie chłopak pracował u Luke'a; zerwał ze światem przestępczym i marzył o awansie na zarządcę. Cy często myślał o swoim podopiecznym; cieszył się, że pomógł mu wyjść na prostą.
– Nawet jeśli zdołamy wsadzić Lopeza z powrotem za kratki – powiedział – łobuz wyznaczy kogoś, kto będzie dalej kierował całym interesem. Sam wiesz, jak ten biznes jest urządzony: dziesiątki małych komórek, w każdej po dwanaście, piętnaście osób, szefowie kontaktują się z regionalnym zwierzchnikiem, ten zaś zdaje sprawozdanie gościowi stojącemu jeszcze wyżej w hierarchii organizacji. Jedna wpadka nie niszczy struktur kartelu.
– Wiem. W dodatku posługują się pagerami, faksami i komórkami. Są ostrożni, bezwzględni i bezduszni. Działają tak, by nie pozostawiać żadnych śladów. Zabijają bez skrupułów. Trudno zliczyć, ilu agentów federalnych straciło przez nich życie. Uwielbiają straszyć, szantażować. Nie cofają się przed niczym. Jak trzeba, pozbywają się nie tylko swoich wrogów, nie tylko zdrajców, lecz również rodzin wrogów i zdrajców. Nic dziwnego, że ludzie, których zatrudniają, boją się sprzeciwić bossom. Jeden się ośmielił. Jessica zna jego tożsamość. Myślę, że Lopez nie podda się, póki nie pozna nazwiska tego, który sypnął.
– Też tak myślę – zgodził się Cy. – Jaki masz plan?
– Na razie żadnego – przyznał Ebenezer. – Bez dowodów nie możemy nic zrobić. A tym razem Lopez będzie się pilnował, zacierał za sobą wszystkie ślady. Trudno będzie znaleźć jakiś dokument z jego podpisem. – Przez moment milczał. – Z tego, co słyszałem, Lopez ukrywa się; wyjechał, nie przejmując się utratą wpłaconej kaucji. Meksyk na pewno nie zgodzi się na jego ekstradycję. Istnieje jedno wyjście. Trzeba go czymś skusić, sprawić, żeby sam zechciał wrócić do Stanów, i tu go aresztować. Jego nazwisko figuruje na przygotowanej przez DEA, Rządową Agencję do Walki z Narkotykami, liście najbardziej poszukiwanych przestępców świata. – Eb dopił kawę. – Jeżeli uda nam się dostać oficjalną zgodę na zamontowanie podsłuchu telefonicznego w magazynie, wtedy jest szansa na zdobycie dowodów… Znam pracującego w DEA agenta – dodał z zadumą. – On i jego żona są twoimi sąsiadami. Facet zna się na swojej robocie jak mało kto, kilka razy udało mu się wkręcić w środowisko wroga…
– Większość ludzi Lopeza to Latynosi – zauważył Cy Parks.
– Gość śmiało mógłby uchodzić za Latynosa. Przystojniak z niego. Mieszka z żoną na niedużym ranczu, które Lisa odziedziczyła po śmierci ojca…
– A tak, Lisa Monroe. – Cyrus skierował spojrzenie w stronę okna. – Czasem ją widuję. Wczoraj przerzucała bele siana dla konia. To drobna, chuda jak trzcina kobieta. Nie powinna dźwigać takich ciężarów! – oznajmił z oburzeniem.
– No wiesz, jeśli męża akurat nie ma w domu… – zaczął Eb.
– Ale co ty mówisz! Stał parę metrów dalej, flirtując z długonogą blondynką w stroju listonoszki! Był tak pochłonięty rozmową, że nie zwracał na Lisę najmniejszej uwagi!
– To nie nasza sprawa, Cy.
– W porządku, masz rację. – Parks odsunął krzesło i wstał od stołu. – Co ty na to, żebyśmy obejrzeli sobie plac budowy? Moglibyśmy się wybrać konno, udawać, że sprawdzamy, czy ogrodzenie nie wymaga napraw…
Eb wrócił do pikapa po lornetkę. Kiedy parę minut później dotarł do stajni, młody zarządca zdążył już osiodłać dwa konie.
