Читать книгу Upadła świątynia - Dominika Węcławek - Страница 9
Rozdział 3
Szaleńcy
ОглавлениеWrzesień, dwudziesty pierwszy rok po Zagładzie
Nowa Świętokrzyska była w mniemaniu Kostii szczytem tandety. Z drugiej strony ten parchaty sekciarski pomiot pasował do ogólnej toaletowej atmosfery, żółtych, wyglancowanych na błysk paneli. No już się, cholera, nie mógł doczekać, żeby znów tu się znaleźć. A jeszcze bardziej, żeby stąd jak najszybciej odejść. Poprzednia wizyta nie przebiegała w tak miłej i pokojowej atmosferze, myślał, starając się ostrożnie stąpać długim wagonem ułożonego w poprzek jezdni, zardzewiałego i wypalonego od środka tramwaju.
W jednej ręce ściskał ukochanego dragunowa, drugą odsuwał zwisające rdzawe kłącza. Przez porysowane okulary macki rośliny wyglądały tak, jakby wreszcie natura i technologia uległy zespoleniu. Patrzcie państwo, tyle lat siedzieli po laboratoriach i kombinowali, a tu wystarczyło zasłać ziemię bombami wodorowymi, by wszystko samo pięknie morfowało.
Za Kostią pełzła Lidka, tak cicho, jak tylko umiała w pożyczonym, przydużym starym opeku, jak czule nazywała strój ochronny OP1. Po dziewczynie widać było brak wprawy. Mało godzin w terenie. Więcej w podziemiach.
Zszywać, bandażować, leczyć odmrożenia i oparzenia umiała nawet w półśnie; z przemykaniem się po zagruzowanych terenach targanego porywami mroźnego wiatru miasta szło jej zdecydowanie gorzej. Dobrze, że krok za nią podążał Stach, gotowy wyprzedzić każde potknięcie dziewczyny. Konewa zamykał ten bury korowód, osłaniając tyły. Na tyle, na ile w ogóle można o tym było mówić w półmroku atomowej szarugi.
Zgrzyt, dziewczyna syknęła i zachwiała się, torba zsunęła się jej z ramienia. W ostatniej chwili złapał ją Stach i stęknął. Czemu, do ciężkiej zarazy, to torbiszcze jest takie ciężkie? Czy ona tam targa sztabki złota, słoiki z mazutem, czy co? No dobrze, zaraz ten idiotyczny spacer ulicami centrum przypłacą życiem. Cholerna Zegarowa jakoś długo już ich nie nękała, ile można liczyć na takiego farta? No ile? No. Cicho sza. Nie wywołuj stracha z gruzu. Już blisko. Jest zejście!
Włażenie do serca Świętego Krzyża przypominało wciskanie się przez pancerną paszczę do trzewi ogromnego żółwia. Kostia sam się uśmiechnął do tego skojarzenia. Szpetne to było bydlę ze wszech miar i sercu niemiłe. Ostre szklane zadaszenia rozprysły się na miliony kryształków w pierwszych sekundach Zagłady. Właściwie to przez moment trzymały się jeszcze razem, przyklejone do grubej folii, ale podmuch gorącego wiatru wyrwał je z mocowań. Po wszystkim na powierzchni pozostały jedynie ciężkie betonowe zejścia okryte gdzieniegdzie odpadającymi płytami marmuru. Hufce Pracy w pierwszych latach nowego życia, wypluwając nierzadko płuca i ginąc od nadmiaru przyswojonej dawki promieniowania, wyszukiwały w okolicach stal najlepszej jakości i zbijały z niej barykady, osłony i nowe bramy. Cholerny pas cnoty żelaznej dziewicy spod znaku Świętego Krzyża.
– Stać! – padło z boku. No do stu tysięcy beczek ebonitu, kto się tak wydziera?!
– Morda, gówniarzu! – syknął szeptem Stach, choć miał jeszcze ochotę uciszyć tego młokosa jakoś bardziej mechanicznie. Niedouczony jakiś, czy może urwał się z peronu samobójców? – Czytaj! – Podetknął młodemu braciszkowi z zastępów inkwizycji kawałek zawiniętego w folię papieru. Chłopak wyprostował się i bez słowa zbliżył do bramy wejściowej na Nową Świętokrzyską. Wystukał zawiły kod składający się z cichszych i głośniejszych grzmotnięć pięścią, po czym drzwi otworzyły się niemal bezszelestnie.
