Читать книгу Zaginiona wyspa - Douglas Preston - Страница 9
4
ОглавлениеAntykwariat Griggsa i Wellingtona, specjalizujący się w rzadkich księgach i manuskryptach, mieścił się niedaleko Portobello Road, tuż za rogiem. Był to jeden z tych antykwariatów, który przeniósł się w nowe miejsce z Portobello, bo choć jego właściciele bardzo, ale to bardzo się starali, nie udało im się odnieść sukcesu. Kiedy Gideon wszedł do sklepiku, zwrócił uwagę na typowo brytyjską, snobistyczną aurę, która nie do końca była w stanie zamaskować naleciałości tandetnego East Endu. Właściciel antykwariatu, młody Brytyjczyk w szpanerskim garniturze z Savile Row, potwierdził te podejrzenia, bo gdy się odezwał, w jego angielskim akcencie pojawiła się charakterystyczna cockneyowska nuta.
– W czym mogę panu pomóc?
Gideon, sam ubrany w drogi garnitur od Ralpha Laurena, posłał mu uśmieszek tępego Amerykanina.
– Cóż, zastanawiałem się, czy mógłbym rzucić okiem na stronicę starego manuskryptu, który zauważyłem na wystawie.
Jego teksaski akcent dał o sobie znać, chociaż Gideon starał się nad nim zapanować.
– Oczywiście – odparł właściciel. – Ma pan na myśli iluminowaną księgę godzinek?
– Taa.
Mężczyzna podszedł do gabloty i wyjął z niej niewielką stronicę zafoliowaną w sztywny plastik. Niemal z nabożną czcią położył ją na wyłożonej czarnym aksamitem tacy, którą wyjął spod lady, a następnie umieścił w kręgu światła punktowej lampy zamontowanej w suficie. To była scena z ewangelii, z iluzjonistycznymi motywami kwiatowymi na obrzeżach, a w centrum ukazująca Matkę Boską siedzącą pod łukowatym przejściem i anioła zstępującego z błękitnego nieba. Maria cofała się przed nim w trwodze. Całe zdarzenie zostało przedstawione z niezwykłą dbałością o szczegóły.
– Wspaniałe – wymamrotał antykwariusz. – Ma pan dobre oko.
– Proszę mi o tym opowiedzieć coś więcej – poprosił Gideon.
– Strona ta pochodzi z flamandzkiej księgi godzinek, datowanej na mniej więcej tysiąc czterysta czterdziesty rok, i jest naprawdę w doskonałym stanie. Wręcz idealnym. – Mężczyzna mówił głosem pełnym uniesienia. – Mówi się, że pochodzi ona z pracowni Mistrza Przywilejów Gandawskich.
– Rozumiem – rzekł Gideon. – To miło.
– Oczywiście ukazuje Zwiastowanie – dodał antykwariusz.
– Ile kosztuje?
– Tę rzadką stronicę wyceniliśmy na cztery tysiące sześćset funtów. – Głos mężczyzny stał się ściśnięty, pełen rezerwy, jakby mierziła go rozmowa o pieniądzach.
– Czyli ile to będzie na nasze, osiem patyków? – rzucił Gideon, przyglądając się baczniej stronicy.
– Chciałby pan obejrzeć ją przez lupę?
– Co? Ach tak, dziękuję.
Gdy Gideon przypatrywał się szczegółom, antykwariusz mówił dalej, złączywszy dłonie, a jego charakterystyczny akcent wypełnił niewielki antykwariat.
– Jak zapewne pan wie – kontynuował, a ton jego głosu sugerował, że Gideon nie może tego wiedzieć – godzinki wywodzą się ze średniowiecznego cyklu modlitw klasztornych i zostały ujęte w formie książeczki na potrzeby poszczególnych użytkowników. Prezentują jedne z najwspanialszych dzieł sztuki średniowiecznej, które przetrwały do naszych czasów. Były wyjątkowo drogie – w piętnastym wieku koszt godzinek był równy cenie sporego gospodarstwa wraz z całym obejściem. Jedynie członkowie rodów królewskich, szlachty oraz ludzie bardzo zamożni mogli pozwolić sobie na zakup jednej z tych książeczek. Proszę spojrzeć na te szczegóły! I na barwy. Chciałbym zwrócić pańską uwagę zwłaszcza na błękit nieba – pigment został wykonany z kruszonego lapis-lazuli, który w średniowieczu był cenniejszy niż złoto. W owym czasie jedynym źródłem tego minerału był Afganistan.
– Rozumiem.
– Jest pan kolekcjonerem?
– O, nie. Szukam tylko prezentu rocznicowego dla mojej żony. Jest bardzo religijna. – Gideon zaśmiał się pod nosem, dając w ten sposób do zrozumienia, że on taki nie jest.
– Mogę się przedstawić? – zapytał antykwariusz. – Jestem sir Colin Griggs.
Gideon spojrzał na mężczyznę wyciągającego ku niemu drobną białą dłoń; gość miał podbródek lekko wysunięty do przodu, plecy wyprostowane, tytuł „sir” przysługiwał mu tak jak Gideonowi miano lorda. Ujął podaną rękę i energicznie nią potrząsnął.
– Jestem Gideon Crew. Z Teksasu. Przepraszam, ale nie mogę poprzedzić mojego nazwiska żadnym tytułem. Nawet „pan” też nie do końca do mnie pasuje. – Wybuchnął śmiechem.
– Ach, Teksas. Stan Samotnej Gwiazdy. Ma pan wyborny gust, panie Crew. Czy mogę odpowiedzieć jeszcze na jakieś pytania dotyczące tego przedmiotu?
– Skąd mam wiedzieć, że to autentyk?
– Mogę pana zapewnić, że tak. To nie ulega najmniejszej wątpliwości. Odpowiadamy za wszystko, co mamy w naszej ofercie. Może pan po dokonaniu zakupu oddać tę stronicę do zbadania przez wybranego eksperta i gdyby pojawiły się jakiekolwiek wątpliwości, zwrócimy panu pieniądze.
– Dobrze. Ale cóż… muszę przyznać, że cztery tysiące sześćset funtów to sporo… A może byśmy trochę ją obniżyli do okrągłej kwoty, dajmy na to, do czterech tysięcy?
Sir Colin wyprężył się jak struna w wyrazie dezaprobaty.
– Przykro mi, panie Crew, ale Griggs i Wellington nie negocjują cen.
Gideon posłał brytyjskiemu snobowi promienny teksaski uśmiech.
– Daj pan spokój. Wszystko można negocjować. – Wyjął kartę kredytową. – Cztery tysiące albo już mnie tu nie ma.
Sir Colin słabiej już manifestował dezaprobatę.
– Cóż, podejrzewam, że dla kogoś, kto docenia to dzieło sztuki, tak jak pan, moglibyśmy uczynić wyjątek i obniżyć cenę do czterech tysięcy czterystu.
– Czterech tysięcy dwustu.
Wyraz twarzy sir Colina dawał jasno do zrozumienia, że dla antykwariusza ta dyskusja jest wyjątkowo bolesna i nieprzyjemna.
– Czterech tysięcy trzystu.
– Sprzedane.