– Panie Scott, jak miło pana widzieć – powiedział Harley, przeczesując ręką krótkie blond włosy.
Wpatrywał się w Eba z podziwem w oczach; niewiele brakowało, by padł przed nim na kolana. Oczywiście wiedział o kursach, jakie Eb prowadzi na swoim ranczu; czytał o nich w specjalistycznych pismach poświęconych tajnym operacjom oraz w biuletynie, który prenumerował.
Ebenezer w skupieniu zmierzył młodzieńca wzrokiem.
– Znam cię, synu? – spytał.
– Nie, proszę pana – odparł pośpiesznie Harley. – Ale czytałem o pańskim ranczu.
– Wyobrażam sobie, co ci redaktorzy wypisują. – Pokręciwszy ze śmiechem głową, Eb wsunął do ust cygaro.
Parks, który od czasu wypadku lewą rękę miał zbyt słabą, aby chwycić nią za łęk i się podciągnąć, obszedł konia i dosiadł go od drugiej strony. Przeszkadzało mu własne kalectwo, zwłaszcza że przed pożarem szczycił się doskonałą kondycją.
– Jedziemy sprawdzić ogrodzenie przy północnej granicy – poinformował Harleya. – Jak tylko Jenkins skończy śniadanie, każ mu zamontować nową bramę.
– Najpierw trzeba ją odebrać ze sklepu – oznajmił zarządca. – Wczoraj nie zdą…
Cy posłał mu spojrzenie, które mogłoby zmrozić wodospad. Nic nie powiedział. Ale nie musiał.
– W porządku, szefie. Już idę; powiem, żeby natychmiast brał się do roboty. – Harley ruszył biegiem do budynku, w którym mieszkali pracownicy rancza.
– Co to za jeden? – spytał Eb, kiedy wyjechali za teren obejścia.
– Mój nowy zarządca – odpowiedział Cyrus. Pochyliwszy się w stronę przyjaciela, dodał teatralnym szeptem: – Najemnik, wyobraź sobie. Tego lata wybrał się w swoją pierwszą misję.
– No proszę! Kto by pomyślał, że na tym naszym zadupiu mieszka prawdziwy bohater?
– Bohater? Jak znam życie, jego misja polegała na tym, że przez dwa tygodnie biwakował w lesie z grupą mieszczuchów i chronił ich przed spotkaniem z niedźwiedziem.
Eb zarechotał pod nosem.
– Pamiętasz, jacy byliśmy w jego wieku? Koniecznie chcieliśmy paradować w bojowym rynsztunku. A potem się dowiedzieliśmy, że prawdziwy najemnik stara się jak najmniej rzucać w oczy.
– Masz rację, nie różniliśmy się od Harleya – przyznał Cy. – Roznosiła nas energia; nie mogliśmy się doczekać pierwszej misji.
– Uśmiechy nie schodziły nam z twarzy – powiedział z zadumą Ebenezer. – Potem całymi latami się nie uśmiechałem, zapomniałem, jak to się robi. Wbrew pozorom, życie najemnika nie jest romantyczną przygodą. I nawet największe zarobki nie wynagradzają stresu, jaki trzeba znosić dzień po dniu.
– Wielu osobom pomogliśmy…
– To prawda. Ale najbardziej dumny byłem z tego, że udało nam się rozwalić kokainowy interes Lopeza w Ameryce Środkowej, a jego umieścić za kratkami. Tyle że znów jest na wolności; wrócił jak bumerang.
– Znałem jego ojca – oznajmił niespodziewanie Cyrus. – To był porządny, uczciwy facet o wielkim sercu. Pracował niedaleko stąd, w Victorii, jako woźny, a wieczorami pochłaniał w domu książki. Miał głód wiedzy, ciągle starał się poszerzać swoje horyzonty. Zmarł wkrótce po tym, jak się dowiedział, czym się zajmuje jego ukochany syn.
– Człowiek nigdy nie wie, co wyrośnie z jego dzieci – powiedział Eb, wpatrując się w rozległą przestrzeń przed sobą.
– Ja wiem, co by z mojego wyrosło. – Cy westchnął ciężko. – Jeden z nauczycieli w szkole Alexa miał wypadek. Alex postanowił założyć fundusz, aby go wspomóc finansowo. Przeznaczył na ten cel całe swoje kieszonkowe.