No patrzcie. Zawiasy smarują, a tego gówniarza nie nauczyli, że pod okiem Zegarowej jakoś tak nie wypada hałasować.
Siedzieli w milczeniu i łypiąc na boki, jedli kartofle. Zasrani wyzyskiwacze z prawoskrętem. I te parszywe nowe zasady współpracy. Nikomu nie uśmiechała się ta sytuacja, ale jak wyjaśnił Stach, z Gromem nie ma żartów. Jeśli stary dowódca zgodził się na podpisanie rozejmu mimo wszystkich animozji i różnic światopoglądowych, jeśli mieli iść wspólnie dalej dla dobra całej społeczności żyjącej w tunelach, to ich grupa reprezentacyjna musiała trzymać się w ryzach. Tak, to jest rozkaz. Kto mu się sprzeciwi, będzie traktowany jak wróg w czasie wojny. A wojny w tunelach to nie są milutkie poszturchiwanki w okopach. Kończysz jako tłuszcz, dyndająca przestroga albo jako członek Hufców Pracy.
Kostia wyglądał tak, jakby mimo całej swej bladości miał za chwilę w ramach sprzeciwu wybrać czwarte rozwiązanie i po prostu wybuchnąć. Stacha na swój sposób cieszyła ta tortura, wyglądało bowiem na to, że siwowłosy po raz pierwszy w życiu musiał zagrać według cudzych reguł. Przynajmniej na chwilę... Fantastyczna sprawa. Cholerny chuderlawy anarchista.
Stach właściwie go lubił, ale jako chłopak, któremu od małego wpajano wojskowy dryl, absolutnie nie pojmował, jak można się tak miotać, jak można tak narażać cenny kark i marnować tak doskonałe stalkerskie zdolności na jakieś własne fanaberie. Szlachcic Konstanty. Pan na włościach samowolki, wyznawca moizmu. Miły i bystry to kompan, Stach nie przeczył, ale... Jeszcze zabawniej było patrzeć na Konewę, jak zgrzyta zębami niepocieszony. Nie lubił przychodzić do sekciarzy ze zgoła innych powodów.
Trudno tu było zdobyć trofeum.
– Panowie raczą finiszować, brat Roman nadchodzi – wymamrotał zgarbiony starzec i skulił się, czekając na cios. Wyglądał na niepomiernie zaskoczonego, gdy razy nie nadeszły.
Siedzieli w wydzielonym kocami skrawku peronu Nowej Świętokrzyskiej. To miało być coś w rodzaju sali reprezentacyjnej. Problem polegał na tym, że jeszcze nie było nikogo, przed kim cokolwiek można by reprezentować.
Stach dumał nad pyrami. Jeden z braci starszych rangą wreszcie odsłonił skrawek burego materiału i omiótł chłodnym spojrzeniem grupę.
– Ojciec Przełożony nie mógł przyjść – wycedził. I dodał od niechcenia, jakby ciszej: – Musicie wybaczyć. Problemy z jedną z kobiet.
– Trudny poród? Mogę pomóc, dzieci... – Niestety, ani Konewa, ani Stach nie zdążyli złapać dziewczyny w porę. Lidka zerwała się z taboretu i naraziła na karcące spojrzenie braciszka.
– Nic, z czym Ojciec Przełożony nie poradziłby sobie sam – rzekł cierpko przedstawiciel Krzyża i zwrócił się do mężczyzn: – Czy panowie mogliby lepiej pilnować swojej... – Zmierzył Lidkę wzrokiem i wycedził pogardliwie: – Koleżanki? Chyba że już teraz mamy ją odesłać na noc do naszego... Ośrodka dla kobiet?
– Nic z tych rzeczy. – Stach wstał tak raptownie, że niemal wywalił stary, mocno odrapany stół, przy którym przyszło im jeść ten posiłek. – To nie jest żadna koleżanka, to jest jeden z moich żołnierzy. Należy do oddziału i nigdzie nie idzie. Zwłaszcza do waszych Ośrodków.
Kostia ostentacyjnie ciamkał, odczuwając dotkliwie brak swojego dragunowa, zostawionego w zbrojowni na czas ich wizyty pokojowej.
– No dobrze... Żołnierze... zatem za chwilę zostaniecie odprowadzeni do waszego salonu, a jutro z rana przedstawimy nasze stanowisko.
Czerwiec roku Zagłady
Treść dostępna w pełnej wersji eBooka.