Twarz Cyrusa wykrzywiła się w grymasie bólu. Mężczyzna z trudem przełknął ślinę, starając się powstrzymać łzy. Czas nie leczył ran. Mimo upływu tylu lat wspomnienia nadal przyprawiały go o bolesne kłucie w sercu. Może schwytanie Lopeza pomoże mu odzyskać spokój i równowagę psychiczną?
– Złapiemy drania – powiedział Eb, przerywając ciszę. – Jeśli będzie trzeba, wezwę na pomoc najlepszych fachowców z całego świata. Ale złapiemy go.
Otrząsnąwszy się z posępnej zadumy, Parks zerknął na przyjaciela.
– Chciałbym spędzić z nim pięć minut sam na sam.
– Wykluczone! – Eb wyszczerzył zęby w uśmiechu. – Dobrze wiem, co potrafisz zdziałać w pięć minut, a Lopez musi zostać sprawiedliwie osądzony.
– Już raz był.
– Owszem, na wschodnim wybrzeżu. Tym razem postaramy się przyskrzynić go tu, w Teksasie. Postaramy się również, żeby zajął się nim najlepszy oskarżyciel w całym stanie. Hartowie są spokrewnieni ze stanowym prokuratorem generalnym, to ich brat.
– Faktycznie, wyleciało mi to z głowy. – W oczach Parksa pojawił się błysk nadziei. – No dobra, dam przysięgłym jeszcze jedną szansę. To nie ich wina, że Lopeza stać na obrońców w garniturach od Armaniego.
– Słusznie. A Lopez… może przyłapiemy go na gorącym uczynku, na rozprowadzaniu narkotyków albo na praniu pieniędzy? Wtedy ludzie z DEA będą mieli ułatwione zadanie.
Dojechali do północnej granicy posiadłości Parksa; niedaleko za ogrodzeniem rozciągał się ogromny plac budowy. Zatrzymali się za kępą drzew rosnących przy strumyku. Ebenezer zdjął z szyi lornetkę, przyłożył do oczu, następnie podał ją przyjacielowi, który również sprawdził, jak postępuje budowa.
– Rozpoznałeś któregoś z kręcących się tam facetów? – spytał Cy, oddając lornetkę.
Eb pokręcił przecząco głową.
– Nie. Ale podejrzewam, że wielu z nich ma kryminalną przeszłość. Lopez nie zwraca uwagi na odsiadki czy wyroki. Po prostu zatrudnia ludzi, którzy słuchają poleceń i nie zadają pytań. – Na moment zamilkł. – Psiakrew! Centrum dystrybucji! Tylko tego nam potrzeba!
– Warto pogadać z szeryfem Elliottem. Chociaż nie, lepiej sam z nim pogadaj. On i ja mamy na pieńku.
– Pamiętam. Zdaje się, że posprzeczaliście się w sprawie letniego obozu?
– Skoczyliśmy sobie do gardeł – przyznał Cy z miną winowajcy. – Od tamtej pory trochę złagodniałem.
– Komu ty to mówisz? – spytał ze śmiechem Eb, naciągając kapelusz głębiej na czoło. – Ruszajmy, zanim nas przyuważą.
– Widać kilku zbliżających się typów.
– Ty widzisz ich, oni ciebie.
– Może się przestraszą? – Cy wyszczerzył zęby.
Eb pokręcił rozbawiony głową. Uśmiech rzadko gościł na posępnym obliczu przyjaciela. Po chwili obaj zawrócili i pogalopowali w stronę stajni.
Po południu Ebenezer pojechał na starą farmę Johnsonów, żeby zabrać swych uczniów na trening z samoobrony.
Na jego widok Sally rozpromieniła się. Zanim jednak zdążyła cokolwiek powiedzieć, Stevie wpadł do holu jak wicher i z dzikim okrzykiem radości rzucił się Ebowi na szyję.
– Jak Jess? – spytał Eb, kiedy wyszli w trójkę na zewnątrz.
Skrzywiwszy się, Sally obejrzała się przez ramię.
– Parę minut temu pojawił się Dallas. Nawet nie zamienili z sobą słowa, atmosfera jest naładowana elektrycznością.